Kiedy było więcej śniegu?
Ajajajajajajaj! Co się narobiło! Sprawa oparła się aż o niezawisły sąd, który w trybie wyborczym nakazał panu premierowi Mateuszowi Morawieckiemu przeprosić Platformę Obywatelską za wygłoszenie opinii, jakoby za jej rządów nie budowano dróg, a w każdym razie – nie tyle, ile buduje się teraz, to znaczy – nie tyle może „buduje”, co ile się zbudować zapowiada.
Wprawdzie zapowiada się wybudować bardzo dużo, ale mimo to dygnitarze PO unieśli się gniewem, bo jakże „nie budowano”, kiedy przecież nie tylko budowano, ale mnóstwo ludzi się przy tym nakradło i założyło stare rodziny. Takie, dajmy na to, autostrady, były w Polsce budowane znacznie drożej, niż gdzie indziej, podobnie, jak śmigłowce „Carracal” były przez Polskę kupione po cenie dwukrotnie wyższej, niż kupowały je inne kraje.
To znaczy – byłyby kupione, gdyby sławnego kontraktu stulecia nie anulował złowrogi minister Antoni Macierewicz, do którego stare kiejkuty powzięły w związku z tym śmiertelną urazę i już przy pierwszej „głębokiej rekonstrukcji rządu” stracił on stanowisko ministra obrony na rzecz podobno bardziej wyrozumiałego dla ludzkich słabości ministra Błaszczaka. „Stąd nauka jest dla żuka”, żeby nawet propagandę sukcesu uprawiać z wyczuciem.
Za komuny też wszyscy wychwalali osiągnięcia aktualnej ekipy, porównując je z zaniedbaniami ekip poprzednich – ale zawsze starali się porównywać do ekip bardzo oddalonych w czasie. Jeśli, dajmy na to, rządowa telewizja chwaliła Edwarda Gierka, że za jego rządów więcej obywateli ma telewizory, to porównywała to do czasów Bolesława Chrobrego, a w porywach gorliwości – do czasów sanacji, kiedy telewizora nie miał żaden obywatel. Żaden niezawisły sąd nie mógł niczego takiemu porównaniu zarzucić, a gdyby nawet zaczął dopatrywać się w nim jakiejś niestosowności, to partia zaraz by takiemu niezawiślakowi przypomniała, skąd wyrastają mu nogi.
I tak było bezpiecznie, bo kiedy na przykład taki pan redaktor Jerzy Wasilewski napisał, że za Gomułki było więcej śniegu, niż za Gierka, to nie tylko cenzura zdjęła mu tę publikację, ale w dodatku dostał obsztorcówę zarówno po linii partyjnej, jak i redakcyjnej. Toteż wprawdzie rzecznikująca rządowi pani Kopcińska poinformowała, że pan premier „nie musi przepraszać” Platformy Obywatelskiej, ale, że wyrok niezawisłego sądu „uszanujemy”.
To są jednak takie niewinne przekomarzania między Umiłowanymi Przywódcami z obozu płomiennych dzierżawców monopolu na patriotyzm i obozem zdrady i zaprzaństwa, bo naprawdę ważne sprawy rozgrywają się za granicami naszego nieszczęśliwego kraju.
Oto pan Grzegorz Schetyna pojechał po wskazówki do Naszej Złotej Pani do Berlina, podczas gdy lawirujący między starymi kiejkuty, a obozem płomiennych dzierżawców pan prezydent Andrzej Duda spotkał się z izraelskim premierem Beniaminem Netanjahu. Słowem – każdy ze swoim szefem, a okazją do spotkania z premierem Izraela była sesja Rady Bezpieczeństwa ONZ w Nowym Jorku, w której wziął udział również prezydent Donald Trump.
Obsypał on Polskę komplementami, które mają to do siebie, że nic nie kosztują – oczywiście strony amerykańskiej, bo strona polska ma zapłacić za to 2 mld dolarów rocznie. Chodzi oczywiście o „stałe bazy” amerykańskie w naszym nieszczęśliwym kraju, które urastają do rangi kamienia węgielnego polityki zagranicznej. Znaczy – znowu Polska pręży cudze muskuły, a nawet gorzej – bo o ile w 1939 roku wisiał nad nami miecz Damoklesa niemieckiej i sowieckiej okupacji, to teraz wisi nad nami groźba okupacji żydowskiej. Toteż prezydent Duda umizgał się w Nowym Jorku do premiera Netanjahu, oświadczając między innymi, że wspólna deklaracja polsko-izraelska z czerwca br. jest „kamieniem milowym” współpracy między Polską a Izraelem – oczywiście „strategicznej” - bo jakże by inaczej.
Warto przypomnieć, że ta deklaracja została sporządzona po spektakularnym wytarzaniu Polski na oczach całego świata w smole i pierzu za zuchwałą próbę wykorzystania narzędzia wprowadzonego na żądanie strony żydowskiej do ustawy o IPN z 1998 roku do ochrony dobrego imienia Polski. Cały „Izrael” to znaczy – światowe Żydostwo zawrzało gniewem na ten zamach na żydowski monopol na prawdę historyczną, a Polska z podkulonym ogonem musiała ten monopol uznać. Taka zatem jest postać tego „kamienia milowego”, na którym opierać się będzie to „strategiczne partnerstwo”. Z tego powodu okupacja żydowska może być jeszcze straszniejsza od niemieckiej i sowieckiej, bo nie będzie od niej żadnej ucieczki, ani żadnej nadziei na jej zakończenie.
Skoro Nasz Najważniejszy Sojusznik uchwalając ustawę nr 447 JUST przyjął na siebie obowiązek dopilnowania, by żydowskie roszczenia majątkowe zostały przez Polskę wykonane, to zostaną zrealizowane – a w związku z tym pan prezydent Duda zaproponował zainstalowanie tutaj „Fortu Trump”, bo jużci – ktoś przecież musi pilnować mniej wartościowego narodu tubylczego, żeby się antysemicko nie bisurmanił, przynajmniej na początku, bo po stu latach wszyscy się przyzwyczają, że „antysemityzm” jest nie tylko „myślozbrodnią”, ale i grzechem – o co zadbają już kadry ukształtowane przez Jego Ekscelencję abpa Grzegorza Rysia – tego samego, który oświadczył, że „żadna religia nie ma monopolu na prawdę”.
Co zatem „przepowiada” Jego Ekscelencja? Tajemnica to wielka i dobrze – bo i po co ludziom wiedzieć takie rzeczy? Jak zauważył Józef Stalin, „kadry decydują o wszystkim”, więc jak tak dalej pójdzie, to znaczy – jak różne drapichrysty będą tresować tak zwane „masy” w rozmaitych „dniach judaszyzmu”, to po stu latach wszelka myśl o odzyskaniu wolności może umrzeć na uwiąd starczy.
Jak mawiał Stefan Kisielewski, ktoś, kto nie zna smaku mięsa, nie tęskni za nim, delektując się strawą, jaką nasi okupanci przygotują dla swojej trzody. Zatem okupantowi podporządkują się duchowo i partyjni i bezpartyjni, wierzący i niewierzący – chociaż oczywiście każdy motywowany po swojemu – bo w demokracji, jak to w demokracji – trzeba będzie czymś się „pięknie różnić”, więc zawsze będziemy mogli się spierać, czy za Tuska było więcej śniegu, niż za pani Beaty Szydło, czy premiera Morawieckiego, słowem - „takie widzieć świata koło, jakie tępymi zakreślim oczy”.
Zresztą po cóż podnosić wzrok ku górze, skoro „Gazeta Wyborcza” poświęca coraz więcej miejsca studiom nad „pupą”? Oczywiście damską i przeciwstawia „ściągnięte, schowane i sztywne tyłki” tubylczych, mniej wartościowych pod tym względem kobiet, „pupom” na Jamajce, które „żyją własnym życiem”, gdy właścicielka idzie. Cóż, najwyraźniej i pan redaktor Michnik się starzeje i w poczuciu nieuchronnego i zbliżającego się finiszu, koncentruje się na istocie rzeczy, pomijając wszelkie akcydentalia.
Ale to tylko taki przerywnik, bo już wkrótce przyjdzie czas na rzeczy poważne – jak tylko Europejski Trybunał Sprawiedliwości odpowie na „pytania prejudycjalne” warszawskich sędziów Sądu Ostatecznego, co to sypiają z konstytucjami i aż strach pomyśleć, jakie z tej sodomii może wylęgnąć się potomstwo?
Czynności konkludentne
Do rozstrzygnięcia konkursu na obsadzenie co najmniej 50 tysięcy synekur, z których najgorsza daje jednak szczęśliwemu posiadaczowi co najmniej 36 tysięcy złotych rocznie, nie mówiąc już o tym, co tam uzbiera sobie na boku, pozostało niewiele ponad 3 tygodnie, więc nic dziwnego, że w naszym i tak już przecież wystarczająco nieszczęśliwym kraju, narasta atmosfera jurydyczna. Nie tylko za sprawą osobników płci obojga, co to nie mogą już dłużej wytrzymać bez konstytucji i nie tylko ubierają pomniki w koszulki z napisem „konstytucja”, ale nawet zakładają je na siebie. Dwoje takich mogła zobaczyć cała Polska przy okazji meczu siatkówki z Serbią. Ponieważ siedzieli na samym przedzie, to podobno Serbowie zapatrzyli się na to dziwowisko i dlatego z Polską przegrali. Jak się okazuje, nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło i nawet perwersja na tle konstytucji może przynieść dobre owoce. Ale perwersja to jedna sprawa, a zresztą – wcale nie wiadomo, czy to w ogóle perwersja, bo skoro stary żydowski finansowy grandziarz wyłożył ostatnio na takie przedsięwzięcia aż 18 miliardów dolarów, to nawet za jedną milionową część tej sumy można nie tylko kupić koszulek z konstytucjami, ile tylko dusza zapragnie, ale w dodatku – wynająć tylu obrońców praworządności, ilu tylko będzie potrzeba. Wydaje mi się tedy, że nic by się nie stało, gdyby takiego, dajmy na to, pana Kasprzaka, przebadało jakieś konsylium weterynarzy, jako że wścieklizna jest przecież chorobą odzwierzęcą – bo może on wcale nie chory, tylko cwany i kuty na cztery nogi! Pan Mateusz Kijowski na obronie demokracji też kręcił lody, ale- powiedzmy sobie szczerze – w porównaniu z 18 miliardami dolarów, to mizeria i grzbietówa, podczas gdy na obronie praworządności – ooo, tu już można nawet założyć starą rodzinę, więc nic dziwnego, że nawet niezawiślacy z Sądu Najwyższego uwijają się jak w ukropie i bombardują przebierańców z Luksemburga „pytaniami prejudycjalnymi” w nadziei, że ktoś to poświęcenie dla praworządności wreszcie zauważy i odpowiednio wynagrodzi. Tymczasem atmosfera jurydyczna narasta nie tylko z powodu zaostrzającej się walki o praworządność, ale i ze względu na nieubłagane zbliżanie się terminu rozstrzygnięcia wiadomego konkursu. Na zwycięzców czekają nie tylko nagrody w postaci oficjalnych możliwości dojenia Rzeczypospolitej, ale i utrwalenia pozycji towarzyskiej. Taki jeden z drugim nagrodzony będzie mógł przyjaciołom podarować koncesje na hurtownie spirytusu, czy stacje benzynowe, a w miejscowościach atrakcyjnych – przygotować grunt pod rozmaite korzystne operacje, zwane przez prostactwo „przekrętami”, naturalnym przyjaciółkom podarować futra i brylanty, które – jak wiadomo – są prawdziwymi przyjaciółmi każdej kobiety, żony zaprenumerują „Twój Styl” i nauczą się jeść bezę – i słusznie, bo kogóż wynagradzać w tych zepsutych i przeżartych korupcją czasach, jak nie tych, którzy gotowi poświęcić się dla Polski? Toteż nawet Centralne Biuro Antykorupcyjne podchodzi do takich rzeczy realistycznie – bo któż rozsądny dziwowałby się, że w nocy jest ciemno, a w dzień jasno? Nawet z punktu widzenia teologicznego wszystko wydaje się w jak najlepszym porządku, jako że w Starym Testamencie zapisano przecież spiżowe słowa, że „nie zawiążesz gęby wołowi młócącemu”. Toteż niezawisłe sądy bombardowane są oskarżeniami, w których pretendenci do wspomnianych grządek podsrywają się nawzajem „w trybie wyborczym” – a najważniejszą była chyba przegrana pana premiera Morawieckiego z powodu wygłoszenia opinii, że za poprzedniego reżymu nie budowano tylu dróg i mostów, co teraz, za reżymu aktualnego. „Stąd dla żuka jest nauka”, że jeśli już nie może wytrzymać bez porównywania, żeby porównywał z czasami bardziej odległymi, na przykład – z panowaniem Bolesława Chrobrego, albo nawet i okresem późniejszym, jako że jeszcze w wieku XVII kursowało powiedzenie, że „polski most, niemiecki post, włoskie nabożeństwo – wszystko to błazeństwo!” Nawiasem mówiąc, niektóre z tych opinii na naszych oczach znowu nabierają aktualności, zwłaszcza po kolejnym już wystąpieniu Jego Ekscelencji arcybiskupa Vigano do papieża Franciszka.
Ale dość już tych dygresji, bo chciałbym zwrócić uwagę na tak zwane czynności konkludentne, to znaczy takie, które więcej wyjaśniają, niż mówią. Po zakomunikowaniu przez gadatliwego prezydenta Donalda Trumpa, że Polska jest „strategicznym partnerem” Stanów Zjednoczonych, w niektórych kręgach zapanowały nastroje mocarstwowe. Co prawda pan dr Targalski, co to zdemaskował mnie po raz kolejny jako ruskiego agenta, właśnie ofuknął prezydenta Trumpa, żeby zamiast komplementów, których sadzi nam co niemiara, przysłał tu więcej „marines”, ale inni utracili poczucie rzeczywistości już dawniej. Poza tym, gdyby nawet „Fort Trump” został zbudowany w każdej Pipidówce, to Polska wcale nie musiałaby od tego nabrać rangi mocarstwowej, a najwyżej zarobić na opinię amerykańskiego obozu warownego – bo przecież nawet chyba pan dr Targalski nie myśli, że ci „marines” będą słuchali rozkazów rządu polskiego.
Tedy – jak pisał poeta jeszcze za pierwszej sanacji – „Gardłuje jeden z drugim za Polską mocarstwową, a tobie za Imperium kąt w szynku, bujna głowo! Tobie naftowa lampa Indiami w butelkach płonie, nędzę ojczystą przetapiasz w stare zamorskie kolonie!” Tymczasem z czynności konkludentnych wynika coś zupełnie innego, nie tylko, że Polska nie jest żadnym mocarstwem, ale że w ogóle jest państwem, z którym tak naprawdę nikt się nie liczy. Oto nie tak dawno, z inicjatywy ABW, Polska deportowała panią Ludmiłę Kozłowską nie tylko z obszaru naszego nieszczęśliwego kraju, ale z całej „strefy Schengen” – bo stosowna umowa stanowi, że taka decyzja obejmuje wszystkie kraje strefy. Tymczasem już wkrótce pani Ludmiła nie tylko otrzymała wizę Republiki Federalnej Niemiec, ale w dodatku dostąpiła zaszczytu wygłoszenia płomiennego przemówienia w Bundestagu. O ile wizę można by jeszcze uznać za efekt jakiegoś nieporozumienia, to ostentacja w Bundestagu, gdzie pani Ludmiła nie zostawiła na Polsce suchej nitki, na karb żadnego nieporozumienia polożona być nie może. Znaczy to, że przez tę czynność konkludentną Niemcy pokazały Polsce, gdzie może sobie wsadzić swoje suwerenne decyzje. Warto dodać, że są to te same Niemcy, które wykorzystują nie tylko niemieckich owczarków wysuniętych na fasadę Komisji Europejskiej, ale również – przebierańców z luksemburskiego ETS, do sztorcowania Polski z powodu naruszania praworządności przez reżym Jarosława Kaczyńskiego. Nasi dygnitarze owszem – zaprotestowali, ale – jak zauważył ruski poeta Majakowski – „jednostki głosik cieńszy od pisku”. Toteż nie minęło wiele czasu, kiedy pani Ludmiła Kozłowska została z wielkimi honorami przyjęta w samym najgłówniejszym legowisku praworządności, czyli w Brukseli, gdzie za protekcją niejakiego Guya (nigdy nie wiem, czy to imię powinno się wymawiać przez „G”, czy raczej – przez „H” nieme) Verhofstadta, obsztorcowała Polskę, że przyjmuje „postsowieckie standardy”. Na fotografii mogliśmy zobaczyć asystującą małżonkom Ludmile Kozłowskiej i Bartoszowi Kramkowi panią hrabinę Różę Thun und Handehoch, co też stanowi czynność konkludentną, pokazującą że nie tylko Niemcy mają swoje rachuby na wykorzystanie w Polsce banderowców do destabilizacji państwa, ale że mogą liczyć na tubylczych folksdojczów.
Hitler ze Stalinem się radują
Za sprawą politycznej poprawności również w Polsce odżywają ulubione zasady wybitnego przywódcy socjalistycznego Adolfa Hitlera, wśród nich – zasada odpowiedzialności zbiorowej. Wystarczyło na przykład, by ktoś był Żydem, żeby został wpakowany do komory gazowej, a potem – spopielony w krematorium przez Sonderkomando, w którym pracowali inni Żydzi. Wydawałoby się, że kto, jak kto, ale Żydzi powinni zwalczać zasadę odpowiedzialności zbiorowej nawet instynktownie, ale okazuje się, że jest akurat odwrotnie. Oto na wieść o wyroku wydanym przez panią sędzię Annę Łosik z poznańskiego Sądu Okręgowego, żydowska gazeta dla Polaków pod redakcją pana red. Adama Michnika wprost pieje z zachwytu, że taki „rewolucyjny” ten wyrok i w ogóle. Nietrudno się domyślić przyczyn takiego zachwytu redakcyjnego Judenratu. Wspomniany wyrok został wydany w procesie przeciwko księdzu, który wymuszał obcowanie płciowe z panienką z patologicznej, pijackiej rodziny. Pani sędzia Łosik przyznała panience odszkodowanie w wysokości miliona złotych oraz dożywotnią rentę – ale nie od sprawcy przestępstwa, tylko od Zgromadzenia Księży Chrystusowców, do którego sprawca przestępstwa należał. Wyrok jest „rewolucyjny” o tyle, że polskie prawo karne, podobnie jak ustawodawstwo innych państw cywilizowanych, stoi na gruncie indywidualizacji odpowiedzialności karnej, która polega na tym, że za przestępstwo odpowiada jego sprawca, ewentualnie podżegacz i pomocnik – ale nie jakieś osoby trzecie. Tymczasem pani sędzia Anna Łosik odeszła od tej zasady w stronę zasady odpowiedzialności zbiorowej, powołując się na art. 430, czy 429 kodeksu cywilnego stanowiący, że „kto powierza wykonanie czynności drugiemu, ten jest odpowiedzialny za szkodę wyrządzoną przez sprawcę przy wykonywaniu powierzonej mu czynności, chyba, że nie ponosi winy w wyborze, albo że wykonanie czynności powierzył osobie, przedsiębiorstwu lub zakładowi, które w zakresie swojej działalności zawodowej trudnią się wykonywaniem takich czynności”. Z brzmienia tego przepisu wynika wyraźnie, że – po pierwsze – nie chodzi tu o szkody wyrządzone wskutek przestępstwa, skoro mowa jest o możliwości powierzenia czynności osobie, przedsiębiorstwu czy zakładowi, które trudnią się wykonywaniem takich czynności zawodowo. Trudno bowiem podejrzewać ustawodawcę, że mówiąc o „przedsiębiorstwie” lub „zakładzie” miał na myśli gang specjalizujący się w „mokrej robocie” na zlecenie. Po drugie – że nie ma żadnych dowodów, by Zgromadzenie Księży Chrystusowców „zlecało” skazanemu na 4 lata więzienia księdzu dokonywanie gwałtów lub innych czynów nierządnych z ową panienką. Dlaczego zatem pani sędzia Anna Łosik z Sądu Okręgowego w Poznaniu oparła swoje „rewolucyjne” orzeczenie na takiej, wątpliwej prawnie podstawie? Ponieważ ona mi się nie zwierza, przeto jestem skazany na domysły. Pierwsza przyczyna to taka, że pani sędzia Anna Łosik jest głupia. Tego z góry wykluczyć nie można, bo ja sam na przykład znałem kolegów ze studiów, którzy w powszechnej opinii uchodzili za ociężałych umysłowo, ale potem, jakby nigdy nic, zostawali sędziami lub prokuratorami, bo na przykład zapisywali się do partii, albo pochodzili z porządnych, ubeckich dynastii. Oczywiście takie przypuszczenie byłoby nieuprzejme, zwłaszcza, że pani sędzia Anna Łosik awansowała do Sądu Okręgowego, więc jakieś zalety musi mieć, jak nie intelektualne, to przynajmniej – jak to w przypadku Andrzeja Olechowskiego określił nasz Kukuniek, czyli Lech Wałęsa - „fizjologiczne i inne”. Nigdy nie widziałem pani sędzi Anny Łosik, więc na temat jej zalet „fizjologicznych” nie będą się wypowiadał. W takim razie mogłyby wchodzić w grę jeszcze te „inne”, które w przypadku pana Andrzeja Olechowskiego nawet Lech Wałęsa określił tak enigmatycznie. Czy miał na myśli tajną współpracę Andrzeja Olechowskiego ze sławnym „wywiadem gospodarczym”, który zarejestrował go pod pseudonimem „Must”? Bardzo możliwe, bo Lech Wałęsa też został zarejestrowany przez SB pod pseudonimem „Bolek” i kto wie, czy przypadkiem nie z tego powodu został prezydentem naszego nieszczęśliwego kraju? Skoro pojawia się choćby cień możliwości, że z powodu tajnej współpracy z bezpieką można w Polsce zostać prezydentem, to cóż dopiero – sędzią Sądu Okręgowego w Poznaniu? W takiej sytuacji tajna współpraca wcale nie musiałaby wykluczać głupoty, jako przyczyny nominacji pan Anny Łosik na sędzię Sądu Okręgowego w Poznaniu, bo niektórzy oficerowie prowadzący wolą, by konfident nie był mądrzejszy od nich samych.
Jeśli tak by rzeczywiście było, to pani sędzia Anna Łosik nie byłaby odosobniona. Znalazłaby się przynajmniej w towarzystwie pani prof. Moniki Płatek, tej samej, której się wydawało, że „w związkach jednopłciowych rodzi się tyle samo dzieci, a często więcej, niż w związkach różnopłciowych”. Pani profesor Monika Płatek jest już wprawdzie dużą dziewczynką, bo już 65-letnią, a sprawia wrażenie, jakby nie wiedziała, skąd biorą się dzieci. Zresztą – kto wie – może wiedziała, ale już zapomniała? Ale mniejsza z tym, bo pani prof. Płatek, która również podziela opinię o „rewolucyjnym” charakterze wyroku wydanego przez panią sędzię Annę Łosik, aprobuje go jeszcze z innego powodu. Otóż jej zdaniem milion złotych odszkodowania plus 800 złotych dożywotniej renty miesięcznie, to „nic” w porównaniu z dochodami Kościoła. Znaczy – skoro na biednego nie trafiło, to trzeba go wyszlamować, jak nie pod takim, to pod innym pretekstem. Tak właśnie myśleli i postępowali bolszewicy, więc nic dziwnego, że pani prof. Płatek nie tylko skłania się ku bolszewizmowi, ale nawet z ramienia Zjednoczonej Lewicy, czyli konglomeratu partyjniaków, konfidentów i pożytecznych idiotów, kandydowała w 2015 roku do Senatu – na szczęście bez powodzenia. Gdyby jednak została senatoressą, to niewątpliwie z tego wyboru ucieszyłby się Józef Stalin, podobnie jak z wyroku pani sędzi Anny Łosik musi cieszyć się Adolf Hitler. No dobrze – ale dlaczego cieszy się z tego orzeczenia redakcyjny Judenrat? To proste – zasada odpowiedzialności zbiorowej przyda się znakomicie do wyszlamowania Kościoła katolickiego, którego Żydzi nienawidzą od ponad 2 tysięcy lat. Okazuje się, że wbrew przypisywanym ich zaletom, oni też nie są specjalnie mądrzy, bo najpierw popierają zasadę odpowiedzialności zbiorowej, a potem się dziwują, że palą nimi w piecach.
© Stanisław Michalkiewicz
28-29 września 2018
www.goniec.net / www.magnapolonia.org / www.michalkiewicz.pl
☞ WSPOMÓŻ AUTORA
28-29 września 2018
www.goniec.net / www.magnapolonia.org / www.michalkiewicz.pl
☞ WSPOMÓŻ AUTORA
Ilustracja © DeS ☞ tiny.cc/des
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz