W sprawie czterech zabójstw, których scenariusz nadawałby się na niezłą powieść kryminalną, białostocki zarząd Centralnego Biura Śledczego wykazał się wyjątkową skutecznością. Funkcjonariuszom nie sprawiło specjalnej trudności zidentyfikowanie, odnalezienie i postawienie przed obliczem sprawiedliwości groźnych przestępców – poza jednym. W końcu jednak i jego udało się dopaść. Tyle tylko, że – jak się okazuje – ich zdaniem, by stać się zawodowym mordercom wystarczy nazywać się „Adam” i pochodzić z Warszawy…
Potwory i spółka
Żeby ta opowieść miała jakikolwiek sens, wypada najpierw nakreślić jej tło: historie czterech zabójstw, z których każde mogłoby samo w sobie stanowić scenariusz odcinka kryminalnego serialu.
Zacznijmy zatem od niejakiego „Kozyra:. Pewnego gorącego lipcowego dnia 1999 roku Mirosław K. ps. „Kozyr” idzie ulicą. Rzecz dzieje się w miejscowości Wiartel na Mazurach. „Kozyr” jest pijany i rozebrany do pasa. Ma pecha, bo znajduje go grupka mężczyzn szukających na nim zemsty – na co dzień „Kozyr” jest ochroniarzem w jednej z łomżyńskich agencji towarzyskich i zdarzyło mu się pobić tam ich kolegę. Letnie spotkanie kończy się dla Kozyra tragicznie: po biciu i torturach (w tym przypalaniu i okaleczaniu przy pomocy tasaka) dostaje przysłowiową „kulkę”. Umiera z wykrwawienia.
Niespełna miesiąc później w olsztyńskim mieszkaniu, w którym mieści się agencja towarzyska o wdzięcznej nazwie „Czarna Tygrysica”, dzwoni dzwonek u drzwi. Otwiera właściciel przybytku, a pracujące tam dziewczyny zeznają później, że usłyszały dwa strzały. W rzeczywistości tylko jeden z nich dosięgnął celu. Jeden, ale za to skuteczny – szef „Tygrysicy” zginął od kuli, która trafiła go prosto w serce.
Do trzeciego morderstwa dochodzi kilka lat później. W sierpniu 2004 roku w jednym z warszawskich ogródków piwnych bawi się kilka osób. Kiedy Adam D. o pseudonimie „Pryszcz” wraz ze wspólnikiem w interesach zasypia w wynajętym mieszkaniu,. Jak później ustalili śledczy trzeci ich kompan Wiesław B. – strzela do niego, zabiera pieniądze i narkotyki, a następnie wywozi jego zwłoki do lasu.
Czwarty i ostatni odcinek tego koszmarnego serialu to morderstwo bezpośrednio wynikające z zabójstwa „Pryszcza”. Otóż parę dni później na zapleczu należącego do „Pryszcza” i jego partnerki sklepu w Warszawie dochodzi do spotkania Wiesława B., Agnieszki – konkubiny „Pryszcza” – oraz brata ofiary. Ci dwoje domyślają się, że to właśnie B. załatwił Pryszcza i proszą go o wskazanie miejsca ukrycia ciało. Gdy odmawia, Grzegorz (brat) wali go młotkiem w głowę. Wieczorem wywożą zwłoki i zakopują na działce.
Kto zabił?
Pozornie pierwsze dwie sprawy mogą wydawać się ze sobą niezwiązane – tym bardziej, że od zabójstwa Pryszcza i jego wspólnika dzieli je kilka lat. Śledczy szybko doszli jednak do tego, że wszystkie te wydarzenia zgrabnie układają się w jedną, logiczną całość. Sprawnie połączyli wątki, zebrali dowody i na podstawie przeprowadzonych czynności doprowadzili do skazania winnych. Z wyjątkiem jednego, ale o tym za chwilę.
Trzy pierwsze z opisanych spraw toczyły się przed Sądem Okręgowym w Białymstoku. Śledztwo prowadzili również tamtejsi funkcjonariusze CBŚ. Za główne źródło informacji i wiarygodnego świadka obrali sobie niejakiego Sławomira R., zwanego też Leonem lub Woźnym. Ów Woźny zdążył sobie zasłużyć na 57 lat kary pozbawienia wolności, w tym za gwałt i zabójstwo dziecka, ale ostatecznie otrzymał karę łączną w wysokości „zaledwie” lat 25. Na dodatek, ze względu na nadzwyczajną „przydatność” dostarczonych przez niego informacji w prowadzonych śledztwach oraz „wzorową współpracę” z funkcjonariuszami – doczekał się specjalnego traktowania: począwszy od wyjątkowych „względów” podczas odsiadki (np. paczki żywnościowe o wadze 20 kilogramów zamiast „ustawowych” 5 kilogramów, czy możliwość korzystania w celi z telefonu komórkowego), na złagodzeniu kary skończywszy.
Tenże „wiarygodny” świadek opowiedział, że za zabójstwem zarówno Kozyra, jak i właściciela „Czarnej Tygrysicy” stoją: Jarosław K. ksywa „Kowal” oraz tajemniczy Adam z Warszawy. Warto przy tym zwrócić uwagę na fakt, że zdaniem świadka to ten ostatni odegrał rolę najważniejszą, bowiem obie ofiary zginęły bezpośrednio od jego strzałów.
Niestety, tożsamość rzeczonego „Adama z Warszawy” pozostawała niewyjaśniona. Woźny twierdził, że go nie zna, a jedynie opisał jego wygląd: mniej więcej metr siedemdziesiąt trzy wzrostu, średnia budowa ciała, żadnych znaków szczególnych, około trzydziestki, jeździ czerwonym mercedesem.
Przed funkcjonariuszami CBŚ stanęło nie lada wyzwanie, bo tajemniczego Adama nie znał i nie umiał wskazać zupełnie nikt – tak, jakby nie istniał. Do czasu oczywiście. Okazało się bowiem, że od lat w mazurskim Wiartelu odpoczywa w wakacje Adam Dudała – 33-latek z Warszawy, wtedy właściciel baru z bilardem na Woli. Jakby tego było mało, wyszło na to, że Dudała zna niejakiego Bedzia czyli bliskiego współpracownika legendarnego Pershinga. Zna – bo Bedzio także na wakacje przyjeżdża do Wiartela. A skoro zna, to pewnie sam współdziała z mafią pruszkowską. Ergo: gangsterem i zabójcą jest.
Adam Dudała w więzieniu |
Jego portret
Pamięć ludzka bywa zawodna, nie da się ukryć. Ale żeby aż tak? Jak Sławomir R. zwany Woźnym opisał mitycznego Adam z Warszawy – wiemy. A jak wygląda (czy raczej wyglądał, bo jednak więzienie nie pozostaje bez wpływu na zdrowie i kondycję człowieka, upływ czasu zresztą też nie) Dudała? Ponad 180 centymetrów wzrostu (o co najmniej 10 więcej niż wskazywał rysopis), atletyczna budowa ciała (ćwiczył na siłowni) oraz charakterystyczna „myszka” na policzku, dzięki której dorobił się nawet przezwiska „Plamka”. Na dodatek nigdy nie miał czerwonego mercedesa, choć czasem zdarzało mu się jeździć srebrnym, pożyczonym od siostry. Fakt, że nigdy nie był karany i cieszył się dobrą opinią środowiska, jakoś śledczym umknął.
Przede wszystkim jednak – choć nikt z oskarżonych i innych świadków Dudały nie rozpoznał – Woźny wskazał go podczas konfrontacji jako tajemniczego Adama. Przypisanie Dudale morderstw stało się więc faktem, a formalne przypieczętowanie sprawy nie trwało długo. Białostocki sędzia nie miał żadnych wątpliwości i uznał zeznania pedofila i mordercy za wystarczające do skazania Adama Dudałę na 25 lat pozbawienia wolności. Dziś skazany za zabójstwa, których nie popełnił, Adam Dudała przebywa w więzieniu już 13 rok.
W sprawie czwartego z opisanych wcześniej zabójstw orzekała sędzia Barbara Piwnik. Po zapoznaniu się z dokumentami wcześniejszych – jakby nie było, powiązanych przecież – spraw stwierdziła, że w toku śledztwa doszło do licznych zaniedbań: funkcjonariusze białostockiego CBŚ mieli ignorować dowody i fakty, celowo „poruszać się na skróty” i sami „naginać rzeczywistość” do pasujących im teorii. Innymi słowy – „sprawę ustawiono”.
Co więcej – podczas procesu przed warszawskim sądem wyszły na jaw nowe dowody świadczące, iż zabójstw dokonał nie Adam Dudała, lecz Adam Ch. – również z Warszawy.
Wydawałoby się, że nastąpił przełom i wkrótce Adam Dudała wyjdzie w więzienia uniewinniony.
A tymczasem… nie wydarzyło się nic. Adam Dudała jak siedział, tak dalej siedzi… bo nazywał się Adam i mieszkał w Warszawie.
© Daniel Kleszcz
19 marca 2018
źródło publikacji:
www.polishclub.org
19 marca 2018
źródło publikacji:
www.polishclub.org
Ilustracja 2 © brak informacji / nczas.com
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz