Nie można wygrać wojny z wrogiem zewnętrznym, jeśli we własnym kraju zezwala się na bezkarność targowiczan,aprobuje donosicielstwo i zdradę,hołubi wrogie ośrodki propagandy.
Nie można obronić Polaków przed kombinacją obcych służb i szajką fałszerzy, jeśli rządzą nami wyznawcy zgubnej „strategii dialogu i kompromisu”, zaś politykę III RP kształtują mitolodzy „georealizmu”.
Za bezmiar słabości i głupoty rządzących,zapłacimy my i następne pokolenia Polaków.
Mam świadomość, że analiza realiów pod rządami „dobrej zmiany”, to czynność tyleż jałową, jak bezużyteczna. Nie jest potrzebna – ani tym, którzy rządzą, mając w pogardzie fakty i przyszłość mojego kraju, ani tym, którzy są rządzeni i za całą „troskę o Polskę” wystarcza im propaganda i emocjonalny bełkot.
Jeśli sięgam po temat „konfliktu polsko-żydowskiego”, to tylko dlatego, że konsekwencje skandalicznych zachowań ludzi PiS spadną wyłącznie na nas i tylko po to, by przypomnieć, że prosta relacja skutku i przyczyny, obciąża partię Kaczyńskiego największą winą.
Poziom prymitywnej demagogii, łgarstw i bezczelnej cenzury, przekroczył dziś miarę przyzwoitości i jeśli moi rodacy dotąd nie dostrzegli – gdzie zmierza obecna władza i czym przyjdzie nam zapłacić za jej polityczne geszefty, zawdzięczają to wyłącznie własnym ograniczeniom.
Pierwsze, zasadnicze kłamstwo polega na fałszywej definicji przyczyn obecnego „konfliktu”.
Ta władza i jej partyjne media usilnie narzucają nam wizję rzekomego „nieporozumienia” i „niezrozumienia” w relacjach polsko-żydowskich oraz utrzymują, że sprawa ma kontekst polityczny i zostanie wyciszona po wyborach w Izraelu.
Kwintesencją takiej wizji są słowa minister B.Kempy:”Kiedyś w Izraelu skończy się kampania wyborcza. Po wyborach zawsze opada kurz i mam nadzieję na wielką refleksję również tych środowisk. Dlatego, że my chcemy współpracować i chcemy wzajemnie bardzo się szanować”.
To argumentacja rażąco sprzeczna.
Jeśli mamy do czynienia wyłącznie z nieprawidłową interpretacją zapisów ustawy o IPN oraz „brakiem refleksji”, jakże pogodzić kategorię błędu z przypisywaniem Żydom świadomych intencji politycznych? Gdyby zaś, nagłośniono temat z powodu wewnętrznych walk politycznych w Izraelu i miałby on pomóc Netanjahu w reelekcji (jego kadencja kończy się w 2019), gdzież tu miejsce na narrację o „nieporozumieniu”?
Nie ma też wątpliwości, że owa kategoria błędu, byłaby najłatwiejsza do pokonania – nawet dla nieudolnego rządu PiS. Wystarczyłoby wyjaśnić naszym „żydowskim przyjaciołom” zamysł ustawy i jej formalne przesłanki oraz przyjąć, że nierozgarnięty „partner” zdobędzie się na refleksję. W przypadku premiera rządu Izraela, byłaby to nawet wielce pożądana postawa.
Ten człowiek traktuje bowiem prawdę historyczną w sposób prawdziwie żydowski – poprzez pryzmat interesów własnego narodu. Przed trzema laty, podczas Światowego Kongresu Syjonistycznego, premier Izraela stwierdził, że Hitler wcale nie planował eksterminacji Żydów. Zdaniem Netanjahu, namówił go do tego wielki mufti Jerozolimy Al-Hadżdż Muhammad Amin al-Husajni. Skoro dla „dokopania” Palestyńczykom, Netanjahu sięgnął po taka brednię, dlaczego dziś miałby nie oskarżać Polaków o pomoc w Holocauście?
Problem w tym, że trwający w „niewiedzy” Żydzi unikają kontaktów z rządowym spec zespołem i nie wykazują żadnej woli prowadzenia „dialogu”. To sprawia, że argument – „z niezrozumienia”, sypie się w gruzy.
Osobnym tematem, choć związanym z fałszem tej argumentacji, jest udział w poszczególnych akcjach (elementach kombinacji) osób związanych ze służbami specjalnymi Izraela.
Nie uważam za przypadek, że Ronen Bergman jest dziennikarzem współpracującym z Mossadem i posiada uprzywilejowany dostęp do wyselekcjonowanych tajemnic izraelskiego wywiadu. Nie zdziwiło mnie również, że inna postać rozgrywająca - Jay Ruderman, ma za sobą służbę w Siłach Obronnych Izraela i przez wiele lat był dyrektorem Amerykańskiego Komitetu Spraw Publicznych Izraela (AIPAC) - „grupy lobbingowej”, która w roku 2006 stała się bohaterem głośnego skandalu szpiegowskiego w USA.
Nie uważam za przypadek, że Ronen Bergman jest dziennikarzem współpracującym z Mossadem i posiada uprzywilejowany dostęp do wyselekcjonowanych tajemnic izraelskiego wywiadu. Nie zdziwiło mnie również, że inna postać rozgrywająca - Jay Ruderman, ma za sobą służbę w Siłach Obronnych Izraela i przez wiele lat był dyrektorem Amerykańskiego Komitetu Spraw Publicznych Izraela (AIPAC) - „grupy lobbingowej”, która w roku 2006 stała się bohaterem głośnego skandalu szpiegowskiego w USA.
Rozpoznanie logiki kombinacji „konfliktu wokół ustawy” oraz dostrzeżenie sekwencji, w jakiej jest ona rozgrywana ( strategie nożyczek, gra w złego i dobrego policjanta) – wydają się niedostępne dla służb III RP. A gdyby nawet je rozpoznawano, te służby nie są zdolne do żadnej kontry.
Dlaczego więc politycy PiS chcą postępować według fałszywej normy i dlaczego narzuca się ją Polakom?
Wyjaśnienie może być dwojakie: albo mamy do czynienia z idiotami, niezdolnymi do rozpoznania poważnych zagrożeń, albo - taka definicja odpowiada interesom obecnej władzy i jest dla niej użyteczna. Odrzucając pierwsze podejrzenie, pozostaje uznać, że to kłamstwo odpowiada interesom władzy - ponieważ nie zmusza jej do twardych i zdecydowanych reakcji, jest zaś dla niej wygodne, bo umożliwia zachowanie status quo oraz dogadywanie się z agresorem poza wiedzą społeczeństwa.
Dość zrozumieć, że przyjmując fałszywą kategorię błędu, wzmocnioną nadto sugestiami o „grze Rosji i Niemiec” (to temat osobny, na który zabraknie tu miejsca), nie ma potrzeby wytaczania ciężkich dział (twardych reakcji dyplomatycznych, ograniczenia działalności środowisk żydowskich, wprowadzenia ustawy reprywatyzacyjnej niekorzystnej dla tych środowisk, zerwania kontaktów handlowych, sankcji karnych, itp.) oraz zachowuje się opcję dokonania zmiany zakwestionowanej ustawy.
Takie posunięcia zostaną milcząco zaakceptowane, jeśli przedstawi się je Polakom, jako efekt „rzeczowego, pozbawionego emocji dialogu” i osłoni stałą argumentacją mitologów - o „nieuleganiu prowokacji”. Użycie tych narzędzi, będzie zaś możliwe, gdy wmówi się społeczeństwu, że mamy do czynienia zaledwie z niewiedzą i błędem, a sama zmiana ustawy – niezależna już od woli polityków, obejmie tylko „kwestie interpretacji”.
Wypowiedź szefa MSZ Czaputowicza, wyraźnie anonsuje taką intencję: „Obawy jakie pojawiły się przy przyjętej przez rząd polski ustawy o IPN, będą poddane doprecyzowaniu. Trybunał Konstytucyjny zapewne rozwiąże obawy związane z interpretacją nowelizacji ustawy o IPN”.
To słowa niezwykle znamienne, w których uważny obserwator dostrzeże prawdę o realiach III RP. Wypada się dziwić, że żaden z „obrońców demokracji” nie zapytał ministra spraw zagranicznych – skąd czerpie wiedzę o przyszłej decyzji „niezależnego” Trybunału?
Pytanie okazałoby się kłopotliwe, jeśli pytający miałby w pamięci informację o propozycji złożonej przez ambasadora Izraela w Polsce, Annę Azari. W rozmowie z „wysokiej rangi politykiem obozu rządzącego”, miała ona zaproponować, „by izraelskie wątpliwości zostały rozwiane nie poprzez zmianę podpisanej przez prezydenta ustawy, ale za pomocą zmian w uzasadnieniu do tego aktu prawnego.”
Można podejrzewać, że „niezależny” Trybunał podejmie decyzję, nie tylko zgodną z antycypującym oświadczeniem szefa MSZ, ale z propozycją pani ambasador. Podejrzenie jest tym mocniej uzasadnione, że faktyczny ośrodek władzy – środowisko lokatora Pałacu, otwarcie utrzymuje, że ustawa musi zostać zmieniona. Medialnym echem odbiła się prymitywna wypowiedź Zofii Romaszewskiej, jednak na prawdziwą uwagę zasługują słowa innego prezydenckiego doradcy, prof. A.Zybertowicza. Ten pan bardzo otwarcie wyłożył sedno „filozofii georealistów” i w zgodzie z dogmatyką partyjnego „pragmatyzmu” stwierdził: „Prawda bardzo często w polityce przegrywa. Aby polityk mógł zabiegać o prawdę, musi zachować władzę, a żeby zachować władzę, często musi ulegać siłom zewnętrznym, które na to pozwolą i w tym pomagają”.
Dokonując przekładu na język polski, możemy odczytać: „Najważniejsze dla układu PiS jest zachowanie władzy. Nawet za cenę prawdy czy podległości obcym interesom”.
Nie mam wątpliwości, że ustawa o IPN zostanie zmieniona przez Trybunał Konstytucyjny, a dokonane przez ten organ „doprecyzowania”, okażą się zgodne z dyrektywą władz Izraela i wolą środowisk żydowskich. Tylko w tym celu nowela trafiła do TK i tylko tą okolicznością tłumaczę decyzję lokatora Pałacu Prezydenckiego.
Temu również służyły pouczenia J.Kaczyńskiego podczas ostatniej miesięcznicy smoleńskiej, gdy szef PiS nakazał Polakom walkę z „pewną ciężką chorobę duszy, chorobę umysłu - tą chorobą jest antysemityzm. Musimy go odrzucać, zdecydowanie odrzucać”.
Kaczyński przypisał nam „ciężką chorobę antysemityzmu” w chwili, gdy środowiska żydowskie opluwają Polaków, zarzucają nam zbrodnie niemieckie i posądzają o nikczemne intencje. Ten bohaterski polityk znalazł w sobie dość odwagi, by takimi słowami potępić urojoną chorobę „polskiego antysemityzmu”.
Zabrakło mu jej, by choćby słowem nazwać agresora i napiętnować realny antypolonizm środowisk żydowskich.
Drugie kłamstwo rządzących, polega na forsowaniu narracji, jakoby „konflikt polsko-izraelski” stanowił dla nich ogromne zaskoczenie i był efektem „zaniedbań polityki historycznej III RP”.
To wygodna, tradycyjna dla środowiska PiS półprawda, która ma za zadanie ukryć rzeczywisty obraz relacji polsko-żydowskich i zdjąć odpowiedzialność z rządu „dobrej zmiany”.
Dość sięgnąć po doniesienia z minionych miesięcy, by dostrzec całkowicie inny obraz.
Osłonięta propagandowo wizyta A.Dudy w Izraelu, w roku 2016, przyniosła jedną, znamienną informację. Abraham Foxman, szef Ligii Przeciw Zniesławieniom (ADL) poinformował, że z lokatorem Pałacu rozmawiano wówczas o legislacji – „zdaniem żydowskich organizacji niezbędnej, która pomoże zwalczać przejawy antysemityzmu” oraz o kwestii restytucji mienia żydowskiego w Polsce. Opinia publiczna nie została poinformowana o deklaracjach lub obietnicach, złożonych w tym zakresie przez pana Dudę, a nie można wykluczyć, że są one istotne dla prawidłowej oceny obecnego „konfliktu”.
W sierpniu ubiegłego roku, prezes Kaczyński spotkał się z przedstawicielami środowisk żydowskich. Oficjalny, natrętnie nagłaśniany komunikat głosił, że było to spotkanie „pełne wzajemnego zrozumienia”, zaś jego uczestnicy „byli pod wrażeniem głębokiego rozumienia historii, zwyczajów i religii żydowskiej przez prezesa PiS”. Jak wyglądały fakty?
„Jesteśmy przerażeni najnowszymi wydarzeniami i obawiamy się o nasze bezpieczeństwo, jako że sytuacja w naszym kraju staje się coraz bardziej niebezpieczna”- pisali wówczas polscy Żydzi w liście skierowanym do Kaczyńskiego, a opublikowanym przez „Washington Post”.„Narastaniu postaw antysemickich w ostatnich miesiącach towarzyszy agresywna mowa nienawiści i nacechowane przemocą zachowanie, skierowane przeciwko naszej społeczności. Nie chcemy powrotu do 1968 roku”- twierdzili przedstawiciele tych środowisk i domagali się od Kaczyńskiego „zdecydowanego potępienia antysemityzmu”.
Ten list i nakręcana wówczas narracja, stanowiły preludium przed obecną kombinacją, a jeśli zostały zignorowane przez mitologów „georealizmu”, nie można się dziwić późniejszym wydarzeniom. Jak zareagował Kaczyński, mogliśmy poznać po treści propagandowych frazesów i słowach wypowiedzianych podczas miesięcznicy.
20 października 2017, opublikowano projekt ustawy reprywatyzacyjnej, który zakładał, żetylko obywatele Polski mogą żądać zwrotu utraconej własności. Muszą przy tym potwierdzić, że w momencie nacjonalizacji żyli w Polsce i posiadali polskie obywatelstwo. Kilka dni później, ambasada Izraela w Warszawie wystosowała notę protestacyjną, a ambasador RP w Izraelu został wezwany do tamtejszego MSZ.
Uznać, że sprawa reprywatyzacji nie ma związku z obecnym atakiem, mógłby tylko głupiec.
Ludzie PiS głupcami jednak nie są, dlatego wycofanie się z dalszych prac nad „kontrowersyjną” ustawą reprywatyzacyjną, świadczyło o prawidłowym zrozumieniu postulatów żydowskich. Ustawa (gotowa już w październiku 2017) została niedawno „odesłana do ministerstwa sprawiedliwości celem przeprowadzenia dalszych niezbędnych analiz”- głosił oficjalny komunikat.
Akt kapitulacji „dobrej zmiany”, miał zatem wygasić „konflikt” wokół ustawy IPN. Tak sobie wyobrażał „genialny strateg”, przekonany, że tylko droga ustępstw (nazywana w partyjnej nomenklaturze „drogą dialogu i mądrych kompromisów”) pozwoli zachować władzę - z woli obcych mocarstw.
Identycznie postąpiono z nowelą ustawy o IPN, rozgłaszając wszem i wobec, że to „formalnie obowiązujące prawo” nie będzie stosowane, do czasu rozpatrzenia sprawy przez TK. Groteskowo brzmią dziś dyrdymały partyjnych propagandystów, jakoby tryumfalne doniesienia izraelskich mediów o „zamrożeniu ustawy” stanowiły „nadinterpretację faktów”.
Nie kto inny, jak marszałek Karczewski pobiegł 20 lutego br. do TVN, by pochwalić się, że „przez pewien czas ta ustawa nie będzie działać". Usłyszeliśmy też znaną argumentację: „Ktoś musiałby być straceńcem i osobą nieodpowiedzialną, żeby zrobić coś, co mogłoby jeszcze wzbudzać jeszcze dalsze emocje”- stwierdził polityk PiS.
Prawdziwy powód „zamrożenia” ustawy wyjawił tego samego dnia szef MSZ. J.Czaputowicz, gdy w wywiadzie dla DGP otwarcie wyznał ”Z perspektywy Izraela kluczowe jest, czy od momentu wejścia w życie ustawy, co nastąpi niebawem, do wydania orzeczenia przez trybunał, osoby w Izraelu nie będą penalizowane za przedstawianie wypowiedzi i świadectw historycznych. Minister sprawiedliwości w rozmowie z panią ambasador Izraela wyjaśnił, że nie ma obaw o takie sytuacje.”
Jeśli politycy PiS biadolą dziś o „zaskoczeniu” reakcją Żydów na projekt noweli ustawy o IPN, to chyba w takim kontekście,w jakim każdy nieudacznik i tchórzliwy asekurant może wykazywać zdziwienie, że po oddaniu portfela, napastnik zażądał jeszcze kluczy od domu.
Przez ostatnie dwa lata partia Kaczyńskiego, nie tylko nie dążyła do jakiejkolwiek zmiany asymetrycznych, a wręcz patologicznych relacji polsko-żydowskich, ale swoją kapitulancką polityką zachęcała Żydów do formułowania dalszych roszczeń. Zabrakło sensownej reakcji na wystąpienia środowisk żydowskich z sierpnia 2017 roku, które wyraźnie anonsowały kierunek obecnej kombinacji Brak (choćby elementarnej) polityki informacyjnej oraz kompletne zaniechanie w obszarze edukacji historycznej, dopełniają skali zaniedbań.
Jeśli dodamy do tego chroniczną niezdolność do twardej rozprawy z wewnętrzną agenturą oraz podatność na wpływy obcych ośrodków propagandy, można mówić o planowej i dobrowolnej porażce PiS-u.
Nie chcę powtarzać argumentów sprzed dwóch i więcej lat, gdy przy aplauzie wyborców partia Kaczyńskiego popełniała radosne „samobójstwo w obronie demokracji” i ułatwiała agenturze przeprowadzanie kolejnych „testów”, zatem zwrócę tylko uwagę na prawidłowość widoczną również w obecnej kombinacji.
Po to, by była skuteczna, muszą ją poprzedzać poszczególne etapy: rozpoznania (wywiadu) o reakcjach przeciwnika, działań maskujących cel operacji oraz wytworzenia korzystnej (sprzyjającej celom) atmosfery. Wszystkie z tych etapów, można dostrzec w działaniach środowisk żydowskich. I nie tylko ich, bo identyczne ( i skuteczne) „testy” przeprowadzili w tym czasie Niemcy i Rosjanie.
Nim nastąpi właściwy atak, trzeba ustalić - jak daleko można się posunąć w antypolskiej retoryce, co jeszcze wolno wymyślić i jakim pseudo zarzutem posłużyć. Trzeba ustalić, jakie zachowania zostaną przemilczane i zaakceptowane przez ofiarę. We wszystkich aspektach tej kombinacji, PiS sromotnie przegrał i nie odważył się zablokować akcji napastnika ani przejąć inicjatywy.
Jak trudno sobie wyobrazić, by rządy Izraela lub Stanów Zjednoczonych, zaatakowane przez agresywnych łgarzy i oszczerców, odpowiedziały im bełkotem o „woli dialogu” i deklaracją „zrozumienia racji drugiej strony”, tak dla partii Kaczyńskiego i jej zwolenników niewyobrażalna jest reakcja wykraczająca poza ramy mitologii demokracji. Tak dalece przekonano tych ludzi, że to, co mówią w przekaźnikach odpowiada faktom, a to, co deklarują politycy, jest zgodne z ich działaniem, tak otumaniono ich partyjnym bełkotem o prymacie „dobrych relacji” nad polską racją stanu, że niewyobrażalne stało się dewizą niewolników.
Dramat jest tym większy, że zachowania „dobrej zmiany” podlegają ścisłej osłonie propagandowej, nie są oceniane przez autentyczną opozycję i zostały wyłączone z logicznej analizy przyczynowej ( związku skutków i przyczyny).
Obserwowany dziś proces ciągłych ustępstw oraz tryumfu groźnej dialektyki „dialogu i konsensusu”, jest prostą konsekwencją operacji, którą partyjni wyrobnicy nazwali „rekonstrukcją rządu”. Dokonane wówczas zmiany, nie dotyczyły tylko roszad personalnych, ale sygnalizowały zasadniczą transformację celów i przeniesienie ośrodka decyzyjnego w stronę Pałacu Prezydenckiego.
Powierzenie steru rządów byłemu doradcy Tuska, bankierowi, jednemu z „rozmówców Sowy”, (z których to rozmów taśmy nie zostały ujawnione) tworzyło całkowicie nową sytuację. Nie tylko w wymiarze „operacyjnym”. Ten „mój premier” (jak nazwał Morawieckiego A.Duda) miał skierować „dobrą zmianę” na manowce, zwane drugą kadencją. Manowce, bo takie przekierunkowanie wymagało zatrudnienia bezwolnych, czyli „koncyliacyjnych” ministrów oraz przyjęcia zasady unikania konfliktów i podążania drogą kompromisów. Nie znaczy to, że rząd Beaty Szydło składał się z samych „jastrzębi”. „Rekonstrukcja” polegała raczej na zastąpieniu tych, którzy byli nadto samodzielni i „niesterowalni” lub nie wykazywali entuzjazmu wobec projektów płynących z otoczenia lokatora Pałacu.
Za taką transformacją, podążała zmiana w zakresie wpływów różnych grup interesu, traktujących III RP jako swoją własność lub domenę – poczynając od środowiska „brązowych butów”,akuszerów nowego rozdania z roku 2015, po przedstawicieli lobby niemieckiego, rosyjskiego czy żydowskiego. Ci ludzie wiedzieli, że zasady „filozoficzne”, tak celnie wyłożone przez prof. Zybertowicza - „musi ulegać siłom zewnętrznym, które na to pozwolą i w tym pomagają” - awizują nowe obszary zysków i zapowiadają kolejne ustępstwa rządu III RP.
Tryumfalne doniesienia o „dobrym dialogu z Komisją Europejską”, czy nagły przypływ „przyjacielskich relacji” z Niemcami, są konsekwencją procesów, które propaganda rządowa okrywa szalbierczą dialektyką „sprawności i pragmatyzmu rządu M. Morawieckiego”. Ile ta „sprawność” będzie nas kosztowała i jaką cenę zapłacimy za ów „pragmatyzm”- nikt nam nie powie.
Przedstawiciele obcych interesów, żerujący lub aspirujący do żerowania na majątku Polaków, szybko zrozumieli, że ten rzad można zmusić do każdej kapitulacji. To tylko kwestia środków i „punktu przyłożenia”.
Kombinacja środowisk żydowskich, prowadzona przy ewidentnym udziale służb Izraela, nie jest więc ani przypadkowa ani zaskakująca. Wybrano jedynie dogodny moment i zaatakowano wówczas, gdy szanse są największe. A jaki czas, byłby bardziej odpowiedni od chwili, gdy sytuację polityczną w III RP kontroluje środowisko piewcy „ziemi Polin”?
Nie sądzę, by najpoważniejsze zagrożenie, płynące z tej kombinacji, polegało na przypisaniu Polakom miana „wspólników Holokaustu” lub obarczeniu nas winą za zbrodnie niemieckie. Te zarzuty są traktowane wyłącznie jako środki nacisku i poddawane instrumentalnej modyfikacji. Z równą łatwością, Netanjahu potrafi oskarżyć palestyńskiego księcia, jak Polaków i równie łatwo przyjdzie mu ogłosić naszą „niewinność” i wskazać niemieckich winowajców. Prawda historyczna jest pojmowana przez tych ludzi wyłącznie jako narzędzie dla osiągnięcia wpływów i generowania zysków.
Momentem przełomowym w tej kombinacji, będzie chwila, w której nastąpi (o tym jestem przekonany) radykalna zmiana narracji żydowskiej i w miejsce dzisiejszych oskarżeń i oszczerstw usłyszymy głosy „wybielające” Polaków. Ta chwila będzie świadczyła, że rząd PiS doszedł do kresu drogi „dialogu i porozumienia” i poczynił daleko idące ustępstwa na rzecz środowisk żydowskich. Zmiana, choćby przecinka w ustawie o IPN lub jej „doprecyzowanie” przez TK, nie ma dla Żydów większego znaczenia. Oni wiedzą, że ta ustawa w niczym im nie zagraża.
Chodzi o stworzenie precedensu, w którym rząd III RP ugnie się pod presją obcych mocarstw i dokona zmiany swojego prawodawstwa. Jeśli ten precedens nastąpi, otworzy on drogę do kolejnych aktów kapitulacji i przyspieszy rezygnację z resztek suwerenności. W taki sam sposób, będzie można „sformatować” ustawę reprywatyzacyjną, wymusić korzystny kontrakt lub zgodę na przyjęcie regulacji UE.
To wydarzenie, będzie też wytyczało wyraźną cezurę w świadomości Polaków.
Nie dlatego, byśmy mieli poznać zakres utajnionych geszeftów lub chcieli wyrazić swój sprzeciw, ale z tej przyczyny, że trwając pod medialną „narkozą” partyjnej propagandy, w atmosferze „ufności” i entuzjazmu z sukcesów „naszego rządu”, przekroczymy jedną z najważniejszych granic.
Gdy ją przekroczymy-dalej będzie tylko przepaść.
© Aleksander Ścios
bezdekretu@gmail.com
26 lutego 2018
www.bezdekretu.blogspot.com
bezdekretu@gmail.com
26 lutego 2018
www.bezdekretu.blogspot.com
Tekst oryginalny / bez korekty
Ilustracja © DeS
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz