Dużo ciekawszą sprawą jest bunt przeciwko obowiązkowi szczepień, który tak naprawdę przebił się do mediów słabo, i tylko o tyle, o ile próbowano go wykorzystać w wyżej wspomnianej młócce. Media PO próbowały społeczny projekt ustawy antyszczepionkowej przypisać partii Kaczyńskiego, tak jak wcześniej udało im się to zrobić z również społecznym projektem zaostrzenia ustawy antyaborcyjnej. Chyba się nie udało, bo media PiS skutecznie prześcigały się z nimi w miotaniu gromów na ciemnotę, zacofanie i głupotę tych, co to dzieci nie chcą szczepić i straszeniu epidemiami, które wrócą, jeśli średniowiecze zatriumfuje.
Oczywiście, umknęło wszystkim, że cały spór ma charakter symboliczny. Co z tego, że w Polsce teoretycznie wciąż obowiązuje przymus szczepień, skoro realizuje go tylko 85 proc. rodziców? Obowiązek jest, ale nie ma żadnych sankcji za niewywiązanie się z niego - więc tak naprawdę wcale go nie ma, i czy go Sejm utrzyma, czy usunie, w praktyce zapewne na ludzkie zachowania wpływu mieć to nie będzie.
Dla porównania - w Wielkiej Brytanii, gdzie przymusu szczepień nie ma (wiedzieliście Państwo o tym?) szczepi swoje dzieci 90 proc. obywateli. Chyba uprawniony wydaje się więc wniosek, że kluczem do sprawy nie jest ustawowy przymus?
Kluczem do sprawy jest brak zaufania przeciętnego człowieka do establishmentu, w tym wypadku medycznego. Przez media przewija się korowód profesorów i różnego rodzaju "autorytetów", które starają się ludziom wmówić, że szczepienia to sprawa e-le-men-tar-na, matoły, absolutnie nie-do-dys-kus-ji, że mamy XXI wiek, jak w ogóle można i tak dalej. I im bardziej ów przeciętny człowiek jest takim przekazem bombardowany, z im większą pewnością siebie i wyższością jest taki przekaz przez "autorytety" formułowany - tym bardziej w ten przekaz nie wierzy.
Wystarczy zerknąć w media społecznościowe. I, nie, drogie autorytety, szczepień dzieci nie odmawiają wcale niewykwalifikowani robotnicy rolni, analfabeci i mieszkańcy przysiółków, do których nie dotarła jeszcze elektryfikacja, straszący się przy bimbrze opowieściami, że doktory dzieckom diabła wstrzykujom. Jest on odrzucany przez młodych, wykształconych i dobrze sytuowanych mieszkańców miast, którzy swoją niewiarę w pouczenia "autorytetów" potrafią bardzo logicznie i przekonująco uzasadnić i korzystając z nowoczesnych mediów tworzą prężne społeczności, w których przekaz mediów elektronicznych rozbijany jest skutecznie w puch i pył.
Nie chcę się wypowiadać co do meritum sporu, obie strony mają w nim argumenty, z którymi skłonny jestem się zgodzić. Trudno zresztą nawet wskazać strony, bo tak naprawdę temat nie jest "zerojedynkowy", szczepić albo nie szczepić - raczej kiedy i przeciwko jakim chorobom lepiej szczepić, a kiedy lepiej nie. Z całą pewnością nie wszystkie szczepionki, które się dziś dzieciom podaje, służą uniknięciu zagrożenia epidemicznego, i nie wszystkie są bezpieczne. Z całą pewnością lobbing koncernów medycznych idzie za daleko, a medycy, którzy agitując za szczepionkami są jednocześnie na garnuszku tychże koncernów, a takich jest większość, z całą pewnością nie mają moralnego prawa przedstawiać się jako bezstronni eksperci. A ponieważ to robią - nie ma się co dziwić, że ich pouczenia są tym bardziej odrzucane, im więcej w nich pogardy i wynoszenia się ponad "ciemnotę i zacofanie".
Chciałbym natomiast zwrócić Państwa uwagę na to, że mamy tu do czynienia z fragmentem ogólnej tendencji, ogólnego procesu, który zmienia dziś postdemokratyczny świat Zachodu - procesu, który można nazwać buntem mas, a jeszcze lepiej - buntem nas.
To samo dzieje się w polityce. Establishment przywykły do panowania, czujący się demokratyczno-liberalno-rodową arystokracją naszych czasów (proszę mi nie zwracać uwagi, że to sprzeczność i nonsens - oni się tak czują) jest odrzucany, kontestowany i traci grunt pod nogami. Od kilku pokoleń ci ludzie przywykli, że demokracja polega na tym, że oni, władcy naszych umysłów, mówią nam, co mamy myśleć i robić - a my myślimy i robimy to, co oni nam mówią, i tak oto rządy większości są w istocie rządami panujących nad większością nielicznych Oświeconych.
Teraz ci ludzie wyją, spazmują i tupią, bo - weźmy za przykład Amerykę - taki de Niro, wielki gwiazdor, krzyczy "p***lić Trumpa!", cała sala gromadząca "crème de la crème" artystycznej elity USA urządza mu za to "standing ovation", a tymczasem ludzie p***lą wcale nie Trumpa, tylko de Niro i tych, co mu biją brawo.
Chamy nie słuchają panów! Świat stanął na głowie, po prostu. Stąd krzyk, histeria, pogarda i nienawiść wylewana na wspomnianego Trumpa, czy u nas na Kaczyńskiego i PiS. O tyle bez sensu, że oni nie są wcale sprawcami tego procesu, a jedynie jego czasowymi beneficjentami. W sprawie szczepionek na przykład pisowcy są tym, czym w polityce salon Michnika - podlegają takiemu samemu odrzuceniu i kontestacji, bo też mądrzą się tak samo, jak o polityce mądrzył się odrzucony za ten pełen wyższości ton półświatek celebrycko-profesorski.
Nihil novi sub sole, jak mawiali starożytni. Zjawisko powtarza się regularnie, i zawsze oznacza to samo: nadchodzi koniec epoki. Bardzo pouczające analogie do obecnego przerażenia liberalnych elit "populizmem" znajdziemy w czasach tzw. fin de siecle’u, schyłku ładu Wiedeńskiego w Europie. Kto ciekaw, proszę sobie poczytać, z czego wynikła i jak przebiegła afera Dreyfussa we Francji, albo jakie były powody dla których rząd cesarsko-królewskich Austro-Węgier wolał przymknąć oczy na szpiegowskie dokonania płk. Redla i zadowolić się jego cichym usunięciem, choć w praktyce oznaczało to straszliwe klęski w pierwszych miesiącach nadchodzącej wojny.
Ani w jednej, ani w drugiej sprawie nic się tonącym elitom nie udało zrobić i niczego uratować - koniec ich świata nastąpił. Wrzask dzisiejszych beneficjentów "demokracji liberalnej" jest podobnie kontrproduktywny, i podobnie groteskowy, jak przemowy generałów z "Przygód dzielnego wojaka Szwejka". Im więcej pogardy "autorytetów" dla niesłuchających ich mas, tym silniejsze poczucie ich "naszości" i tym silniejsze owych autorytetów odrzucenie.
Jeśli ktoś chce przekonać Polaków do czegokolwiek - musi się do nich pofatygować, wysłuchać, postarać się zrozumieć i znaleźć argument. Mądrząc się z telewizyjnego studia, "bo ja przecież wiem lepiej", i słuchając tylko swoich akolitów, zagrzewających "świetnie pan im dowalił, panie profesorze" uzyskuje się efekt odwrotny od zamierzonego. Ta prawidłowość dotyczy zarówno przymusu szczepień, jak polityki i w ogóle wszystkiego.
© Rafał A. Ziemkiewicz
19 października 2018
źródło publikacji:
www.interia.pl
19 października 2018
źródło publikacji:
www.interia.pl
Ilustracja © brak informacji
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz