Nie pozwól aby przepadły stare fotografie, filmy czy pamiętniki! Podziel się nimi ze wszystkimi Polakami i przekaż do zasobów Archiwum Narodowego IPN!
OSTRZEŻENIE: NASZA WITRYNA JEST NIEPOPRAWNA POLITYCZNIE I WYRAŻA BEZMIERNĄ POGARDĘ DLA ANTYPOLSKICH ŚCIERW ORAZ WSZELKIEJ MAŚCI LEWACKIEJ DZICZY I INNYCH DEWIANTÓW.
UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2

Potęga socjotechniki! Schetyna kontra Tusk o władzę nad PO: dar niebios dla PiS…

Potęga socjotechniki! Polska znów jedzie na furmance, a ludzie zbierają jedzenie z ulicy!

Jedna z największych legend, jaka krąży po Internecie, to odporność prawicy na manipulacje. Legenda ta ma się doskonale od wielu lat i jest samonakręcającą się maszynką, jeden krzyczy, że „prawi” są odporni, reszta mu wtóruje. Niestety w każdej bajce jest więcej pobożnych życzeń niż surowej rzeczywistości, która weryfikuje wyobrażenia o nas samych. Prawica jest odporna, ale na schematyczną propagandę o zabarwieniu politycznym i reaguje trochę jak kibice, nic poza tym.
Gdy gwiżdże się karnego dla lewicy, to prawica krzyczy o wydrukowanym meczu i odwrotnie, po karnym dla prawicy, którego nie było, przeprowadza się dziesiątki analiz udowodniających, że jednak był.
Jakby sobie nie wlewać, bo oczywiście sam też stoję po prawej stronie, to socjotechniki nie odróżniają preferencji politycznych i nie preferencja polityczna, ale myślenie jest orężem, którego manipulacja boi się najbardziej. Przechodząc do konkretnego i rzeczywiście smutnego przykładu na podatność i jednoczesną bezmyślną produkcję własnych socjotechnik, posłużę się powyższym zdjęciem, które robi piorunującą karierę.

Cóż tutaj mamy? Otóż klasyczną, można wręcz powiedzieć, wulgarną socjotechnikę, złożoną z żelaznych elementów. Jest jakieś dramatyczne tło, wywołujące niepokój albo zainteresowanie, jest obiekt centralny, w tym przypadku starsza kobieta, ale równie dobrze mogło być dziecko lub osoba niepełnosprawna na wózku, byle ściskało za serce. Zdjęcie jako takie jeszcze nie jest socjotechniką, to tylko jeden z milionów ciekawych obrazków fruwających w Internecie, dopiero sposób podania i komentowania buduje manipulację. Najmocniejszy komentarz do obrazka brzmi: „bez komentarza”. Dlaczego? Bo reszta jest lawiną skojarzeń, a tę lawinę wywołuje nic innego tylko umysł ukształtowany manipulacją.

Skoro mamy starszą Panią, w jesionce z trzydziestoletnim stażem, która klęczy na drodze i zbiera rozrzucone jabłka, czytaj jedzenie, to jest jasne, że obraz ten pochodzi z kraju nędzy i rozpaczy. Pierwsze i natychmiastowe skojarzenie – w Polsce ludzie, szczególnie emeryci, zbierają jedzenie z ulicy, aby przetrwać. Nikt nie zada sobie trudu, aby odrzucić startowy pakiet socjotechniki, jakim jest gra na emocjach i nawet bardzo inteligentni ludzie odruchowo przytakują – no tak, to jest bardzo smutne, w takim kraju żyjemy. Kompletna bzdura odpalona jednym zdjęciem i gdyby tych komentujących, szczególnie prawicowych, spytać godzinę przed publikacją zdjęcia, czy w Polsce emeryci szukają jedzenia po śmietnikach, to albo by pytającego wyśmiali albo wyzwali od Gazety Wyborczej i TVN.
Jeden pobudzający emocje obrazek sprawia, że ludziom odbiera rozum i wyciągają schematyczne wnioski, głęboko wbite w podświadomość. Polska znów jeździ furmanką, chałupy strzechą kryte, a w centrum stolicy emerytka zbiera jedzenie z ulicy. I chociaż emerytury w Polsce rzeczywiście do wypasionych nie należą, to nagle znikają wszystkie prawicowe argumenty. że PiS wyciągnął Polaków z nędzy, w dodatku dał 13 emeryturę, bo na zdjęciu widać nie to, co widać, ale to co socjotechnika podpowiada. No właśnie, co w takim razie na tym zdjęciu naprawdę widzimy? Nic szczególnego i absolutnie nic charakterystycznego dla Polski, taką fotkę można strzelić wszędzie, nawet w najbogatszej części Manhattanu.

Zdarzyło się coś niecodziennego, grupa zadymiarzy podpaliła na warszawskiej ulicy opony i wysypała jabłka. Takie rzeczy dzieją się na całej kuli ziemskiej i zwykle są fotografowane z każdej strony. Pokażmy w takim razie inne strony tego samego zdarzenia, na przykład takie:




Dziesiątki ludzi przechodzi obok jabłek i nikt się po nie schyla, w tle pełne bogactwo wieżowców i samochodów. Wrzucając te zdjęcia do Internetu można wyprodukować 10 innych socjotechnik i uzyskać dokładnie odwrotny efekt. Oto Polska miodem i mlekiem płynąca, w której Polacy depczą jedzenie – tak im się przelewa. Na zdjęciu ze staruszką nie ma nic symbolicznego, o ile się myśli i nie krzyczy, że to symbol nędznej Polski. Po prostu w takich sytuacjach ludzie w swojej masie różnie reagują. Na 1000 osób 950 przejdzie obojętnie, 40 zrobi zdjęcia, 5 rzuci się z pięściami, 4 się ubawi, chociaż nie ma z czego i jedna starsza Pani podniesie jabłko z ulicy.

Nic o tej Pani nie wiemy, kto to jest i co nią kieruje, ale widać, że trzyma w rękach wypchane po brzegi reklamówki i to dość charakterystyczne dla ludzi zajmujących się „zbieractwem”. Może jest bezdomną, może ma jakieś problemy zdrowotne, a może to „stary przedwojenny materiał”, który podnosi z ziemi i całuje kromkę chleba. W każdym razie to żaden symbol Polski i losów emerytów w Polsce, takie postrzeganie rzeczywistości i co więcej powielanie idiotycznych schematów, jest tylko i wyłącznie skutkiem podatności na socjotechnikę. Prawica, jak wszyscy pozostali, jeszcze wiele się musi nauczyć, aby chwalić się odpornością na propagandę.



Trzeba umieć liczyć do 30, aby wiedzieć, że 35% to klęska Koalicji Europejskiej

Wczoraj popełniłem felieton poświęcony manipulacji, opartej na prostym zabiegu emocjonalnym, który przesłania oczy nawet bardzo inteligentnym ludziom. Proponuję by na rozgrzewkę przeczytać raz jeszcze, a kto nie przeczytał, to zaleca się lekturę z urzędu Potęga socjotechniki! Polska znów jedzie na furmance, a ludzie zbierają jedzenie z ulicy! Prócz manipulacji emocjami, bardzo popularna jest manipulacja statystykami. Daję głowę, że tytułową tezę najmniej połowa Czytelników uzna za oczywisty błąd. Autor próbuje się wymądrzać tymczasem sam nie potrafi liczyć do 30, skoro uważa, że taki poziom wiedzy pozwala na obliczenie 35%.
Wszystko się zgadza, to znaczy nic się nie zgadza, ale o to dokładnie chodzi w żonglerce liczbami wykorzystywanej jako narzędzie w psychologicznej wojnie. Gwarantuję, że wystarczy umieć liczyć do 30, a nawet do 28, aby zrozumieć, że 35% dla Koalicji Europejskiej to byłoby wynik katastrofalny. Ponieważ mówimy o matematyce, to czas na przeprowadzenie dowodu. W 2014 roku PiS i PO zdobyły po 19 mandatów europejskich. Niemal łeb w łeb szły PSL i SLD, ale ostatecznie SLD wywalczyło 5, a PSL 4 mandaty. 19 + 5 + 4 = 28 i jak widać do 30 brakuje jeszcze 2. Nie ma zatem wątpliwości, że do tego momentu wystarczy umieć liczyć do 30, aby zrozumieć przedstawione działanie matematyczne. Idziemy dalej.

Wczorajszy sondaż dla „Wyborczej”, który już jest nieaktualny, daje zwycięstwo Koalicji Europejskiej z wynikiem 35% i proszę się nie zrażać, że znów przekraczamy magiczny próg liczenia do 30, bo… nie przekraczamy. 35% w liczbach daje 22 mandaty, czyli o 6 mniej niż uzyskały trzy główne partie wchodzące w skład Koalicji Europejskiej i nie ma w tym równaniu Nowoczesnej. O jakim zwycięstwie w takim razie mówimy? Albo inaczej zapytam, o jakim zysku mówimy? 22 – 28 = – 6. Jeśli się sprawdzi ta, jak dotąd najbardziej optymistyczna, prognoza wyborcza zamówiona przez Agorę Michnika, to cała psychologiczna manipulacja będzie polegała na tym, że KE sromotną porażkę przedstawi jako procentowe zwycięstwo nad PiS. Czysta hochsztaplerka i zero matematyki.

Na bazie tego samego „sondażu” i umiejętności liczenia do 30, da się wskazać wynik PiS, ale zaczyniajmy od 2014 roku. 19 mandatów to urobek PiS z 2014 roku, natomiast „Wyborcza” wyceniła PiS na 33%. Nie przejmujemy się 33%, które wychodzą poza ustalony próg wiedzy matematycznej, ponieważ eksperci obliczyli, że to daje 20 mandatów PiS. Liczymy ponownie 20 – 19 = 1 +. Plus na końcu to nie tylko żarcik i nawiązanie do programów PiS, ale dodatkowa informacja dla opornych. Według sondażu „Gazety Wyborczej”, tak entuzjastycznie przyjętego przez Schetynę i samą „Wyborczą”, Koalicja Europejska traci 6 mandatów w stosunku do 2014 roku i to nie licząc Nowoczesnej oraz innych przestawek, z kolei PiS zyskuje 1 mandat.
Wystarczy umieć liczyć do 30, aby zrozumieć prostą sztuczkę i pompowanie psychologicznego balonika? Zdecydowanie tak! I jeszcze zostaje zapas wiedzy, bo 28 to najwyższa liczba, jaka jest potrzebna do obliczenia manipulacji. Kolejny raz przypomnę, że w przypadku wyborów do Parlamentu Europejskiego mamy do czynienia z cała serią unikalnych okoliczności, które nijak się mają do wyborów parlamentarnych. Wynik Koalicji Europejskiej pomniejszony o 6 mandatów, to nie tylko jest klęska projektu Schetyny, ale pewny rozpad „koalicji” i porażka w wyborach jesiennych o większych rozmiarach, niż porażka z 2015 roku. Wie to każdy, kto zechce policzyć do 30. Ambitnym proponuję matematykę rozszerzoną do 50, co pokaże jeszcze dobitniej rozmiary klęski POKO-KE.

PiS w 2014 roku uzyskało 32 %, obecna Koalicja Europejska 48 % (PO 32.13, SLD 9.44, PSL 6.8). Liczymy ponownie: 35% – 48 % = – 13%, tyle „zyskuje” Front Jedności Narodowej pod jednym szyldem. Równanie PiS wygląda tak: 33% – 32% = 1% +. Jakby nie liczyć, to widać wyraźnie, że Schetyna notuje spektakularne straty, w dodatku nie podniesie wyniku PO, ponieważ z 22 mandatów 3 z pewnością zdobędą przystawki z PSL, SLD i Nowoczesnej, wtedy dla PO zostanie 19, jak w 2014 roku. Z kolei PiS na pewno poprawi swój wynik i to przy spadkach PO, SLD, PSL i anihilacji Nowoczesnej. Gdyby rzeczywiście w wyborach europejskich KE zdobyła 35%, a PiS 33% to o wybory jesienne jestem zupełnie spokojny i wszystkim spokój zalecam.



Wygrana POKO w Warszawie, to dary niebios dla PiS

Po wyborach samorządowych prawicową śmietankę dopadła autentyczna biegunka, słowna i intelektualna. Miał się skończyć PiS i to na pniu, miała się posypać cała Polska, bo kilkunastu misiów warszawka pochłonęła w nieco mniejszym stopniu niż lewicowych kolegów i poczuli się przegranymi w bitwie o miasto. Cóż, prawicowe misie, przegrana w Warszawie była wkalkulowaną porażką, między innymi dlatego, że nie potrafiliście zbudować czegoś innego niż patetyczny przekaz, który i mnie, chłopka z prowincji, raził. Na szczęście warszawka to jedno, a Polska to drugie.
Z perspektywy czasu i odległości mogę powiedzieć, że wyborów w Warszawie po prostu nie dało się wygrać. Sam zaklinałem rzeczywistość do tego stopnia, że ogłaszałem zwycięstwo Patryka Jakiego, wiedząc ile w tym jest pobożnych życzeń i jak mało trzeźwej oceny. Nie popadłem natomiast w nihilizm i histerię po wyborach, co stało się udziałem większości prawicy. Skupiłem się na liczbach i danych z całej Polski. Z liczb i danych jasno wynikało, że wybory samorządowe były wielkim sukcesem PiS i to w chwili, gdy PiS przeżywał kryzys i nie miał dobrego pomysłu na kampanię. Co więcej przegrana w Warszawie i potem walkower w Gdańsku mogą się okazać kluczowymi porażkami w ostatecznym zwycięstwie europejskim i krajowym.

Nim znów usłyszę, że moje myślenie życzeniowe staje się nudne, chce zwrócić uwagę na dwa najpoważniejsze kryzysy polityczne w obozie POKO, wywołane wyłącznie przez jedną parę, w jednym miejscu. Pierwszy kryzys to decyzja Trzaskowskiego o zwołaniu nadzwyczajnej sesji Rady Warszawy, na której miała być cofnięta uchwała obniżająca bonifikaty od przekształcenia użytkowania wieczystego we własność. Była to jedna z pierwszych i tak szokujących decyzji, że do akcji wkroczyli jednoczenie Grzegorz Schetyna i lewicowo-liberalne media. Stał się mały cud, dziennikarze GW i TVN nie zostawili suchej nitki na tej wolcie i jak się łatwo domyślić chodziło o interesy samych dziennikarzy, jak i wielu, wielu innych poważnych biznesmenów. Z kolei Schetyna sprowadził Trzaskowskiego na glebę, bo Polacy zobaczyli czym grozi powrót PO do władzy.

Drugi kryzys również ma tego samego autora, który tym razem działał zespołowo. Karta LGBT+ kojarzy się i z Trzaskowskim i Rabiejem i chociaż była pomysłem z zupełnie innej bajki, wyrządziła jeszcze większe szkody niż próba odebrania bonifikaty. Jakby nie patrzeć, dwa warszawskie kryzysy rozlały się na całą Polskę i wywołał je nie kto inny, tylko Rafał Trzaskowski, dzielnie wspierany przez partnera Pawła Rabieja. O ile zamach na bonifikaty Schetyna w trybie pilnym odwołał, o tyle z LGBT tak łatwo nie pójdzie, bo pójść nie może. POKO leży pomiędzy młotem i kowadłem. Jeśli odwróci się od paranoi LGBT, to Biedroń chętnie przejmie procenty wyborców z paranoją związanych. Utrzymanie kursu wyznaczonego przez warszawskich „strategów”, przyniesie takie same albo i większe straty, co wyraźnie pokazują nastroje społeczne.
Każda partia przed wyborami strzela pomysłami na zwycięstwo, ale kule to Pan Bóg nosi. PiS miał pomysł na kampanię europejską i to bardzo mocny pomysł, zbudowany na pakiecie socjalnym, aż tu nagle Kaczyński poświęca całe swoje wystąpienie LGBT. Tak się poniosły ślepe kule Trzaskowskiego, że grzechem było nie skorzystać z nadarzającej się okazji. Zwycięstwo POKO w Warszawie było doświadczeniem bolesnym, ale kto wie, czy nie koniecznym do zwycięstwa w wyborach europejskich i parlamentarnych.

Wiele wskazuje na to, że Polacy przypomnieli sobie, co ich może czekać, patrząc na wyczyny Trzaskowskiego, Rabieja, no i jeszcze do tej dwójki dołączyła Aleksandra Dulkiewicz z Gdańska. W tym ostatnim przypadku nie chodzi wcale o głośną flaszkę wódki, ale o LGBT i zwolnienie dziennikarza z roboty, który pokazał „aferę”. Wygrana POKO w Warszawie, to dary niebios dla PiS, a z Gdańska płyną dodatkowe „gratisy”. Jeśli PiS z tych prezentów i promocji skorzysta, o wyniki wyborów jestem spokojny.



Schetyna wie, że z PiS nie wygra, jego cel to wygrana z Tuskiem i ostateczne przejęcie PO

Na polityce znają się wszyscy, to mnie też wolno coś napisać, choćbym się nie znał. W życiu bardzo często kieruję się wykpiwanym chłopskim rozumem i podpieram intuicją. Pierwsze prawie nigdy mnie nie zawiodło, z drugim bywa trochę gorzej, ale też narzekać nie mogę. Na mój chłopski rozum i intuicję Schetyna gra wyłącznie pod siebie, a cała reszta jest teatrem dla ciemnego ludu. Schetyna wie, że z PiS w tym roku nie wygra, nie ma na to środków, czasu i przede wszystkim ciągle walczy o ostateczne przejęcie PO. Gdy masz konflikt wewnętrzny, nie zbudujesz armii zdolnej pokonać najgroźniejszego przeciwnika. Postaram się poukładać tę odważną diagnozę w jedną spójną całość i w tym celu posłużę się danymi, które wszyscy muszą przyjąć za fakty, o ile choć trochę znają się na polityce.

Pierwszy fakt. Gdzieś tak pół roku temu, może trochę więcej, w organie prasowym Michnika pojawił się artykulik, w którym przedstawiono wizję wielkiej koalicji organizowanej przez… Tuska. O tym fakcie zapomnieli prawie wszyscy, ale mnie spośród całego chłamu serwowanego na Czerskiej akurat ta wrzutka utkwiła w pamięci, bo była bardzo do Tuska podobna. Projekt miał polegać dokładnie na tym, co zrobił… Schetyna. Prócz szerokiej koalicji zbudowanej z głośnych nazwisk od lewa do prawa, Tusk chciał połączyć wszystkie siły, aby w najłatwiejszych dla PO wyborach zdobyć przewagę psychologiczną. Pisałem ze 20 razy, ale muszę jeszcze raz powtórzyć, że wybory do PE z natury rzeczy będą walką o remis lub niewielką przewagę jednej strony barykady, dlatego Tusk dobrze ulokował swoje akcje, ale przegrał na giełdzie. Pakiet kontrolny przejął Schetyna, który w tej chwili mówi otwartym tekstem to, czego GW „dowiedziała się od aminowego rozmówcy” na temat projektu Tuska.

Schetyna zwyczajnie okradł Donalda! Zbudowanie wielkiej koalicji i realna wizja zwycięstwa w wyborach do PE lub chociaż zremisowania z PiS, zatankowałyby Tuskowi polityczny bak do pełna i jechałby na tym paliwie do wyborów prezydenckich. Wizja z białym koniem zrealizowałaby się jednym ruchem. Schetyna dostawał cały czas w tyłek i to nie tylko od PiS, również o połowy PO i mediów sprzyjających „wartościom europejskim”, aż tu nagle wraca Donald i pokazuje, jak to się robi. Tusk oczywiście firmowałby to przedsięwzięcie nieoficjalnie, ale media nie pozostawiłby złudzeń komu zwycięstwo/remis w walce z PiS należy przypisać. I co widzimy tu i teraz? Magiczną zamianę miejsc, Schetyna zerżnął plan Tuska we wszystkich szczegółach i co ważniejsze wdrożył go.

Fakt kolejny. Nie da się tak po prostu ukraść Tuskowi czegokolwiek, a zwłaszcza poważnych łupów politycznych, po drodze trzeba przekonać więcej niż połowę PO, całe PSL, Nowoczesną, SLD i te wszystkie „gwiazdy” od Cimoszewicza i Millera, przez Ochojską i Frankowskiego, aż po Marcinkiewicza i nieważne, że ten ostatni wyleciał z gry. Pytanie czym przekonać? Argument jest tylko jeden, udowodnić, że o miejscach na listach decyduje jeden jedyny człowiek i nie jest nim Tusk. Schetynie daleko do scenicznego wyszczekania i „charyzmy” jego wewnętrznego rywala, nie ma też takiej sympatii wśród lemingów, jak i mediów, ale słynie z zakulisowych gierek kadrowych.
Talent do intryg sprawił, że Grzesiek jednocześnie ograł skrzydło Tuska w PO i przejął władzę w partii. Potem wręcz ośmieszył Petru, Lubnauer i na końcu sponiewierał Gasiuk-Pihowicz. Zaliczył jakiś tam drobny sukces w wyborach samorządowych, czym umocnił się w terenie, no i wystarczyło, aby głodni stołków zrozumieli, że lepszy Schetyna w garści, niż Tusk na białym koniu wmontowany w okładkę Newsweeka. Starzy wyżeracze doszli do przekonania, że nie będą czekać, aż się Tusk zdecyduje, co i kiedy chce robić, bo nie ma na to czasu, jak się ma po 70 lat. Schetyna najpierw okradł, a teraz ogrywa Tuska. Jak się przyjrzeć liście Koalicji Europejskiej, to ślepy zobaczy według jakiego klucza została ułożona.

Schetyna wciął lub upokorzył odległymi miejscami prawie wszystkich ludzi Tuska, w tym takie tuzy, jak Boni, Szejnfeld, Pitera, czy Zdrojewski. Wprawdzie został Lewandowski, Buzek i Róża Woźniakowska, ale oni pójdą z każdym, kto da stołek, po drugie Schetyna nie mógł sobie pozwolić na skoszenie ich, bo tego nie zrozumiałby elektorat. Jest jeszcze Kopacz, bez dwóch zdań człowiek Tuska, no i ma jedynkę, ale w Poznaniu. Teoretycznie nie pasuje to do układanki, jednak praktycznie wyekspediowanie Kopacz do PE jest następnym zwycięstwem Schetyny. W kraju ciężko byłoby ją wykończyć, w PE stanie się dla Schetyny kompletnie niegroźna. Zrobił sobie Grzesiek porządek w partii i zbudował szerokie poparcie, rozdając stołki wszystkim „autorytetom” medialnym, które nie będą mu bruździć i gadać o liderze Tusku. Jedynie Lech „Bolesław” Wałęsa został na boku, o czym świadczy 10 miejsce dla syna Jarosława, ale to żadna strata, Bolek staje się dla każdego balastem.

Niezmiernie ciekawe jest też to, że Schetyna nie atakuje Biedronia i jednocześnie dyscyplinuje Rabieja z Trzaskowskim, aby pozamykali tęczowe buzie. Sens tego działania jest dość oczywisty, przy Koalicji Europejskiej i „Wiośnie” desperacka resztówka Tuska pod szyldem „4 czerwca” i z prawdopodobnym udziałem Bolka, nie ma racji bytu. Tusk kompletnie wypadł z gry przy wyborach europejskich, a Schetyna musiałby w maju spektakularnie dostać w tyłek z PiS, aby grunt mu się zaczął palić. Trzymam się nieustannie swojego przekonania, że wynik wyborów europejskich będzie oscylował wokół remisu lub niewielkiej przewagi. Jeśli nawet Schetyna przegra o 2 do 3%, to z łatwością ogłosi sukces w postaci deptania PiS po piętach. Taki albo zbliżony wynik na pewno rozsadzi Koalicję Europejską, tylko to dla Schetyny żadna strata, wręcz przeciwnie.

Przy układaniu listy europejskiej Grzesiek dwoił się troił, żeby zaspokoić wszystkich potrzebnych mu wspólników. Przy liście krajowej będzie miał szeroko otwartą drogę do zbudowania partii całkowicie pod siebie. Upadek Koalicji Europejskiej zdołuje wyborców „europejskich” i ponad wszelką wątpliwość PO nie powtórzy wyniku wyborczego z maja, o czym Schetyna doskonale wie, bo jego celem w tym roku nie jest wygrana z PiS, ale ostateczne pokonanie Tuska i przejęcie PO. Przy takim podziale ról Tuskowi nic nie zostanie albo start w wyborach prezydenckich, co przy jesiennej porażce PO będzie misją straceńczą, czyli kolejnym zyskiem Schetyny.


© MatkaKurka
11-16 marca 2019
źródło publikacji:
www.Kontrowersje.net





Ilustracje © brak informacji / za: www.kontrowersje.net

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2