Przed najkosztowniejszą kolacją
„Gdy Turków za Bałkanem twoje straszą spiże, gdy poselstwo paryskie twoje stopy liże, Warszawa jedna twojej mocy się urąga” – pisał Adam Mickiewicz, mając na myśli cesarza Mikołaja I. Historia, a jakże – powtarza się, ale przeważnie jako farsa, więc o ile w Powstaniu Listopadowym mieliśmy do czynienia z dramatem, to znaczy – z walką przynajmniej teoretycznie dającą nadzieję zwycięstwa, to obecnie – już tylko z „urąganiem”, to znaczy – z bezsilnym wymyślaniem zimnemu rosyjskiemu czekiście Putinowi. On chyba nie zwraca w ogóle uwagi na te pokrzykiwania, bo w odpowiedzi na pogróżki amerykańskich generałów i prezydenta Trumpa, że jak tylko w Syrii zostanie użyta broń chemiczna, to oni z syryjskiego tyrana zrobią marmoladę, rozpoczął ogromne manewry na Dalekim Wschodzie z udziałem 300 tys. żołnierzy rosyjskich i symbolicznym, bo tylko trzytysięcznym chińskim kontyngentem – niemniej jednak obecnym. Ten Wschód jest tak Daleki, że przez Cieśninę Beringa przybliża się do Alaski i kontrowersyjnej Arktyki. Czy w ten sposób zimny rosyjski czekista pokazuje, że jak wy tak, to my tak, to znaczy – że jak wy spróbujecie dokazywać na Bliskim, czy Środkowym Wschodzie, czyli – w Iranie, to my otworzymy wam drugi front na północy. Wprawdzie amerykańska doktryna obronna przewiduje zdolność do prowadzenia dwóch i pół wojny, ale to łatwo powiedzieć, bo gdyby przyszło co do czego, to wszystko mogłoby się rozstrzygnąć w całkiem innych kategoriach.
Więc chociaż tegoroczny wrzesień pod względem pogody jest podobny do tego w roku 1939, to w naszym zakątku Europy chyba żadna salwa póki co nie padnie, a w każdym razie mało kto taką możliwość dopuszcza. Nie znaczy to jednak, by panował całkowity spokój, przeciwnie – w naszym nieszczęśliwym kraju narasta anarchia. Oto pan prezydent Duda wystosował do niektórych sędziów Sądu Najwyższego, że ich w stan spoczynku nie przenosi, ale inni, których te decyzje nie dotyczyły, „orzekają” jak gdyby nigdy nic i wysyłają do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości w Luksemburgu „pytania prejudycjalne” – co słychać i tak dalej – „zawieszając” pod tym pretekstem uchwalone przez Sejm ustawy. Rząd nie ma odwagi pozamykać tych wszystkich przebierańców do turmy, jak to w Turcji uczynił tamtejszy prezydent Erdogan, zaś prezydent Obama obiecał mu nawet w związku z tym amerykańską pomoc w pociągnięciu do odpowiedzialności „sprawców puczu”. Jeszcze raz sprawdziła się trafność spostrzeżenia, jakie Adam Mickiewicz włożył w usta Klucznika Gerwazego: „Wygraj w polu, a wygrasz i w sądzie” – bo tureckiego prezydenta nie tylko poparły Stany Zjednoczone, ale NATO i ONZ, a nawet – nasz nieszczęśliwy kraj. Niestety przy okazji sprawdziła się trafność jeszcze innego porzekadła, że co wolno wojewodzie, to nie tobie, smrodzie. Nasi Umiłowani Przywódcy nie potrafią poradzić sobie nawet z kilkoma przebierańcami, być może nawet zadaniowanymi przez niemiecką BND, więc w rezultacie narasta anarchia, bo na 2 października zapowiedziały „wielki protest” również „służby mundurowe”. Cóż tu jednak wymagać od pana premiera Morawieckiego, który rolę męża opatrznościowego odgrywa w telewizji, a i to tylko rządowej, bo telewizje nierządne odnoszą się do niego bez żadnej rewerencji? Toteż w dysonans poznawczy wprawieni zostali nawet wyznawcy Jarosława Kaczyńskiego, gdy wyszło na jaw, że 2 maja rząd podpisał tzw. Deklarację z Marrakeszu, obejmującą zgodę na przyjmowanie bisurmańskich i innych imigrantów. Przez kilka miesięcy utrzymywane to było w tajemnicy, bo jużci – co tu powiedzieć, skoro opór wobec wyznaczonych przez Naszą Złotą Panią imigranckich kontyngentów był najcenniejszym liściem do wieńca sławy rządu pani Beaty Szydło? 10 września interpelację w tej sprawie skierował do premiera poseł Robert Winnicki, ale odpowiedzi na nią jeszcze nie ma, bo – powiedzmy sobie szczerze – cóż pan premier może na to odpowiedzieć, poza oczywiście odpowiedzią wymijającą – tym bardziej że Węgry nie tylko tej deklaracji nie podpisały, ale określiły ją jako „skrajnie proimigrancką”? Wyobrażam sobie, jak Biuro Polityczne PiS zachodzi w głowę, w jaki sposób zaprezentować tę deklarację jako jeszcze jeden sukces Polski, ale widać, jak dotąd nic nie wymyśliło. Tymczasem sprawa wydaje się jasna; Nasza Złota Pani nie zapomniała odmowy przyjęcia ustalonych przez nią samowolnie kontyngentów i jak nie kijem, to pałką. Konferencja w Marrakeszu odbyła się bowiem z inicjatywy Komisji Europejskiej, kierowanej przez dwóch niemieckich owczarków: Jana Klaudiusza Junckera i Franciszka Timmermansa. Ponieważ premier Morawiecki, podobnie jak minister spraw zagranicznych Jacek Czaputowicz, których wyniosła na te stanowiska „głęboka rekonstrukcja rządu”, otrzymali od Naczelnika Państwa rozkaz „ocieplenia stosunków z Unią”, to nic dziwnego, że Polska deklarację tę podpisała, bo „ocieplić stosunki z Unią” można tylko w jeden sposób – bezwarunkowym posłuszeństwem wobec Naszej Złotej Pani. Toteż się słuchają, a tylko wobec opinii publicznej uprawiają cichodajstwo – oczywiście dopóki na użytek wyznawców Jarosława Kaczyńskiego nie obmyślą, jak by tu przekuć to w „sukces”.
Tymczasem pan prezydent Duda obrał inna metodę. Ponieważ pani Żorżeta Mosbacher podczas składania listów uwierzytelniających w charakterze ambasadoressy USA w naszym nieszczęśliwym kraju zapewniła go, że prezydent Donald Trump już nie może się doczekać, żeby porozmawiać z nim o sprawach nader światowych, pan prezydent Duda nabrał animuszu i podczas wizyty w Leżajsku nie tylko podkreślił prastary, polski charakter tego miasta, ale też wezwał Unię Europejską, by się od Polski „odczepiła”, bo w przeciwnym razie nie będzie można przeprowadzić zbawiennych reform. Ten „prastary” charakter Leżajska został pewnie podkreślony dlatego, że jeszcze w grudniu 2006 roku Światowy Związek Ukraińców z siedzibą w Toronto, wystosował do ówczesnego prezydenta Juszczenki apel, by rok 2007 uczynił rokiem obchodów rocznicy operacji „Wisła” – zwłaszcza na „ukraińskim terytorium etnicznym”, to znaczy – w województwie podkarpackim, części województwa małopolskiego – do Nowego Sącza i części województwa lubelskiego. Leżajsk leży w województwie podkarpackim, więc jeśli pan prezydent uznał, że trzeba podkreślić jego „prastary” charakter, to pewnie musiały pojawić się jakieś wzruszające wątpliwości. Być może uda się jakoś je przezwyciężyć, zwłaszcza podczas kolacji, jaką pan prezydent Duda ma nadzieję spożyć w Białym Domu. Byłaby to najdroższa kolacja w dziejach Polski, bo nawet znany z szerokiego gestu książę Karol Radziwiłł „Panie Kochanku” nie wydawał przyjęć za ponad 300 miliardów dolarów – a właśnie tyle Polska będzie musiała przekazać Żydom tytułem „roszczeń”, których realizacji Stany Zjednoczone zobowiązały się dopilnować w podpisanej przez prezydenta Trumpa ustawie nr 447 JUST – a niezależnie od tego – będzie musiał kupić dla naszej niezwyciężonej armii wyrzutnie rakiet „Homar” – co znakomicie komponuje się z tym najkosztowniejszym w dziejach Polski wydarzeniem gastronomicznym.
Mateczka Kozłowska w Berlinie
Po spektakularnym wytarzaniu jej na oczach całego świata w smole i pierzu z powodu nowelizacji ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej, Polska znowu została ośmieszona, tym razem nie przez Żydów i Stany Zjednoczone – co pokrywa się przynajmniej częściowo, bo kandydujący w swoim czasie na prezydenta USA, publicysta Patryk Buchanan, pół żartem, ale pół serio określił Waszyngton, jako „terytorium okupowane przez Izrael” – tylko przez Niemcy. Oto wkrótce po deportowaniu z Polski i całej strefy Schengen pani Ludmiły Kozłowskiej z powodu „niejasnych źródeł finansowania” firmowanej przez nią fundacji „Otwarty Dialog”, nie tylko dostała ona wizę niemiecką, ale w dodatku wyszedł jej naprzeciw komitet powitalny, który triumfalnie zawiódł ją prosto do Bundestagu, gdzie wygłosiła płomienne przemówienie o tym, jak to w Polsce łamane są prawa człowieków i w ogóle. Warto przypomnieć, że czegoś takiego można było się spodziewać po tym, jak stado autorytetów moralnych, żrących chleb naszego i tak już przecież wystarczająco nieszczęśliwego kraju wystąpiło z apelem, żeby gwoli otarcia pani Ludmile łez po straszliwej krzywdzie, jakiej doznała od Polski, przyznać jej obywatelstwo unijne. Przypomnijmy, kto wchodził w skład tego stada: stary ubecki konfident „Bolek”, którego bracia Kaczyńscy, zapewne testując stopień zidiocenia naszego narodu, nastręczyli Polakom na prezydenta, Seweryn Blumsztajn, co to podpisuje wszystko, co mu każą i chociaż nie rodzi, tylko „pierdoli”, pan red. Tomasz Lis z niemieckiego tygodnika dla tubylczych Polaków, grafina Róża Thun und Handechoch, obecnie na synekurze w Parlamencie Europejskim, Elżbieta Bieńkowska – również na brukselskiej synekurze, tylko jeszcze lepszej pod względem finansowym oraz pan Marcin Święcicki. Żeby cnota nie pozostała bez nagrody, a także – by poinformować młode pokolenie, skąd tym autorytetom wyrastają nogi, kilka informacji. Lech Wałęsa w latach 70-tych został konfidentem Służby Bezpieczeństwa o pseudonimie „Bolek”. Bodajże w roku 1976 został prawdopodobnie od SB przejęty przez wywiad wojskowy i zadaniowany już całkiem inaczej – nie jako prosty konfident, który donosi na kolegów, tylko jako l`agent provocateur w szeregach opozycji demokratycznej, która właśnie w tym czasie się pojawiła. Wałęsa Trafił do Wolnych Związków Zawodowych na Wybrzeżu, gdzie prezentował niezwykle radykalne „koncepcje”. Wreszcie w roku 1980 został dostarczony do Stoczni Gdańskiej, gdzie „obalił komunizm”, a przez „lewicę laicką”, czyli żydokomunę, jako naturszczyk, został wysunięty na fasadę „strony społecznej” i udelektowany Pokojową Nagrodą Nobla. Toteż zarówno generał Kiszczak przygotowujący transformację ustrojową ze strony bolszewickiej i pan Daniel Fried, który przygotowywał ją od strony amerykańskiej, nie chcieli słyszeć o żadnym innym przywódcy narodu polskiego, jak tylko o Wałęsie, który w amerykańskim Kongresie wygłosił w tym charakterze przemówienie, tłumaczone przez red. Jacka Kalabińskiego, zaczynające się od „My, naród”. I tak już Lechowi Wałęsie zostało, ale dlaczego bracia Kaczyńscy w 1990 roku akurat jego Polakom nastręczyli na prezydenta – tajemnica to wielka. Pan red. Tomasz Lis – jaki jest – każdy widzi, no a poza tym, musi słuchać swoich przełożonych z Ringer Axel Springer, bo w przeciwny razie nie tylko przestanie być przyzwoity, ale w dodatku będzie musiał siorbać cienka herbatkę. Grafina Róża -aaa, to już tradycja rodzinna. Pochodzi ona bowiem ze świętej rodziny (nee Woźniakowska), którą dalekowzroczni Niemcy futrowali jeszcze za głębokiej komuny. Oto co pisze w swoich „Dziennikach” Stefan Kisielewski pod datą 18 lutego 1973 roku o obradach 34-osobowego »komitetu konsultacyjnego koła „Znak”«:
A w drugiej części wzięli się za łby – tyle, że nie od sprawy zasadnicze, lecz znów o … paszporty. Kozioł wystąpił z wielką filipiką, że w „Znaku” są zasadnicze różnice, już myślałem, że pójdzie atak na Zabłockiego i Auleytnera (współzałożyciel Klubów Inteligencji Katolickiej, prezes KIK w Warszawie, tajny współpracownik SB „Anna”, „Jarosławski”, „Maciek” – przyp. SM) frontalny, ideowy, tymczasem owszem, poszedł, ale o… tryb ustalania wyjazdów do Niemiec. Kłócili się, prawda, ale nie o to, o co chodzi. A może już w ogóle o nic nie chodzi?!Ale Niemcy o niczym nie zapominają, zatem nic dziwnego, że teraz trzeba to wszystko odsłużyć, odpracować – no i stąd ta wrażliwość na krzywdę pani Ludmiły i pragnienie zadośćuczynienia. Elżbieta Bieńkowska – bez pozwolenia Naszej Złotej Pani nigdy nie zostałaby unijnym komisarzem, no a jaka była cena tego pozwolenia, wartego 87 tys. złotych miesięcznie – bo tyle wynosi podstawowa pensja unijnego komisarza? Jakże tedy możemy się dziwować, że i pani Bieńkowska uwija się, jak w ukropie? A najlepszy w tym towarzystwie jest oczywiście pan Marcin Święcicki. Też ze świętej rodziny, ale popełnił coś w rodzaju mezaliansu, poślubiając miłą panienkę, córkę wiecznego wicepremiera za komuny Eugeniusza Szyra. Zajmował się on w PRL gospodarką, toteż cechowało go pragmatyczne podejście również do spraw romansowych i żeby młoda para nie musiała wydłubywać kitu z okien, uczynił co następuje. Starszy Pan Święcicki kierował Komitetem Przeciwalkoholowym. Żadnych kokosów z tego nie było, aż do dnia, gdy teść-wicepremier wprowadził „korkowe”, w wysokości bodaj 1 zł od każdej sprzedanej butelki wódki. Potem pan Marcin Święcicki został nawet sekretarzem KC PZPR, no a teraz jest płomiennym szermierzem demokracji i praworządności.
Jak widać, Niemcy dysponują w Polsce sporymi wpływami i w każdej chwili mogą zmobilizować tylu folksdojczów, ilu akurat potrzeba, toteż nic dziwnego, że nie muszą liczyć się z decyzjami władz naszego bantustanu. Również w przypadku deportowania pani Ludmiły z całej strefy Schengen, przyznaniem jej niemieckiej wizy i uhonorowaniem w Bundestagu przypomniały, że „co wolno wojewodzie, to nie tobie smrodzie!” I podobnie jak wybitny niemiecki działacz socjalistyczny Herman Goering, co to mawiał, że „o tym, kto jest Żydem, ja decyduję”, rząd niemiecki może sobie lekceważyć porozumienie z Schengen, inicjując jednocześnie procedurę karną przeciwko Polsce z powodu „łamania praworządności”. Ale nie bez kozery wśród SS-manów mawiano, że „czysty typ nordycki i bez mydła jest czysty”. Wprawdzie są wątpliwości, czy Nasza Złota Pani reprezentuje czysty typ nordycki, ale tak było i wcześniej, o czym świadczą kryteria, jakim powinien był odpowiadać prawdziwy, rasowy Niemiec. Otóż powinien być blondynem – jak Hitler, powinien być szczupły – jak Goering, dobrze zbudowany – jak Goebbels i prawdziwie męski – jak Roehm.
Ale oprócz efektu dydaktycznego z akcentami komizmu, jaki wywołała niemiecka decyzja, by pani Ludmiła Kozłowska odbyła w Berlinie wjazd triumfalny, można z niej wyciągnąć również i taki wniosek, że Niemcy mają swoje rachuby na wykorzystanie banderowców – również dla spacyfikowania Polski. Jak wiadomo, w traktacie lizbońskim jest przewidziana „klauzula solidarności” w myśl której, kiedy demokracja w jakimś państwie członkowskim byłaby zagrożona, to UE może – oczywiście na prośbę tego państwa – udzielić mu „bratniej pomocy”. Dlatego w ramach walki o praworządność takim bastionem staje się zachowanie stanowiska I Prezesa SN przez panią Małgorzatę Gersdorf, która niedawno też odbywała w Niemczech triumf – ale oczywiście znacznie skromniejszy. Czy ona też wie, ze w razie czego ma w imieniu Polski złożyć takie zaproszenie – tego wykluczyć nie można. Ale gdyby te pozory legalności, o jakie zabiegał w sierpniu 1939 roku zabiegał nawet Adolf Hitler z jakichś powodów zawiodły, to w odwodzie pozostają jeszcze banderowcy, którzy z przyjemnością urządziliby w Polsce powtórkę z „wołynki” – no a wtedy zaistniałyby przesłanki przewidziane przez ustawę nr 1066, która – jak gdyby nigdy nic – obowiązuje mimo że wchodzimy już w trzeci rok „dobrej zmiany”. I ostatnia sprawa – niemiecka wiza dla pani Ludmiły Kozłowskiej jest prawdziwą wisienką na torcie, w postaci pokazowej nieudolności wszystkich tajnych służb w Polsce, które najwyraźniej nie potrafią poradzić sobie z jedną obdarzoną tupetem dziewuchą. Naprawdę z dwojga złego, lepiej już nie mieć żadnych służb, niż takie, z ABW na czele i dlatego uważam, że każda wydana na nie złotówka, jest złotówką zmarnowaną.
© Stanisław Michalkiewicz
14-15 września 2018
www.michalkiewicz.pl / www.goniec.net / www.magnapolonia.org
☞ WSPOMÓŻ AUTORA
14-15 września 2018
www.michalkiewicz.pl / www.goniec.net / www.magnapolonia.org
☞ WSPOMÓŻ AUTORA
Ilustracja © DeS
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz