Nie pozwól aby przepadły stare fotografie, filmy czy pamiętniki! Podziel się nimi ze wszystkimi Polakami i przekaż do zasobów Archiwum Narodowego IPN!
OSTRZEŻENIE: NASZA WITRYNA JEST NIEPOPRAWNA POLITYCZNIE I WYRAŻA BEZMIERNĄ POGARDĘ DLA ANTYPOLSKICH ŚCIERW ORAZ WSZELKIEJ MAŚCI LEWACKIEJ DZICZY I INNYCH DEWIANTÓW.
UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2

Faszywa alternatywa – 2. Terapia

Publikacja pierwszej części tekstu „FAŁSZYWA ALTERNATYWA” pozwoliła mi zrozumieć, jak głęboko sięga obszar mitologii III RP i jak mocno zakorzenione są kłamstwa o „mechanizmach politycznych” tego państwa.

Przeświadczenie, że wystarczy powołać nową partię i wejść z nią w obieg systemu III RP, jest dziś równie powszechne, jak wiara w możliwość obalenia tego systemu na drodze „przemian politycznych”.
Mogę podejrzewać, że nawet uważnym czytelnikom bezdekretu, ten fragment „FAŁSZYWEJ ALTERNATYWY” mógł sprawić niemałą trudność:
Trzeba odrzucić optykę sprowadzoną do budowania „trzecich dróg”, tworzenia kanapowych partyjek lub środowisk wzajemnej adoracji. Trzeba zapomnieć o „wynikach wyborów”, „sondażach”, programach politycznych i walkach parlamentarnych. Są to iluzje, mające utrzymać nas w karbach mitologii obecnego państwa.
Trzeba przyjąć za pewnik, że nie da się obalić porządku III RP w drodze wyborów parlamentarnych i wolnej gry politycznej. Znając prawdę o genezie tego tworu i historię ostatnich dekad, nie można pokładać nadziei w fasadowych cechach parlamentaryzmu i pseudo-demokracji. Nie wolno też wierzyć w mit państwa prawa, gdy tym obszarem zarządzają ludzie służący sowieckiemu okupantowi.
Byłoby absurdem widzieć – czym jest to państwo i znać jego reguły, a jednocześnie przyjmować narzędzia narzucone przez wroga
.”
    Problem z odbiorem takiej optyki, dotyczy przezwyciężenia naturalnych skłonności naszej percepcji i sprowadza się do odrzucenia zmodyfikowanej „nowej świadomości”.
W czasach okupacji sowieckiej, świadomość ta prowadziła do uznania PRL-u za państwo polskie i „oswojenia” nas z obcym tworem komunizmu.
III RP uczyniła z niej broń stokroć groźniejszą, bo powstały w Magdalence projekt „państwa socjalistycznego nowego typu”, kazała uznawać za Niepodległą, zaś rządzące nim mechanizmy, określić mianem zasad prawa i demokracji.
Tak dalece przekonano Polaków o istnieniu tych wartości, że klasyczne simulacrum – pozorujące zaledwie stan rzeczywisty, okryte zasłoną zdrady, kłamstwa, a nawet zbrodni, zaczęli postrzegać jako domenę wolnej państwowości. Wystarczyła falsyfikacja języka i podważenie podstawowych pojęć (jak: naród, patriotyzm, wolność, demokracja, itd.), by oszukać Polaków i wykorzystać nasze marzenia o Niepodległej.
U podstaw tej mistyfikacji leży strach przed zdefiniowaniem PRL-u, komunizmu i jego sukcesorów. Gdyby taka definicja powstała i została przyjęta - z całą konsekwencją, nikt zdrowy na umyśle nie mógłby utrzymywać, że twór powołany w Magdalence jest wolną i niepodległą Rzeczpospolitą.
Jest tu ten sam rodzaj „zaczadzenia bolszewickim fetorem”, o którym mówił Zbigniew Herbert w trakcie rozmowy z Jackiem Trznadlem: „Na początku była mała grupka agentów, którzy uczepili się intelektualistów, a intelektualiści odegrali na cześć „nowego” symfonię patetyczną... To było małe, głupie, nędzne, zakłamane”.
Robić z tego „małego, głupiego, nędznego i zakłamanego” „wolną Rzeczpospolitą” – jest więcej niż zbrodnią.
Po trzech dekadach celebrowania rozmaitych „świąt demokracji”, słuchania tzw. polityków i oglądania obrazków w tv, zdecydowana większość naszych rodaków jest jednak święcie przekonana, że o realiach ich życia decydują procesy wyborcze i spektakle parlamentarne.
Nawet ci, którzy realia te oceniają nadzwyczaj krytycznie i w magdalenkowym tworze widzą kontynuację komunistycznej hybrydy, nie potrafią rozstać się z poglądem, jakoby droga do obalenia porządku III RP wiodła przez partyjniackie manowce i miraże „walki politycznej”.
To tragiczne pokłosie „nowej świadomości”, tworzy nieprzekraczalną, bo osadzoną w nas samych ,barierę.
Zamknięty, „zabetonowany” układ III RP  wytworzył bowiem skuteczną truciznę i nasze dążenia do wolnej państwowości sprowadził do praktycznego sofizmatu: chcesz zmian – stwórz własną partię, wejdź z nią do sejmu, wygraj wybory. Chcesz obalić komunistyczną sukcesję – działaj w ramach mitologii demokracji i zasad systemowych tego państwa.
Przed działaniem tej trucizny, nie chroni wiedza o genezie III RP, o sfałszowanych wyborach roku 1989 i wykluczeniu z „obiegu politycznego” wszystkich środowisk antykomunistycznych oraz ludzi przeciwnych magdalenkowej zdradzie.
Nie chroni też wiedza o kolejnych fałszerstwach wyborczych, o mafijnych i agenturalnych układach, zabójstwach politycznych, grach służb specjalnych – o łańcuchu prawdziwych czynników, które regulują życie publiczne tego państwa.
Przeświadczenie, że w III RP istnieją patologie, które można pokonać narzędziami mitycznej demokracji - jest więc głęboką aberracją, rodzajem nieuleczalnej schizofrenii i zamyka wyznawców tego poglądu w klatce fałszywej alternatywy.
Przykład: gdy widzę młodych ludzi, którzy w tworzeniu jakiejś kanapowej partyjki, pod wodzą lubelskich „polityków”, chcą widzieć „jedyną alternatywę”, mam świadomość, jak długa czeka nas droga. Jest w tym mocny dowód owej schizofrenii politycznej, z którą boryka się wielu naszych rodaków, niezadowolonych i rozczarowanych mistyfikacją „dobrej zmiany”.
Potrzeba działań okazjonalnych i populistycznych oraz błędne przekonanie, że w polityce III RP jest miejsce dla „radykałów”, będzie skłaniała do poszukiwania „trzecich sił” i tworzenia fałszywych alternatyw. Stąd tylko krok do „zagospodarowania” tych inicjatyw przez rozmaitą agenturę i skierowania ich na manowce.

    Publikacja pierwszej części tekstu uświadomiła mi również, że proponowana tu terapia, musi napotykać na opór i odrzucenie.
Stanie się tak, bo wszelka radykalizacja poglądów – wywołana nędzą „dobrej zmiany”, sprowadza się w istocie do formułowania werbalnych deklaracji, do aktywności internetowej oraz reakcji na poziomie emocjonalnym. Ten model pseudo-opozycyjności został mocno zakorzeniony w III RP i wynika z niskiej świadomości politycznej naszych rodaków, jak też z pospolitego strachu i konformizmu.
Nie ma woli prowadzenia konkretnych działań lub zaangażowania wykraczającego poza sferę wirtualną. Nie ma potrzeby organizowania życia społecznego na poziomie elementarnym (rodzina,  bliscy, krąg towarzyski i zawodowy) ani świadomości, że to co wartościowe, musi kosztować i wymagać ofiar.  Tym bardziej - nie ma zrozumienia dla projektów przekraczających miarę szybkich, bieżących efektów.
Tworzy to sytuację, w której niezadowoleni z „dobrej zmiany” ograniczają aktywność do formułowania pytań - „jaka jest alternatywa” i „co dalej”, a nie znajdując wskazania palcem banalnych, błyskawicznych rozwiązań, poddają się apatii lub – wiedzeni przez rozlicznych hochsztaplerów, podążają szlakiem „trzeciej siły”.
Jesteśmy dziś w położeniu, o którym pisałem w roku 2011, w tekście „Długi marsz”:
„Większość z dzisiejszych czterech milionów pochłonie dżuma codzienności: przejdą na stronę „sytych umarłych”, stracą wiarę i zęby, zaszyją się w głąb siebie lub uciekną ze skowytem przekleństw.”
Poważną przeszkodą przed przyjęciem proponowanej terapii, może się okazać postawa ministra Antoniego Macierewicza, z którym wielu Polaków łączyło nadzieję na stworzenie nowej siły politycznej. Dalsza obecność tego polityka w kręgu „dobrej zmiany” - jeśli nawet motywowana pragmatyką prac nad sprawą smoleńską, może przekreślić szansę na takie rozwiązanie i pozbawić potencjalny ruch polityczny mocnego przywództwa.
Przypomnę natomiast, że logika długiego marszu nie opiera się na dogmacie wiary w tego czy innego polityka i nie jest zależna od politycznych kalkulacji. Trzeba przyjąć, że – niezależnie od decyzji Antoniego Macierewicza oraz okoliczności, w jakich się znajdziemy, terapia fałszywej alternatywy, musi przekraczać podobne ograniczenia. Gdyby było inaczej – długi marsz przeciwko mitom nie odróżniałby się od szalbierstwa „trzech kadencji” pana Kaczyńskiego.
           Fundamentem terapii powinna być zasada sformułowana w pierwszej części „FAŁSZYWEJ ALTERNATYWY”: „Nie można wierzyć, że powstała na gruncie PRL sukcesja, legnie pod ciosem kartki wyborczej i ciężarem akcji politycznych. Ten system nigdy nie dopuści do udziału w życiu publicznym ludzi o poglądach sprzecznych z dogmatyką III RP.”
Jeśli przyjmiemy taką zasadę, staje się oczywiste, że metody walki z sukcesją komunistyczną nie mogą ograniczać się do działań prowadzonych w ramach mitologii demokracji.
Ten system nie da się „oszukać” opozycją jawną, podporządkowaną sztucznym „mechanizmom politycznym” (programy,sondaże, debaty) i zwodniczym regułom wyborczym. Nie dopuści do jej powstania lub dopuściwszy (z powodu błędu), doprowadzi do dezintegracji i klęski.
Obecne status quo, w którym działają dwie, główne siły polityczne, pozornie skonfliktowane i przeciwstawne, odzwierciedla zasadniczą symbiozę tego systemu. Dla istnienia PiS-u. konieczne jest PO - dla istnienia PO, potrzebny jest PiS. Jedna i druga siła dysponuje swoimi ośrodkami propagandy i w jednakowym stopniu zabiega o utrzymanie elektoratu w obszarze fałszywej alternatywy. Już tylko próba odpowiedzi na pytanie: czym zajmowaliby się luminarze partii Kaczyńskiego, gdyby zabrakło partii Schetyny, o czym pisaliby żurnaliści jednej partii, gdyby odebrać im adwersarzy z drugiej – dostatecznie obnaża konstrukcję tej symbiozy i nakazuje z ogromnym dystansem traktować rozmaite „konflikty” i „pola walki”.
Mając do dyspozycji cały aparat państwa i pozostając pod kontrolą różnych grup interesu, partie systemowe nie mogą więc dopuścić do powstania autentycznej opozycji. Różne formy cenzury oraz przemilczania niewygodnych poglądów, są jednym ze sposobów utrzymywania status quo.
Co dzieje się z fałszywymi „antysystemowcami” po wejściu w ustrój III RP, dowodzi zaś przypadek tzw. partii Kukiza – jednego z projektów mających imitować „pluralizm polityczny”.
To oznacza, że prawdziwa opozycja, mogłaby zaistnieć tylko w formie struktur utajnionych i w żadnym stopniu niezwiązanych z systemem parlamentarnym III RP.  Trzeba też zakładać, że pozyskiwanie jej zwolenników, nie mogłoby odbywać się przy udziale powszechnych środków medialnych (w tym internetowych) i musiało obejmować wyłącznie relacje osobiste.
Ujawnia się tu pierwszy poziom trudności, związany z pojęciem działań niejawnych, konspiracyjnych. W prawodawstwie III RP nie wolno tworzyć tajnych struktur politycznych, a próba upowszechniania podobnych koncepcji, zostanie natychmiast zaliczona do kategorii  antypaństwowego spisku.  Nie mam nawet wątpliwości, że w przypadku obecnej władzy i poglądów prezentowanych na tym blogu, taki zarzut zostałby błyskawicznie wykorzystany.
Istnienie jawnej partii antysystemowej, można sobie wyobrazić tylko w jednym przypadku – gdyby posiadała silnego, wiarygodnego i rozpoznawalnego przywódcę i w żadnym zakresie nie wchodziła w system zależności od państwa. Jej organizacja służyłaby wówczas zewnętrznym formom prezentowania określonych poglądów, a sama partia spełniałaby role katalizatora.
Byłaby potrzebna po to, by organizować ludzi podobnie myślących, nadawać kierunek ich działaniom i poszerzać obszar wpływu. Nigdy po to, by wygrać wybory i przejąć władzę.
    Przyjęcie powyżej zasady, wymusza kolejne, jeszcze bardziej „kontrowersyjne” rozwiązania. Bo jeśli sukcesja komunistyczna nie może ulec „ciosom kartki wyborczej”, oznacza to, że cały arsenał działań demokratycznych staje się nieprzydatny.
Przez trzy dekady obecnej państwowości wmówiono nam, że tylko akcje wyborcze, aktywność  parlamentarna oraz partyjne ”gry polityczne”, mogą kształtować polską rzeczywistość. Nawet demokracja bezpośrednia – wsparta na ruchach społecznych, niekontrolowanych przez partie i środowiska wpływu, jest nam kompletnie obca i – za sprawą „strażników demokracji” III RP, kojarzy się ze złowrogą „rewolucją”. Obcy też jest cały katalog środków, o których wielokrotnie pisałem na tym blogu – choćby w tekście „GDYBY PAN COGITO ODWAŻYŁ SIĘ STRZELAĆ...”. Sprawia to, że ludzie zaczadzeni mitologią demokracji, nawet nie próbują zachowań w ramach „logiki mackiewiczowskiej”. To dla nich utopia i „marzycielstwo” - a tylko dlatego, że wymaga rozstania z kilkoma mitami i wykazania minimum konsekwencji.
Tym trudniej przyjąć, że autentyczna partia antysystemowa nie może wygrać żadnych wyborów, a jeśli – jakimś cudem, znalazłaby się w parlamencie, zostanie tam zmarginalizowana i zniszczona. Stanie się tak, ponieważ pluralizm polityczny i związany z nim parlamentaryzm, są narzędziami magdalenkowych szalbierzy i w systemie reglamentacji praw i obowiązków (te pierwsze-dla kasty rządzącej, drugie-dla „suwerena”), służą tym, którzy akceptują „porządek” okrągłego stołu i wytyczone wówczas granice.
Gdyby ktokolwiek ogłosił – w ramach owego pluralizmu, że zamiast pseudo-demokracji, chce władzy dyktatorskiej i ograniczenia destrukcyjnego partyjniactwa, a w miejsce mafijnych zasad „państwa prawa”, marzy mu się elementarna sprawiedliwość – znalazłby się w kręgu „wyklętych” i został zaliczony do „politycznych terrorystów”.
Z podobną reakcją, spotkałoby się odrzucenie dogmatu „obrony demokracji” - na rzecz obrony polskości czy zanegowanie kanonu „integracji europejskiej” - na rzecz budowania państwa narodowego.
Ten aspekt – zakazu głoszenia poglądów sprzecznych z dogmatyką III RP, jest nie tylko mocnym dowodem mitologii demokracji, ale z każdej grupy rządzącej tym państwem, czyni zakładników magdalenkowego szalbierstwa. Procesy, o których wspominałem w pierwszej części tekstu (wykluczenie „sił wstecznych, hamujących rozwój”, fałszerstwa wyborcze, zawłaszczenie instytucji państwa), wzmocnione o medialny „rząd dusz” i pogardę wobec głosu (rzekomego) suwerena,  sprawiają również, że tzw. zasady społeczeństwa obywatelskiego, są w III RP kompletną fikcją.
       Szukając terapii wobec fałszywej alternatywy, trzeba uwzględnić te okoliczności i sięgnąć po działania niedostępne „strażnikom” systemu.
Do takich, można zaliczyć tworzenie wspólnot na poziomie relacji osobistych i organizowanie się w obszarze osób bliskich, środowisk zawodowych, kręgu towarzyskiego. Oddzielenie tej aktywności od systemu nadzoru (służby,media,sądy) i państwowego rozdawnictwa, jest kluczowym warunkiem powodzenia i daje - choćby elementarną, gwarancję niezależności.
Pisałem już o budowaniu „małych grup oporu” - dwu, trzy, a choćby dziesięcioosobowych, które aktywnością we własnym środowisku, poprzedzą powołanie ogólnokrajowej reprezentacji.
Mogłaby ona powstać jako nieformalny ruch społeczny, budowany oddolnie, na fundamencie owych małych struktur. Każda inna forma organizacyjna – partia, stowarzyszenie, itp., w przypadku jawnego głoszenia postulatu „obalenia III RP”, będzie narażona na poważne ataki, infiltrację lub represje. Tylko taki ruch – niepodatny na „moderację” systemową, mógłby inicjować protesty społeczne lub akcje wymierzone w patologie tego państwa.
Analogie z czasami komuny, nie są pozbawione sensu. Szczególnie w tym zakresie, w jakim każde zbliżenie ówczesnej „opozycji demokratycznej” do ośrodków władzy, kończyło się zaprzaństwem i obróceniem (nawet) szlachetnych pobudek na potrzeby komunistycznej watahy. Zapominać o  tym doświadczeniu, byłoby głupotą.
    Jakkolwiek nazwać podobną terapię - „pracą u podstaw”, „robotą organiczną”, problem z akceptacją sprowadza się do trzech czynników: perspektywy czasowej, małej efektowności oraz potrzeby osobistego zaangażowania.
Nie ma tu miejsca na szybkie, spektakularne rezultaty i demagogię „zwycięstwa”.
Zbędne są internetowe celebracje, gromkie manifesty oraz epatowanie łatwym „radykalizmem”.
Na nic też przydadzą się pyskówki na forach, obwieszanie patriotycznymi emblematami, pisanie petycji lub płacenie  „ludowym trybunom”.
Rzecz wymaga własnej pracy, długich lat aktywności i podjęcia niemałego trudu.
Do wyjaśnienia pozostaje jeszcze jedna kwestia.
Wielokrotnie pisałem, że jak PRL nie upadł pod wpływem kartki wyborczej, tak jego hybryda nie może polec pod naciskiem „mechanizmów demokracji”. To teza sformułowana już w roku 2011, gdy w tekście  „Długi marsz” twierdziłem : „państwa realnego komunizmu nie upadają pod ciosami demokracji. Anektują jej fasadę, by ukryć własne draństwa, jednak nie po to, by oddać władzę obywatelom. Odzyskać ją można tylko w taki sposób, jak została narzucona. Możemy liczyć na zbieg korzystnych okoliczności lub przypadkową iskrę, która wyzwoli pożar. Pokładanie nadziei w demokracji byłoby równie niedorzeczne, jak wiara, że większość ma zawsze rację.”
Słuszna jest więc konkluzja, że trzeba takich metod i działań, które będą adekwatne wobec autentycznych „fundamentów ustrojowych” III RP.
Co to oznacza? Tyle, że zdrada i antypolska agresja, musi być powstrzymana dyktatem siły.
Jeśli na przeszkodzie dobra obywateli stoją fałszywe „zasady demokracji”, a ich praktykowanie może zagrozić polskiej racji stanu - trzeba je odrzucić. Nie demokracja lecz niepodległość jest tu najwyższą wartością.
Patologie i układy mafijne  – muszą być do szczętu rozbite, bez względu na okoliczności czy „reperkusje” międzynarodowe.
Na dywersję i dezinformację, trzeba odpowiedzieć likwidacją wrogich ośrodków i represjami wobec dywersantów.
Jeśli „integracja europejska” zagraża naszej narodowej tożsamości lub groźnie wnika w materię suwerenności państwa, nie wolno jej dłużej praktykować.
       Rozwiązania, które miałyby obalić magdalenkowy twór, nie mogą być „drogą kompromisów” ani podlegać „regułom demokracji”.
Ci, którzy dla własnych kamaryli stworzyli to państwo, posługiwali się kłamstwem, przemocą i podstępem. Nam, którym przyszło tu żyć, narzucili zasady, którym nigdy nie podlegali i założyli obręcze, jakich sami nie noszą. W tej asymetrii tkwi źródło mafijnych relacji i przyczyna największych patologii. To dość, by zostały odrzucone.
Warto też przyjąć, że działanie bierze początek w myśleniu. Nigdy odwrotnie. 
Do tej zasady sprowadza się wskazana tu terapia, jak i cała moja publicystyka. Zmiana świadomości Polaków i odrzucenie szeregu mitów pustoszących nasze umysły, jest pierwszym i nieodzownym warunkiem odzyskania wolności.
Dlatego długi marsz jest drogą dla ludzi odważnych i cierpliwych, niepoddających się populistycznym nastrojom i wolnym od schematów myślenia. Na tej drodze ma powstać „oferta dla radykałów” i wizja prawdziwej, antysystemowej opozycji. Chcąc osiągnąć więcej – trzeba obalić kolejne mity i przekroczyć zakazane granice. Zasłużyć na nienawiść i samotność, poczuć się mniejszością we własnym kraju.
Mogę raz jeszcze powtórzyć słowa napisane przed siedmioma laty:
Czeka nas długi marsz. Tak długi, jak przewlekła będzie agonia III RP. Można zostać po drodze z milionami polskojęzycznych apatrydów lub dojść do wolnej Polski.
Na tym będzie polegał wybór.


© Aleksander Ścios
bezdekretu@gmail.com
28 maja 2018
www.bezdekretu.blogspot.com


Faszywa alternatywa – 1. Diagnoza




Ilustracja © brak informacji

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2