„Karabin to broń zdradziecka, Buffalo Bill, Buffalo. Kurwa żadna nie ma dziecka, Buffalo Bill, Buffalo Bill” - głosi jedno z haseł sławnej piosenki biesiadnej. A dlaczego kurwa nie ma dziecka? To jasne – bo je sobie wyskrobała! Wprawdzie moja faworyta, Wielce Czcigodna Joanna Scheuring-Wielgus podczas przesłuchania u resortowej „Stokrotki”, czyli pani red. Moniki Olejnik, kiedy to – podobnie jak za pierwszej komuny ubecy – obydwie próbowały skonfundować panią Kaję Godek i zmusić ją do rewokowania – powiedziała, że „nikt nie robi aborcji, bo lubi” i nie jest to „jak chodzenie do kosmetyczki” - ale – po pierwsze – skąd Wielce Czcigodna Joanna Scheuring-Wielgus może wiedzieć, co kto lubi, a czego nie? Gdyby naprawdę nikt nie lubił aborcji, to czy Wielce Czcigodna Joanna Scheuring-Wielgus próbowałaby przy pomocy promowania aborcji uciułać sobie trochę politycznego kapitału? Na pewno nie – a skoro widzimy, że próbuje, to znaczy, że liczy na czyjąś wdzięczność.
Na przykład – na wdzięczność współwłaściciela wydającej żydowską gazetę dla Polaków spółki „Agora”, starego żydowskiego grandziarza finansowego Jerzego Sorosa, który na rozmaite destrukcje organicznych więzi wśród narodów mniej wartościowych, wyłożył niedawno 18 miliardów dolarów. Jestem pewien, że nawet jedna tysięczna tej sumy bardzo by pomogła partii Nowoczesna w sfinansowaniu kampanii wyborczej i zapewnieniu Wielce Czcigodnym kolejnych czerech lat beztroskiego życia na kosz podatników, więc na tle takich wiadomości lepiej rozumiemy, dlaczego Wielce Czcigodna tak się przy aborcji uwija. Nie ma rzeczy doskonałych, ale nie ma też rzeczy absolutnie złych. Zwłaszcza, że – jak powiada poeta - „z wszystkiego można szmal wydostać, tak, jak za okupacji z Żyda”. Toteż przy niejakim udziale filozofów „powstała wnet straszliwa wiedza”, jakoby przez urodzeniem mamy do czynienia z „płodem”, a dopiero po urodzeniu – z człowiekiem. Taki pogląd byłby już odrzucony w starożytności, czego dowodem są słynne antynomie megarejskie, ale czy Wielce Czcigodni w ogóle słyszeli o takich rzeczach, skoro nie słyszeli o nich nawet niektórzy utytułowani filozofowie z rozmaitych chederów? Kiedyś nawet dyskutowałem z jednym takim i zapytałem go, czy na minutę przed urodzeniem mamy już do czynienia z człowiekiem. - Na minutę – powiedział po namyśle – to tak. - A na dwie minuty – zapytałem? - Po jeszcze dłuższym namyśle odpowiedział, że jeśli na dwie minuty, to też. - A na dziesięć minut przed urodzeniem – ciągnąłem nieustępliwie, podczas gdy mój rozmówca pogrążał się w ponurym nastroju? Tak doszliśmy do bodajże tygodnia poprzedzającego urodzenie i nadal nie potrafiliśmy wyznaczyć pewnej granicy między człowieczeństwem, a „płodowością” , więc zaproponowałem, by w takim razie przestać zasłaniać się semantyczną sztuczką z „płodem”. Została ona wymyślona przez filutów, żeby na ludzi bardzo małych nie rozciągać prawnej ochrony praw człowieka i tylko dlatego filozofowie, w pogoni za „grantami”, skwapliwie przyjmują urodzenie za moment konstytuujący człowieczeństwo. Tymczasem przypisywanie urodzeniu jakiejś konstytutywnej roli jest podyktowane wyłącznie wygodą administracji. Tego jednak oficjalnie przyznać nie można, toteż filozofowie w służbie różnych organizacji przestępczych o charakterze zbrojnym, ale i nieuzbrojonych, podnoszą argument, ze przed urodzeniem mamy do czynienia jedynie ze „zlepkiem komórek”. Ale – powiedzmy sobie szczerze – gdyby takiemu filozofowi rozłupać łeb siekierą, to z całą pewnością poza rozmaitymi „komórkami”, niczego innego byśmy tam nie znaleźli. Te rozmaite komórki tworzą zlepki, którym następnie nadajemy imiona i nazwiska, naukowe tytuły i rozmaite godności, a nawet – poselskie mandaty – jak w przypadku Wielce Czcigodnej mojej faworyty – ale dlaczego właściwie duże zlepki miałyby być traktowane z rewerencją, podczas gdy mniejsze – nie? Kiedyś pani Barbara Labuda, wzięta na ministra do Kancelarii Prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego, z sarkazmem powiedziała, że „zygota stała się wartością konstytucyjną”. Zwróciłem jej uwagę, że nie powinna mówić o zygotach z takim lekceważeniem, bo przecież ona sama też jest zygotą, tyle – że wyrośniętą, a taki np. pan minister Ryszard Kalisz – nawet przerośniętą. W dodatku takie wyrośnięte zygoty powodują więcej problemów, bo na przykład zajmują więcej miejsca w przestrzeni, a jeśli, nie daj Boże, mają jeszcze ambicje polityczne – jak np. moja faworyta, Wielce Czcigodna Joanna Scheuring-Wielgus - to może to nawet doprowadzić do narodowej katastrofy. Nie bez powodu Czesław Miłosz ostrzegał, że „wariat na swobodzie największą klęską jest w przyrodzie”, więc od razu widać, że to nie są żarty. Skoro zatem miłośnicy aborcji nie tylko dopuszczają, ale nawet natarczywie domagają się likwidowania zygot, to może nie powinni zatrzymywać się w pół drogi, tylko śmiało przystąpić do likwidowania zygot wyrośniętych? W czynie społecznym podpowiadam nawet nazwę, sugerującą – podobnie jak „płód” - etyczną dopuszczalność takich czynności: „aborcja opóźniona”. Mogłaby ona być stosowana nawet wobec osób starszych, które często stwarzają swojemu otoczeniu więcej problemów, niż dziecko może stworzyć kurwie – a przecież kurewski punkt widzenia jest przy żądaniu legalizacji aborcji decydujący. Jestem pewien, że Nowoczesna, być może wraz z partią Razem i innymi zwolennikami nieubłaganego postępu, rozważy tę możliwość z zainteresowaniem, jako że nie ma co stawiać jakichś granic, gdy chodzi o wolność i swobodę. Co prawda tylko w sferze zabijania, ale przecież nie od razu Kraków zbudowano, więc od czegoś trzeba tę walkę o wolność rozpocząć. Jestem też pewien, że wielu obywatelom bardzo by się spodobało takie rozszerzenie granic wolności, by każdy mógł zabić każdego, tak, jak Feliks Dzierżyński mógł każdego aresztować. Szczególnie, żeby taką możliwość zyskały kobiety – bo dopiero wtedy znajdą remedium na wszystkie opresje i molestowania ze strony męskich, szowinistycznych świń, których podobno nie brakuje nawet w najbardziej postępowych towarzystwach.
Kobiety jako proletariat zastępczy
Niewątpliwie kobiety wysuwają się do awangardy komunistycznej rewolucji, jaka na podobieństwo tornada przewala się przez Europę i Amerykę Północną. Są w awangardzie, ale z tą poprawką, że zostały tam wysunięte przez rewolucjonistów urodzonych, którzy stanowią osobną kastę bez względu na płeć, podobnie jak i sędziowie z tym oczywiście, że sędziowie świecą światłem odbitym. Rewolucjoniści zaś postępowi są z natury na tej samej zasadzie, jak czysty typ nordycki i bez mydła jest czysty. To oni są nosicielami nieubłaganego postępu i zwiastunami jutrzenki swobody, toteż sprawiedliwość dziejowa domaga się, by posiadali proletariat, który mogliby wyzwalać i uszczęśliwiać. Rewolucjonista bez proletariatu, to postać groteskowa; weźmy takiego pana Zandberga; co on by znaczył bez proletariatu? Rewolucjoniści muszą tedy mieć proletariat, ale tu proces dziejowy spłatał im figla. Tradycyjny proletariat, to znaczy – pracownicy najemni – stracili smak do rewolucji komunistycznej i z dziesięciolecia na dziesięciolecie pogrążają się w sprośnych błędach Niebu obrzydłych. Inna sprawa, że ci tradycyjni proletariusze byli nieszczerymi sojusznikami rewolucjonistów. Jak zauważył w nieśmiertelnym poemacie „Towarzysz Szmaciak” Janusz Szpotański, jeśli nawet wąchali się z rewolucjonistami, to „brudną i mokrą swą robotą przecież parają się nie po to, by takie odnieść stąd korzyści, że obłąkany świat się ziści. (…) Kiedy zwycięskie toczą boje ze straszną reakcyjna hydrą, to chcą mieć pewność, że na zawsze zdobędą to, co hydrze wydrą”. A jak taki jeden z drugim proletariusz wydarł hydrze to i owo, to spełniał swoje najskrytsze marzenie, by przestać być proletariuszem. I kiedy proletariuszem być przestawał, to stawał się „drobnomieszczaninem”, którego rewolucjoniści nienawidzą chyba najbardziej. Wybaczą nawet plutokratom, a drobnomieszczaninowi – nie. Ale bo też szóstym zmysłem wyczuwają, że taki drobnomieszczanin, czyli wzbogacony proletariusz, staje się śmiertelnym i nieprzejednanym wrogiem rewolucjonistów, nie beż powodu podejrzewając, że chcą mu oni odebrać to, co z takim trudem zdobył.
Zatem kiedy tradycyjny proletariat odwrócił się od rewolucjonistów ze wzgardą, zaczęli oni rozglądać się za proletariatem zastępczym, a ich argusowe oko padło na kobiety. Jużci – kobieta nadaje się na proletariusza znacznie lepiej, bo wszystko jedno – biedna, czy bogata – kobietą być nie przestanie. Wystarczy tylko ją oduraczyć, to znaczy - wmówić jej, że jest ofiarą męskich, szowinistycznych świń, od których mogą je uwolnić tylko rewolucjoniści. Toteż nie bez powodu na czoło haseł współczesnej rewolucji komunistycznej wysuwa się „wyzwolenie kobiet” i walka z rodziną, z której pozostała już tylko atrapa w postaci obowiązku alimentacyjnego. Rewolucjoniści pod postacią urzędników państwowych, wślizgują się nawet pod kołdrę, forsując penalizację coraz to nowych „molestowań”. Konrad Lorenz, gdyby żył, to na pewno opisałby tę analogię między stadami hierarchicznymi w świecie zwierzęcym i społeczeństwem socjalistycznym, w którym dostęp do samic podlega coraz to ściślejszej reglamentacji – oczywiście w interesie rewolucjonistów. Ponieważ jednak rewolucjoniści hołdują permisywizmowi, który polega na tym, że wprawdzie wszystko wolno, ale nikt za nic nie odpowiada, toteż nic dziwnego, że na czoło postulatów suflowanych kobietom przez rewolucjonistów jest prawo do aborcji na żądanie. Najwyraźniej muszą oni uważać, że kobiety są głupie i nie zauważą związku przyczynowego, a w każdym razie – nie od razu, dzięki czemu rewolucjoniści zrealizują wreszcie swoje odwieczne marzenie o wspólności żon, którego nawet nie zapomnieli zapisać w „Manifeście Komunistycznym” i w ten sposób będą mieli okres naprawdę dobrego fartu. Obecność mojej faworyty, Wielce Czcigodnej Joanny Scheuring-Wielgus w awangardzie kobiecych demonstracji w sprawie aborcji pokazuje, że nie muszą to być przypuszczenia bezpodstawne.
Starsi i mądrzejsi też kombinują
Niepodobna też nie zauważyć, że najbardziej zaangażowanym w proceder „wyzwolenia kobiet” jest w naszym nieszczęśliwym kraju żydowska gazeta dla Polaków pod redakcją pana red. Adama Michnika, który w ten akurat sposób kontynuuje tradycję szechteriady w Polsce. Duraczenie mniej wartościowego narodu tubylczego musiało zatem zejść aż do poziomu instynktów – ale oczywiście takiego zaangażowania niepodobna wyjaśnić tylko rodzinnymi instynktami. Redakcyjny Judenrat, w którym uczestniczą przecież także głupie goje, instynktami rodzinnymi kierować się przecież nie może, choćby dlatego, że pan red. Jarosław Kurski, chociaż głupi goj, jest przecież wpływowym członkiem redakcyjnego Judenratu, podczas gdy pan red. Jacek Kurski, jego rodzony brat, jest prezesem rządowej telewizji. Ale skoro nie instynkty rodzinne, to przyczyną zaangażowania redakcyjnego Judenratu „Gazety Wyborczej” musi być jakiś interes. Co zatem będą mieli Żydzi z tego, że w państwach zaludnionych przez mniej wartościowe narody tubylcze prawo będzie zezwalało na zabijanie ludzi bardzo małych? Handel organami oraz wykorzystanie zwłok ludzi bardzo małych w przemyśle kosmetycznym i farmaceutycznym wszystkiego nie wyjaśnia, chociaż oczywiście organizowanie i wspieranie takich przedsięwzięć przez żydowską finansjerę może być źródłem sporych zysków, podobnie jak wcześniej – handel niewolnikami, również murzyńskimi. Teraz jednak podejście do niewolników jest trochę inne; już się ich nie eksploatuje ponad miarę, jak np. za Stalina, kiedy to twórca „systemu kotłów” w GUŁ-agu, Naftali Aronowicz Frenkiel mawiał, że „z więźnia musimy wycisnąć wszystko w pierwsze trzy miesiące, potem nic nam po nim”. Teraz im więcej niewolników, tym lepiej dla finansowych grandziarzy, oczywiście pod warunkiem, że żyją oni w państwach kierowanych przez rządy „wrażliwe społecznie”, to znaczy takie, które spokój społeczny kupują sobie za cenę wpychania własnych obywateli w coraz głębszą niewolę lichwiarskiej międzynarodówki. Świadczą o tym długi publiczne wszystkich postępowych krajów. Z tego punktu widzenia popieranie nieograniczonej aborcji wśród narodów mniej wartościowych sprawiałoby wrażenie braku logiki. Ale to pozór, bo nie tylko o zyski finansowe tu chodzi, ale również, a może przede wszystkim – o rząd dusz. Rzecz w tym, że jednym z istotnych składników cywilizacji łacińskiej, której żydokomuna nienawidzi ponad wszystko w świecie, jest etyka chrześcijańska, która stawia człowiekowi dość wysokie wymagania. Właśnie dzięki temu cywilizacja ta w pewnym momencie zapanowała nad światem zaszczepiając mu swoje wartości. Tymczasem celem komunistycznej rewolucji („przeszłości ślad dłoń nasza zmiata”) jest likwidacja cywilizacji łacińskiej po to, by mniej wartościowe narody tubylcze doprowadzić do stanu całkowitej psychicznej bezbronności i dzięki temu uczynić z nich „nawóz Historii”. Dlatego walka z etyką chrześcijańską wysuwa się na czoło komunistycznej rewolucji, a forsowanie bezkarności zabijania ludzi bardzo małych jest rodzajem taranu, który ma skruszyć bastiony Świętej Trójcy. Warto przypomnieć, że Stalin, który sowiecką gospodarkę oparł na niewolnictwie, niewątpliwie czerpiąc inspirację z biblijnego opisu utworzenia w Egipcie kołchozów przez Jakubowego syna Józefa, aborcji zakazał, ale dopiero wtedy, gdy rozprawił się w Cerkwią Prawosławną, a – jak zauważył prof. Tatarkiewicz - „marksizm w Związku Radzieckim został przyjęty powszechnie i bez zastrzeżeń”.
Wreszcie doprowadzenie mniej wartościowych narodów tubylczych do stanu zbydlęcenia, jest ważnym elementem „pedagogiki wstydu”, której te narody są przez Żydów poddawane. Na przykład w Gazecie Wyborczej” marcowy emigrant, pan Andrzej Krakowski dziwuje się, że Hitler potrzebował sześciu lat, by Niemcy uwierzyli, że Żydzi są szczurami, podczas gdy w Polsce wystarczy kilka miesięcy, by rozpętać kataklizm. Ciekawe, czy pan Andrzej Krakowski nie jest przypadkiem krewnym marcowego emigranta, podpułkownika Józefa Krakowskiego, zastępcy naczelnika WUBP na woj. warszawskie? Pytam o to, nie by mu dokuczyć ewentualnym przypomnieniem rodowodu („oto rodowód jest rodziny żony wuera – wuerzyny”), tylko, że to rzuca snop światła na kwestię przez niego podniesioną. Otóż w Niemczech, w czasach Republiki Weimarskiej nie było żadnego OGPU, ani NKWD, ani nawet Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, gdzie Żydzi specjalizujący się w katowskim rzemiośle mieliby nadreprezentację. Niemcy zatem, oczywiście poza wspomnieniem krachu na berlińskiej giełdzie w 1874 roku, kiedy to żydowscy grynderzy ograbili niemieckich ciułaczy, nie mieli wyraźnego powodu, by podejrzewać Żydów o jakieś zbrodnicze skłonności – ale nasza wiedza o tych skłonnościach dzięki żydokomunie jest znacznie szersza i pogłębiona, toteż nic dziwnego, że objawy panoszenia się Żydów mogą budzić niepokój w bardzo szerokich kręgach społeczeństwa. Nawiasem mówiąc, czy przewodząca strajkowi kobiet pani Maria Lempart nie jest przypadkiem krewną innego „marcowego emigranta” Tomasza Lemparta, co to w latach 60 – tych, po uprzednich przygodach w „Resorcie”, został sekretarzem generalnym Polskiego Komitetu Olimpijskiego?
Zamiast demokracji i praworządności – skrobanki?
Akurat gdy to piszę, rząd powoli wycofuje się z „reformy sądownictwa” i potulnie zapowiada opublikowanie wyroków Trybunału Konstytucyjnego. Sprawy zaszły tak daleko, że prokurator generalny Zbigniew Ziobro podważył konstytucyjność nowelizacji ustawy o IPN, którą jako minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro jeszcze niedawno forsował. Widać, że Nasza Złota Pani nie na darmo przyjechała z gospodarską wizytą do Warszawy, skoro sam Naczelnik Państwa w obliczu tych wydarzeń chroni się za murami dolegliwości zdrowotnych, a myszy harcują aż miło popatrzeć. Skoro tedy ustępujemy na froncie walki o praworządność i demokrację, to czyżby naszą biedną ojczyznę czekał kolejny okres pieriedyszki? Niestety to nie jest pewne, bo jakaś agenda Organizacji Narodów Zjednoczonych ujęła się za kobietami, co to już nie mogą bez aborcji wytrzymać, więc o żadnej pieriedyszce nie ma mowy. Tym bardziej, że gołym okiem widać, kto znalazł się na celowniku płomiennych szermierzy nieubłaganego postępu. Okazuje się, że jak za Stalina, tak i teraz największym wrogiem postępu jest Kościół katolicki, który nie bacząc na pragnienia szerokich mas ludowych, z uporem maniaka sypie piasek w szprychy rozpędzonego parowozu dziejów. Ciekawe, czy bramy ONZ sforsował jakiś osioł obładowany złotem starego żydowskiego grandziarza, czy też obyło się bez tego, a zainteresowanie ONZ ciasną przestrzenią regio pubice bierze się z pryncypialnych pobudek ideowych, jako że „niewymowne bo są cierpienia naszego proletariatu”?
Rząd się waha, niczym wisielec
Tymczasem rząd PiS waha się, czy w tej sytuacji otwierać jeszcze jeden front, skoro nawet Organizacja Narodów Zjednoczonych gotowa jest przyłączyć się do kobiet. Wywołało to nawet zgorszone komentarze ze strony niektórych biskupów, że kontynuowanie „prac” nad ustawą może być taktyką obliczoną na odwleczenie decyzji ad calendas graecas. W tej sytuacji muszę przypomnieć, że nad ustawą rozwiązującą sprawę aborcji wcale nie trzeba „pracować”, bo ona jest gotowa już od 1991 roku. Ustawę tę z postaci jednego zdania – dodatkowego paragrafu do artykułu 148 kodeksu karnego, który mówi o zabójstwie człowieka, przedstawiłem już wtedy. Niestety, wtedy również z gronie Episkopatu panował pogląd, że najważniejszy jest „kompromis” i dopiero potem ktoś musiał zwrócić uwagę, że nie można stać na nieubłaganym gruncie „kompromisu”, a jednocześnie pomstować przeciwko „cywilizacji śmierci”. Przypominam tedy zalety mego projektu, który jest zarazem surowy i humanitarny. Wspomniane zdanie brzmi następująco: „W razie zabójstwa dziecka jeszcze nie urodzonego, sąd może podżegacza uwolnić od kary”.
Co to znaczy? Ano – po pierwsze – że nie mamy do czynienia z żadnym „płodem”, tylko dzieckiem – co przepis stwierdza ponad wszelką wątpliwość. Po drugie, że przerwanie życia takiego dziecka jest zabójstwem – zatem sprawca czynu odpowiadałby, jak za zabójstwo – i w tym jest właśnie surowość, ale i logika. Nie ma bowiem żadnego powodu, by zabójstwo człowieka bardzo małego prawo traktowało w sposób uprzywilejowany, bo wtedy konsekwentnie musielibyśmy zacząć różnicować kary za zabójstwo w zależności od wzrostu, albo wagi ofiary. Zatem sprawca zabójstwa odpowiadałby aż do kary śmierci włącznie – bo nie tracę nadziei, że kara śmierci za morderstwa zostanie przywrócona. Jednocześnie jednak sąd mógłby uwolnić od kary „podżegacza”. Rzecz w tym, że w takim przestępstwie matka dziecka występuje jako podżegacz – bo sama sobie aborcji nie przeprowadza, tylko namawia do tego inne osoby. Zgodnie z prawem, podżegacz w zasadzie odpowiada tak, jak sprawca – ale właśnie ze względów humanitarnych zostawiłem sądowi szansę wzięcia pod uwagę wszystkich okoliczności, jakie konkretnemu przypadkowi towarzyszyły i orzeczenia humanitarnego, dzięki czemu kobieta, często znajdująca się pod presją otoczenia i lekarzy (w Kanadzie spotkałem się z przypadkami wręcz karygodnymi, a w dodatku – jak wskazują okoliczności – spowodowanymi rażącymi błędami diagnostycznymi; lekarze, którzy błędnie zdiagnozowali bliźniaczą ciążę, jako patologiczną i wręcz szykanowali nieszczęsną matkę, by poddała się aborcji, nie potrafili wytłumaczyć, dlaczego urodziła ona zdrowe dziewczynki, które dzisiaj – jako urodziwe panny - mają już po 20 lat) – więc by taka kobieta mogła zostać uwolniona od kary. Nie widziałem też powodu, by powtarzać wszystkie przepisy części ogólnej kodeksu karnego o stanie wyższej konieczności itp, bo nie ma nic gorszego, niż ustawy przegadane. Ale to rozwiązanie miało wadę, że nie zawierało żadnych elementów przekupstwa, więc nikt nie był zainteresowany uchwaleniem takiej ustawy. Ale skoro już szykuje się wojna totalna na tym froncie, to może by spróbować
Przeciwko murzyńskim nazistom
- Panie doktorze, pan nie ma pojęcia, co ja przeżywam, niech mnie pan ratuje, bo ja już nie wiem, co się ze mną dzieje!
- Panie Piperman, niech pan się napije zimnej wody. O tu, masz pan szklankę. Co? I ręce też się panu trzęsą? Niech pan nie gryzie szklanki, bo się pan pokaleczysz. Może będą panu degradowali?
- Ja nie gryzę, mnie zęby się tak trzęsą. Może będą mnie degradowali, ale nie o to mnie chodzi. To o co pana chodzi? Mnie chodzi o to, że ja czarno widzę, to znaczy, panie doktorze, uważasz pan, ja widzę ciemność.
Ciemność pan widzisz? To widzisz pan, czy nie widzisz? Niech panu zbada okulista, bo pan mnie tu mówisz zagadkami.
Jaki tam okulista, ja do okulisty nie mam zaufania, bo ja mam zaufania do pana doktora. Pan doktor mnie już raz dobrze poradził z tymi nazistami, to może mnie jeszcze raz poradzi z Murzynami?
Panie Piperman, pan się dobrze czujesz? Pan nie masz zawroty głowy? Pan nie słyszysz głosy? Pan widzisz Murzynów?
Ja ich widzę, ale jakby tu panu doktoru powiedzieć – ja ich widzę oczyma duszy!
Oczyma duszy, powiadasz pan, panie Piperman? O! To pan masz duszę? Od kiedy? Jak pan był w Resorcie, to przecież duszy pan nie miał. Kiedy to panu wyrosła dusza i w którym miejscu? Może między nogami?
Panie doktorze, ja wiem, że to wszystko nie trzyma się kupy i jakby mnie tak kiedyś zeznawał jakiś podejrzany, to ja bym jemu zdarł wszystkie paznokcie i przekazał niezawisłemu sądu. Ale teraz są inne czasy, a jak są inne czasy, to nawet duszę wypada sobie sprawić. Ale co ja będę takie rzeczy tłumaczył panu doktoru, kiedy pan sam to jeszcze lepiej wie? Zostawmy już tę duszę, tylko niech mnie pan ratuje!
No a co panu, panie Piperman szkodzą Murzyny? Boi się pan ich? Przecież ony nic panu zrobić nie mogą, podobnie jak te nazisty, co to pan nie mógł przez nich ani spać, ani jeść.
Ja, uważasz pan, panie doktorze, sam się ich nie boję, ale ja się boję, że jak tak dalej pójdzie, to ony, te Murzyny, wezmą i puszczą nas z torbami.
Panie Piperman, ja może poszukam termometr i zmierzę pana gorączkę? Od dawna masz pan te objawy?
Jakby mnie tak powiedział Biberglanc, to ja bym się obraził, ale na pana, panie doktorze, to mnie się obrażać nie wypada, bo ja mam do panu zaufanie. Niech pan nie szuka tego termometra, tylko niech mnie pan posłucha, to wszystko pan zrozumi. No dobrze, niech pan mówi, panie Piperman, ale wiesz pan – jak czekista czekiście! O, tak mnie pan mów, panie doktorze. Już melduję. Jak pan wiesz, ja mam zięcia. On jest w ABW, ale prywatnie, to bardzo porządny człowiek. I my kiedyś rozmawiali o tej ustawie, co to nasze Żydki kazały senatorom uchwalić w Ameryce. Ja byłem zachwycony, że teraz to my już wyszlamujemy głupich gojów do ostatniej koszuli, a wtedy on mnie powiedział o tych Murzynach.
Co? On też? To może niesłychanie wzbogacić medycynę! Jak ja napiszę w „The Lancet”, że psychiczne choroby mają podłoże zakaźne, to ja mogę dostać nagrodę Nobla! Mów pan, panie Piperman, ja sze już zamieniam w słuch!
To nie tak, jak pan doktor myszlisz, ale dobrze. Ja też go wyśmiałem, jak on mnie o tych Murzynach, ale potem mnie się zrobiło czarno przed oczami. Niech pan doktor słucha. On powiedział, że nasze Żydki w Ameryce mogą otworzyć puszkę z Pandorą. Bo, uważasz pan doktor, ta ustawa likwiduje zasadę, że mienie bezdziedziczne przypada skarbu państwa, którego nieboszczyk był obywatel. Że jak Kongres przyjmie zasadę, że mienie bezdziedziczne mogą otrzymać choćby nasze Żydki to zostanie otwarta puszka z Pandorą.
Co to za puszka z Pandorą, co pan mówisz takie rzeczy, panie Piperman?
To tylko taka przerzutka poetycka. Więc zięć powiada, że jak tak, to tylko patrzeć, jak Murzyny rzucą się na naszych Żydków i wyszlamują ich ze wszystkiego, co ony najpierw wyszlamowały u głupich gojów.
Dlaczego Murzyny mają rzucać się na Żydków?
Ony i teraz się rzucają; pan doktor może nie wiesz, że w Ameryce jest taki Ludwik Farrakhan, co on mówi, że socjalizm wymyśliły Żydy, żeby zniszczyć Murzynów. On się odgraża, że on wszystkich Żydów poda do sądu o odszkodowanie za handel niewolnikami.
Panie Piperman, to jakiś ein myszygene Kopf. Przecież to było ponad 200 lat temu!
Tak – ale jakby goje uznały to za ludobójstwo, to pan doktor wiesz – to się nie przedawnia. A wtedy te Murzyny podałyby do sądu wszystkich Rotszyldów – bo ony właśnie na tym handlu porobiły fortuny. A jak już wyszlamują Rotszyldów, to jak pan myślisz – bo będzie dalej? Rotszyldy to przecież im nie wystarczą nawet na odsetki!
Ajajajajajajaj! Co pan mówisz takie rzeczy! Jak ja słucham takie rzeczy, to mnie też się robi czarno przed oczami! Jak Rotszyldy nie wystarczą, to ony, te Murzyny, przyjdą i do nas. Pan masz Recht, to znaczy – ten cały pański zięć – że jak raz Ameryka odejdzie od zasady, że mienie bezdziedziczne przypada państwu, co to nieboszczyk był jego obywatelem, to nikt się nie opędzi przed Murzynami, a może nawet i przed Indianami!
To właśnie jest ta puszka z Pandorą, panie doktorze. Jak ona się otworzy, to niech Pan Bóg zabroni! Nikt nie poradzi jej zamknąć. To jak ja pomyszlę, że to wszystko, co ja sobie uzbierałem w Resorcie, przyjdą i wezmą Murzyny, to ja widzę ciemność. A tu jeszcze w dodatku może zaczną mnie degradować. Panie doktorze, niech mnie pan coś poradzi, niech mnie pan ratuje!
Panie Piperman, ja myszlę, że tu medycyna może być bezsilna. Ja nie słyszałem, żeby medycyna miała jakieś lekarstwo na Murzyny. Widzisz pan, mnie też zaczynają trząść się ręce, a słyszę, że i zęby też mnie szczękają. Tu nie trzeba doktora, tu trzeba adwokata, żeby z Murzynami wygrał w niezawisłym sądu. Pan znasz jakiegoś adwokata co by z nimi wygrał?
Ja nie znam, ale mój zięć, co jest w ABW, ale prywatnie, to bardzo porządny człowiek, on mówi, że najlepiej chwycić byka za rogi i zanim Murzyny oskarżą Rotszyldów o handel niewolnikami, to żeby ich oskarżyć o holokaustu. Że holokaustu zrobiły murzyńskie nazisty. To co – idziemy do adwokata?
Ilustracja
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz