Nie pozwól aby przepadły stare fotografie, filmy czy pamiętniki! Podziel się nimi ze wszystkimi Polakami i przekaż do zasobów Archiwum Narodowego IPN!
OSTRZEŻENIE: NASZA WITRYNA JEST NIEPOPRAWNA POLITYCZNIE I WYRAŻA BEZMIERNĄ POGARDĘ DLA ANTYPOLSKICH ŚCIERW ORAZ WSZELKIEJ MAŚCI LEWACKIEJ DZICZY I INNYCH DEWIANTÓW.
UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2

Czy Lenin miewa sny? Jeśli się poddamy… Wolność – wyzwanie ważniejsze od innych. Polska jest wspólnym zadaniem

Polska jest wspólnym zadaniem


Mamy w sobie naturalna potrzebę porządku, zachowania przewidywalnego rytmu dnia oraz bezpieczeństwa. Chcemy to zachować, jednak na strazy naszej normalności stoi umowa społeczna – państwo.

Od naszego państwa oczekujemy zabezpieczenia naszych praw i wolności i zżymamy się, gdy okazuje się że dzisiejsza Polska tych oczekiwań nie spełnia. Czy jednak robimy wszystko, aby jej w tym pomóc?

No nie! - zdenerwuje się Kowalski - przecież to nie ode mnie zależy, ja płacę podatki i ma być zrobione. Kto to ma jednak zrobić? No ci, którym z moich podatków żyją.

Kto jednak ma stworzyć dobry system, w którym będą pracować państwowe służby?

No, jacyś specjaliści, jacyś (mityczni) „oni”, no bo przecież ja się na tym nie znam, nie mam do tego głowy.

A słyszał ty – durnowaty – o zasadzie partycypacji? O tym, że bez ciebie rzeczywistość, zwłaszcza ta instytucjonalna, będzie niepełna, nie spełni twoich oczekiwań?

No dobrze…już nie będę Państwa katował dalszym dialogiem, przyznacie jednak, ze niejednokrotnie i wam w głowach lęgną się podobne myśli i pseudowyjaśnienia, usprawiedliwienia dla dezercji ze sfery publicznej i zamykania się w „małej prywatności”.

Po prostu nie miejmy pretensji, że nasze państwo nie jest doskonałe, a wręcz często szokuje nas swymi niedoskonałościami skoro w nim nie uczestniczymy, nie pracujemy nad jego doskonaleniem. Polskie państwo to w istocie wszystko co mamy, innego na pewno mieć nie będziemy. Jeśli chcesz mieć lepsze państwo, to je zmień!

Wszystkie te uwagi poprzedzają kilka słów, które napiszę teraz o tzw „aferze taśmowej”, w której nagrani zostali niemal wszyscy najważniejsi politycy koalicji PO – PSL. Po tej aferze w publicznym odbiorze utrwaliło się, niestety – wypowiedziane przez ministra Bartłomieja Sienkiewicza – przekonanie, że „polskie państwo to dziś ch…, d….a i kamieni kupa”.

Taką opinię wypowiedział polityk skrajnie zniechęcony, rozczarowany, jednak dziś spostrzegam jak bardzo ta opinia weszła do powszechnego obiegu i jak stała się wygodnym usprawiedliwieniem dla bezczynności.

„Afera taśmowa” skompromitowała nie tylko ludzi Donalda Tuska i Ewy Kopacz, skompromitowała także polskie państwo. Sytuacja, w której kilku sprytnych kelnerów za podpuszczeniem zdemoralizowanego „człowieka interesu”, dowolnie nagrywa sobie najważniejsze w państwie osoby jest bez precedensu. Inna rzecz, że te nagrania pokazują w jakiej moralnej kondycji znajduje się nasza „klasa polityczna”. Poziom ich rozmów niewiele różni się od frazeologii społecznego marginesu i niestety nic nie wnosi do tego towarzystwa obecność księdza Kazimierza Sowy.

Politycy – czując się bezkarnie i mając świadomość przebywania w wydzielonej strefie – pozwalają sobie na bardzo niewybredne opinie.

Potem nastąpiła cała komedia związana ze „śledztwem w sprawie nielegalnych podsłuchów”, w której całe ostrze służb skierowane zostaje przeciwko posłańcom złej nowiny – dziennikarzom, którzy ujawnili wykonane w „Amber Room” i restauracji „Sowa i przyjaciele” podsłuchy. Do historii przejdą kadry z redakcji tygodnika „Wprost”, które przedstawiają słynną akcję Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego przeciwko dziennikarzom, wydzieranie laptopa z rąk ówczesnego naczelnego pisma Sylwestra Latkowskiego i bezsilność usiłowań odebrania dziennikarzom ich zawodowej tajemnicy.

W konsekwencji nastąpiła akcja nielegalnego podsłuchiwania i podglądania dziennikarzy. Wszystkie te działania obnażyły nie tylko bezsilność służb odpowiedzialnych za bezpieczeństwo państwa, ale i niesprawność samego państwa.

To smutne doświadczenia i nie osłodziła ich przegrana PO i PSL w wyborach parlamentarnych. Sprawa „taśm” nie została zakończona, na chwilę przycichła, aby znów wybuchnąć. Tym razem nagrania z restauracji „Sowa” zostały wyciągnięte przez dziennikarzy niemieckiego Onetu i miały posłużyć do skutecznego uderzenia w premiera Mateusza Morawieckiego. Okazuje się, że ciągle jeszcze niewiele wiemy o nagraniach zleconych przez Marka Falentę. Może ich być dużo więcej, mogą dotyczyć wielu znanych osób i mogą także znajdować się w dyspozycji choćby Rosjan, którym Falenta jest winien ponad dwadzieścia milionów złotych za dostawy węgla do Polski.

Zastanawiacie się Państwo pewnie nad techniką, dzięki której „nagrywacze” wywiedli w pole Biuro Ochrony Rządu i ABW, a więc służby odpowiedzialne za to, aby takie akcje – wobec czołowych urzędników państwa - nigdy nie mogły się powieść”.

I tu następuje najbardziej bolesna część naszej opowieści. Dwaj kelnerzy oszukali nasze służby w dziecinnie łatwy sposób. Kiedy funkcjonariusze BOR badali pomieszczenia (w których zamierzali ucztować oficjele), to oczywiście nie wykryto w nich żadnego podsłuchu (bo go tam nie było). Urządzenia nagrywające każdorazowo wnoszone były – przez kelnerów – w koszach, pojemnikach na pieczywo. Wtedy też politycy byli nagrywani, po czym urządzenia były bezczelnie zabierane i nagrania przegrywano na komputer. Nikomu z funkcjonariuszy ochrony nie przyszło do głowy, aby sprawdzić kursujących tam i z powrotem kelnerów.

W tak prozaiczny sposób to zostało zrobione. Nie było żadnych fajerwerków techniki, przemyślnych chwytów na miarę filmów z Jamesem Bondem. Zwykłe życie, niezauważalne małe szwindle, dokonywane z racji najprostszych, najbardziej prymitywnych motywacji.

Cała „afera taśmowa” sprowokowana została chęcią zysku, handlarz węglem Marek Falenta postanowił wzbogacić się na nagraniu znanych osób i postawieniu ich w sytuacji mocno niezręcznej. Cała jego akcja – niejako wbrew jego woli – wstrząsnęła całym państwem. Nasze państwo bowiem ciągle nie jest przygotowane na takie zagrożenia.

Niestety skłonność do improwizacji i oddawania spraw państwowych w ręce nielicznej grupy zawodowych polityków przynosi właśnie takie skutki.

Nasza Polska nie wzbudza dziś w nikim respektu, a my tak pochłonięci jesteśmy wewnętrznymi rozgrywkami, że w ogóle tego nie zauważamy. Aż zdarza się taka sytuacja jak z „europejskich tournée” Ljudmiły Kozlovskiej. Bezczelnie – pomimo zgłoszenia jej przez polskie służby do europejskiego systemu SIS – jeździ sobie do Berlina, Strasbourga, Londynu i Brukseli i pluje na nasz kraj. Nic nie robi sobie z zastrzeżeń polskich władz, a wspiera ją w tym mąż – było nie było – polski obywatel.

Prowokowane przez Kozlovską, a raczej jej mocodawców, wydarzenia nie tylko ośmieszają pozycję Polski w Unii Europejskiej, ale także sprawiają, że pod znakiem zapytania staje powaga naszego państwa i rządu. Stara maksyma głosi: jeśli sami się nie szanujemy, to trudno wymagać aby szanowali nas obcy.

Kilka obrazków z ostatnich dni i kilka niewesołych refleksji pokazujących fakt, że jeśli oddamy sprawy kraju tylko w ręce obecnej „klasy politycznej”, to przyjdzie nam przełknąć jeszcze niejedną zniewagę i gorzką łzę.

Wzmocnienie państwa, przysporzenie mu siły i powagi, zależą od postawy każdego obywatela. Jak widać dla naszego kraju nadszedł moment, gdy to właśnie wysiłek jego mieszkańców może przełamać kryzys. Ten kryzys ma swoje historyczne przyczyny i został wywołany przez markowane odzyskanie niepodległości. Od tego czasu minęło jednak tyle lat, że dziś nie musimy się oglądać za siebie, gdy pada pytanie kto jest odpowiedzialny za Polskę.


Wolność – wyzwanie ważniejsze od innych


Żyjemy w czasach, w których pojęcie „wolność” odmieniane jest przez wszelkie możliwe formy. Im więcej jednak mówi się o „wolności”, tym mniej z niej rozumiemy, tym bardziej się ona staje dla nas obca i nieogarniona. Powiem nawet więcej: wobec „wolności” czujemy się coraz bardziej obco, staje się ona coraz bardziej abstrakcyjna i odległa. Przez wielu postrzegana jest wręcz jako niebezpieczna i wywrotowa.

Wolność stanowi dziś najbardziej zwalczany przymiot ludzkiej osoby. Chce się wręcz wyrwać wolność człowiekowi i w jej miejsce implantować nasycenie się dobrami konsumpcyjnymi i złudne poczucie bezpieczeństwa.

Żyjemy zatem w czasach, gdy wolność jest tępiona, ograniczana. Prowadzona jest cała edukacyjna i propagandowa ofensywa aby wyzuć nas z poważnych myśli o wolności.

Tymczasem…wolność mamy zadaną!

Jeżeli jesteś katolikiem, to masz obowiązek być wolny i wolność w sobie i wokół pielęgnować.

Ku wolności właśnie wyswobodził nas przecież Jezus Chrystus i wolność nie jest jedynie naszym prawem, przymiotem naszego istnienia, wolność jest naszym obowiązkiem, z którego codziennie powinniśmy siebie sami rozliczać!

Nikt, kto wierzy w religie prawdziwą i objawioną, nie może lekceważyć wolności. Wolność jest konieczna dla zaistnienia godności naszej osoby. Bez wolności osoba ludzka jest niepełna i niewiarygodna.

Ludzie nieprzychylni Kościołowi często podkreślają, że wobec Pana Boga wolność jest niemożliwa. Istotnie w pojmowaniu Boga takim, jakie przedstawiają choćby muzułmanie, fenomen wolności zaistnieć nie może, wolność jest wręcz szkodliwa, bowiem prawdziwy wierny muzułmanin jest ledwie niewolnikiem Allaha, skazanym na wypełnianie jego żądań, z których większości nie jest w stanie nawet zrozumieć, pojąć ich sensu.

W katolicyzmie jest zupełnie inaczej. Jak cudownie odkrył to choćby święty Augustyn, wolność jest przymiotem koniecznym do zaistnienia relacji miłości. Bez wolności miłość jest niemożliwa. Tak więc w relacji miłości, najbardziej pożądanej relacji, jakiej oczekuje od nas Bóg, jesteśmy wobec wszechmogącego Boga autonomiczni i tylko w naszej woli kryje się decyzja czy tą relację z Bogiem przyjmiemy, czy też nie.

Ktoś może zapytać: a odkąd to dziennikarz (który przecież nie jest aniołkiem i niejedno ma na sumieniu) przemawia tonem kaznodziei i naucza wręcz jakby przemawiał z ołtarza?

Temat „wolności” po prostu musiałem wywołać, a nie mógłbym tego odpowiedzialnie uczynić, gdybym nie wprowadził pewnej prelogomeny do tego pojęcia.

Wolność jest dziś najważniejszym wyzwaniem przed jakim stoimy. Czasy bowiem nadeszły takie, że tępi się wszelką indywidualność, prześladuje się samodzielne myślenie i usiłuje się wmówić świadomym ludziom, że samo myślenie o wolności już jest przestępstwem i będzie penalizowane w nadchodzącej przyszłości.

Politycy (czyż oni są jednak w pełni autonomicznie) codziennie pracują nad tym, aby naszą wolność ograniczyć. Wręcz uwielbiają stawiać nas w sytuacji jedynie podwójnych wyborów, w których odpowiedź jest zaprogramowana z góry, bowiem ta druga (mocno formalna) alternatywa jest z gatunku oczywiście niesłusznych, bądź przeczących naszemu gruntownemu poczuciu sensu.

Europejscy socjaliści i komuniści nie ustają w dążeniach, aby w każdym z nas zamontować wewnętrznego cenzora, który będzie pilnował naszych myśli i słów i bezwzględnie tępił (w zarodku) te pomysły, które mogłyby prowadzić do szerszej dyskusji i przeczyłyby ich wizji świata i społeczeństwa.

George Orwell ze swoim „Rokiem 1984” wydaje się być dziś nieszkodliwym ględą.

Jego wizje nie tylko że już stały się faktami z naszego życia, to jeszcze przybrały takie konsekwencje o jakie on je nawet nie podejrzewał.

Właśnie wróciłem z ze Szwecji i Norwegii. W Sztokholmie naocznie przekonałem się jaki pożytek z niepracujących „uchodźców” mają szwedzkie , socjalistyczne władze.

Oto w dzielnicach, gdzie mieszkają nowi przybysze - ponad osiemdziesiąt procent głosów padło właśnie na socjalistów i komunistów. Rządzący sprowadzają sobie „elektorat”, po to aby przegłosowywał on rdzennych mieszkańców, którzy są coraz bardziej przerażeni sytuacją związaną z osiedlaniem – obok ich domów – obcych.

Zdawałoby się, że mają wolność wyboru. Nic podobnego, plakaty antyimigranckiej SD są wszędzie zrywane przez lewackie bojówki, a spotkania tej partii są rozbijane przez lewackich terrorystów. Jeszcze gorzej jest w Norwegii, gdzie panuje nie tylko totalna inwigilacja i rząd szerzy modę na powszechne donosicielstwo, to jeszcze trwa właśnie ożywiona, totalitarna nieomal kampania propagandowa na rzecz tego, aby ludzie odchodzili od zawierania gotówkowych transakcji na rzecz obrotu elektronicznymi kartami.

W takiej sytuacji każdy zakup, każdy wybór konsumencki, będzie dostępny władzom i na podstawie wyciągów z kart będzie można psychologicznie profilować każdą osobę i po prostu szukać na nią „haka”, aby nigdy nie śmiała wyłamać się z powszechnego konformizmu i kapitulacji, które promują jedynie rządzących.

To, co pioniersko wprowadzane jest, przez lewicowców w skrajach skandynawskich dotrze i do nas. Powszechna inspiracja masońska, jaka w Norwegii dostępna jest na każdym kroku, sprawia że tamtejsze społeczeństwo jest już bardzo zsekularyzowane. Obserwując jednak różne kraje zauważam, że zniewolenie zaczyna się właśnie od wykorzenienia religii, wyrzucenia wartości niezmiennych na margines i zastąpienia ich przez etykę sytuacyjną.

Tam, gdzie jak w Norwegii, przestaje się poważnie traktować religię, tak dochodzi do największych gwałtów na ludzkiej wolności, a w konsekwencji także i godności. Tej straty nie zrekompensują żadne zarobki, ani luksusowe warunki życia.

Media niepostrzeżenie przestały pełnić rolę narzędzi wzmacniających naszą wolność (poprzez dostarczanie prawdziwego i szerokiego obrazu świata), a stały się – przeczącymi własnej misji – narzędziami, które znacznie lepiej niż przemoc fizyczna – wywierają presję na naszą świadomość i po prostu ją gwałcą.

W dzisiejszym świecie posiadanie własnych poglądów to luksus, na który – pozornie – niewielu może sobie pozwolić. W rzeczywistości propaganda wmówiła nam, że jest to niebezpieczne i może skończyć się dla nas poważnymi konsekwencjami. Czy tak jest w istocie?

No, o tym przekona się tylko ta garstka, która kultywuje myślenie oparte na własnych doświadczeniach i zdrowym rozsądku.

Wolność jest jednak zadaniem, z którego nikt nie może nas zwolnić.

Czasami wielu ludzi wolałoby zrezygnować z tego przymiotu na rzecz poczucia bezpieczeństwa. Opisał to Erich Fromm w swojej „Ucieczce od wolności”, proszę jednak pamiętać, że autor tej pracy sam był gorliwym marksistą i tworzył swoje teorie bardziej na użytek politycznej propagandy, niż z powodów naukowych.

Niemniej Fromm zauważył niepokojącą prawidłowość. Ci, którzy posiadają więcej – mają więcej do stracenia – bardziej gotowi są do szybkiej rezygnacji z wolności na rzecz bezpieczeństwa, niż ci którzy posiadają niewiele.


Jeśli się poddamy…


Nadstawiajcie drugi policzek, wszak tak macie napisane w „Ewangelii” – tak brzmi stały postulat lewicowców, którzy w ten sposób starają się przygważdżać katolików w dyskusji. Nic to, że ich znajomość naszej teologii właściwie na tym się kończy, nic to, ze niewiele wiedzą o właściwym sposobie rozumienia naszych zasad, który nie jest możliwy bez magisterium Kościoła i bez rozumienia całego kontekstu, w jakim chociażby ta zasada została wygłoszona – oni wiedzą lepiej i już.

Jakie zatem konsekwencje może przynieść mechaniczne spełnianie ich postulatu?

Po pierwsze (i najważniejsze) nie przyniesie to żadnych efektów dydaktycznych. Nadstawianie drugiego policzka komuś, kto absolutnie nie widzi niewłaściwości swojego postępowania, jest zajęciem tyleż nieskutecznym, co – w efekcie – demoralizującym. Liczy się skutek naszego postępowania, a nie jedynie jego literalne przedstawienie.

Kiedy zatem nadstawienie drugiego policzka przynosi dobry skutek i jest czynem zalecanym?

Jedynie wtedy, gdy kogoś zmienia, przynosi mu ożywczą refleksję nad własnym życiem i postępowaniem. Jeśli fakt nadstawienia drugiego policzka daje wzrost dobra w agresorze, budzi w nim głębokie – uzdrawiające – zastanowienie, to wtedy jest to czyn ewangelicznie zalecany.

W innych przypadkach mamy do czynienia z głupotą lub zwyczajnym tchórzostwem. Jedno i drugie nie kwalifikuje się do kanonu postępowania świadomego i odważnego katolika.

Po co o tym piszę?

Często ktoś pyta: czy nie lepiej, miast nawoływać do walki i oporu przeciwko architekturze „nowego ładu społecznego”, po prostu nie walczyć, dać się rozbroić, przystać na to jak „nieuchronnie” zmienia się ludzki świat?

Wyobraźmy sobie zatem jak będzie wyglądało społeczeństwo, jeśli my – katolicy – pokornie uniesiemy ręce w górę, aby zademonstrować naszą pokojowość i łagodność.

Uwaga na marginesie: katolik nie może być pacyfistą. Pacyfizm bowiem, to ideologia, która absolutyzuje metodę. Stawia sobie za cel osiąganie pokoju za wszelką cenę, nawet za cenę przystania na nieludzkie przemiany.

Gdybyśmy uważali, że pacyfizm leży w naturze naszej duchowości, to wtedy mechanicznie nieomal musimy potępić chociażby powstańców z Wandei, którzy zbrojnie – choć bez najmniejszych szans na zwycięstwo – stanęli przeciwko totalitaryzmowi i antyreligijności rewolucji francuskiej. Jeśli pacyfizmem potępimy Wandejczyków, tedy po raz drugi ich umęczymy. Przyznamy rację ich bestialskim oprawcom, którzy robili sobie abażury z ich skór, mordowali niemowlęta i ciężarne kobiety, aby tylko wytępić katolickie nasienie z francuskiej ziemi.

Pacyfizm jest więc grzechem stawiania metody ponad wyznawane przez nas wartości.

Wracamy jednak do wizji świata, który powstanie, gdy my zaniechamy oporu.

Po pierwsze więc nieprawdą jest, że nowe porządki nie są podporządkowane żadnej doktrynie. Oczywiście są – jest to doktryna antykatolicyzmu głęboko czerpiąca swoje rozwiązania z mistycznych przesłań Kabały. Tworzenie „nowego społeczeństwa” musi podlegać zasadzie, że „świat jest jak źle zrośnięta noga i aby ją wyleczyć należy jeszcze raz ją złamać i złożyć ponownie – tym razem już poprawnie”. Rozumiejąc takie przesłanie zrozumiemy także dlaczego ideologom nowej szczęśliwości tak przeszkadza to co tradycyjne, związane z wierzeniami przodków, to co ponadludzkie, niezmienne i nieprzemijające.

Tej ideologii dramatycznie zawadza koncepcja prawdy istniejącej obiektywnie, niewzruszonej i dającej się poznawać. Takie podejście do poznania jest dla rewolucjonistów, ideologów „otwartego społeczeństwa” śmiertelnie niebezpieczne, nieodmiennie bowiem pokazuje papierowość ich wizji, upraszczanie obrazu zdarzeń i dążenie do wpojenia wszystkim jednego tylko sposobu rozumienia sensu świata.

Wywracanie tradycji jest oczywiście także niszczeniem naturalnego środowiska człowieka – rodziny, pracy, nauki i wiary. Powoduje, że ludzie tracą wszelkie punkty oparcia. I właściwie… o to chodzi. Temu służy także koncepcja prawdy relatywnej, uwikłanej w konteksty. Taka „prawda” jest na tyle skomplikowana, a jej poznawanie wręcz niemożliwe, że chcąc utrzymać jaką tako stałość warunków swojego życia ludzie będą musieli zasięgać opinii i rad u swoistych wyroczni „nowego świata”.

Ci właśnie „nauczyciele” staną się przewodnikami duchowymi i fizycznymi. O to właśnie chodzi, aby komisarze „nowego świata” – bez używania przemocy – stali się przewodnikami mas. Ludzie tracący tradycyjne punkty oparcia stają się swoistą mierzwą, uzależnioną od wiatrów wiejących w opanowanych przez nowych proroków środkach masowego przekazu.

Zniszczenie rodziny, to kierunek zupełnie naturalny. Już komuniści próbowali wyrywać dzieci ze środowiska rodzinnego i kształtować je za pomocą wpajanej im nachalnie ideologii, im się nie udało bowiem stosowali fizyczna siłę, a ta zawsze rodzi naturalny odruch oporu.

Nowi komuniści – przystrojeni w europejskie garnitury – już nie popełniają błędów swoich poprzedników. Wiedzą, że przymusowe zabieranie dzieci z rodzin, to będzie dopiero następny etap ich rewolucji. Najpierw musza nas obezwładnić i ogłuszyć swoją, świetnie wyglądającą i przystrojoną w piórka najbardziej modnych idoli, ideologią. Ona nie jest już tak przaśna i odstręczająca jak jej poprzedniczka. Zasadza się na wpojeniu przekonania, że właściwie „wszystko wolno”, a każdy kto twierdzi inaczej powinien być wolności pozbawiony, bowiem nie ma przecież wolności dla wrogów wolności. Świat proponowany przez proroków nowej lewicy jest trudny i pozbawiony wyraźnych drogowskazów. Na tym właśnie polega jego siła…nie może być opanowany bez nowych przewodników, bez nauczycieli od wszystkiego.

Ludzie wyrwani ze swoich środowisk, pozbawieni zdolności posługiwania się własnym zdrowym rozsądkiem, staną się bezwolnymi kukiełkami z rękach „tych co wiedzą lepiej”.

Nie będzie już pewności sądzenia o niczym. Płcie ludzkie ulegną rozmnożeniu, zachowania zboczone urosną do rangi najbardziej hołubionych manifestów. Nauka stanie się zlepkiem nie opartych na doświadczeniu sądów i mniemań.

Do czego to wszystko doprowadzi? Ano do tego, do czego doprowadziły degeneracje potężnych cywilizacji, które istniały już przed łacińską Europą.

Staniemy się bezwolni, pozbawieni władzy osądzania zdarzeń, zdani na kaprysy kapłanów nowej kultury i „nowego świata”. Będziemy nieustannie gwałceni przez własne oczy, ale także przez istniejącą w nas podświadomość. Prawomyślności – a właściwie bezmyślności – będzie w nas strzegła „policja nowego świata”, czyli zainfekowane nowymi miazmatami , nasze własne umysły.

Znikną pojęcia brzydoty i zła, przestanie się mówić o jakichkolwiek przejawach duchowości, bo sama duchowość stanie się tylko skwapliwie zwalczanym przesądem z okresu, gdy ludzkość jeszcze nie uległa wyzwoleniu.

To tylko kilka obrazków ze starannie zaplanowanego świata przyszłości. Nie piszę już o powszechnym wszczepianiu ludziom mikrochipów, które rzekomo będą chronić nasze zdrowie, a w rzeczywistości będą niejako on line informować „centralę” o każdym naszym ruchu i myśli, będą czytane przez czujniki policji, służb granicznych i każdej innej formacji strzegącej nowych porządków.

Jeżeli uważacie, że takie pomysły to jedynie zły sen, to zacznijcie baczniej przyglądać się temu co teraz właśnie podpełza do waszych stóp.

Świat nie zniknie z dnia na dzień, będzie się kurczył, szarzał i ubierał coraz bardziej totalitarne maski przez całe długie lata. To w zasadzie już właśnie się dzieje.

Tym, którzy dziarsko pokrzykują, że na to nie pozwolą radzę aby wyraźnie porównali swoje środowiska dwadzieścia lat wcześniej i dziś…

I co? Zatrważające jak to jednak wszystko się zmieniło?

To idzie coraz szybciej, tylko nasz uparty opór, nasza kontrofensywa, może to jeszcze spowolnić, a kto wie, może nawet zatrzymać.

I – żeby była jasność – od „nowego świata” nikt nie ucieknie, nikt się nie wymknie z jego morderczo opiekuńczych ramion.


Czy Lenin miewa sny?


Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej zawiesza przepisy uchwalone przez polski parlament i zaakceptowane przez polskiego prezydenta. Anonimowa marksistka z Portugalii – swoimi werdyktami – dyktuje co mają czynić władze Polski.

W reakcji emerytka Gersdorf wymachuje europejskimi pismami i wzywa innych sędziów – emerytów do rewolty przeciwko legalnie działającym władzom. Naczelna sędzina modli się o uliczne manifestacje i ogólna ruchawkę. Dla tej leciwej niewiasty nic nie znaczą polskie władze, ona siłę czerpie z eurokomunistycznych ukazów paneuropejskiej biurokracji. Gersdorf gotowa jest nawet zginąć za beznadziejnie napisaną, sprzeczną wewnętrznie i promowaną przez komucha Kwaśniewskiego „konstytucję”.

Może za chwilę jakiemuś eurowydmuchowi nie spodoba się, że polscy ministrowie chodzą do kościoła i orzeknie, że rząd, który łamie „neutralność światopoglądową” nie jest godzien istnieć w sercu Europy. Inny jewropskij kommisar dojdzie do wniosku, że wybory parlamentarne z 2015 roku nie spełniały demokratycznych wymogów bowiem startowali w nich klerofaszyści, a zatem ich wyniki nie mogą obowiązywać na terenie nadwiślańskiej obłastii.

Zbiorą się, coś tam wypiją czymś tam zakąszą i dawaj delegalizować. Nielegalne wybory, no to i nielegalne władze, nielegalny parlament.

Kommmisary nakażą natychmiastowe opuszczenie parlamentu przez nieprawomyślnych posłów i senatorów i przeprowadzenie przedterminowych wyborów, pod tymczasowym nadzorem emerytki Gersdorf. Wcześniej jednak niemiecka policja – w ramach wykonywania ustawy 1066 – aresztuje wszystkich wichrzycielskich działaczy, tak aby nie mogli zakłócić prawidłowego przebiegu demokratycznej elekcji. Tak wyczyszczona scena polityczna wyłoni prawdziwy polski rząd i prawdziwy polski parlament. W Brukseli – na specjalnych posiedzeniu w sali imienia Altiero Spinellego – zbierze się europejski parlament i wypuści z siebie jedno wielki westchnięcie ulgi, oraz kilka pomniejszych wyziewów. Europejskie gazety zajazgotają jak to wreszcie demokracja i spokój zapanowały w Warszawie.

Przesadzam? Karykaturyzuje rzeczywistość… jesteście tego pewni?

Jeżeli teraz rząd Mateusza Morawieckiego ugnie się pod dyktatem europejskich uzurpatorów, jeżeli prezydent Andrzej Duda w milczeniu przełknie swoje upokorzenie, no to jeszcze nie takie sztuki będziemy oglądać nad Wisłą.

A co pozostanie wolnym ludziom? Tylko intelektualna partyzantka miejska i wiejska i to do skutku, aż Panu Bogu znudzi się doświadczać Polaków rzeczywistością, która wypełzła z przeżartego syfilisem mózgu Włodzimierza Iljicza Lenina, albo szczura, który wyżarł wnętrze jego czaszki w cuchnącym siarką mauzoleum.


© Witold Gadowski
Pażdziernik - listopad 2018
źródło publikacji:
www.gadowskiwitold.pl


Czytelniku! Jeśli uważasz, że to co robi autor jest słuszne, możesz dobrowolnie wesprzeć prawdziwie niezależne dzienikarstwo przy pomocy PayPal wysyłając dowolną sumę na adres witold@gadowskiwitold.pl lub tradycyjnym przelewem bankowym na konto:
Witold Gadowski
07 1240 1444 1111 0000 0921 7289





Ilustracja © brak informacji / www.wikipedia.org

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2