Broniarz je kokot czyli nieadekwatność opisu
Sprawdzałem wczoraj co japońska wiki ma do powiedzenia na temat epoki heian. Oczywiście nie czytam po japońsku, więc kliknąłem opcję tłumaczenia i pojawił się natychmiast tekst polski, o dziwo znacznie bardziej zrozumiały niż tłumaczenia angielskie. Uderzyły mnie tym tekście już pierwsze słowa, brzmiały tak – pokój służalczość wobec silniejszych. To jest moim zdaniem dziwne i demaskatorskie, jeśli oczywiście będziemy traktować serio automatyczne tłumaczenia. Musimy to jednak czynić, bo mamy inne opisy tej epoki i widać z nich wyraźnie, że epoka heian nie cieszyła się szczególną estymą kronikarzy, klęska zaś rodu Taira uznana została przez późniejszych dziejopisów za właściwe i należyte ułożenie się spraw w cesarstwie. Coś takiego jak krytyka opisów, nie mówię o krytyce źródeł, tak naprawdę nie istnieje, albowiem wszystkie teksty traktowane są jak oderwane od realiów komunikaty.
Nie można inaczej, albowiem badania nad poszczególnymi fragmentami zajęłyby historykom długie lata i musiałby mieć charakter interdyscyplinarny. Na to nie ma ani pieniędzy, ani też chęci. Tak więc za dobrą monetę przyjmuje się intencje autorów i nie ma znaczenia czy chodzi o kronikarzy z epoki kamakura opisujących wcześniejsze czasy czy o Galla Anonima. Tak więc do publiczności trafia komunikat następujący – epoka heian to czas pokoju ale też służalczości wobec silniejszych. Tak jakby w epoce kamakura służalczość została raz na zawsze wyeliminowana z zachowań Japończyków wszystkich stanów. Może jednak powinienem dołączyć do tego jakąś glossę, może trzeba by po prostu przy interpretacji unikać emocji w opisach i wyrazów nieadekwatnych do okoliczności, które relacjonowane są w tekście? Sam nie wiem. Nieważne, mamy to co mamy, nie możemy jednak na tym poprzestać, bo trzeba dowiedzieć się jak było naprawdę. Służalczość i pokój to są dwa niespecjalnie pasujące do siebie wyrazy, ale możemy zaryzykować hipotezę, że pokój okazał się na tyle trwały, że członkowi roku Taira cieszyli się jeśli nie sympatią, to na pewno zyskali szacunek. I nikomu nie przychodziło do głowy, by wszczynać bunty i tumulty. Potem sprawy zmieniły obrót, a czas pokoju trzeba było jakoś napiętnować i kronikarze – ciekawe, od kogo się to zaczęło – wymyślili tę służalczość. Wojna domowa kończąca epokę heian to początek wszystkich wyrazistych elementów znanej nam japońskiej kultury wojennej. Jeden z członków klanu Minamoto popełnia pierwsze seppuku. Łucznicy klanu Minamoto ostrzeliwują łodzie klanu Taira dając tym samym początek tradycyjnemu, japońskiemu łucznictwu konnemu. Przykłady pewnie można by mnożyć. Chodzi o to, że cała kultura japońska jaką znamy i do jakiej przywykli Japończycy, wywodzi się z tamtych czasów i ma swoje źródło w klęsce klanu Taira i zwycięstwie klanu Minamoto. To znamienne. Nikt bowiem nie zastanawia się, jak wyglądała kultura, cywilizacja i wojna przed katastrofą Tairów, przyjmując że wyglądała ona prawie tak samo, tylko była gorsza, bo miała w sobie element służalczości. To jest opis dalece nieadekwatny i odciągający naszą uwagę od spraw istotnych, które poruszyłem tu wczoraj. Oto zarządzenie ziemią zostaje nagle, za zgodą wszystkich ludzi o czymś decydujących, z wyjątkiem klanu Taira, zamienione na zarządzanie wojną. Płyną z tego, jak sądzę, określone i niemałe korzyści, ale jest też ryzyko. I w tym właśnie ciasnym splocie ryzyka i korzyści tworzy się tradycyjna japońska kultura. Kultura, która doprowadziła Japonię do II wojny światowej i została odrzucona, jako nieskuteczna w konfrontacji z białymi diabłami. Warto przypomnieć, że z klanu Minamoto wywodziły się wszystkie wielkie, rządzące Japonią rody, z klanem Tokugawa na czele. Warto też przypomnieć, że to Yeyasu Tokugawa, po całych stuleciach wojen wewnętrznych narzucił krajowi pokój, odebrał samurajom broń, zdegradował ich i wpuścił do kraju obcych. Konkretnie zaś Anglików, przybyłych na holenderskich statkach. Nie bał się oskarżenia o służalczość, albowiem wiedział, że podlegli mu propagandyści oświetlą jego działania właściwie i zgodnie z tym czego sobie życzył. Pół tysiąclecia wcześniej klan Taira nie zadbał o odpowiednią oprawę propagandową swoich działań i teraz musimy czytać w wiki o tej służalczości. Chciałem podkreślić wyraźnie ten moment – izolacjonizm Japonii oznaczał dynamiczną równowagę wewnętrzną, czyli wspominane tu już kilkakrotnie zarządzanie wojną. Jak rzutowało ono na produkcję żywności, ale przede wszystkim tekstyliów, nie wiem, ale warto by to może zbadać. Wojna jak wiemy ma poważny wpływ na przemysł włókienniczy, albowiem wystarczy wpędzić w zasadzkę dwa tysiące ludzi, żeby pozyskać intratne zlecenie na dwa tysiące nowiutkich uniformów dla zastępujących ich rekrutów. Tradycyjne zaś tekstylia japońskie, to nie jest, jak pamiętamy byle co. To są kwestie poważnych wtajemniczeń, poważnej praktyki i, jak mniemam poważnej ochrony, która aranżowana jest na poczet poważnych zysków. Istotne jest także to, pokój klanu Tokugawa nastał w chwili kiedy u brzegów Japonii pojawili się obcy. To ważny moment, bo pokój klanu Taira był związany z izolacjonizmem wobec Chin i wojenną aktywnością przeciwko Ajnom. Tak więc element zagrożenia zewnętrznego istniał i stymulował procesy wewnętrzne. Kiedy go zabrakło jakaś spora, dynamiczna i w coś inwestująca grupa zaczęła tracić prestiż, pieniądze i znaczenie. No i zapewne stanęła wobec sytuacji bez wyjścia, z której wydobyła się w znanym nam sposób, utrzymując swoje wpływy przez wiele setek lat poprzez zarządzanie wewnętrzną dynamiką. Myślę, że to zarządzanie jest kluczem do zrozumienia Japonii. Mogę się oczywiście mylić, ale mam głęboką intuicję, że tak właśnie jest.
Przejdźmy teraz do Broniarza i naszych rodzimych, nieadekwatnych opisów. Dawno temu, kiedy premierem Słowacji był niejaki Mecziar słyszałem taką anegdotę – ktoś jechał pociągiem przez ten kraj i nagle zauważył na dworcowej toalecie wielki, wykonany sprayem napis – MECZIAR JE KOKOT. Co znaczy słowo kokot po słowacku, każdy łatwo się domyśli. Opis ten był jak najbardziej adekwatny, albowiem pan Mecziar miał w sobie rzeczywiście coś z kokota. Ja osobiście uważam, że o wiele większy kokot jest z towarzysza Broniarza, czego dowody składa on w zasadzie co dnia, wypowiadając kwestie, o które nikt wcześniej, widząc jego dobrotliwą twarz nie śmiał nawet go podejrzewać. Do konfrontacji z Broniarzem media wysyłają wiceministra edukacji, który zachowuje się w sposób dalece nieadekwatny, tak jakby nie rozumiał co się dzieje. Otóż Broniarz chce rzeczywiście doprowadzić do tego strajku, albowiem niewiele ma do stracenia. Nikt go nie zabije, nikt mu nie ubliży, nikt nawet nie wyciągnie mu żadnego szwindlu z przeszłości. Szansa zaś na to, że stanie się bohaterem dużej, zdyscyplinowanej i wpływowej grupy ludzi jest spora. Jeśli bowiem Broniarz raz doprowadzi do strajku, nikt już później nauczycieli przed strajkiem nie powstrzyma. To już będzie łatwe, ale potrzebny jest ktoś, kto da sygnał. Broniarz świetnie się do tego nadaje, albowiem Broniarz je kokot i ma zapewniony byt na emeryturze. Poza tym zawsze może dostać jeszcze jakąś ciepłą posadkę. Żeby zatrzymać Broniarza, potrzebny jest przede wszystkim adekwatny opis przeszłości, to znaczy tych zachowań naszego kokota, które doprowadziły do takiego stanu, w jakim nauczyciele znajdują się dzisiaj. Bo to przecież nie PiS doprowadził ich na skraj rozpaczy, albowiem PiS rządzi ledwie trzy lata. Broniarz zaś jest szefem związku od lat kilkunastu i to on porozumiewał się wcześniej z tymi wszystkimi rządami, które nauczycieli traktowały jak śmieci i nie dawały im szansy na godne życie. Dziś Broniarz udaje, że on nie miał z tym wszystkim nic wspólnego i szykuje się do szarży. Ministerstwo zaś próbuje go obłaskawić, tak jakby był jednym z wielu uczciwych urzędników zajmujących się pionem edukacji, tak jakby rzeczywiście dbał o sprawy nauczycieli i nie traktował ich jak oszustów wespół z minister Kluzik parę lat temu. To jest moim zdaniem niezwykłe, mam na myśli tę trudną solidarność ministerstwa edukacji z Broniarzem. Wracam jednak do opisów epoki heian i czytam, że w wojnie domowej Gempei wiele rodzin podzieliło się i walczyło po obydwu stronach konfliktu. Ciekawe jak to rzutowało na tę wymienioną w wiki służalczość? Dziś polskie ministerstwo jawnie zagrożone strajkiem próbuje bronić polskich dzieci jawnie zagrożonych brakiem promocji, poprzez medialny opis Broniarza, sugerujący, że jest to człowiek, który może posunął się za daleko, ale w rzeczywistości jest uczciwy i dobry. Ostatnią zaś rzeczą jaką należy zrobić jest usunięcie go ze stanowiska szefa związku. A to właśnie musi się stać. Dopiero wtedy bowiem będzie można rozmawiać z nauczycielami normalnie. Czy takie okoliczności kiedyś nastąpią? Myślę, że tak, bo nikt nie jest wieczny, nawet Broniarz. Nie stanie się jednak prędko. Podobnie jak nieprędko doczekamy się adekwatnego opisu stanu nauczycielstwa polskiego, opisu, który powstanie bez udziału związkowców, za to z udziałem dyrektorów szkół. Popatrzmy teraz na rzecz całą z punktu widzenia strategii. Z kim na obszarze edukacji zawierali sojusze politycy PO i SLD? Z aspirującymi rodzicami, którzy nie zajmowali się swoimi dziećmi. To było wygodne, albowiem rodzice tacy są najgłośniejsi i dają gwarancję, że poczynione na ich rzecz ustępstwa zostaną wykorzystane w pełni. To znaczy, że ludzie ci przyślą dzieci do szkolnej świetlicy w przerwie pomiędzy Bożym Narodzeniem a Nowym Rokiem, bo tak…bo mogą. To nic, że inne dzieci, dzieci nauczycielskie pozbawione będą wtedy towarzystwa i opieki swoich mam, nie ma to znaczenia. Popatrzmy teraz z kim zawiera strategiczny sojusz PiS na tym samym obszarze – z nauczycielami pozostającymi poza związkiem i domagającymi się podwyżek. To niby dobrze, ale gdzieś tkwi błąd. No jasne, że tkwi – ludzie ci nie zabierają zwykle głosu i nawet nie wiedzą jak to zrobić, albowiem przywykli, że wszystko załatwia za nich Broniarz. To znaczy on nic nie załatwia, ale za to pokazują go w telewizji i wystarczy. Błąd polega na tym, że PiS także próbuje się komunikować ze swoim strategicznym partnerem na obszarze edukacji za pomocą Broniarza. Jak to wpływa na Broniarza? Szampańsko. Widzimy ten efekt każdego dnia. Broniarz rządzi, ministerstwo demonstruje cały wachlarz słabości, a nauczyciele czekają na wynik konfrontacji, żeby przyłączyć się do zwycięzcy i znów żyć w spokoju. Czy to jest dobra metoda na sukces? To nie jest nawet dobra metoda na klęskę. O sukcesie szkoda w ogóle gadać. Broniarz je kokot i od tego powinniśmy zacząć. Potem zaś zrobić o nim reportaż i wyemitować go zaraz po „Koronie królów”.
Zarządzanie ziemią, wojną i miastem
Nie mogę przestać myśleć o epoce heian i o formule, być może fałszywej, którą tu, inspirowany opisem tej epoki, umieściłem. Chodzi rzecz jasna o zamianę zarządzania ziemią na zarządzanie wojną. Mam tu obok znaną książkę Ruth Benedict zatytułowaną „Chryzantema i miecz. Wzory kultury japońskiej”, którą dziś wstawię do sklepu. Zajrzałem do środka i od razu trafiłem na fragment dotyczący hierarchii w japońskim społeczeństwie, a także na całą listę paradoksów, które tę hierarchie charakteryzują. Myślę, że jednym z najważniejszych jest to, iż cała ta sztywna, pełna nieprzepuszczalnych warstw, piramida powstała w czasie permanentnej wojny i nieustannego ruchu. Pisząc ruch mam na myśli nie tylko aktywność wielkich mas ludzi, ale przede wszystkich ruch towarów i pieniądza. Wciąż w górę i w dół, a także po liniach krzywych w przestrzeni. Jeśli więc dwór cesarski, w całej swojej symbolice, tworzył podstawę do zarządzania ziemią i podstawę pokoju, szogunat musi być rozumiany jako gwarancja trwałej i jednostajnej dynamiki. Ja nie jestem najlepszy jeśli idzie o fizykę i wypracowane przez nią pojęcia, ale mam nadzieję, że rozumiecie o co mi chodzi. Jestem przekonany, że dynamika w jakiej żyło japońskie społeczeństwo po epoce heian był jednostajna i dość przewidywalna. No i zarządzana twardo z jednego lub trzech najwyżej punktów.
Porzućmy teraz wszystkie znane nam pojęcia socjologiczne opisujące życie społeczeństw i zaaranżujmy nowy, ciekawszy chyba opis sposobów zarządzania aktywami przyrodzonymi ziemi i tymi tworzonymi przez człowieka. Mamy więc ziemię i wojnę, dwa punkty podparcia, które wyjaśniają nam trochę, ale nie nie wszystko, albowiem brakuje punktu trzeciego. Jest nim miasto. Epoka heian zaczęła się od przeniesienia dworu cesarskiego do nowej stolicy, która z czasem zyskała nazwę Kioto. Cóż to znaczy „przeniesienie stolicy”? To jest szansa dla nowych organizacji i szansa dla samego dworu, który – sądzę, bo nie wiem tego na pewno – ratuje w ten sposób swoje finanse udrażniając zapchany system poboru podatków, a także otwierając kredyty na budowę nowych, luksusowych nieruchomości. Wadą książki „Chryzantema i miecz” jest to, że nie wyjaśnia ona, jak to było z kredytem w średniowiecznej Japonii. Nie wiem czy w ogóle istnieje jakaś publikacja, która by tę kwestię wyjaśniała. Jeśli przyjmiemy, że zarządzanie ziemią to tak naprawdę obniżanie – poprzez komasację – cen żywności, uniemożliwianie spekulacji na rynkach rolnych i kontrola transportu, przyjdzie nam stwierdzić – co już zostało powiedziane we wcześniejszych tekstach – że zarządzanie wojną to odwrotność tych poczynań – to parcelacja, spekulacja i blokowanie szlaków handlowych, a wszystko po to, by zarabiać na zwyżkach koniunktur i różnicach cen. Obydwa te sposoby nie mogą hulać samopas. Nam się może wydawać, że mogą, albowiem widzimy Japonię jako kraj wyizolowany od wszelkich wpływów zewnętrznych. Tak z pewnością nie było. Na pewno nie widać tego w sferze kultury, która jest obszarem tak różnym od wszystkiego co tworzy świat zewnętrzny, że powstaje złudzenie autonomii całkowitej. Niemożliwe do zaistnienia w praktyce. Tak więc Japonia jest podatna na wpływy zewnętrzne, a te muszą zostać odrzucone, po to, by kraj mógł zachować odrębność. Nie wiem jak dokładnie wyglądały chińskie ingerencje w gospodarkę w okresie zarządzania ziemią i w okresie zarządzania wojną, ale sądzę, że musiały one istnieć i były zauważalne. Żeby kraj nie popadł w chaos potrzebny był trzeci element, który porządkował i utrwalał dynamiczną równowagę ciągłej wojny – kontrola podatków i danin, dokonywana poprzez organizm miejski, który jest jednocześnie rynkiem, albo wieloma, zachodzącymi na siebie rynkami. Miasto to wyżymaczka, przez którą przepuszczane są wszystkie aktywa kraju. One tam poddawane są próbie ostatecznej, tam się zużywają i tam giną. Wszystko zaś co Japonia ma oryginalnego pochodzi spoza miasta – z rezydencji magnackich, z klasztorów buddyjskich i ze wsi. Czy Wam to czegoś nie przypomina? Oczywiście, że tak, to jest podobne do struktury I Rzeczpospolitej. Czy porównanie takie jest uprawnione? Nie mam pojęcia, ale ktoś je tu wcześniej, przede mną zasugerował. Po co jest miasto i jakie są jego konsekwencje dla systemu zarządzania krajem? Przenoszenie stolic z jednego miejsca w drugie świadczy o tym, że miasto także się zużywa. To znaczy, że organizacje, które kontrolują przepływ pieniądza mają tendencje do blokowania tego przepływu i kierowania strumieni gotówki gdzieś w bok, w obszary, która dla legalnej władzy są niewidoczne. Miasto bowiem to nie tylko struktura skarbowa, która jest w nim najważniejsza, ale także struktura niejawna, struktura gangów. Splot władzy jawnej, świętej, będącej odpryskiem boskości cesarza łączy się w mieście, w wielu punktach i momentach z władzą gangów, te zaś z kolei – zawsze tak jest – łączą się z władzą obcych. Żadna organizacja przestępcza nie jest organizacją samodzielną. To są złudzenia filmowców i słabych pisarzy nie mające żadnego pokrycia w rzeczywistości. I teraz ważne pytanie – czy dynamika wojenna Japonii epoki kamakura i późniejszych, sprzyjała izolacjonizmowi także w sferze gospodarczej? Czy może była to jedynie zasłona, za którą kryły się interesy i wpływy wewnętrznych gangów, także miejskich żerujących na wojnie i podatkach? Ja tego nie rozstrzygnę, ale ciekawi mnie, czy tradycyjne społeczeństwa o sztywnej hierarchii są w stanie poradzić sobie z mafiami okradającymi je, korzystając właśnie z tego, że hierarchia jest niereformowalna, a gwarancją jej stałości jest – taki paradoks – wojna właśnie. I jeszcze jedno pytanie – czy okradanie państwa z podatków to tradycja uświęcona bardziej niż kodeks bushido? Jeśli jest to bowiem tradycja, to warto spojrzeń inaczej na nasze rodzime gangi vatowskie. Jak to ktoś już wspomniał, niemożliwe są wyłudzenia bez przyzwolenia urzędników skarbowych. Ci zaś – tak sądzę – pozwalając na te wyłudzenia przestają być automatycznie reprezentantami państwa i stają się reprezentantami innej jakiejś, póki co nierozpoznanej organizacji. Mam bowiem wrażenie, że to całe gadanie o mafiach vatowskich służy temu jedynie, byśmy dostali malowniczy, ale niepełny i nieprawdziwy przez to obraz świata przestępczości skarbowej. Powtórzę – nie ma czegoś takiego jak samodzielne organizacje przestępcze działające wbrew prawu na jakimś, dużym obszarze. Nie sądzę, by istniały one w Japonii epoki heian i epoki kamakura, nie sądzę, by podobne struktury istniały teraz. To jest nierozpoznana hierarchia, która domaga się nowego opisu, także literackiego i opis ten nie może być prymitywny ani wulgarny. Do tego zaś sprowadza się cała, czynna w Polsce, twórczość czy to urzędnicza czy to literacka, której celem jest oddanie ponurych barw przestępczego świata. Powtarzam – obraz jest niepełny, a przez to, że jest niepełny, wielu ludzi nie czuje dyskomfortu w związku z istnieniem zorganizowanej przestępczości finansowej i patrzy na bandytów, jak na swojaków, którzy chcieli zwędzić kiełbasę z wesela. Temu, byśmy tak myśleli służą także tak zwane teksty kultury, ukazujące przestępców, jako rozwydrzonych, ale w gruncie rzeczy dających się zaakceptować facetów. Największe jednak złudzenie, którego korzenie sięgają epoki heian, polega na tym, że nam się zdaje iż są to organizacje rodzimego chowu, a głównym ich celem nie jest zubożenie i pozbawienie szans dużych i dobrze rokujących grup ludzi, ale zorganizowanie sobie wakacji na Seszelach w towarzystwie luksusowych dziwek. A czasem nawet nie to. Czasem wystarczy nam tylko, że ktoś powie iż złodzieje vat są powiązani z WSI. To trochę mało moim zdaniem. To jest niepełne wyjaśnienie przyczyn przeniesienia stolicy z Nara do Kioto, opierające się na nieskładnym przypuszczeniu, że cesarzowi i jego rodzinie nudziło się w starej stolicy. Otóż nie, nie nudziło im się, proces zmiany, szczególnie tak poważnej jak przeniesienie centrum zarządzania, musi być dobrze umotywowany. Splotu zaś działających pod przysięgą i rozmaitymi poważnymi presjami oficerów państwa z ludźmi wyłudzającymi vat nie da się wyjaśnić chęcią posiadania lepszego samochodu.
Myślę, że powinniśmy się nad tym zastanowić głębiej zamiast ekscytować się nowymi ciągle zatrzymaniami tych przestępców. To się domaga głębszego opisu niż ten, który proponuje prezes Kurski. Myślę też, że mój postulat wiąże się z innym – byśmy wszyscy zaczęli traktować się trochę bardziej serio. […]
Ilustracja © DeS ☞ tiny.cc/des
UAKTUALNIENIE: 2019-03-20-19:40 CET / A.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz