Fałsz i nędza polityki prowadzonej przez obecnych rządców III RP, ma prawo odstręczać i napawać odrazą ludzi rozumnych.
Jako autor setek tekstów z lat 2008-2015, w których niezwykle krytycznie oceniałem reżim PO-PSL, mogę napisać – tak prostackiej propagandy, takich pokładów zakłamania i ordynarnego fałszu, nie widziałem nawet w tamtych latach. I nie z powodu tego, iż rządy PiS miałyby być gorsze od nieszczęść tamtego okresu, ale z prostej przyczyny – istniały wówczas media i politycy, którzy potrafili dokonywać krytycznych ocen i działać w społecznym interesie.
Opisywanie obecnych zjawisk lub komentowanie poszczególnych wypowiedzi, postaw i decyzji, nie miałoby najmniejszego sensu. Zakładam, że czytelnicy bezdekretu znają moje teksty z ostatnich trzech lat i doświadczając codziennej hipokryzji luminarzy „dobrej zmiany”, potrafią też dokonać racjonalnej oceny tej polityki. To, co napisałem w tekście „FAŁSZYWA ALTERNATYWA”, wydaje się dostateczną konkluzją.
Z kolei - kierowanie takich opisów do wyznawców i apologetów PiS, tym bardziej byłoby niedorzeczne. Ogromna rzesza wyborców tej partii, nie tylko nie jest zainteresowana sprawami polskimi i w głębokim poważaniu ma przyszłość mojego kraju, ale w rezygnacji z używania rozumu i niewolniczym serwilizmie wobec rządowej propagandy, zeszła poniżej poziomu pogardzanych „lemingów”.
Chcąc więc zachować szacunek do czytelników bloga, ale też uniknąć „syzyfowej”, bezcelowej pracy, niełatwo znaleźć obszar, w którym publicystyka nie byłaby tylko agitacją, a myśl podążała na przekór utartym schematom.
Z jednej strony - istnieje silna pokusa totalnej krytyki zastanej rzeczywistości, z drugiej - nęci postawa bojkotu i „wzniosłego milczenia”.
Obie są mi zasadniczo obce, dlatego w czasach trudnych wyzwań, trzeba obrać drogę unikalną, stawiając sobie i czytelnikom równie wysokie wymagania.
Drogę, która pozwoli uniknąć pułapek zastawionych przez szalbierzy III RP, nie doprowadzi na polityczne manowce i skieruje uwagę na sprawy dalece ważniejsze, od bełkotu pana Kaczyńskiego i żałosnych wolt pana Dudy.
Od kilku lat, konsekwentnie i z uporem próbuję wytyczać taką drogę, nadając jej w roku 2011 nazwę długiego marszu. Nie z powodu skojarzeń historycznych, które nijak się mają do naszej rzeczywistości, ale dlatego, by uzmysłowić ogrom pracy, jaka czeka ludzi pragnących dojść do wolnej Polski. Nie jest to projekt dla tych, którzy państwo zbudowane w Magdalence uznają za urzeczywistnienie polskich aspiracji i oceniają je miarą Niepodległej.
Za każdym razem, gdy ze strony odbiorców moich tekstów, padają „sakramentalne” pytania: „ale jakie ma pan lekarstwo, które „mniejsze zło” wybierać, na kogo głosować, komu teraz zaufać” - nabieram pewności, że będzie to długi i męczący marsz.
By zobrazować problem, pozwolę sobie na analogię.
Uwzględniając wszelkie różnice formalne i historyczne, stawianie takich kwestii, można porównać do pytań kierowanych w stronę osamotnionej garstki „szaleńców” z Pierwszej Brygady: dla którego zaborcybędziecie walczyli, pod jaką „flagą” toczycie boje, który z nich zagwarantuje nam niepodległość ?
Analogia jest uprawniona, bo wówczas i dziś podobna jest skala ignorancji, zagubienia, błędnych ocen i nadziei.
Na początku XX wieku wytyczały ją rozmaite „koncepcje polityczne”, oparte o rachuby małych politykierów, upatrujących polską przyszłość w przychylności Francji, Niemiec czy Rosji.
Dziś wytycza ją ciężar pojałtańskiej mitologii „georealizmu”, w której polskie aspiracje sprowadzono do poziomu „integracji europejskiej” i kultywowania „przyjacielskich relacji” z odwiecznymi wrogami. Partie rozdzielające między sobą rządy w III RP, nie próbują nawet ukrywać, że służba pod obcą „flagą” - rosyjską, niemiecką, amerykańską czy izraelską, należy do głównych powinności „georealistów”.
W polityce wewnętrznej, przygniata nas ciężar jeszcze większy – zaszczepiona przez „ojców założycieli” mitologia demokracji, która wszelkie perspektywy zmian każe rozpatrywać poprzez zatrutą wizję „parlamentaryzmu” i mamidła „demokratycznych wyborów”.
Jak więc nie mówić o długim marszu, jeśli w powszechnej świadomości naszych rodaków, narzędzia narzucone przez beneficjentów sukcesji komunistycznej, mają służyć do zbudowania niepodległej państwowości?
Ile trudu wymaga obalenie rozlicznych mitologii III RP, jeśli ich wyznawcy nie potrafią inaczej postrzegać rzeczywistości, jak tylko oczami tych, którzy zakpili z naszych marzeń o Niepodległej?
A wreszcie - czy i jaka byłaby II Rzeczpospolita, gdyby garstka kadrowych „szaleńców” i ich dowódca, przyjęli dyktat zaborców lub pokładali nadzieje w łaskawości wersalskich graczy?
Mogło się wydawać, że trzy lata „dobrej zmiany”, spośród 30 lat podobnych „eksperymentów” , to dość, by otrzeźwić ludzi głosujących na partię Kaczyńskiego i zmusić ich do refleksji.
Podobno – nie dla szalbierczych „programów+”, nie z powodu atencji wobec „opozycji” i nie dla populistycznego bełkotu obdarzono tych polityków zaufaniem.
Nie trzeba też szczególnej wiedzy politycznej, by po doświadczeniach tych lat zrozumieć – jak bardzo zostaliśmy oszukani i z kim naprawdę mamy do czynienia.
Nie trzeba głębi analiz, by dostrzec nędzę ludzi mieniących się „patriotyczną prawicą” i pod płaszczem rozlicznych świństw, ustępstw i łgarstw, zobaczyć realną „wspólnotę brudu” systemowych oszustów.
Skoro i tego nie chcą widzieć nasi rodacy, skoro i tym, którzy plują im w twarz przyznają miano „strategów” i „mężów stanu” - jak mogliby wejść na drogę długiego marszu i porzucić wygodny stan wegetacji?
Proszę nie winić mnie, że – w zgodzie z własną wiedzą i sumieniem, nazywam długim marszem drogę do Niepodległej i z tych samych powodów, odrzucam każdą chimerę „sił politycznych” działających w III RP. Żadna z nich – przyjmując reguły ustalone przez magdalenkowych szalbierzy i biorąc udział w mistyfikacji „świąt demokracji”, nie może zmienić ani obalić pokomunistycznego truchła.
Trzeba świeżej wizji, otwarcia myśli i perspektywy przekraczającej ramy III RP.
Trzeba zerwania ze schematami narzuconymi przez partyjnych macherów: prymatem „demokracji” nad bezpieczeństwem i racją stanu, wyborem „mniejszego zła”, w miejsce walki o dobro, wiarą w moc karty wyborczej, na rzecz potencjału społecznego buntu i sprzeciwu.
Wymaga to odrzucenia wszystkiego, co oferuje obecne państwo – z jego kontrolowanym „systemem wyborczym”, mediami i retoryką parcianych„elit”. Wymaga rewizji dotychczasowych ocen, rozstania z próżnymi nadziejami i porzucenia wiary w szybkie, polityczne „recepty”. Wymaga rezygnacji z budowania „alternatyw” i skupienia sił na rzeczy stokroć trudniejszej niż powołanie kanapowej partyjki.
Zmiana świadomości – to zadanie burzenia mitów, obalania półprawd i zabobonów, jakimi zatruwają nas ludzie III RP. Począwszy od wiary, że sukcesja komunistyczna jest wolną Rzeczpospolitą, po dogmat, jakoby partia Kaczyńskiego (czy jakakolwiek inna systemowa formacja) była reprezentacją narodowych dążeń.
Póki takie zmiany nie nastąpią, a nasi rodacy będą obracali myśli wokół małych hochsztaplerów i nędznych „mechanizmów demokracji”, nie zrobimy kroku na drodze do Niepodległej.
Zmarnujemy ten czas na jałowe dywagacje i czcze nadzieje.
Będziemy toczyli boje na rzecz, coraz to innych „zaborców” i czekali na łaskę wrogów polskości. Roztrwonimy dar, jakim jest „ostre widzenie rzeczy” i „uciekniemy ze skowytem przekleństw”.
Ani mnie ani Państwu nie odpowiada taka wizja.
Nie po to doszliśmy do ważnych konkluzji i – za sprawą obecnych rządców, doświadczamy ciężaru pseudo-demokracji, by uchylić się od podjęcia wyzwania.
Trzeba jednak uczynić krok dalszy. Chciałbym dowiedzieć się od Państwa – co zrobić, by w przeddzień kolejnych „świąt demokracji”- tzw. wyborów samorządowych, parlamentarnych i prezydenckich, podjąć skuteczną walkę z mitologią karty wyborczej?
Wiara, że z jej pomocą można dokonać zmian na lepsze, jest kamieniem dla naszych marzeń o Rzeczpospolitej.
Nie ma wątpliwości, że czas rządów PiS przyniesie wielkie rozgoryczenie i gniew „twardego elektoratu” - tych wyborców, którzy poważnie potraktowali „przełom” roku 2015 i uwierzyli, że partia Kaczyńskiego chce i potrafi obalić sukcesję komunistyczną.
Wielu z nich odwróci się w ogóle od spraw polityki, inni dostrzegą „alternatywę” w rozmaitych partiach narodowych lub zwrócą się w stronę sklecanych naprędce „trzecich sił” - zwykle inspirowanych przez ludzi służb.
Każdy z tych „wyborów” będzie daremny i bezużyteczny i pozostanie bez wpływu na sprawy polskie.
Rozwiązaniem racjonalnym – bo adekwatnym do skali draństwa, jakim obdzielają wyborców kolejne ekipy rządzące, byłby całkowity bojkot kolejnych „świąt demokracji”.
Racjonalnym tym bardziej, im mocniej zdajemy sobie sprawę z genezy tego państwa i logiki „systemu politycznego”, w którym nie ma i nie będzie miejsca dla partii głoszącej postulat obalenia III RP i twardej rozprawy z komunistyczną spuścizną.
Bojkot byłby zaledwie początkiem, nie celem samym w sobie.
Im więcej naszych rodaków zrozumie bezcelowość uczestnictwa w farsie wyborczej, tym rośnie szansa, że dobry potencjał tego sprzeciwu zostanie skierowany na drogę długiego marszu.
Z tego potencjału, może wyrosnąć autentyczny ruch społeczny – niekontrolowany przez państwo i niezależny od ograniczeń „systemowych”.
Ci ludzie – wzorem garstki „szaleńców” wyruszających onegdaj z Oleandrów, będą mogli odpowiedzieć na pytania dociekliwych: nie walczymy dla żadnego „zaborcy”, nie idziemy za „partią” ani pod obcą „flagą”. Zmierzamy do Polski.
© Aleksander Ścios
bezdekretu@gmail.com
28 sierpnia 2018
www.bezdekretu.blogspot.com
bezdekretu@gmail.com
28 sierpnia 2018
www.bezdekretu.blogspot.com
Ilustracja © SBM Renata Gmitrzak
Przede wszystkim: skoro ''„wolne media” jest tylko jałowym frazesem'' to jak to się dzieje, że Lisy, Newsweeki, TVNy i inni - a wśród nich PAN ŚCIOS - nadal możecie publikować antypisowskie materiały?
OdpowiedzUsuńOstatnio z logiką to u pana zupełnie na bakier! Co się tak naprawdę stało? Zastraszono pana, zapłacono, czy też jakieś stare kompromaty wypełzły na jaw?
Smutne.
On przecież tak fiksuje od dobrych 2 lat. Po wyborach 2015 coś chyba poszło nie po jego myśli, może nie załapał się na coś, nie wiem
Usuń