Nie pozwól aby przepadły stare fotografie, filmy czy pamiętniki! Podziel się nimi ze wszystkimi Polakami i przekaż do zasobów Archiwum Narodowego IPN!
OSTRZEŻENIE: NASZA WITRYNA JEST NIEPOPRAWNA POLITYCZNIE I WYRAŻA BEZMIERNĄ POGARDĘ DLA ANTYPOLSKICH ŚCIERW ORAZ WSZELKIEJ MAŚCI LEWACKIEJ DZICZY I INNYCH DEWIANTÓW.
UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2

W oczekiwaniu na śnieg. Krzesła konstytucyjne i zbrodnicze

W oczekiwaniu na śnieg

        Za Gomułki było więcej śniegu, niż za Gierka – napisał w latach 70-tych red. Jerzy Wasilewski. Oczywiście cenzura zdjęła ten felieton, bo zgodnie z ówczesną linią partii i rządu, za Gierka wszystkiego było więcej, niż za Gomułki, a z kolei za Gomułki wszystkiego było więcej niż za Bieruta – bo tak głosiła obowiązująca wtedy teoria wzrostu gospodarki socjalistycznej. Skoro tak, to za Gierka nie mogło być mniej śniegu, niż za Gomułki, bo to zaprzeczałoby fundamentalnej tezie, że w socjalizmie dokonuje się nieustanny postęp. Gdyby za Gierka było mniej śniegu, niż za Gomułki, to by znaczyło, że nie ma żadnego postępu, a cała teoria wzrostu gospodarki socjalistycznej natychmiast by się od tego z hukiem zawaliła. Tymczasem to właśnie ona stanowiła naukową bazę propagandowej nadbudowy, a poza tym była wykładana na uniwersytetach w charakterze perły wiedzy. Zetknąłem się z nią osobiście na drugim roku studiów prawniczych i odniosłem wrażenie jakiegoś potwornego bełkotu, z którego jednak trzeba było zdać egzamin.
O ile ekonomia polityczna kapitalizmu była logiczna i przejrzysta, to ekonomia polityczna socjalizmu przypominała chaotyczne kłębowisko, w porównaniu z którym Wszechświat w pierwszej sekundzie po Wielkim Wybuchu sprawiał wrażenie struktury uporządkowanej.

        Teraz o śniegu w ogóle szkoda mówić, chociaż za sanacji przecież go nie brakowało. Pozostały nawet świadectwa literackie, np. w postaci wiersza „Zima z wypisów szkolnych”, w którym czytamy: „Któż to tak śnieżkiem prószy z niebiosów? Dyć oczywiście pan wojewoda!” Wojewoda, nie wojewoda – ważne, że z niebiosów prószyło, podczas gdy teraz – ani-ani, jak za sekretarza Kani. Bo – jak głosił wierszyk popularny za pierwszej komuny - „Za Lenina – strzelanina. Za Stalina – dyscyplina. Za Bieruta – Nowa Huta. Za Gomułki – puste półki. Za Gierka - trochę serka, a za Kani – ani-ani.” Ale postęp nie musi przecież manifestować się wyłącznie w postaci obfitych opadów śniegu, chociaż z drugiej strony niepodobna nie zauważyć, że kiedy u nas śniegu jak na lekarstwo, to w Ameryce napadało go aż nadto. Ale „to jest Ameryka, to słynne USA, to jest kochany kraj, na ziemi raj!” - jak śpiewało się jeszcze nawet w latach 70-tych. Z Ameryką nie ma się co porównywać; można tylko doganiać, a jak kto ambitny – to i przeganiać. Taki właśnie program: dogonić i przegonić Amerykę – przedstawił Nikita Chruszczow na spotkaniu z kołchoźnikami. („Jak wam się żyje? - zażartował towarzysz Chruszczow. - Bardzo dobrze – zażartowali kołchoźnicy.”). Toteż pan premier Morawiecki, oczywiście unikając licytowania się z Ameryką, właśnie ogłosił program podobny, obiecując, w razie powodzenia, każdemu obywatelowi elektryczny samochodzik. Chodzi o to, by nikogo bezmyślnie nie naśladować, tylko obrać własną, polską drogę do socjalizmu, o której wspominał towarzysz Wiesław podczas słynnej rozmowy w więziennej kartoflarni z ukraińskim poetą Tarasem: „Nie chcę budować w stepie baraków; będę więzienia wznosił z pustaków.” Oczywiście teraz nie pora na więzienia, niechby nawet i z pustaków, teraz pora na rozwinięcie imponującego frontu inwestycyjnego, który wzbudzi podziw całego świata. Toteż w swoim expose pan premier Morawiecki naszkicował program inwestycyjny z niespotykanym rozmachem, niczym Towarzysz Szmaciak, pragnący olśnić robotnika Deptałę: „Ty myślisz; Pcim, to zwykła dziura. A ja tu zaplanuję uran, siłownię-gigant, port, lotnisko, muzea, uniwersytet – wszystko!” Za tymi deklaracjami idą czyny w postaci Centralnego Portu Lotniczego, a jakby tego komuś było za mało, to pan premier zapowiedział utworzenie Polskiej Grupy Lotniczej z kapitałem 1,2 miliarda złotych. To jest ponad 10 razy więcej, niż dotacja wicepremiera Glińskiego na renowację żydowskiego cmentarza przy ulicy Okopowej w Warszawie, ale jestem pewny, że i wicepremier Gliński też nie powiedział jeszcze ostatniego słowa i na żydowskie cmentarze już wkrótce spadnie złoty deszcz, na podobieństwo manny, która Izraelitom dostarczyła w przeszłości tyle wigoru. Toteż z okazji Nowego Roku wypada tylko życzyć wszystkim Rodakom, by jakoś podołali finansowo tym wszystkim gigantycznym wizjom i nie poszli z torbami.

        Ale gdyby nawet tak się stało, to czyż goryczy nie osłodziłaby nam świadomość sukcesu? Młodsze pokolenie tego nie pamięta, ale starsi wiedzą, że nawet gdy Titanic tonął, to orkiestra grała do końca. Podobnie było i za Gierka; nawet gdy w roku 1976 pojawiły się kartki na cukier, mogliśmy się nasładzać świadomością, że oto jesteśmy 10 potęgą gospodarczą świata! Co tu ukrywać; rządowa telewizja potrafiła stworzyć znacznie piękniejszy wizerunek naszego kraju, niż ten, jaki obywatel postrzega własnymi oczyma. Ale – powiedzmy sobie szczerze – obywatel „takie widzi świata koło, jakie tępymi zakreśla oczy”, podczas gdy odpowiednio zadaniowany operator kamery telewizyjnej potrafi wydobyć z codzienności uroki niedostępne zwykłemu obserwatorowi. Jeśli zatem komuś to i owo jeszcze się tu i ówdzie nie podoba, to niech obejrzy sobie telewizyjne „Wiadomości” i od razu poczuje, że „żyje się lepiej, żyje się weselej!” - jak zauważył Józef Stalin. To jest właśnie ta misja publicznej telewizji – żeby krzepiła serca i umacniała wiarę.

        Nigdy jednak nie jest tak dobrze, żeby nie mogłoby być jeszcze lepiej – i pewnie dlatego pan prof. Andrzej Zybertowicz postuluje zbudowanie Maszyny Bezpieczeństwa Narracyjnego, dzięki której do optymistycznego wizerunku naszego kraju przekonaliby się nie tylko tubylcy, bo oni mają telewizję; jedni rządową, a drudzy – nierządną, która faszeruje ich wizerunkiem czarnym – ale przede wszystkim – cudzoziemców, od których przecież zależy powodzenie gigantycznych wizji. Ale zamiast budowania jakichś Maszyn, lepiej wykorzystać pomysły sprawdzone i wynająć kilka żydowskich ośrodków propagandowych. One teraz pracują przeciwko rządowi, ale jakby tak sypnąć groszem, to mogłyby pracować na rzecz rządu. Wtedy również nieprzejednana opozycja, a nawet nierządna telewizja musiałaby ćwierkać z tego samego klucza, co sprzyjałoby przywróceniu jedności moralno-politycznej narodu, a także ugruntowało w masach świadomość sukcesu, zwłaszcza w braku jakichś konkretnych dowodów. Oczywiście to będzie musiało trochę, a właściwie nie „trochę”, tylko całkiem sporo kosztować, ale skoro alternatywą ma być – jak ostrzega pan prof. Zybertowicz - „wykolejenie” dobrej zmiany, to nie ma co się wahać.

Krzesła konstytucyjne i zbrodnicze


        Niezawisłe sądy dokazują na potęgę; można nawet sformułować stosowne prawo, że im bardziej niezawisły sąd, tym bardziej dokazuje. Oto na przykład niezawisły sąd rejonowy ze znanego w świecie z niezawisłości gdańskiego okręgu sądowego, surowo przykazał białostockiemu oddziałowi IPN, by kontynuował śledztwo w sprawie sfałszowania dokumentów dotyczących konfidenta SB o pseudonimie „Bolek”. Jak długo to śledztwo ma być prowadzone? Tego niezawisły sąd rejonowy ze słynącego w świecie – i tak dalej – dokładnie nie sprecyzował, ale uciekając się do znanej w jurysprudencji wykładni teleologicznej, czyli celowościowej, sami możemy się domyślić, że dotąd, aż wreszcie okaże się ponad wszelką wątpliwość, że dokumenty zostały sfałszowane i że agent „Bolek” nigdy nie istniał, a jeśli by nawet z jakichś zagadkowych powodów jednak istniał – że nie był nim były prezydent naszego nieszczęśliwego kraju Lech Wałęsa. Wcale bym się nie zdziwił, gdyby się okazało, że były prezydent od znajomych starych kiejkutów otrzymał propozycję, że jak włączy się do walki o praworządność i demokrację w naszym nieszczęśliwym kraju, to niezawisłe sądy też staną na wysokości zadania i dopilnują, żeby sprawa nieszczęsnego „Bolka”, co to wlecze się za byłym panem prezydentem, niczym smród za parowozem, zakończyła się wesołym oberkiem. Toteż były pan prezydent nie tylko natychmiast stanął na nieubłaganym gruncie praworządności i demokracji, ale niezwykle ożywił się koncepcyjnie; koncepcje lęgną mu się w głowie jedna za drugą na podobieństwo królików, więc już choćby na tej podstawie możemy się domyślić, jaka burzliwa fermentacja się tam dokonuje. Nie bez kozery – oto w następstwie „rekonstrukcji rządu” pan premier Morawiecki już był na przesłuchaniu w Brukseli, gdzie dwa niemieckie owczarki wysłuchały jego tłumaczeń, że Polska chciała dobrze i tak dalej – ale z bąknięć pana premiera podczas konferencji prasowej, jaka odbyła się zaraz po zakończeniu tego przesłuchania 9 stycznia o godzinie 23, odniosłem wrażenie, że jeśli nawet go nie obsztorcowali, to mogli zauważyć, że wprawdzie, wiecie, rozumiecie, Morawiecki, może i dobrze chcieliście, bo my wiemy, że dobry z was chłopiec i w gruncie rzeczy my wam wierzymy – ale co z tego, kiedy wyszło, jak zawsze? Toteż nie upierajcie się, tylko od razu się przyznajcie, to wtedy wstawimy się za wami u Naszej Złotej Pani, by was za surowo nie ukarała. I kto wie, czy tak właśnie nie będzie, bo pan Jacek Czaputowicz, będący wynalazkiem pana prof. Bronisława Geremka, dopiero teraz został ministrem spraw zagranicznych, ale od razu zadeklarował, że będzie poprawiał stosunki z Niemcami, które – i tak dalej. Sęk w tym, że Polska może poprawić stosunki z Niemcami tylko w jeden sposób – że mianowicie będzie we wszystkim słuchać Naszej Złotej Pani i w podskokach wykonywać jej polecenia, a nawet odgadywać myśli. Jestem pewien, że pan minister Czaputowicz potrafi i jedno i drugie, toteż nic dziwnego, że zarówno były prezydent naszego nieszczęśliwego kraju nabrał otuchy, że te wszystkie zgryzoty zakończą się wesołym oberkiem, no a niezawisły sąd też „powinność swej służby zrozumiał” i nakazał kontynuowanie śledztwa, aż sytuacja międzynarodowa się wyjaśni.

        Ale to tylko takie incydenty, pokazujące, że jak będzie trzeba, to niezawisłe sądy unieważnią nawet prawo grawitacji, jako sprzeczne z konstytucją, ale nie o tym chciałbym tu pisać, tylko o postanowieniu niezawisłego sędziego Igora Tulei, który też surowo przykazał prokuraturze kontynuowanie śledztwa w sprawie legalności uchwalenia ustawy budżetowej w Sali Kolumnowej Sejmu 16 grudnia 2016 roku. Okazało się bowiem, że podczas głosowania doszło tam do sytuacji sprzecznej z konstytucją, a konkretnie – że krzesła, na których siedzieli posłowie głosujący nad ustawą, ustawione były w poprzek sali w taki sposób, że posłom opozycyjnym utrudniały, czy nawet blokowały dostęp do stołu prezydialnego. Pan sędzia Igor Tuleja najwyraźniej takie ustawienie krzeseł uznał za sprzeczne z konstytucją, bo konstytucja dopuszcza wprawdzie krzesła, ale pod warunkiem, że nie będą ustawione w poprzek sali. Ustawienie krzeseł wzdłuż oznacza, że są to krzesła konstytucyjne, podczas gdy ustawienie ich w poprzek nadaje tym samym krzesłom charakter niekonstytucyjny, a być może nawet przestępczy. Skoro tak, to warto przy tej okazji zastanowić się nad konstytucyjnością innego ustawienia – czy na przykład ukośne ustawienie krzeseł byłoby zgodne z konstytucją, czy już nie. One wprawdzie nie byłyby ustawione w poprzek, ale jednak nie wzdłuż, podczas gdy tylko przy ustawieniu wzdłużnym mamy pewność, że krzesła są konstytucyjne. To są bardzo delikatne materie konstytucyjne i jestem pewien, że już wkrótce pojawią się na ten temat prace doktorskie i rozprawy habilitacyjne, które niezwykle wzbogacą naszą jurysprudencję o elementy kretynizmu prawniczego. A skoro tak, to dobrze byłoby wyjaśnić również kwestię następującą: czy ustawienie krzeseł do góry nogami i posadzenie posłów na tych odwróconych nogach, byłoby zgodne z konstytucją, jeśli krzesła ustawione byłyby wzdłuż sali, czy z konstytucją mimo to niezgodne? Wydaje mi się, że choćby „rodzinnych kronik idąc śladem”, pan sędzia Igor Tuleja mógłby być niezwykle pomocny w wyjaśnieniu tej zawiłej kwestii, a skoro tak, to nie ma co czekać, tylko brać byka za rogi, „bo nie jest światło, by pod korcem stało” - jak powiada poeta. W takiej sytuacji i niezależna prokuratura, a przede wszystkim – stare kiejkuty też zyskałyby pewność, czego się trzymać i mogły wrócić do metod sprawdzonych jeszcze na etapie walki o władzę ludową, gdzie praworządność była przestrzegana wzorowo – o czym wiem choćby z książki napisanej przez wybitnego pisarza Jacka Bocheńskiego, a zatytułowanej „Zgodnie z prawem”, jaką otrzymałem przy okazji uzyskania promocji do klasy trzeciej w nagrodę „za postępy w nauce i piękne czytanie”.


© Stanisław Michalkiewicz
15-19 stycznia 2017
www.michalkiewicz.pl
☞ WSPOMÓŻ AUTORA





Ilustracja © brak informacji

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2