Kryzys Kościoła jest niezaprzeczalnym faktem: zniszczenie Mszy Świętej, źle pojmowany ekumenizm, liberalizacja nauki o małżeństwie i wiele innych. Do dość długiej listy należałoby włączyć również wątpliwie kanonizacje. Zagadnienie to budzi niemałe kontrowersje. Kanonizacja co do zasady angażuje w końcu papieską nieomylność, katolik (zwłaszcza ten pozbawiony dogłębnej znajomości teologii) nie powinien podawać w wątpliwość świętości osób oficjalnie wyniesionych przez Kościół do chwały ołtarzy. Z drugiej strony jednak katolik pod karą grzechu ciężkiego powinien zachowywać posłuszeństwo wobec papieża czy lokalnego biskupa. Nie ulega wątpliwości, iż zasada ta w czasach kryzysu musi być właściwie rozumiana.
Pontyfikat papieża nie jest kadencją prezydenta, który z dnia na dzień może anulować wszystkie postanowienia swojego poprzednika. Sam papież również musi być posłuszny nauce swoich poprzedników. Czy można powiedzieć to o Janie Pawle II, który nie wahał się modlić wspólnie z heretykami i poganami, albo o Franciszku, który wyraźnie dąży do zmiany nauki o nierozerwalności małżeństwa? Odpowiedź jest niestety oczywista. Już sam zdrowy rozsądek może podpowiadać nam, iż nieposłuszeństwo niektórym elementom nauki papieża pokroju Franciszka nie jest grzechem, a wydaje się wręcz obowiązkiem.
Wracając do kwestii nieomylności kanonizacji, to nad kwestią tą głowił się już niejeden teolog. Nie jest moim celem wdawanie się w dyskusje teologiczne. Zasadniczo jednak już sam zmysł katolicki powinien podpowiadać nam, iż przynajmniej z niektórymi posoborowymi kanonizacjami coś jednak jest nie tak. Jak to możliwe, iż do chwały ołtarzy wynoszone są osoby, które zniszczyły Mszę Świętą, albo które stały na stanowisku, iż zbawić można się w każdej religii?
Czym właściwie jest kanonizacja? Wbrew temu, co sądzą niektórzy, jest czymś o wiele więcej niż prostym stwierdzeniem faktu, że dana osoba została zbawiona i możemy prosić ją o wstawiennictwo u Boga. Aktem takim jest beatyfikacja, która jest jedynie zezwoleniem na kult. Ma ona charakter tymczasowy (bardzo często jest wstępem do kanonizacji, ale nie zawsze) i zmienny, nie angażuje papieskiej nieomylności. Kanonizacja posiada natomiast potrójną nieodwołalność. W pierwszej kolejności papież stwierdza, iż zmarły cieszy się chwałą nieba. Po drugie, stwierdza ponadto, iż wierny ten praktykował cnoty w stopniu heroicznym i może stanowić wzór do naśladowania. Po trzecie, by podziękować Bogu za te cnoty, papież nakazuje (nie zezwala) kult publiczny świętego. Kanonizacja obowiązuje cały Kościół, jest aktem definitywnym i nieodwołalnym. Podkreślić należy, iż świętość nie jest synonimem zbawienia. Człowiek może zostać zbawiony, pomimo tego, iż nie żył jak święty, ale dane było mu nawrócić się tuż przed śmiercią. Nie może on jednak być ogłoszony świętym, ponieważ jego życie nie może stanowić wzoru dla innych. Dla wiernych głównym celem kanonizacji jest bowiem przedstawienie danej osoby jako wzoru do naśladowania. Przykładowo, jeśli kapłan będzie wzorował się na św. Janie Marii Vianeyu, a ojciec rodziny na św. Józefie, to mogą mieć oni pewność, iż praktyka ta zaprowadzi ich do nieba.
Zostanie wyniesionym do chwały ołtarzy w czasach przedsoborowych stanowiło niemałe wyzwanie. Kościół odznaczał się w tej kwestii wyjątkowym rygoryzmem i dokładnością, a nawet najmniejsza wątpliwość co do zasady wykluczała kanonizację. Proces kanonizacyjny poprzedzany był przez podwójny proces beatyfikacyjny: pierwszy przeprowadzany był przed trybunałem diecezjalnym i opierał się na jego własnym autorytecie, drugi zaś był całkowicie w rękach Stolicy Apostolskiej. Proces kanonizacyjny obejmował rewizję aktu beatyfikacji, po której miało miejsce badanie autentyczności dwóch nowych cudów. Procedurę kończyło podpisanie przez papieża stosownego dekretu, przed tym jednak musiały odbyć się trzy kolejne konsystorze. Sytuacja ta zmieniła się w roku 1983, kiedy to papież Jan Paweł II zatwierdził Konstytucję Apostolską „Divinus perfectionis magister”. Od tej pory zasadnicza część procedury znajduje się w rękach biskupa diecezjalnego, to on przeprowadza badania nad życiem świętego, analizuje jego pisma, a także dokonane za jego wstawiennictwem cuda (notabene jest to jeden z elementów wprowadzanej po Soborze Watykańskim II zasady kolegializmu). Prace kończą się sporządzeniem wniosku, który kierowany jest do Stolicy Apostolskiej. Kongregacja Spraw Kanonizacyjnych analizuje przesłane dokumenty i wydaje osąd przed przedstawieniem ich do decyzji papieżowi. Obecnie do beatyfikacji wymagany jest tylko jeden cud, kolejny zaś do kanonizacji.
Trudno oprzeć się wrażeniu, iż zmiany posoborowe pociągnęły za sobą również zmianę rozumienia świętości. Wiąże się ona w dużej mierze z realizacją postanowień Soboru Watykańskiego II. Warto podkreślić, iż braki w tej kwestii zaważały niekiedy na przerywaniu procesów beatyfikacyjnych czy kanonizacyjnych. I tak na przykład w 1992 roku wstrzymano proces Izabeli Katolickiej, ponieważ jej świętość mogłaby zaważyć negatywnie na… dialogu chrześcijańsko- żydowskim. Jednocześnie żywoty niektórych świętych poddane zostały reinterpretacji. Przykładowo, osoba św. Brygidy Szwedzkiej miałaby być swego rodzaju pomostem pomiędzy katolikami a luteranami. Ekumeniści pomijają fakt, iż święta ta szczerze wierzyła, iż poza Kościołem zbawienia nie ma.
Sztandarowym przykładem wątpliwej kanonizacji jest, co dla nas Polaków szczególnie bolesne, kanonizacja papieża Jana Pawła II. Nie kwestionując jego zasług dla Polski ani jego osobistej pobożności (zwłaszcza tej maryjnej), do samego faktu kanonizacji podejść należy w sposób krytyczny. Jak już zostało wspomniane, święty to osoba, która realizuje cnoty w stopniu heroicznym. Kanonizowany papież musi stanowić wzór dla swoich następców. I tak na przykład świętym papieżem był Grzegorz Wielki albo Pius X. Jan Paweł II w wielu kwestiach nie był niestety ich naśladowcą. Do jego szczególnie gorszących błędów należały niewątpliwie słynne spotkania międzyreligijne w Asyżu. Przypomnijmy, iż w czasie spotkania w 2002 roku papież zezwolił poganom na sprawowanie ich obrządków w katolickim sanktuarium. Jaki był główny cel Asyżu? Z wypowiedzi papieskich wynika, iż była nim wspólna modlitwa o pokój. Czy jednocześnie celem papieża była zdrada Chrystusa i stawianie Go na równi z pogańskimi bałwanami? Oskarżenie to byłoby zbyt daleko idące. Jednocześnie jednak postawa Ojca Świętego budzić powinna niesmak i niezrozumienie. Bo tu nie trzeba dogłębnej znajomości teologii. Nawet wychowane w wierze katolickiej dziecko potrafi zacytować Pierwszy przykazanie: Nie będziesz miał bogów cudzych obok mnie. Każdy, kto nawet pobieżnie zna Pismo Święte czy historię Kościoła wie, iż jeszcze w czasach Starego Testamentu Bóg poprzez swoich proroków surowo zabraniał zwracać się do obcych bóstw, a Kościół od zawsze zabiegał o nawrócenie pogan. Niemożliwe jest więc, aby nie wiedział o tym papież. Niemożliwe jest, aby nigdy nie czytał on encyklik swoich poprzedników, którzy surowo zabraniali modlić się wspólnie z heretykami. Skąd więc to wszystko? Pytanie to musi niestety pozostać bez odpowiedzi.
Kanonizacja papieża Pawła VI jest sztandarowym przykładem chęci kanonizacji Soboru. Dowodem na to jest, chociażby przemówienie kard. Ruini otwierające proces kanonizacyjny. Purpurat wymienia następujące rzekome zasługi papieża: kierowanie ostatnimi sesjami Soboru Watykańskiego II i wprowadzanie w życie jego postanowień, „tchnięcie nowego ducha” w stosunek Kościoła do świata, dialog z innymi wyznaniami chrześcijańskimi i z innymi religiami, a także z niewierzącymi.
Pontyfikat Pawła VI słusznie kojarzony jest przede wszystkim z tak zwaną reformą liturgii, a de facto ze zniszczeniem Mszy Świętej. Na ten temat napisano już wiele, jest to zagadnienie na osobny artykuł. Co ciekawe jednak sam Ojciec Święty dostrzegał, iż zezwolenie na liturgię w językach narodowych ma również swoje minusy. W 1965 roku do zgromadzonych na Placu św. Piotra wiernych skierował następujące słowa: „To ofiara, jaką Kościół czyni, wyrzekając się łaciny, języka uświęconego, pięknego, pełnego ekspresji i wytwornego. Wieki tradycji i jedności językowej poświęcamy dla jeszcze wspanialszego dążenia ku uniwersalizmowi”. W bardzo podobny sposób wypowiadał się również w 1969 roku, kiedy przedstawiał nowy obrządek Mszy: „Już nie łacina, ale język narodowy, będzie głównym językiem Mszy. Dla każdego, kto zna piękno i siłę łaciny, oraz jej szczególną zdolność do wyrażania spraw świętych, zastąpienie jej językiem narodowym będzie z pewnością wielką ofiarą. Tracimy język wieków chrześcijaństwa, stajemy się jakby intruzami i laikami w dziedzinie literackiej ekspresji spraw świętych. W ten sposób w dużym stopniu tracimy też to wspaniałe i niezrównane bogactwo artystyczne i duchowe, jakim jest chorał gregoriański. Z pewnością nie bezpodstawnie czujemy z tego powodu żal i zmieszanie”.
Pontyfikat Pawła VI to również początek dialogu ekumenicznego. Papież prowadził rozmowy między innymi z anglikanami, luteranami oraz z Patriarchatem Moskiewskim. W 1973 przyjął u siebie przywódcę buddystów tybetańskich Dalajlamę. 7 grudnia 1965 roku miało miejsce słynne zniesienie ekskomuniki z patriarchy Konstantynopola rzuconej w 1054 roku. Patriarcha Atenagoras uczynił dokładnie ten sam gest względem papieża. W 1975 roku, kiedy papież gościł w Kaplicy Sykstyńskiej greckiego prawosławnego Patriarchę Konstantynopola nieoczekiwanie uklęknął przed nim i pocałował jego stopę. O wiele bardziej gorsząca była postawa względem anglikanów. Papież udostępnił im bowiem katolickie ołtarze w Watykanie, anglikańskiemu „arcybiskupowi” nałożył natomiast pierścień papieski i zachęcił go do pobłogosławienia zgromadzonych na Placu św. Piotra Wiernych. Podkreślić należy co prawda, iż w porównaniu z Janem Pawłem II papież Paweł VI zachował w kwestii ekumenizmu nieco więcej umiaru. W swoim testamencie podkreślał, iż ekumenizm powinien być kontynuowany, „ale bez odchodzenia od prawdziwej doktryny katolickiej”. Co jednak równie istotne, mówiąc o zbliżeniu z innowiercami, nie stosuje on pojęcia „heretyk” czy „schizmatyk”, a „brat odłączony”. Przytoczone powyżej zachowania świadczą natomiast co najmniej o braku szacunku względem godności papieskiej.
Postawę Ojca Świętego względem świata najlepiej opisuje chyba cytat z jednej z jego encyklik Ecclesia Suam: „Rodzaj relacji, jaki Kościół powinien ustanowić ze światem powinien polegać bardziej na dialogu”. W rzeczywistości zadaniem Kościoła nie jest dialogowanie, lecz nauczanie. Nie ulega wątpliwości, iż papież swoje poglądy wprowadził w czyn. Objawiało się to między innymi w zwolnieniu kapłanów ze składania „Przysięgi antymodernistycznej”, a także w zniesieniu Indeksu Ksiąg Zakazanych. Katolicy zostali pozbawieni więc swego rodzaju pomocy w osiągnięciu zbawienia. Pamiętajmy, że Indeks Ksiąg Zakazanych to nie tylko spis książek zawierających herezję, ale również spis dzieł (nie tylko książek, ale również filmów czy przedstawień teatralnych) promujących czyny niemoralne, takie jak na przykład zdrada małżeńska czy samobójstwo. W tej kwestii warto zrobić rachunek sumienia: czy przed sięgnięciem po daną książkę, czy przed obejrzeniem filmu staramy się zapoznać z jego tematyką? Powiedzmy sobie szczerze, większość z nas nie posiada w tej materii żadnych skrupułów.
Z przedstawionych powyżej faktów wysnuć można następujący wniosek: pontyfikat Pawła VI nie wydał dobrych owoców. Przede wszystkim katolicy na całym świecie odcięci zostali od katolickiej Mszy. Na chwilę obecną w kościołach całego świata króluje Novus Ordo, dostęp do Mszy katolickiej mają de facto nieliczni. W tych trudnych chwilach, kiedy próbuje się nam stawiać za wzór wątpliwych świętych, zwróćmy się z ufnością do Najświętszej Maryi Panny, a także do świętych „przedsoborowych”, szczególnie do św. Atanazego, św. Tomasza z Akwinu i św. Piusa X. Módlmy się o wyjście z kryzysu i o odrodzenie wiary katolickiej.
Ilustracja: papież Paweł VI © domena publiczna/span>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz