Z wybrzmiałej już „afery” KNF zostały trzy słowa: „40 milionów” i „szumidła”. Taka jest percepcja masowego odbiorcy i taki przekaz do niego dostosowany.
Jeśli jakaś brednia stanie się przebojem dnia, to jest śpiewana przez tłumy, a zaledwie garstka sprawdza, kto i po co skomponował tę melodię i kto dopisał słowa. Wczoraj stało się jasne, że na „aferze” KNF daleko się nie zajedzie bez odpowiednio głośnego nazwiska, no i takie nazwisko się znalazło. Syn Mariusza Kamińskiego został powiązany z nagraniem rozmowy TW Czarneckiego i Chrzanowskiego, ale w taki sposób, że nawet na mnie ta operacja propagandowa robi wrażenie. Pierwszy zabieg propagandowy polega na odebraniu podmiotowości głównemu bohaterowi. Każdy człowiek ma swoje imię i nazwisko, swoje życie, pasje, wykształcenie. Kacper Kamiński w ułamku sekundy stracił wszystko, bo był potrzebny wyłącznie w roli „syna Kamińskiego”. Propaganda ma się nieść jak „40 milionów” i „szumidła”. Trzeba utrwalić w głowach szarej masy, że chodzi o syna konkretnego polityka, dalej to już idzie z górki.
„Synowi Kamińskiego” pracę załatwił Adam Glapiński prezes Narodowego Banku Polskiego, który „pojawia się w tle afery KNF”, a skoro tak, to Mariusz Kamiński staje się następnym „tłem afery”. Nic w tym przekazie nie ma związku z prawdą i faktami, wszystko jest jedną wielką brednią zbudowaną na szukaniu kija i pałki. Wystarczy chwilę się zastanowić jak to możliwe, że Polska „wykluczona przez wszystkie międzynarodowe instytucje” z powodu „pisowskich rządów” nagle rozdaje stanowiska w Banku Światowym? Sprawa jest prosta jak drut, Polsce jak każdemu innemu krajowi przysługuje z automatu stanowisko w tej strukturze i z urzędu przedstawiciela Polski wskazuje właśnie prezes NBP. Czy to Kacper Kamiński został wskazany przez Adama Glapińskiego na polskiego przedstawiciela w Banku Światowym? Bzdura!
Polska dostała stanowisko wicedyrektora wykonawczego i w lipcu tego roku rzeczywiście Glapiński oddelegował do Banku Światowego w Waszyngtonie, ale Katarzynę Zajdel-Kurowską, nie Kacpra Kamińskiego, który został jej doradcą. Z kolei doradcę mianuje dyrektor wykonawczy, czyli szef Katarzyny Zajdel-Kurowskiej, w tej chwili jest Szwajcar. Za następną rewelację robi pół miliona złotych dla młodego asystenta. Rzeczywiście w Polsce to jest kupa pieniędzy, ale przypomnę, że mówimy o pensji rocznej, posadzie w Banku Światowym, a miejsce pracy to Waszyngton, gdzie zarabia się w dolarach. Kacper Kamiński będzie pobierał 10 000 dolarów miesięcznie i to jest stawka średniej jakości maklera, w podrzędnym banku.
Tak wyglądają fakty, które mało kogo interesują, ale załóżmy, że raz „Gazeta Wyborcza” napisała prawdę i Kacper Kamiński dostał posadę w wyniku politycznych układów Mariusza Kamińskiego. Stanowisko w Banku Światowym jest jak najbardziej polityczne, tam powinni zasiadać wyłącznie tacy ludzie, którzy będę reprezentować polskie interesy, w tym interesy polityczne. W wyniku tej nominacji polski podatnik nie zapłacił ani złotówki, Polska nie musiała też kupić francuskich śmigłowców z demobilu, jak to miało miejsce w przypadku posady dla politycznego trolla Tuska. Skąd zatem ta wielka afera się wzięła? Powód jest wyłącznie jeden! Doszło do świętokradztwa, stanowiska polityczne są zarezerwowane dla dzieci Unii Wolności, „Gazety Wyborczej” i innych pieszczochów PRL-u z przeszłością w UB.
Ilustracja Autora © brak informacji
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz