Nie żeby się bał, co to, to nie, tylko, żeby nie zostać antysemitą. Jak bowiem wiadomo, antysemityzm jest grzechem, a jak ktoś w ten sposób grzeszy, to może trafić do piekła, gdzie cały czas będzie go bolało. Portal „Fronda” codziennie dostarcza świeżych opisów piekła, więc nic dziwnego, że wszyscy unikają wszelkiej konfrontacji z Żydami.
Konfrontacji tej unikają zwłaszcza amerykańscy politycy, bo wydaje się, że to jest jeszcze gorsze od molestowania dzieci. Takie molestowane dziecko potrafi siedzieć cicho nawet przez 40 lat, a kiedy zorientuje się, że molestujący zaczyna piąć się do wyższych grządek w biznesie, czy polityce, natychmiast sobie o tym molestowaniu przypomina. Wtedy taki jeden z drugim ambicjoner gotów jest wiele poświęcić gwoli uniknięcia skandalu, a zwłaszcza – jego skutków, dzięki czemu molestowane dziecko ma czym obetrzeć sobie łzy po tych straszliwych przejściach. Tymczasem oskarżenie, czy nawet podejrzenie o antysemityzm bywa jeszcze gorsze. Dopóki polityczny ambicjoner się słucha, to napływają do niego pieniądze („W Warszawie zbytek, szampańskie kolacje, płyną rubelki, skąd – gdzie – ani wiesz!”), a poza tym niezależne media głównego nurtu nad nim cmokają, jaki mądry i w ogóle. Gdyby jednak taki jeden z drugim zapomniał o bezwzględnym posłuszeństwie, to nie tylko wszystko to skończyłoby się, jak ucięte nożem, ale w dodatku dziecko, a nawet wiele dzieci, lub kobiet, przypomniałoby sobie o molestowaniu. No a wtedy – „żegnajcie mi na zawsze chłopcy i dziewczęta, żegnajcie druhowie i ty miłości ma!” Bo chociaż samo oskarżenie o molestowanie bywa kłopotliwe, to jeszcze gorsza jest kompromitacja. Jak mawiał mój przyjaciel z lat studenckich, jak się kogoś pozbawia niewinności, to trzeba mu przynajmniej dostarczyć przeżyć, a o jakich „przeżyciach” można mówić w przypadku molestowania? Tadeusz Boy-Żeleński nie miał co do tego wątpliwości: „A młody? Głupie to, płoche. Tylko pobrudzi pończochę.” Toteż nic dziwnego, że coraz więcej dam skłania się ku feminizmowi, również w naszym nieszczęśliwym kraju, za co szczególnie obwiniam panów: Ludwika Dorna i Cezarego Michalskiego.
Ale dość tych dygresji, bo właśnie zbliża się moment, gdy „moc się przesili”, to znaczy – gdy przekonamy się, czy możemy liczyć na Naszego Najważniejszego Sojusznika, czy też traktuje on nasz nieszczęśliwy kraj, jako towar do przehandlowania za jakieś nawet iluzoryczne korzyści. Jak zauważył Franciszek książę de La Rochefoucauld, „tylko dlatego Pan Bóg nie zesłał na ziemię drugiego potopu, bo przekonał się o bezskuteczności pierwszego”, toteż nic dziwnego, że chociaż Nasz Najważniejszy Sojusznik w roku 1943 sprzedał nas Sojusznikowi Naszych Sojuszników tak, jak sprzedaje się rzeźnikowi krowę, postanowiliśmy jeszcze raz mu zaufać. Inna rzecz, że nie mieliśmy wielkiego wyboru, jako, że Sowieciarze uzgodnili z Naszym Obecnym Najważniejszym Sojusznikiem wszystkie szczegóły sławnej transformacji ustrojowej, a my w tej sytuacji potrzebowaliśmy komuś zaufać na tej samej zasadzie, jak w roku 1945 Polacy w Londynie ufali generałowi Sosnkowskiemu – bo znał marszałka Piłsudskiego, albo premierowi Arciszewskiemu – bo miał brodę.
Zgodnie z prawem Murphy`ego – jak może stać się coś złego, to na pewno się stanie – więc z bojaźnią i drżeniem czekamy na głosowanie w Izbie Reprezentantów Kongresu USA nad ustawą HR 1226, w następstwie której Żydzi, wykorzystując siłę Naszego Najważniejszego Sojusznika, pod pretekstem tzw. „roszczeń”, wyszlamują Polskę do gołej ziemi, zapewniając sobie w naszym bantustanie status szlachty, dominującej nad mniej wartościowym narodem tubylczym. Z obfitości serca usta mówią, toteż nic dziwnego, że już teraz Żydzi przybierają względem mniej wartościowego narodu tubylczego coraz bardziej mocarstwową postawę – a cóż będzie, jeśli Kongres Stanów Zjednoczonych wspomnianą ustawę uchwali, a prezydent Donald Trump ją podpisze? Na naszych Umiłowanych Przywódców liczyć już nie możemy – o czym mogliśmy przekonać się na przykładzie pana prezydenta Andrzeja Dudy, który nie ośmielił się usłyszeć plugawych bluzgów izraelskiego prezydenta Riwlina, któremu towarzyszył podczas tzw. Marszu Żywych w chwilowo nieczynnym obozie koncentracyjnym w Oświęcimiu. Nie możemy też liczyć ani na Naczelnika Państwa, który ustami pana red. Tomasza Sakiewicza właśnie otrąbił zwycięstwo w postaci postawienia na Placu Piłsudskiego pomnika w kształcie schodów donikąd – ale w sprawie wspomnianej ustawy nie ośmielił się puścić pary z ust, podobnie jak pan premier Mateusz Morawiecki, który z podziwu godną przezornością zabezpiecza sobie odwrót na z góry upatrzone pozycje w Banku Morgana, któremu właśnie podarował 20 mld złotych zrabowanych polskim podatnikom. Podejrzewam tedy, że podjęli wobec Naszego Najważniejszego Sojusznika, a także Żydów, jakieś zobowiązania, o których boją się poinformować opinię publiczną, żeby nie nadwątlić wiary swoich wyznawców w „dobrą zmianę”. Ale 24 kwietnia, kiedy to Izba Reprezentantów Kongresu USA przeprowadzi głosowanie nad wspomnianą ustawą, wszystko się wyjaśni. Tego dnia „moc się przesili” i poznamy, na czym stoimy.
Przytłumione odgłosy ziemi
„Przeogromna jest ziemia i morze” - pisał poeta. Rzeczywiście przeogromna – ale bywają sytuacje, gdy świat nagle kurczy się do rozmiarów fragmentu szpitalnego sufitu i dwóch okien z mlecznymi szybami, przez które odgłosy świata docierają przytłumione. Odgłosy ruchu ulicznego są ledwo słyszalne; już lepiej słychać pociągi przejeżdżające przez pobliski wiadukt – za to najwyraźniejszym dźwiękiem jest bulgotanie wody, przez którą przechodzi tlen, dzięki któremu oddycham i popiskiwanie aparatury, do której jestem podłączony przy pomocy wiązki przewodów.
Ale chociaż przytłumione, odgłosy ze świata przecież do mnie docierają. Przede wszystkim w postaci fali życzliwości, której echa dobiegają do mnie z wielu kontynentów. Wprawdzie św. Paweł napominał: „w każdym położeniu dziękujcie”, wydawałoby się jednak, że choroba nie jest najlepszą okazją do dziękczynienia. Ale jakże tu nie dziękować za dar choroby, skoro to właśnie ona wywołała tę eksplozję życzliwości? Większej satysfakcji i cenniejszej nagrody żaden publicysta spodziewać się nie może, więc tą drogą dziękuję wszystkim, którzy otoczyli mnie swoimi modlitwami, wszystkim, którzy okazali mi hojność, tym, którzy do mnie napisali i tym, którzy do mnie zadzwonili. To przemówiła Polska. Jak pisał zapomniany już dziś poeta Roman Zmorski, „bo pieśni wieszczów w narodzie są tak, jako w człowieku bywa serca bicie, co samo z siebie podtrzymuje życie i o życiu daje znak.” Do „wieszczów” mi oczywiście daleko, ale okruszkami z ich stołu pożywiam się i ja.
Ale nie tylko takie wieści do mnie dotarły. W poniedziałek 9 kwietnia otrzymałem telefon z Budapesztu o zwycięstwie wyborczym Fideszu, który po raz kolejny wygrał wybory z większością konstytucyjną. Zwycięstwo to oczywiście wzmacnia pozycję Wiktora Orbana nie tylko na Węgrzech, ale i w Europie. To dobra wiadomość dla Polski, bo na przestrzeni ostatnich 100 lat Węgry w stosunku do Polski zawsze zachowywały się przyzwoicie, nawet gdy podczas II wojny były po przeciwnej, niż Polska, stronie. Widać wyraźnie, że naród węgierski jest w swoich politycznych preferencjach bardziej stały od naszego, ale bo też ma ku temu więcej powodów, z uwagi na dalekosiężny program, jaki przedstawił Wiktor Orban, umieszczając w preambule nowej węgierskiej konstytucji sformułowanie o „Koronie św. Stefana”. W Polsce nie wiele to mówi, podczas gdy na Węgrzech – bardzo wiele. Korona św. Stefana to inna nazwa terytorium węgierskiego sprzed traktatu w Trianon z 4 czerwca 1920 roku. Traktat ten, będący karą za uczestnictwo Węgier w I wojnie światowej po niewłaściwej stronie, był dla Węgier traktatem rozbiorowym, w następstwie czego Węgry utraciły dwie trzecie swego terytorium, między innymi – Ruś Zakarpacką, która po I wojnie przypadła Słowacji, zaś po II wojnie Stalin podarował ją Ukrainie. Nasi statyści nie zawsze o tym wiedzą i w swoim naskakiwaniu kijowskim oligarchom nie tylko dają dowody swojej ignorancji, ale zdumiewającego respektu wobec decyzji Stalina. Na szczęście rząd węgierski najwyraźniej przechodzi nad tym do porządku i zapowiada swój sprzeciw wobec jakiegokolwiek wrogiego wobec Polski posunięcia na terenie Unii Europejskiej.
A tego właśnie trzeba się spodziewać, zwłaszcza po warszawskiej wizycie niemieckiego owczarka Franciszka Timmermansa, który najwyraźniej chciał osobiście się zorientować, na którego folksdojcza może liczyć i jak daleko jeden z drugim gotów jest posunąć się w łajdactwie. Pretekst był oczywiście inny, ale gdyby wierzyć w ten pretekst, to Franciszek Timmermans powinien zacząć od rozmów z polskimi osobistościami, zanim w styczniu 2016 roku zaczął forsować decyzję Komisji Europejskiej o wszczęciu wobec Polski bezprecedensowej procedury sprawdzania stanu demokracji i praworządności. Tymczasem najpierw wszczął, a dopiero teraz sprawdza, co właściwie się stało? Najwyraźniej mamy do czynienia z rozpoznaniem walką, w jaki sposób Polskę zoperować zgodnie z życzeniami Naszej Złotej Pani, która nie chce utracić w naszym nieszczęśliwym kraju politycznych wpływów zwłaszcza, że snuje plany osadzenia w roku 2020 na stanowisku prezydenta naszego nieszczęśliwego kraju Donalda Tuska, który w tym celu zjawi się w Warszawie na białym koniu. Zawetowanie ustawy „degradacyjnej” przez prezydenta Dudę pokazuje nie tylko, że stare kiejkuty trzymają go na coraz krótszej smyczce, ale również – zwłaszcza w kontekście odstępowania rządu od innych ustaw całkiem niedawno przecież uchwalonych – że PiS też został spacyfikowany i już prochu nie wymyśli.
W tej sytuacji promyk nadziei błysnął mi po telefonie z Waszyngtonu, że działacze Polonii Amerykańskiej zamierzają kontynuować lobbing w sprawie ustawy, która w Izbie Reprezentantów Kongresu USA nosi numer HR 1226. Ani na Naczelnika Państwa Jarosława Kaczyńskiego, ani na prezydenta Dudę, ani na rząd liczyć w tej sprawie już chyba nie można, bo od grudnia ubiegłego roku, kiedy to Senat USA uchwalił tę ustawę pod numerem 447, wszyscy milczą jak zaklęci, sprawiając wrażenie, że Polski ta sprawa nic a nic nie obchodzi. Toteż jedyna nadzieja w Polonii Amerykańskiej, która może odwrócić od Polski i narodu polskiego niebezpieczeństwo żydowskiej okupacji. Dlatego zachęcam wszystkich Polaków mających amerykańskie obywatelstwo do pisania listów do „swoich” kongresmanów, w których przedstawialiby im przynajmniej dwa powody, dla których nie powinni tej ustawy popierać. Po pierwsze dlatego, że łamie ona ustanowioną jeszcze w prawie rzymskim zasadę, że mienie bezdziedziczne przypada państwu, którego zmarły był obywatelem, a po drugie dlatego, że ta ustawa, przy pozorach neutralności, jest wymierzona w państwo i w naród polski. Takie rzeczy można ewentualnie robić wobec kraju wrogiego, ale nie wobec sojusznika USA, który w dodatku nic złego Stanom Zjednoczonym nie zrobił.
„Przeogromna jest ziemia i morze” - ale ta przeogromna ziemia składa się z zakątków, większych, albo mniejszych, niekiedy zredukowanych do fragmentu sufitu w szpitalnej sali i dwóch okien z mlecznymi szybami, przez które odgłosy „przeogromnej ziemi” docierają przytłumione. Te zakątki, to nasze domy, których musimy bronić nawet w sytuacji, kiedy konstytucyjni obrońcy sprawiają wrażenie, jakby to wszystko ich nie obchodziło.
© Stanisław Michalkiewicz
22-23 kwietnia 2018
www.MagnaPolonia.org / www.michalkiewicz.pl
☞ WSPOMÓŻ AUTORA
22-23 kwietnia 2018
www.MagnaPolonia.org / www.michalkiewicz.pl
☞ WSPOMÓŻ AUTORA
Ilustracja © domena publiczna / Archiwum ITP
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz