Nie pozwól aby przepadły stare fotografie, filmy czy pamiętniki! Podziel się nimi ze wszystkimi Polakami i przekaż do zasobów Archiwum Narodowego IPN!
OSTRZEŻENIE: NASZA WITRYNA JEST NIEPOPRAWNA POLITYCZNIE I WYRAŻA BEZMIERNĄ POGARDĘ DLA ANTYPOLSKICH ŚCIERW ORAZ WSZELKIEJ MAŚCI LEWACKIEJ DZICZY I INNYCH DEWIANTÓW.
UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2

Fenomen ten godzien rozbiorów. Czy skórka warta jest wyprawki? Groźnie kiwniemy palcem w bucie

Fenomen ten godzien rozbiorów

        Kto by pomyślał, że już wkrótce można będzie aż tak wzbogacić medycynę? Nie chodzi mi bynajmniej o nowe wynalazki w dziedzinie ubezpieczenia zdrowotnego, bo tutaj pomysłowość ludzka jest niewyczerpana i rządy, w trosce o przychylenie Nieba obywatelom, co i rusz wymyślają jakieś reformy, które w efekcie wzbogacają medycynę, no i oczywiście – urzędników, których potrzeba coraz więcej i więcej – bo jeśli obywatele mają być porządnie obsłużeni, to nic dziwnego, że do tej obsługi potrzeba coraz więcej serwirantów. A w demokracji – jak to w demokracji; kto ma większość, ten ma władzę, toteż nic dziwnego, że serwirantowie niepostrzeżenie ją przechwycili. W rezultacie obywatele muszą za przychylanie Nieba płacić coraz więcej i więcej. Ale mniejsza o to, bo przed medycyną otwierają się nowe perspektywy i to z całkiem innego powodu.

        Dotychczas wiedzieliśmy, że dziedziczy się pozycję społeczną, że dzieci aktorów zostają aktorami, dzieci piosenkarzy zostają piosenkarzami – i tak dalej – aż do konfidentów, których dzieci też zostają konfidentami. Tu akurat medycyna nie ma nic do rzeczy, bo tu decyduje ekonomia i nepotyzm. Ale dzięki portalowi „Onet”, gdzie opublikowane zostały rewelacyjne deklaracje Władysława Teofila Bartoszewskiego, perspektywy otwierać się mogą również przed medycyną. Władysław Teofil Bartoszewski jest synem Władysława Bartoszewskiego, tytułowanego przez rozmaitych lizusów „profesorem”. Przypadkowo wiem, jak doszło do tej nominacji. Otóż Władysław Bartoszewski, który jako historyk-amator zajmował się okresem okupacji w Warszawie, bywał tu i tam zapraszany na wykłady i pewnego razu został po raz kolejny zaproszony do Niemiec, bodajże do Monachium. A w Niemczech – jak to w Niemczech – wszystko musi być zrobione akuratnie, nawet jak kogoś „ze względu na stan zdrowia” wypuszczali z oświęcimskiego obozu. Toteż kiedy już zaprosili Władysława Bartoszewskiego na wykład, to pojawiła się kwestia, według jakiej stawki mu zapłacić. Ze względu na pozycję Władysława Bartoszewskiego, którego pozycja w miarę upływu lat rosła i rosła, zwłaszcza kiedy stopniowo zaczęli wymierać twórcy i kierownicy „Żegoty” - dopóki bowiem żyli, to Władysław Bartoszewski był tylko jednym z wielu współpracowników, ale kiedy zaczęli wymierać, to rola Władysława Bartoszewskiego w „Żegocie” stopniowo rosła, aż wreszcie został jedną z głównych, a być może nawet najgłówniejszą jej figurą – toteż ze względu na tę wysoką pozycję, postanowiono zapłacić mu według stawki profesorskiej. No i to była ta nominacja, w następstwie której rzesze lizusów, a także – mikrocefali, co to myśleli, że to prawda – tytułowały go „profesorem”, czemu on wielkodusznie nie zaprzeczał. Zresztą, podobnie jak inni ludzie renesansu, Władysław Bartoszewski składał się z samych zalet, do których należała też znajomość lotnictwa podziemnego – bo jakże inaczej wytłumaczyć fakt nominacji na przewodniczącego rady nadzorczej PLL „Lot”? Nic więc dziwnego, że był obsypywany rozmaitymi nagrodami, bo cóż nagradzać w tych zepsutych czasach, jeśli nie talenty i cnotę? Tak się akurat składało, że te zalety Władysława Bartoszewskiego dlaczegoś najbardziej doceniali dalekowzroczni Niemcy i regularnie przyznawali mu rożne nagrody, które Władysław Bartoszewski od nich odbierał, nawet gdy piastował urząd ministra spraw zagranicznych w naszym bantustanie. Consuetudo est altera natura, toteż kiedy pewnego razu Niemcy zapomnieli przyznać mu nagrody, przymówił się stwierdzeniem, że chyba już nie warto być przyzwoitym – a wtedy Niemcy natychmiast się zreflektowali, przyznając mu nagrodę miasta Kassel pod nieco dziwną nazwą „Szkło rozumu”. Wyraziłem wtedy pragnienie, by tym szkłem nie pokaleczył sobie rozumu.

        To przypomnienie postaci Władysława Bartoszewskiego wydaje się niezbędne w momencie, gdy głos zabrał pan Władysław Teofil Bartoszewski, krytykując zuchwałość rządzącej obecnie naszym bantustanem ekipy Umiłowanych Przywódców, że zaczęli „majstrować” przy „najświętszym” dla Izraelczyków temacie, czyli holokauście, który – według Władysława Teofila – jest „świecką religią Izraela”. Chodzi oczywiście o nowelizacje ustawy o IPN, w ramach której do art. 55, przewidującego karalność tzw. „kłamstwa oświęcimskiego”, a więc każdej próby podważania zatwierdzonej aktualnie wersji historii II wojny światowej, a obozu oświęcimskiego w szczególności, dodany został art. 55 a, przewidujący karalność szkalowania Polski i Polaków. Co jednak wolno wojewodzie, to nie tobie smrodzie. Wprowadzony, nawiasem mówiąc, na sugestię strony żydowskiej – bo „strona żydowska”, cokolwiek by to miało oznaczać, już wtedy „konsultowała” z władzami naszego bantustanu tubylcze ustawodawstwo - do ustawy o IPN art. 55 miał służyć umacnianiu żydowskiego monopolu na ustalanie prawdy historycznej, więc nic dziwnego, że kiedy głupie goje postanowiły wykorzystać takie samo narzędzie do chronienia własnej reputacji, to zostały natychmiast i pryncypialnie skarcone. Nie to jest jednak ważne z punktu widzenia medycyny, tylko okoliczność, że urodzony w roku 1955 Władysław Teofil Bartoszewski najwyraźniej odziedziczył po Władysławie Bartoszewskim nie tylko znajomość problematyki żydowskiej i tamtejszych najświętszych świętości, ale również – autorytet moralny, z wyżyn którego sztorcuje głupich gojów, poprzebieranych za naszych Umiłowanych Przywódców. W jaki sposób dziedziczy się takie umiejętności, a zwłaszcza – autorytet moralny – zbadanie tych wszystkich mechanizmów powinno szalenie wzbogacić medycynę, która w związku z tym staje w obliczu niespotykanej i niepowtarzalnej szansy.


Groźnie kiwniemy palcem w bucie


        Z obfitości serca usta mówią, więc nic dziwnego, że portal „Onet”, powiązany z ITI, czyli telewizyjną stacją TVN, którą podejrzewam, że została utworzone przez stare kiejkuty z udziałem pieniędzy ukradzionych z Funduszu Obsługi Zadłużenia Zagranicznego, a w 2015 roku, wkrótce po Międzynarodowej Konferencji Naukowej „Most”, jaka odbyła się 18 czerwca tegoż roku w Warszawie, z udziałem przedstawicieli najważniejszych ubeckich dynastii z Polski oraz ważnych ubeków z Izraela, została sprzedana amerykańskiej firmie Scrips Network Interactive w Knoxville w stanie Tennessee, której właścicielem jest firma Discovery Communication, gdzie prezesem jest pan Dawid Zaslaw z pierwszorzędnymi, warszawskimi korzeniami – więc nic dziwnego, że portal „Onet”, nie bez mściwej satysfakcji doniósł, że USA wprowadziły wobec Polski sankcje z powodu nowelizacji ustawy o IPN. Polegają one na tym, że w Białym Domu nie będzie przyjmowany ani pan prezydent Andrzej Duda, ani pan premier Mateusz Morawiecki – bo Naczelnik Państwa Jarosław Kaczyński i tak nie mógłby być tam przyjmowany ze względów protokolarnych. Prestiżowo dobrze to nie wygląda, ale powiedzmy sobie szczerze – mała szkoda – krótki żal, bo cóż w sytuacji naszego i tak już przecież wystarczająco nieszczęśliwego kraju zmieniłoby się, gdyby dajmy na to, pan prezydent Duda, czy pan premier Morawiecki byli przyjmowani w Białym Domu? I tak nic by nie potrafili załatwić, podobnie jak Bronisław Komorowski, czy Aleksander Kwaśniewski, który nie potrafił nawet załatwić sobie posady I sekretarza ONZ, ani I sekretarza NATO. Zatem te sankcje, chociaż z prestiżowego punktu widzenia wyglądają szalenie groźnie, to tak naprawdę są bez znaczenia. Znacznie poważniej wyglądają zapowiedzi wycofania się USA z „rozwoju wojskowej obecności w Polsce”.

        W tej sytuacji wypada szukać jakiegoś wyjścia z sytuacji. Ponieważ nie ma szans, by Naczelnik Państwa Jarosław Kaczyński wycofał się z nowelizacji ustawy o IPN, bo jakże wytłumaczyłby to swoim wyznawcom – to pewnym światełkiem w tunelu wydaje się okoliczność, że ani prezydent Putin, ani premier Miedwiediew żadnych sankcji wobec Polski z tytułu nowelizacji ustawy o IPN nie zastosowali i mogą przyjąć na Kremlu zarówno pana prezydenta Andrzeja Dudę, jak i pana premiera Mateusza Morawieckiego – bo Naczelnik Państwa Jarosław Kaczyński nie mógłby się tam pojawić z obawy przed strefieniem. Skoro tedy USA nie wykluczają wycofania się z „rozwoju wojskowej obecności w Polsce”, to może próżnię spowodowaną wycofaniem „rotacyjnie obecnej” amerykańskiej ciężkiej brygady wypełniłaby Północna Grupa Wojsk Rosyjskich? Jak mówi przysłowie, niemiła księdzu ofiara – idź cielę do domu, więc skoro pan prezydent Duda i premier Morawiecki nie mają czego szukać w Waszyngtonie, to może lepiej pójdzie im w Moskwie? Skoro amerykańska polityka wobec Polski jest taka kapryśna, to wiarygodność NATO w tych warunkach staje się bliska zeru. Gdyby zatem do Legnicy, Żagania i Szczecina wrócili Rosjanie, to może gorzej niż przy Amerykanach by nie było. Kto wie, czy nie byłoby to też jakieś zabezpieczenie przed żydowskimi roszczeniami wobec Polski, bo – jak starsi pamiętają – „za Ruska” Żydzi żadnych roszczeń majątkowych wobec Polski nie wysuwali. Jak się okazuje, nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, zwłaszcza, że w towarzystwie Rosjan nie musielibyśmy już obchodzić halloween, ani też podlizywać się sodomitom i gomorytom, więc posiłkując się sentencją w które starożytni Rzymianie ubierali wszystkie swoje spostrzeżenia, w odpowiedzi na te sankcje możemy groźnie kiwnąć Amerykanom palcem w bucie, jako że vim vi repellere licet – oczywiście wedle stawu grobla.


Czy skórka warta jest wyprawki?


        Amicus Plato, sed magis amica veritas – powiadali starożytni Rzymianie, którzy każde spostrzeżenie zaraz ubierali w postać pełnej mądrości sentencji. Ta akurat głosi, że prawda jest większym przyjacielem od Platona, zatem trzeba ją głosić bez względu na to, czy Platonowi to się podoba, czy nie. Dlatego ośmielam się zauważyć, że kolega Janusz Korwin-Mikke może nie mieć racji mówiąc, że Stwórca Wszechświata specjalnie nie dba o to, w jaki sposób ludzie oddają Mu cześć. Jakże „nie dba”, kiedy przecież dba – o czym dowiadujemy się z tego samego źródła, o którym dowiadujemy się o istnieniu Stwórcy Wszechświata. Mam oczywiście na myśli Pismo Święte Starego Testamentu. Po opisie stworzenia Wszechświata przez Stwórcę, czytamy tam o pewnym mieszkańcu Mezopotamii, który porzucił miejskie życie osiadłe i został koczownikiem. Ta zmiana sposobu życia wzięła się stąd, że Stwórca Wszechświata sobie akurat w nim upodobał i po rozmaitych przygodach obiecał mu, że stanie się ojcem wielu narodów, a zwłaszcza jednego, któremu Stwórca Wszechświata odda w posiadanie obszar położony między Nilem a Eufratem. Jeśli wierzyć dalszym przekazom, potomstwo owego koczownika niezwykle się rozmnożyło podczas pobytu w Egipcie. To potomstwo później nazwało Egipt „domem niewoli”, ale wygląda na to, że stan niewoli sprzyjał rozmnażaniu zniewolonych. Tak czy owak, pod przewodnictwem Mojżesza potomkowie owego koczownika uciekli z Egiptu i po obfitującej w rozmaite traumatyczne wydarzenia 40-letniej wędrówce po pustyni, dotarli do Ziemi Obiecanej, którą objęli w posiadanie, po uprzednio przeprowadzonych czystkach etnicznych. Zanim jednak to nastąpiło, Stwórca Wszechświata za pośrednictwem Mojżesza, nadał potomstwu koczownika prawa, wśród których znalazły się też bardzo szczegółowe opisy, jak mają zostać zbudowane przedmioty kultu, jak mają być ubrani funkcjonariusze kultu, no i w jaki sposób ma wyglądać sam kult. Wszystkie te reguły podyktował osobiście Stwórca Wszechświata, z czego wynika, że wcale nie jest Mu obojętne, w jaki sposób ludzie oddają Mu cześć. Obawiam się, że Stwórca Wszechświata lepiej wie, co Mu się podoba, a co nie – bez względu na to, co kolega Janusz Korwin-Mikke na ten temat sądzi – nawet jeśli uważa, że takie drobiazgi Stwórcy Wszechświata nie powinny interesować. Może i nie powinny – ale co poczniemy, skoro Go jednak interesują? Jeśli tedy przyjmujemy do wiadomości istnienie Stwórcy Wszechświata, to nie ma rady – musimy przyjąć to istnienie do wiadomości z całym, że tak powiem, dobrodziejstwem inwentarza, to znaczy – ze wszystkimi upodobaniami Stwórcy Wszechświata również wtedy, gdy wydają się one nam dziwaczne, albo nawet nie na poziomie. W końcu to On stworzył Wszechświat i dopóki nie pojawi się ktoś, kto dokona takiej samej sztuki, to cała reszta nie powinna się nadymać. W przeciwnym razie upodobni się do Jana Pawła Sartre’a, który zwątpił w istnienie Stwórcy Wszechświata, bo nie okazał się On na poziomie paryskich snobów. Nawiasem mówiąc, podejrzewam, że Sartre może nie nabrałby takich wątpliwości, gdyby nie Simone de Beauvoir, która była jeszcze większą kabotynką i snobką, niż on, a przecież i jemu też niczego pod tym względem nie brakowało. Tę Simonę pięknie, chociaż oczywiście złośliwie, sportretował Janusz Szpotański w nieśmiertelnym poemacie „Bania w Paryżu”, gdzie czytamy, jak to w salonie księżnej de Guise (de domo Cohn) co pewien czas odbywa się „zjazd najznakomitszych w świecie gwiazd, co intelektu światłem płoną. Bywa więc u niej Sartre z Simoną”, chociaż największy jest oczywiście filozof Levy-Stoss, któremu „nawet i sam Sartre czyszczenia butów nie jest wart!”

        Ale kierując się wspomnianą na wstępie pełną mądrości sentencją muszę jednak przyznać, że ja też mogę się mylić w swej krytyce kolegi Mikke, a to ze względu na niedawną dysputę, jaka odbyła się w łódzkim Centrum Dialogu im. Marka Edelmana, z udziałem argentyńskiego rabina z Buenos Aires Abrahama Skórki i Jego Ekscelencji Grzegorza Rysia, arcybiskupa metropolity łódzkiego. Jak czytamy w „Kalejdoskopie” Łódzkiego Domu Kultury („Tylko dialog może zmienić świat”), „duchowni zgodnie podkreślili, że żadna religia nie ma monopolu na prawdę”. Jeśli relacjonujący tę dysputę pan Kacper Krzeczewski dobrze zrozumiał, co mówili jej uczestnicy, to rzeczywiście, nie da się ukryć – taki dialog może zmienić świat. Rzecz w tym, że dotychczas wszyscy wyznawcy wszystkich religii myśleli, że tylko ona, to znaczy – ta wyznawana przez nich, jest prawdziwa, podczas gdy wszystkie inne, to albo brednie, albo - w najlepszym razie – brednie nadziewane ziarenkami prawdy, niczym wielkanocna baba rodzynkami. Jeśli jednak „żadna” religia nie ma „monopolu na prawdę”, to znaczy, że ani pan rabin Abraham Skórka nie jest pewien, czy nie opowiada bredni, ani też pewności takiej nie ma Jego Ekscelencja Grzegorz Ryś, arcybiskup metropolita łódzki. W takiej sytuacji elementarna uczciwość nakazywałaby powstrzymanie się przed dalszym – jak to się fachowo nazywa - „przepowiadaniem”, przynajmniej do czasu, gdy jakaś prawda zostanie jednak ustalona, niekoniecznie zaraz w postaci „monopolu” - niemniej jednak. Ale elementarna uczciwość to jedna sprawa, a ciśnienie tak zwanego „życia” to sprawa druga. Gdyby pan rabin Abraham Skórka, a zwłaszcza - Jego Ekscelencja - tak z dnia na dzień przestał „przepowiadać”, to mogłoby to doprowadzić do gwałtownego upadku całej potężnej struktury, z którą swoją egzystencję związało bardzo wielu wpływowych i zaradnych ludzi, no a wielokrotnie więcej – jak to się fachowo określa - jej „zawierzyło”. Dlatego, chociaż już wiadomo, że „żadna” religia nie ma „monopolu na prawdę”, nadal „przepowiadamy”, jak gdyby nigdy nic, bo próżno wierzgać przeciwko ościeniowi zwłaszcza, gdy ten potrafi boleśnie się odwierzgnąć. No a poza tym – jakże tak po długotrwałym „prze;powiadaniu”, z dnia na dzień się wycofać? Toż to byłaby „hańba i wstyd” jeszcze większa, niż w przypadku dwóch folksdojczów („Popatrz matko, popatrz ojcze – oto idą dwaj folksdojcze. Co za hańba a, co za wstyd! Jeden Polak, drugi Żyd!”). W takiej sytuacji kolega Janusz Korwin-Mikke może mieć rację – bo skoro „żadna” religia nie ma monopolu naprawdę, to nie mamy też pewności, czy biblijne opowieści o Stwórcy Wszechświata i jego upodobaniach do koczowników oraz pewnych form kultu, są aby na pewno prawdziwe. W ogóle nie wiadomo, czy Stwórca Wszechświata istnieje – a w tej sytuacji również Jego ewentualne upodobania też nie miałby żadnego znaczenia.

        Możliwa jest jednak jeszcze trzecia sytuacja – że mianowicie obydwaj „duchowni” wypowiedzieli tę opinię w ramach kurtuazji. Skoro bowiem już uprawia się”dialog”, to z uprzejmości wobec partnera trzeba przynajmniej udawać, że jego opinie traktuje się serio. Kiedy jednak udajemy zbyt długo, to zaczynamy uważać tak naprawdę, no a wtedy „dialog” rzeczywiście może „zmienić świat” - ale czy na pewno na lepszy?


© Stanisław Michalkiewicz
6-7 marca 2018
www.michalkiewicz.pl
☞ WSPOMÓŻ AUTORA





Ilustracja © brak informacji / archiwum ITP

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2