Współczesny teatr (a jest nim praktycznie każde wystąpienie telewizyjne) z dialogu całkowicie prawie zrezygnował, na rzecz chóru. Zaprasza się do studia parę osób i pozwala na „swobodną wymianę myśli”.
Wolna amerykanka dyskusji polega na przekrzyczeniu pozostałych. Rację ma ten, kto potrafi najgłośniej i nieprzerwanie mówić cokolwiek. Pozostali nie dają oczywiście za wygraną i powstaje kakofonicznie zgodny, atonalny chór, w którym każdy śpiewa własną pieśń, nie przejmując się innymi, a najmniej ewentualnymi słuchaczami, bo ci na ogół szybko dają za wygraną i sięgają po pilota.
Zastanawiam się, skąd się wzięła ta chóralna nowomowa. Przypuszczam, że taki styl narzuciło młode pokolenie wychowane w kulcie asertywności. Dawniej bowiem młody, zwłaszcza inteligentny człowiek, spostrzegał dość wcześnie, że może czegoś nie wiedzieć i zbłaźnić się nieprzemyślaną wypowiedzią. Obecnie takich obaw nie ma. To co kiedyś postrzegane było jako chamstwo, czy głupota, jest nazywane nowocześnie asertywnością i jak najbardziej pożądane. Kiedy doda się do tego jeszcze poprawność polityczną zabraniającą nazywać rzeczy po imieniu, powstaje mieszanina piorunująca w postaci powszechnego, fermentującego bełkotu.
Wszyscy mówią, nikt nie słucha i może o to właśnie chodzi?
© Małgorzata Todd
8 września 2018
źródło publikacji:
„Chórzyści 34/2018 (375)”
8 września 2018
źródło publikacji:
„Chórzyści 34/2018 (375)”
Ilustracja © brak informacji / Archiwum ITP
Audio © Małgorzata Todd
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz