Nie pozwól aby przepadły stare fotografie, filmy czy pamiętniki! Podziel się nimi ze wszystkimi Polakami i przekaż do zasobów Archiwum Narodowego IPN!
OSTRZEŻENIE: NASZA WITRYNA JEST NIEPOPRAWNA POLITYCZNIE I WYRAŻA BEZMIERNĄ POGARDĘ DLA ANTYPOLSKICH ŚCIERW ORAZ WSZELKIEJ MAŚCI LEWACKIEJ DZICZY I INNYCH DEWIANTÓW.
UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2

Epidemia policyjna w przededniu operacji antypolskiej gdy strajkują policjanci

W przededniu operacji antypolskiej


        Powoli zaczynają ujawniać się przyczyny nieoczekiwanej wizyty Naszej Złotej Pani w Warszawie. Nie bardzo było wiadomo, co konkretnie ma ona u nas załatwić, natomiast przyjechała w momencie, gdy po wyborach w Hesji zachwiała się również jej osobista pozycja, nie tylko na politycznej scenie niemieckiej, ale nawet we własnej partii. Któż by w tej sytuacji nie chciał sobie tej pozycji podreperować jakimś efektownym sukcesem, zwłaszcza osoba tak ambitna i przyzwyczajona do sprawowania władzy, jak Nasza Złota Pani?
Druga sprawa, na którą warto zwrócić uwagę w związku z tą wizytą, jest postanowienie Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości w Luksemburgu, który nie tylko „zawiesił” uchwaloną przez Sejm i Senat oraz podpisaną przez prezydenta ustawę o Sądzie Najwyższym, ale surowo też przykazał, by sędziów SN przeniesionych już w stan spoczynku przywrócić do pracy i orzekania.
I tak się stało, a pikanterii temu wydarzeniu dodaje nie tylko fakt, że buńczuczny rząd PiS wszystkie te rozkazy wykonał z podkulonym ogonem, nie tylko deklaracja Naczelnika Państwa, który fałszywe pogłoski, jakoby miał przygotowywać „polexit”, określił jako „kłamstwo, kłamstwo i jeszcze raz kłamstwo!”, ale również – że ożywieni ze stanu spoczynku sędziowie SN odmówili zwrotu odpraw, jakie w związku z przejściem w stan spoczynku dostali. Już za to samo należałoby ten cały Sąd Najwyższy rozpędzić na cztery wiatry, ale – jak powiadał Ignacy Rzecki z „Lalki” - co tam marzyć o tem! Znaczy – bez względu na to, co za pośrednictwem niemieckich owczarków w rozmaitych unijnych instytucjach Nasza Złota Pani z Polską wyprawia, niezłomnie przy niej stoimy i stać chcemy. A jakże inaczej, skoro przyzwolenie na Anschlus w roku 2004, jak i ratyfikacja traktatu lizbońskiego w roku 2009 oparte były na iluzji, że Niemcy sypną złotem i znowu będzie, jak za Gierka?

        Ale Niemcy, jeśli nawet płacą, to przecież wymagają i nie pogodzą się z utratą politycznego wpływu w naszym bantustanie tylko dlatego, że krzykliwy amerykański prezydent Donald Trump chciałby je stąd wyprzeć. Nawiasem mówiąc właśnie w tych dniach prezydent Trump został zablokowany wskutek uzyskania przez Demokratów większości w Izbie Reprezentantów Kongresu i teraz będzie mógł groźnie kiwać palcem w bucie. Czyż nie jest to odpowiedni moment, by podjąć w Polsce kolejną próbę przesilenia politycznego na korzyść Niemiec? Toteż w związku z setną rocznicą odzyskania przez Polskę niepodległości, którą od 2004 roku postępująco frymarczymy za niemiecki jurgielt, a właściwie – jego obietnicę – rozpoczęło się artyleryjskie przygotowanie do kolejnej, po nieudanym Ciamajdanie z roku 2013, operacji w Polsce.
Pojawiły się opinie, że zjadą się tu „neonaziści” nie tylko z całej Europy, ale w ogóle – z całego świata – a rolę głównej tuby tej antypolskiej propagandy powierzono żydowskiej gazecie dla Polaków, kierowanej przez potomka sowieckich kolaborantów Adama Michnika. Był to sygnał dla wszystkich „antyfaszystów”, od których, zwłaszcza po wyasygnowaniu przez starego żydowskiego grandziarza finansowego 18 miliardów dolarów na destrukcję europejskich państw narodowych, aż się u nas roi – żeby „neonazistom” zrobili w Warszawie „no pasaran”.

        Toteż po zwycięstwach kandydatów obozu zdrady i zaprzaństwa w niektórych dużych miastach – w Gdańsku i Wrocławiu prezydenci zakazali organizowania 11 listopada Marszu Niepodległości – co ma oczywiste znamiona prowokacji wobec organizujących te marsze środowisk narodowych. W środę 7 listopada taki sam zakaz wydała prezydencica Warszawy, Hanna Gronkiewicz-Waltz. Organizatorzy Marszu odgrażają się, że tak czy owak, będą próbowali przemaszerować przez Warszawę i inne miasta, a z kolei folksdojcze z rozmnożonych ruchów „antyfaszystowskich” odgrażają się, że zgodnie z instrukcją żydowskiej gazety dla Polaków, zrobią im „no pasaran”.

        Jest oczywiste, że w tej sytuacji musi dojść do gwałtownych zamieszek tym bardziej, że co najmniej jedna czwarta policjantów w kraju nagle wzięła zwolnienia lekarskie. Ta epidemia policyjna pokazuje, że mamy do czynienia ze zorganizowaną akcją, której celem jest doprowadzenie w Polsce do gwałtownych rozruchów oraz, że policjanci, a ściślej co najmniej jedna czwarta funkcjonariuszy, nie słucha ani ministra spraw wewnętrznych, ani Komendanta Głównego, tylko kogoś innego. Kogo? Aaaa, to właśnie tajemnica i jeśli ABW, oraz inne bezpieczniackie watahy nie dostarczą na to pytanie odpowiedzi, to trzeba by tych darmozjadów rozpędzić na cztery wiatry, podobnie jak sędziów SN. W tej sytuacji podejrzenie, że co najmniej czwarta część funkcjonariuszy policji może być czyimiś – czy przypadkiem nie starych kiejkutów, a za ich pośrednictwem – niemieckiej BND? - agentami, staje się bardziej prawdopodobne.
A do czego BND są potrzebne gwałtowne rozruchy w Polsce.
A do tego, że traktat lizboński zawiera tzw. „klauzulę solidarności”, która stanowi, że jeśli w jakimś kraju członkowski UE pojawiło się zagrożenie dla demokracji, na przykład ze strony „terrorystów”, to Unia, na prośbę tego państwa, może udzielić mu „bratniej pomocy”. Prawdopodobnie rząd premiera Morawieckiego z taką prośbą nie ośmieliłby się zwrócić, przynajmniej na razie – ale jeśli nawet – to pozorów legalności całej operacji mogłaby dostarczyć prośba złożona przez panią Małgorzatę Gersdorf, będącą – bądź co bądź – najwyższym przedstawicielem jednej z władz państwowych, czyli władzy sądowniczej. Skoro nawet Adolf Hitler starał się dostarczyć pozorów legalności dla uderzenia na Polskę w formie prowokacji gliwickiej, to cóż dopiero Nasza Złota Pani, która przecież reprezentuje „dobre Niemcy”? Dopiero na tym tle lepiej rozumiemy zaciekłą obronę pani I Prezes Sądu Najwyższego, od której nawet jej samej zaczęły buzować w głowie gersdorfiny i już sama nie wiedziała, czy jest, czy nie jest I Prezesem. No ale teraz już wie, że jest i że musi być, dopóty, dopóki Nasza Złota Pani nie zwolni jej z obowiązków, więc wszystko – jak powiadają gitowcy - „gra i koliduje”.

        O ile „Ciamajdan” w grudniu 2016 roku trącił amatorszczyzną, to teraz widać, że operacja jest przygotowana z większym rozmachem i kto wie, czy nie zakończy się powodzeniem, zwłaszcza, że Rudolf Giuliani, który 15 grudnia na kilka godzin przyleciał do Warszawy, teraz jakoś się nie pojawił. Kto wie, czy nie dlatego, że skoro USA przyjęły ustawę 447, w której zobowiązały się do dopilnowania by żydowskie roszczenia wobec Polski zostały zrealizowane, to im szybszy i głębszy będzie proces rozpadania się polskiego państwa, tym lepiej dla sprawy, to znaczy – dla żydowskiej okupacji?


Epidemia policyjna


        Nie ma takiej bramy, której nie przeszedłby osioł obładowany złotem – zauważyli starożytni Rzymianie, co to każde spostrzeżenie zaraz ubierali w postać pełnej mądrości sentencji. Znaczy – taki osioł przekroczy każdą bramę – no i właśnie przekonaliśmy się, że to prawda – przynajmniej w sprawach dotyczących zdrowia. W dniach poprzedzających setną rocznicę odzyskania niepodległości przez Polskę, w policji gwałtownie wybuchła epidemia. Była to epidemia osobliwa, bo nie objawia się w postaci jednej choroby, tylko całego – jeśli można tak powiedzieć – bukietu chorób, wśród których jednak nie było chyba tak zwanych „chorób wstydliwych”, to znaczy – trypra, syfilisu i AIDS. Zresztą, kto wie – może i były, ale – po pierwsze – to tajemnica lekarska, a po drugie – kto by tam się do takich chorób przyznawał, zwłaszcza pracując w policji? Jak tam było, tak tam było; w każdym razie znaczna część policjantów – niektórzy mówią, że ponad połowa, a w oddziałach prewencji nawet 80 procent – rozchorowała się tak poważnie, że poszła na zwolnienia lekarskie. Wydawało się, że nieprędko powrócą do zdrowia, ale oto Związek Zawodowy policjantów dogadał się z panem ministrem Brudzińskim co do szmalcu i epidemia wygasła, jakby ręką odjął. Wszyscy obłożnie chorzy policjanci nagle wyzdrowieli i już 10 listopada – jak słychać – wracają do służby.

        Ten przypadek powinien niesłychanie wzbogacić medycynę i to po raz drugi. Pierwsze wzbogacenie medycyny musiało bowiem nastąpić w przededniu i w czasie epidemii. Oczywiście tym nikt nie będzie się chwalił, bo wprawdzie wszyscy zachwalają jawność życia publicznego, ale minimum konspiracyjne, zwłaszcza w takich sprawach, lepiej utrzymywać – jednak „fenomen ten godzien rozbiorów” z innego, naukowego powodu – boć przecież epidemia środowiskowa – bo w innych grupach zawodowych nie zachorowała ani jedna osoba – obejmująca cały bukiet chorób to fenomen dotychczas niespotykany. Jestem tedy pewien, że ten przypadek zostanie wnikliwie zbadany zarówno przez Izbę Lekarską, jak i inne organy państwowe, powołane do wyjaśniania rozmaitych fenomenów – jak doszło do takiej epidemii, w której bakcyle musiały latać, jak chrabąszcze i dlaczego zachorowali wyłącznie funkcjonariusze policji. Wprawdzie niektórzy podejrzliwcy rozsiewają fałszywe pogłoski, jakoby lekarze wystawiali policjantom zwolnienia fikcyjne, ale kto by tam takich pogłosek słuchał, skoro są one w stosunku do środowiska lekarskiego niegrzeczne? Skoro bowiem lekarze wystawialiby fikcyjne zwolnienia policjantom, to kto zagwarantuje, ze nikomu innemu już by nie wystawiali? Co prawda, policjanci z racji wykonywanego zawodu, wiedzą – jak to mówia Rosjanie – „kto czym dyszyt” i być może mogliby wywierać na lekarzy rozmaite psychologiczne naciski, ale wiadomo przecież że żaden lekarz takim naciskom by się nie poddał, no a żaden policjant nie uciekałby się do szantażu, zwłaszcza wobec lekarza, bo przecież – po pierwsze – to byłoby przestępstwo, a po drugie – przestępstwo do kwadratu, w postaci podżegania lekarza do przestępstwa. Tedy podejrzenie, jakoby funkcjonariusze policji mogliby dopuścić się takich przestępstw i to w skali masowej, nie wytrzymuje krytyki już na pierwszy rzut oka, bo co byśmy sobie wtedy musieli pomyśleć o naszej młodej demokracji? Musimy zatem uznać, że zjawisko miało charakter wyłącznie medyczny, bo w przeciwnym razie i policjanci i lekarze musieliby poddać się nie tylko procedurom medycznym, ale i odpowiedzialności karnej, bo przecież nie ma nic gorszego, niż złamane prawo, zwłaszcza gdyby złamał go policjant. W takim jednak razie rząd, a zwłaszcza minister zdrowia, powinien powołać specjalny zespół najlepszych specjalistów z dziedziny epidemiologii i w ogóle, by ten fenomen wyjaśniły – bo skoro taka epidemia zdarzyła się teraz, to któż zaręczy, że nie zdarzy się w przyszłości i nie obejmie, dajmy na to, żołnierzy naszej niezwyciężonej armii, którzy udadzą się na chorobowe kiedy tylko na arenie międzynarodowej wzrośnie napięcie i pojawi się ryzyko konfliktu zbrojnego? A przecież jest to wysoce prawdopodobne, bo przecież ambicją każdego, czy prawie każdego żołnierza, jest doczekanie emerytury, by dopiero wtedy używać życia. W tej sytuacji ryzykowanie życia dla jakichś chimer w rodzaju niepodległości państwowej, byłoby szczytem głupoty, a to się po naszej niezwyciężonej armii nie pokaże. Zresztą niepodległości państwowej tak dobrze, jak nie mamy, ponieważ wyrzekliśmy się jej w 2003 roku w zamian za obietnicę, że Unia Europejska, to znaczy Niemcy, sypną złotem i znowu będzie, jak za Gierka, do którego, jęcząc i płacząc, wzdychają ludowe masy. Jak się okazało – słusznie, bo za Gierka panował w Polsce socjalizm, a teraz panuje kapitalizm, co prawda, tylko kompradorski, niemniej jednak – a właśnie papież Franciszek ogłosił, że kapitalizm jest grzechem, podczas gdy socjalizm – nie. Znaczy – tęsknota za Gierkiem oznacza w gruncie rzeczy pragnienie moralnego doskonalenia, by nie grzeszyć kapitalizmem i dzięki temu dostać się do nieba. „A w raju – jak to w raju; zielono i wesoło. Obiady, gadu-gadu, wieczerze i tak w koło” – powiada poeta, kreśląc przed nami wizję Nieba bardzo podobną do – oczywiście cokolwiek wyidealizowanego – obrazu życia za panowania Edwarda Gierka. Dlaczego w takiej sytuacji akurat żołnierze naszej niezwyciężonej, zamiast spokojnie oczekiwać na emeryturę, mieliby się narażać w obronie niepodległości, a więc czegoś, czego tak naprawdę wcale nie ma?

        Ale zbadanie przyczyn tej epidemii, to tylko połowa roboty, bo jeszcze ważniejsze jest wyjaśnienie fenomenu gwałtownego i natychmiastowego jej wygaśnięcia w momencie, gdy związek zawodowy policjantów dogadał się z panem ministrem Brudzińskim w kwestii szmalu. Trzeba by wyjaśnić, jakie lekarstwa zaordynowali chorym policjantom doktorzy – bo być może te same specyfiki byłoby równie skuteczne w przypadku chorób, na jakie zapadają obywatele nie będacy policjantami, na przykład – na nowotwory, czy choroby przewlekłe, jak np. cukrzyca, czy inne. Akurat pojawiła się w Polsce odra, a poza tym – trwa dyskusja, czy pacjenci powinni kurowac się wyłącznie witaminą C wspomaganą zamawianiem, czy też na wszelki wypadek powinni się szczepić. Kto wie, czy specyfiki zostosowane przez doktorów w przypadku policjantów nie okazałyby się jeszcze skuteczniejsze od witaminy C, a w takim razie trzeba zrobić wszystko, by takie terapie upowszechnić w skali społecznej, bo wtedy poziom zdrowotności w Polsce radykalnie by się poprawił. Ma to swoje „plusy dodatnie”, ale niestety – również „plusy ujemne” – bo jeśli poziom zdrowotności radykalnie by się poprawil, to obywatele zyliby długo, znacznie dłużej niż teraz – a wtedy system ubezpieczeń społecznych, który i tak jest już w fazie bankructwa, tyle – że sztucznie rozciąganego w czasie, żeby nikogo nie płoszyć – zbankrutowałby z jednej chwili i nie uratowałby sytuacji nawet budżet państwa, chociaż dzięki „dobrej zmianie” znajduje się w stanie kwitnącym i rząd pana premiera Morawieckiego nawet odnotowuje występowanie nadwyżek, mimo zaplanowanego na bieżący rok deficytu w kwocie około 40 miliardów złotych. W takiej sytuacji powstaje ryzyko, że rząd będzie próbował zataić przed obywatelami te piorunująco skuteczne specyfiki i medyczne procedury – no ale może ujawni je opozycja, albo ta władza, której słuchają policjanci – bo że nie słuchają rządu, to właśnie się dowiedzieliśmy.


Gdy strajkują policjanci


        Opinię publiczną coraz bardziej poruszają wiadomości o zakonspirowanym strajku policjantów. Kiedyś policjanci strajkowali z otwartymi, że tak powiem, przyłbicami i sam oglądałem taką demonstrację przed Kancelarią Premiera w Alejach Ujazdowskich. Zjechało się tam mnóstwo policjantów umundurowanych i w cywilu. Stali na ulicy i skandowali: „Zło-dzie-je! Zło-dzie-je!”. Zaskoczyło mnie to, bo na całym świecie, jak policjant widzi złodzieja, to go łapie i dostarcza do niezawisłego sądu – a tutaj żaden nawet nie drgnął. Najwyraźniej łapanie tych złodziei musieli mieć surowo zakazane, więc tylko głosowo sygnalizowali ich obecność. Komu? Ano chyba przypadkowym gapiom, takim jak ja – bo nikogo innego tam nie było. To by się nawet zgadzało, bo wielokrotnie słyszałem, że policjanci z wielką niechęcią przyjmują zgłoszenia o przestępstwach, bardzo często uzależniając tę czynność od wskazania, a nawet doprowadzenia sprawców na komisariat. Inna rzecz, że ta niechęć do przyjmowania zgłoszeń o przestępstwach jest zrozumiała i to z wielu powodów. Po pierwsze – przyjęcie zgłoszenia zmusza przynajmniej do napisania protokołu, a niekiedy nawet – do opuszczenia komisariatu i napisania protokołu na miejscu tak zwanego „zdarzenia”. Po drugie – przyjęcie takiego zgłoszenia sprawia, że trzeba by wykryć sprawców, a jak tu ich wykryć, skoro już uciekli? Trzeba by ich gonić, a kto ma zdrowie do takich rzeczy? Policjanci zdrowia dobrego nie mają i na przykład w województwie łódzkim coraz więcej funkcjonariuszy idzie na zwolnienia lekarskie i jak tak dalej pójdzie, to komisariaty będą przypominały brytyjskie okręty na południowej półkuli. W epoce wielkich odkryć geograficznych załogi brytyjskich okrętów po przekroczeniu równika zaczynał nękać szkorbut. Otwierały się stare rany, wypadały zęby, ludzie gwałtownie słabli, nie miał kto ciągnąć lin, no i to właśnie, a nie brak umiejętności żeglarskich, było przyczyną większości ówczesnych katastrof morskich. Powszechnie uważano, że na południowej półkuli jest złe powietrze, ale spostrzegawczy kapitanowie zauważyli, że picie soku z owoców cytrusowych nie tylko leczy szkorbut, ale zapobiega chorobie. Uznali to za dyskretną interwencję Opatrzności, która w swej nieskończonej mądrości wprawdzie skaziła powietrze na południowej półkuli, ale natychmiast podsunęła skuteczne remedium. I tylko Admiralicja brytyjska przez 150 lat nie chciała przyjąć tego do wiadomości, co tysiące marynarzy przypłaciło życiem. Dopiero kapitan Cook, wyruszając w kierunku nieznanych lądów zabrał na statki beczki z kiszoną kapustą i wydał zarządzenie, że oficerowie muszą codziennie pić porcję kapuścianego kwasu, a marynarze – jak chcą. Marynarze oczywiście chcieli pić to samo, co oficerowie, dzięki czemu cała wyprawa uchroniła się od szkorbutu. A jeśli policjanci nie mają zdrowia do uganiania się za przestępcami, to lekkomyślne przyjęcie zlecenia pogarsza statystykę i może przyczynić się do zwolnienia komendanta, więc nic dziwnego, że nie zachęca on podwładnych do przyjmowania zgłoszeń. Jeśli jakiś obywatel jest uparty, to niepodobna zgłoszenia nie przyjąć, ale wtedy znajduje zastosowanie rzymska zasada: cunctando rem restituere, co się wykłada, że sytuację ratuje zwlekanie. Ponieważ trzeba jednak w tym czasie wykonywać jakieś czynności i je dokumentować, to najlepiej surowo przesłuchać zgłaszającego tak, żeby odeszła mu ochota do dalszego molestowania policji. Doświadczyłem tego na własnej skórze, bo kiedy lekkomyślnie zgłosiłem policji kradzież samochodu, zostaliśmy oboje z żoną przesłuchani w osobnych pokojach, a wnioskując z tonu i treści pytań nie miałem wątpliwości, że jestem głównym podejrzanym. Przesłuchujący wprawdzie trochę się zacukali, kiedy się okazało, że samochód nie był ubezpieczony od kradzieży, więc puścili nas wolno, nie bez kozery przypuszczając, że zadowolimy się tym, że żywi, zdrowi i na wolności. I słusznie. Inna sprawa, że policjantom nie opłaca się wysilać i narażać zdrowia przy łapaniu przestępców, bo najgorsze nadchodzi wtedy, gdy takiego jednego z drugim ananasa złapią. Dopiero zaczyna się produkowanie makulatury dla niezawisłego sądu, który domaga się, a to tego, a to tamtego – a kiedy już wszystko dostanie – wypuszcza przestępcę na wolność z powodu braku dostatecznych dowodów – zwłaszcza, gdy taki jeden z drugim jest konfidentem którejś z siedmiu działających w naszym bantustanie tajnych służb. W tej sytuacji rozsądek podpowiada, by tylko markować gorliwość w postaci produkowania protokołów. Takich protokołów nikt oczywiście nie czyta, bo i po cóż czytać, że sprawców nie udało się wykryć? Oczywiście nie ma reguły bez wyjątku, toteż jeśli poszkodowanym jest jakiś ważniak, albo jeśli jeden ważniak chce przy tej okazji podłożyć świnię drugiemu ważniakowi, to wtedy trzeba zacisnąć zęby, zakasać rękawy i ostentacyjnie demonstrować organizacyjną krzątaninę. Z tego też przeważnie nic nie wynika, ani wyniknąć nie może, bo u podstaw III Rzeczypospolitej leży niepisana zasada konstytucyjna: „my nie ruszamy waszych – wy nie ruszacie naszych”. Policjanci doskonale to wiedzą, więc nie chcą wchodzić między ostrza potężnych szermierzy, zwłaszcza gdy mają oni wpływ na ich sytuację zawodową. Doświadczyłem tego niedawno w Poznaniu, gdzie policjanci nie odważyli się poskromić panienek zakłócających spotkanie ze mną w księgarni „Sursum Corda” - bo panienkom przewodziła małżonka prezydenta Poznania, pana Jaśkowiaka, który zresztą ponownie został prezydentem. W tej sytuacji rozsądek nakazywał uznać zgromadzenie demonstrantek za „spontaniczne”, dzięki czemu mogły robić, co tylko chciały.

        Skoro tedy policjanci przygotowują zakonspirowany strajk, to wprawdzie brzmi to groźnie, ale tak naprawdę groźne nie jest, bo najważniejszym efektem tej akcji protestacyjnej będzie wydatne zmniejszenie ilości protokołów, dokumentujących rozmaite „zdarzenia” - a poza tym będzie tak jak zawsze. Oczywiście wadze naszego bantustanu sprawiają wrażenie zaniepokojonych, ale – jak sądzę – niepotrzebnie – bo znacznie rozsądniejsza byłaby postawa, jaką przyjął cesarz Napoleon III wobec meksykańskiej cesarzowej Charlotty, która próbowała wymusić na nim interwencję w celu uwolnienia jej męża cesarza Maksymiliana z rąk buntowników dyskretnie wspieranych przez USA w ramach doktryny Monroe. Kiedy nie pomogły prośby, ani gorzkie wyrzuty, cesarzowa Charlotta zagroziła abdykacją. - Ależ abdykujcie jak najprędzej! - wyrwało się Napoleonowi, na co Charlotta dostała spazmów, zemdlała, a potem zwariowała. W takiej sytuacji przywiązywanie nadmiernej wagi o strajku policjantów byłoby przesadne, a poza tym niepotrzebne - bo nawet cesarzowa Charlotta żyła potem jeszcze bardzo długo i nawet doczekała I wojny światowej, kiedy to Niemcy zajęli zamek, w którym żyła w stanie całkowitego obłąkania.


© Stanisław Michalkiewicz
8-9 listopada 2018
www.Goniec.net / www.MagnaPolonia.org / www.Michalkiewicz.pl
☞ WSPOMÓŻ AUTORA





Ilustracja © DeS ☞ tiny.cc/des

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2