Współczesny Kaziuk jest już mniej „praktyczny”, ale nadal przyciąga sprzedających i kupujących z całej Litwy, gości z sąsiednich państw, ale też turystów z całego świata.
– Mój ojciec, urodzony jeszcze w XIX wieku, był stolarzem i kowalem, jako dziecko w 1905 roku uczestniczył w Kaziukach na placu Łukiskim. To były Kaziuki! Opowiadał, że ludzie przyjeżdżali wozami. To była tradycja, prawdziwe święto – rodzinnymi wspomnieniami dzieliła się z Wilnoteką palmiarka spod Niemenczyna Janina Jabłońska.
Autentyczne kiermasze pani Janina pamięta jeszcze ze swojego powojennego dzieciństwa – Kaziuki odbywały się wówczas na rynku Kalwaryjskim. Jak mówi, były inne niż teraz – swojskie, radosne, można było kupić rzeczy wykonane własnoręcznie przez rzemieślników podczas długiej zimy.
– A teraz to korupcyjny biznes dla samorządu i organizatorów. Przecież to nie do pomyślenia, żeby człowiek podtrzymujący tradycje, przez cały rok wykonujący tradycyjne wyroby, musiał płacić 180 euro za miejsce na kiermaszu. Być może ktoś, kto sprzedaje chińską produkcję, może na tym zarobić, ale nie ci, którzy własnoręcznie coś robią – Janina Jabłońska potwierdziła to, o czym mówiło wielu handlujących na tegorocznym kiermaszu, że nowy organizator Kaziuka wywindował ceny za miejsce na jarmarku.
Choć rodowici wilnianie narzekają, że współczesne Kaziuki niewiele zachowały z dawnej autentycznej atmosfery, niemniej jak co roku, na początku marca do Wilna zjechali ludzie z całej Litwy, ale też Polski, Białorusi, Ukrainy. Na straganach, rozstawionych wzdłuż alei Giedymina, na placach Katedralnym i Ratuszowym, na ulicach starówki można było kupić palmy, pierniki, obwarzanki, wyroby z gliny, drewna, słomy, różne przydatne i mniej przydatne w gospodarstwie domowym przedmioty.
Ilustracja © WilnotekaLT / zrzut ekranu
Wideo © WilnotekaLT / YouTube
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz