Cóż obrzydliwego jest w sierpie i młocie, zwykłych narzędziach pracy. A jednak zohydził je raz na zawsze niejaki Józef Stalin i w wyniku jego osiągnięć ten symbol należy i powinien należeć do rejestru najbardziej znienawidzonych symboli ludzkości. A jeżeli z czasem emocje związane z tymi symbolami będą słabnąć należy przypominać o ich niesławnych użytkownikach, o zbrodniach, które popełnili i o katastrofach, które były ich dziełem.
Ludzie żyją w świecie symboli i nawet gdy tego nie chcą są one dla nich bardzo ważne.
Ten przydługi być może wstęp zmierza do wyjaśnienia dlaczego absolutnie niedopuszczalne jest zrealizowanie pomnika ofiar katastrofy smoleńskiej według projektu Jerzego Kaliny, który w zamyśle twórcy ma przedstawiać schody do nieba. Ten projekt można by uznać za interesujący gdyby nie fakt, że podobne a nawet wręcz identyczne schody narysował swego czasu, to znaczy w 1987 roku, słynny papcio Chmiel w swoim komiksie Tytus Romek i A’Tomek. Nie sadzę żeby Jerzy Kalina popełnił plagiat. Nie było to również świadome zapożyczenie ani przetworzenie. Znany rzeźbiarz nie ośmieszałby się ujawniając, że czerpie mimowolne inspiracje z oglądanych kiedyś z dziećmi komiksów czy dobranocek. Niezależnie jednak od intencji Jerzego Kaliny jego projekt będzie funkcjonował jako niezamierzony pastisz. Schody do nieba czyli donikąd zostały już wykorzystane w celach humorystycznych i nikt tego piętna z nich nie zdejmie.
Swego czasu zwiedzałam pewien budynek klasztorny, w którym na ścianach wisiały rysunki będące ołówkową kopią słynnych obrazów przedstawiających Madonnę. W tym rzecz, że zapewne z przyczyn nieporadności autorki rysunki te były pastiszem. Niewielka zmiana proporcji, przerysowanie pewnych cech wywołało efekt karykatury. Jeżeli w ten sposób kopiujemy istniejące dzieło otrzymujemy jego pastisz. Ksiądz twierdził, że te obrazki narysowała bardzo świątobliwa niewiasta, wiec na pewno nie chciała nikomu uchybić, a w szczególności nie drwiłaby z Matki Boskiej. „W takim razie jest to pastisz niezamierzony”- odparłam i dodałam: „Czy ksiądz nie rozumie, że trzeba mieć serce z kamienia żeby się z tego nie śmiać?”. Nie wiem czy ksiądz zrozumiał gdyż odtąd przestał mnie zapraszać.
Jeżeli odważyłam się pisać o tragicznym rozziewie pomiędzy szlachetnymi intencjami i nieadekwatnym do nich efektem nie mogę nie wspomnieć o pomniku Czynu Zbrojnego Polonii Amerykańskiej. Pomnik ten, który upamiętnia udział Polonii amerykańskiej w odzyskaniu przez Polskę niepodległości, zwany także pomnikiem Hallerczyków (jak wiadomo polonia amerykańska z USA i Kanady dostarczyła 20 tys. ochotników do Błękitnej Armii generała Józefa Hallera) zlokalizowany jest w Warszawie w alei Wojska Polskiego. Pomnik został odsłonięty i poświęcony 14 sierpnia 1998 roku. Powstał z inicjatywy Stowarzyszenia Weteranów Armii Polskiej oraz Stowarzyszenia Tradycji Oręża Polskiego, a w komitecie jego budowy znalazło się wiele zacnych osób. Autorami pomnika są architekt Baltazar Brukalski oraz rzeźbiarz z Nowego Jorku Andrzej Pityński. W 2002 roku pomnik został ofiarowany miastu Warszawa.
Szlachetne intencje i udział w tej inicjatywie zacnych ludzi dobrej woli nie przesłonią jednak faktu, że rzeźbiarz nie radząc sobie z postacią konia zdecydował się posadzić go na jakimś pniu dzięki czemu wygląda on dość humorystycznie. Koń w naturze nigdy nie siada, to nie jest pies. Kilka razy przechodząc koło monumentu widziałam młodzież naśmiewającą się z- jak to mówili - „konia na sedesie”. Trudno im się dziwić, jak już powiedziałam trzeba mieć serce z kamienia, żeby się z czegoś takiego nie śmiać.
Dodam, że ten bon mot nie jest mój, zapożyczyłam go od pewnego tłumacza. Nawet powiedzonka mają swoich twórców i nieelegancko byłoby popisywać się nimi nie honorując praw autorskich. Tym bardziej narusza prawa autorskie projekt rzeźby wykorzystujący (nawet nieświadomie) istniejący już rysunek. Można ukraść gotowy utwór, można pomysł utworu , a jak się okazuje można nawet ukraść czyjś życiorys.
Na ekranach polskich kin pojawił się kilka lat temu film „Niepokonani” Petera Weiera opowiadający o polskim oficerze, który po ucieczce z gułagu na Syberii przemierzył ponad 6 tysięcy kilometrów przez pustynię Gobi i Himalaje do Indii. Film powstał w oparciu o wspomnienia oficera armii Andersa Sławomira Rawicza wydane w latach pięćdziesiątych w Anglii pod tytułem „ Długi marsz”. Rawicz pisze, że podczas kampanii wrześniowej dostał się do sowieckiej niewoli i skazany na 25 lat trafił do łagru położonego 500 kilometrów od koła podbiegunowego. W kilka osób uciekli z łagru. Szli wzdłuż Bajkału przez Mongolię, pustynię Gobi, Tybet, Himalaje aż do Kalkuty. Wyprawę przeżyło tylko czterech z uciekinierów. Znalazł się jednak inny Polak Witold Gliński , który twierdził, że Rawicz ukradł mu życiorys i że to on uciekał z łagru przez pustynię i Himalaje, a Rawicz wykorzystał jego zeznania złożone przed brytyjskim oficerem.
Trudno rozstrzygnąć kto ma rację. Ucieczka z łagru to doskonały temat na powieść i film i trudno sobie taki pomysł zastrzec jakimś specjalnym patentem. Podobnie jest z opatentowaniem schodów jako pomysłu na rzeźbę czy rysunek. Jest to równie bezsensowne jak opatentowanie przez kilku sprytnych zakopiańskich górali znaku towarowego oscypka produkowanego przecież od wieków w całych Karpatach.
Najistotniejsze jest jednak, że „schody do nieba” Jerzego Kaliny są właściwie pastiszem à rebours „schodów donikąd” Chmiela. Pastisz z rzeczy poważnej robi rzecz śmieszną. Schody do nieba z rzeczy śmiesznej usiłują zrobić rzecz poważną. To się raczej nie uda.
© Izabela Brodacka Falzmann
24 lutego 2018
źródło publikacji: blog autorski
www.naszeblogi.pl
24 lutego 2018
źródło publikacji: blog autorski
www.naszeblogi.pl
Ilustracja © Mike Horvath
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz