„Małą mądrością...”
Szwedzki kanclerz Axel Gustafson Oxienstierna powiedział kiedyś swojemu synowi; „Czyż nie wiesz mój synu, jak mało potrzeba rozumu do rządzenia światem?” Warto zwrócić uwagę, że Oxienstierna sam był kanclerzem, więc o rządzeniu coś tam przecież musiał wiedzieć, ale nawet i bez niego możemy się o słuszności tego spostrzeżenia przekonać, rozglądając się dokoła. Starożytni Rzymianie, co to każde spostrzeżenie zaraz ubierali w postać pełnej mądrości sentencji mawiali: „si veritatis requiris circumspice”. Co prawda w oryginalnym brzmieniu sentencja ta brzmiała trochę inaczej i dotyczyła pomnika, ale przecież nie tylko za pomnikami możemy się rozglądać, ale za prawdą również. Tym bardziej, że ostatnio prawda tak ściśle łączy się z pomnikami, że sprawia to wrażenie identyfikacji. Oto prezes Kaczyński przez ładnych parę lat rozhuśtywał emocjonalnie swoich wyznawców „dążeniem do prawdy” w sprawie katastrofy smoleńskiej.
Rozhuśtywanie to przyniosło oczywiście efekty w postaci przekonania, jakie zapanowało wśród tak zwanych „szerokich mas”, że tę prawdę poznały i to na zasadzie wiedzy apriorycznej, niekiedy utożsamianej z objawieniem. Tak właśnie określił swoją metodę poszukiwania prawdy pan dr Jan Tomasz Gross, awansowany z tej racji przez Sanhedryn na „historyka” i to od razu - „światowej sławy”. Aliści kiedy emocje towarzyszące katastrofie smoleńskiej zaczęły się wypalać, pan prezes Kaczyński chwalebnie się w tym spostrzegł i ogłosił, że jak tylko na Placu Piłsudskiego stanie kolejny pomnik prezydenta Lecha Kaczyńskiego, to „dążenie do prawdy” zostanie zakończone ostatecznym zwycięstwem. Pomnik w kształcie schodów donikąd na Placu Piłsudskiego stanął, ale – powiedzmy sobie szczerze – prawdy o katastrofie smoleńskiej nadal nie znamy. Przykład ten świadczyłby tedy, że znak równości między pomnikami, a prawdą, ma charakter pozorny.
Więc kiedy tak rozglądamy się dokoła, to niezależnie od pomników, których buduje się jakby coraz więcej, dostrzegamy coraz więcej absurdów i nonsensów, które świadczą, że rzeczywiście do rządzenia światem wcale nie potrzeba wielkiego, a nawet żadnego rozumu. Co więcej – im mniej rozumu ma taki jeden z drugim Umiłowany Przywódca, z tym większą pewnością siebie rządzi. Zwrócił na to uwagę XVII wieczny francuski aforysta, Franciszek ks. De La Rochefoucauld, pisząc, że „nikt nie jest zadowolony ze swojej fortuny, każdy – ze swego rozumu.” O trafności tergo spostrzeżenia możemy przekonać się na przykładzie pana red. Tomasza Lisa. Czy jest on zadowolony ze swojej fortuny – tego nie wiem, bo on mi się nie zwierza, chociaż z różnych publikacji można przypuszczać, że sporo sobie uzbierał. Niech mu tam będzie na zdrowie tym bardziej, że sprawia on też wrażenie zadowolonego ze swego rozumu, jak mało kto. Objawia się to między innymi w skłonności do wydawania rozmaitych kategorycznych opinii. I taką właśnie opinię wydał o mistrzu świata w boksie Michale Tysonie, który wystąpił w nagraniu z bardzo sympatyczną wypowiedzią na temat Powstania Warszawskiego. Pan red. Tomasz Lis dał w związku z tym wyraz swemu oburzeniu, przypominając rozmaite grzechy Michała Tysona i sugerując, że taki grzesznik nie ma prawa wypowiadać się na temat tego Powstania. Pomijając już to, że i panu red. Tomaszowi Lisowi można by niejeden grzech wytknąć i zademonstrować, to opinia, jakoby grzesznik nie miał prawa wypowiadać się na temat Powstania Warszawskiego wydaje się wyjątkowo głupia, podobnie zresztą, jak wiele innych opinii wygłaszanych przez pana red. Tomasza Lisa. Przecież nawet największy grzesznik może powiedzieć prawdę i to nie tylko w sprawach prostych, na przykład krzesło nazywając krzesłem, ale i w bardziej skomplikowanych. Pan red. Tomasz Lis prawdopodobnie tego nie wie, bo i skąd miałby takie rzeczy wiedzieć? - ale w pierwszych wiekach chrześcijaństwa rozgorzał na ten temat spór między tzw. „donatystami” i „antydonatystami”. Tło tego sporu nazwalibyśmy dzisiaj „lustracyjnym”, więc być może ta okoliczność wzbudza w panu red. Tomaszu Lisie instynktowną niechęć, co niestety owocuje głupimi opiniami. Chodziło to tzw. „tradytorów”, to jest duchownych, którzy w czasie ostatnich wielkich prześladowań za cesarza Dioklecjana, pod groźbą tortur, albo i na torturach, wydawali rzymskim bezpieczniakom egzemplarze Nowego Testamentu. Na tle incydentu związanego z wyświęceniem nowego biskupa w Północnej Afryce pojawiła się kwestia, czy ci tradytorowie mogą sprawować sakramenty. Donatyści twierdzili, że nie, a antydonatyści – że mogą. Spór ten rozstrzygnął ostatecznie św. Augustyn mówiąc, że kondycja moralna kapłana nie ma wpływu na ważność sprawowanych przez niego sakramentów. Skoro tedy nawet konfidenci SB, czy WSI mogą sprawować Eucharystię i spowiadać (inna sprawa, że spowiedź u konfidenta siłą rzeczy musi być obarczona ogromnym ryzykiem), to cóż tu mówić o zdolności Michała Tysona do wypowiadania się, nawiasem mówiąc, bardzo życzliwego, o Powstaniu Warszawskim? Znajomy francuski pisarz i dziennikarz Guy Sorman mówił mi kiedyś, że nigdy nie należy lekceważyć potęgi ignorancji. Przekonałem się o tym wielokrotnie, również i teraz, bo pan red. Tomasz Lis uchodzi za osobę bardzo w Polsce dzisiejszej wpływową.
Ale merytoryczna strona zagadnienia to jedno, a praktyczna, to rzecz druga. Otóż cokolwiek by nie powiedzieć o Michale Tysonie, jest on postacią znacznie bardziej znaną w świecie, niż pan red. Tomasz Lis. Być może powinno być odwrotnie, ale tak się składa, że nie jest. Gdyby, dajmy na to, ktoś nawet zmusił pana red. Tomasza Lisa to wykrztuszenia z siebie paru życzliwych słów na temat Powstania Warszawskiego, to świat nie przyjmie tego do wiadomości choćby z tego powodu, że nie ma pojęcia o istnieniu pana red. Tomasza Lisa. Wypowiedź Michała Tysona z pewnością zauważy i kto wie, czy nie przyjmie jej do wiadomości, zwłaszcza w sytuacji, gdy nic na ten temat dotychczas nie wiedział? Poważne państwa bardzo się o takie rzeczy starają i nawet nie szczędzą na to grosza, podczas kiedy rząd „dobrej zmiany” akurat wyfutrował ciężkimi milionami jakichś filutów z Polskiej Fundacji Narodowej, która ma „promować Polskę” wśród rekinów i wielorybów.
Tym bardziej dziwię się PT Powstańcom Warszawskim, którym nie spodobało się, że Michał Tyson założył na rękę AK-owską opaskę powstańczą, przez co podobno ją „sprofanował”? Czyżby powstańcy woleli, żeby – mówiąc o Powstaniu Warszawskim - założył opaskę z Gwiazdą Dawida, albo z sierpem i młotem? Trudno to zrozumieć, podobnie jak pomysł, by wszystkim powstańcom warszawskim przyznać ordery Virtuti Militari. Przecież taki gest byłby obelgą wobec tych, którzy na ten order musieli napocić się krwią! I tak już to polskie odznaczenie zostało sprofanowane przez Edwarda Gierka, który 21 lipca 1974 roku przyznał Krzyż Wielki Orderu Virtuti Militari Leonidowi Breżniewowi, który nawet w Armii Czerwonej nie był żadnym wyższym dowódcą (a Krzyż Wielki przyznaje się Naczelnemu Wodzowi za wygraną wojnę), co zresztą w 1990 roku trzeba było „uchylić”. Nadawanie orderu przyznawanego za osobistą odwagę w boju każdemu, kto w takim boju tylko brał udział, przyczynia się do inflacji takiego odznaczenia. Zgodnie z obowiązującym w Polsce prawem, Virtuti Militari może być nadawany w zasadzie podczas wojny, ewentualnie w okresie 5 lat po jej zakończeniu. Wprawdzie był precedens polegający na przyznaniu w 1921 roku orderu Virtuti Militari uczestnikom Powstania Styczniowego, ale tylko 59 weteranom spośród 3600 jeszcze żyjących – więc nie miało to charakteru ani masowego, ani automatycznego. Kto zatem dzisiaj podpuszcza powstańców warszawskich do takich protestów i do wysuwania takich pomysłów?
Czastuszki praworządne i reparacyjne
Nadchodzą ciężkie czasy. Dzisiaj jeszcze tego nie widać, bo rządowa telewizja codziennie odkrywa jakiś nowy sukces, podczas gdy telewizje nierządne, w większości założone przy udziale starych kiejkutów i pieniędzy ukradzionych z FOZZ, zaabsorbowane są walką o „wolne sądy” - z czego wielu pożytecznych, a także szkodliwych idiotów (bo skoro są idioci pożyteczni, to a contrario, muszą być również i szkodliwi) wyciąga wniosek, że byle tylko pani Małgorzata Gersdorf jakoś dotrwała na stanowisku I Prezesa Sądu Najwyższego do kwietnia 2020 roku i dozbierała sobie jeszcze trochę do alimentów uciułanych na sławnej niezawisłości – a Polska znowu będzie rosła w siłę, a ludzie żyli dostatniej, czyli – jak za Gierka - zwłaszcza gdyby jeszcze do władzy powrócił Donald Tusk. Pan profesor Zajadło, który z racji swego zacietrzewienia powinien nazywać się „Zajadły”, nawołuje do pisania donosów do niemieckiego owczarka Franciszka Timmermansa, co jest bardzo podobne do obyczaju dość powszechnego w Związku Sowieckim za czasów Józefa Stalina. Obyczaj pisania listów do Stalina został nawet uwieczniony w słynnych „czastuszkach”, kiedy to panienka przechwala się: „ja w kołchozie urodiłas’ i w kołchozie moja mat’, ja w kołchozie nauczyłaś pisma k’Stalinu pisat’; hej hej Dunia ma, Dunia diewuszka maja!” Kto wie, czy za sprawą pana prof. Zajadły obyczaj ten nie odżyje, a jakiś poeta nie uwieczni go na przykład w utworze disco-polo? Na przykład: „Po Warszawie reżym hula, pije i zakansza. Nie ma rady, trzeba wysłać list do Timmermansa. Hej, hej Dunia ma, Dunia diewuszka maja!” W ten sposób nowoczesność łączyłaby się z tradycją, co mogłoby przypomnieć panu prof. Zajadle młode lata, aż łzami wzruszenia skropiłby własne kalesony. W ogóle te czastuszki byłyby dobre na każdą okazję i kiedy dzisiaj na przykład znowu odżywa sprawa Krymu, warto by przypomnieć stosowną czastuszkę: „W Kawkazie balsza gora, Siewastopol widno. Tam Kazak j...ł kazła, kak jemu nie stydno!” Taka czastuszka nie tylko ukazywałaby wspólnotę losów narodów kaukaskich z udręczonym Krymem, ale i przypominała o ukraińskiej suwerenności nad tym półwyspem, skoro kozłem zajmuje się tam nie jakiś kacap, tylko przecież „Kozak”. Podobnie czastuszkami można by ożywić i wzbogacić różne wspomnienia kombatanckie, zwłaszcza gdy chodzi o starszych i mądrzejszych. Na przykład: A mój diadia był matros, razbił ch... parowoz, a mój toże nie kalieka, ubił ch... czeławieka”. W ten sposób, językiem wprawdzie cokolwiek dosadnym, wyeksponowane byłyby jednak słuszne treści w postaci ciosów zadawanych złym nazistom, a jednocześnie podkreślona zostałaby tężyzna fizyczna i wigor kombatantów. Gdyby więc płomienni szermierze w większym niż dotąd stopniu wykorzystali czastuszki, to walka o praworządność nabrałaby nieoczekiwanych rumieńców.
Rozgadałem się o tych czastuszkach, a tymczasem chodzi przecież o to, że idą ciężkie czasy. Jeśli nawet jeszcze tego nie widać, to przecież zapowiadane są one przez wymowne zwiastuny. Oto prezydent Nowego Sącza wystąpił z PiS-u na wieść, że Biuro Polityczne tej partii poparło na to stanowisko kandydaturę pani Mularczykowej. Najwyraźniej państwo Mularczykowie uważają, że diety poselskie już wkrótce nie wystarczą, a w tej sytuacji trzeba przyssać się do Rzeczypospolitej jeszcze w jednym miejscu. Skoro na nadejście ciężkich czasów przygotowują się politycy, którzy przecież coś tam muszą wiedzieć, to cóż dopiero mają myśleć zwykli obywatele? Oni przecież na żadne poselskie diety liczyć nie mogą, a w dodatku, niczym miecz Damoklesa, wiszą im nad głowami Żydzi ze swoimi „roszczeniami”. Co tu ukrywać, dobrze to nie wygląda, zwłaszcza, że nieubłaganie zbliża się termin wyborów – najpierw samorządowych, a potem – parlamentarnych i prezydenckich. Euforia z powodu „500 plus” na długo może nie wystarczyć, katastrofa smoleńska już się wypaliła, w czym pan prezes Kaczyński chwalebnie się spostrzegł i po postawieniu na Placu Piłsudskiego pomnika w postaci schodów donikąd ogłosił ostateczne zwycięstwo – no a czym w takim razie rozhuśtywać emocjonalnie szerokie masy, żeby nie tylko głosowały, ale w dodatku – żeby głosowały prawidłowo?
Jak pamiętamy, jeszcze w połowie roku 2017 prezes Kaczyński wpadł na pomysł, by zażądać od Niemiec reparacji wojennych. To znaczy – nie tyle może „zażądać” - bo aż do tej pory żaden przedstawiciel rządu tego głupstwa nie zrobił – co ogłosić, że będziemy „dążyć” do uzyskania tych reparacji, podobnie jak wcześniej „dążyliśmy” do „prawdy” o Smoleńsku. Nie bardzo jednak było wiadomo, jak tu „dążyć” - „a tymczasem na Newie cumował już krażownik Aurora” - jak śpiewał Maciej Zembaty w piosence o Anastazji Pietrownie („Anastazja Pietrowna, Anastazja, kto ty jesteś: Europa, czy Azja? Eti biełyje ruki, eti czornyje głaza, taki czorny, czto łutsze nie lzia” - a potem następował recitatiw: „na twarz Anastazji Pietrowny padały płatki śniegu wielkości złotych pięciorublówek – a tymczasem na Newie cumował już krążownik Aurora. A potem krążownik Aurora wystrzelił – i od tej pory śpiewamy inne piosenki!”). Więc i teraz na Newie zacumował krążownik Aurora w postaci pana Jana Zbigniewa Potockiego, który uważa się za prezydenta Polski. Pan Jan Zbigniew Potocki, w dodatku używający hrabiowskiego tytułu, właśnie wygrał 850 mld dolarów tytułem reparacji wojennych od Niemiec przed Europejskim Sądem Polubownym, Sądem Arbitrażowym w Ciechanowie, działającym przy Regionalnym Klubie Biznesu w Opinogórze. Ponieważ „na tym świecie pełnym złości nigdy nie dość jest przezorności”, prezes Jarosław Kaczyński najwyraźniej uznał, że trzeba wykonać jakiś gest („Smoła czarna jest i lepka. Kreda zasię – biała jest. Komu pęknie w głowie klepka, niech uczyni czarny gest” - zaleca w takich sytuacjach poeta), żeby pokazać, że PiS też „dąży”. Tedy Wielce Czcigodny pan Arkadiusz Mularczyk ogłosił, że wystąpi z wnioskiem do Trybunału Konstytucyjnego, żeby pozbawił Niemcy immunitetu państwa suwerennego. Jak Trybunał Konstytucyjny tego immunitetu Niemcy pozbawi, to każdy obywatel będzie mógł wystąpić przeciwko Niemcom do niezawisłego sądu i ten zasądzi mu stosowną rekompensatę, dzięki której będzie żył dostatniej, a w każdym razie podobnie, jak za Gierka. Jestem pewien, że Trybunał Konstytucyjny pod dyrekcją pani Julii Przyłębskiej orzekłby zgodnie z wnioskiem, kto wie, czy nie w podskokach. Wtedy każdy obywatel mógłby poprosić Wielce Czcigodnego pana Arkadiusza Mularczyka, który zdążył już zyskać reputację eksperta od reparacji, żeby przed niezawisłym sądem poprowadził również jego sprawę. Wielce Czcigodny w cywilu jest adwokatem, więc chyba nawet by nie mógł nie zainkasować stosownego honorarium. Ponieważ tylko patrzeć, jak rządowa telewizja roztoczy przed nami perspektywę tych 850 miliardów dolarów, to nie ulega wątpliwości, że kancelaria Wielce Czcigodnego zostanie zawalona sprawami reparacji, z czego będzie można żyć aż do śmierci, a nawet i dłużej.
Niestety na tym świecie nie ma rzeczy doskonałych, więc i tutaj jest pewien point faible. Rzecz w tym, że immunitet państwa suwerennego wynika z prawa międzynarodowego, opierając się na spostrzeżeniu starożytnych Rzymian, co to każde spostrzeżenie zaraz ubierali w postać pełnej mądrości sentencji. Na tę okoliczność też sprokurowali sentencję w następującym brzmieniu: „par in parem non habet imperium”, co się wykłada, że równy nie ma władzy nad równym. Ta równość w stosunkach międzynarodowych wynika z zasady suwerenności państwowej, która sprowadza się do tego, że państwo robi tylko to, co samo chce. Tedy pomysł uchylenia Republice Federalnej Niemiec immunitetu przez Trybunał Konstytucyjny w Warszawie wydaje się, najdelikatniej mówiąc, oryginalny, a nawet osobliwy, zwłaszcza gdy pamiętamy, że po grecku „osobliwy” znaczy: idiotropos. Warto przy tej okazji dodać, że Polska też skorzystała z immunitetu państwa suwerennego przez sądem w USA, do którego wystąpili Żydzi w ramach „roszczeń”. Gdyby zatem Trybunał Konstytucyjny w Warszawie na polecenie prezesa Kaczyńskiego wydał orzeczenie o uchyleniu Niemcom immunitetu, to na Niemczech może nie zrobiłoby to specjalnego wrażenia, natomiast dla Żydów mógłby to być prawdziwy dar Niebios. Czyż w takim razie nie nadchodzą ciężkie czasy?
Skąd się biorą dzieci?
Od stuleci, a może nawet od tysiącleci wiadomo, że najcięższa jest dola chłopa. Na tym spostrzeżeniu zbudowanych zostało wiele teorii, a nawet – politycznych programów, na przykład agraryzm, głoszący, że co jest dobre dla chłopów, to jest dobre dla państwa. Posiadanie politycznych programów jest konieczne przy zakładaniu partii. Jak bowiem zauważył Stanisław Cat-Mackiewicz, do założenia partii potrzebne są dwie rzeczy: klika, to znaczy pardon – jaka tam znowu „klika”; nie żadna „klika”, tylko oczywiście elita, no i właśnie program. Toteż w każdym kraju, zwłaszcza takim demokratycznym, jak nasz, aż roi się od przedstawicieli elit, do tego stopnia, że nie można nawet splunąć, żeby w jakiegoś nie trafić, a i z programem – powiedzmy sobie entre nous szczerze – też nie ma problemu. Wszystkie bowiem programy polityczne mają jeden wspólny mianownik, mianowicie: „róbmy sobie na rękę”. Wyraził to jeszcze przed wojną Konstanty Ildefons Gałczyński w niezapomnianym wierszyku „Nocna rozmowa z mamą”. Syn zwierza się matce, że miał „sen prześliczny”, „że przystępuję do g...arzy i z nimi robię to samo” - na co matka pyta go: „a na czym polega, na czym, robota w którąś się wplątał?” - a syn w odpowiedzi szczerze wyjaśnia, „by rzec prawdę, z pustego w próżne przelewamy, a sobie na konto.”. Oczywiście publicznie czegoś takiego powiedzieć nie można, oficjalnie trzeba mówić coś zupełnie innego, toteż niedawno Naczelnik Państwa Jarosław Kaczyński wprawił w zdumienie cały naród oświadczając, że „do polityki nie idzie się dla pieniędzy”. Niektórzy podejrzliwcy zaczęli nawet się zastanawiać, czy te objawy pojawiły się u niego po pomyślnym zakończeniu kuracji kolana w wojskowym szpitalu na Szaserów, ale bardziej przekonujące jest wyjaśnienie, że zbliżają się wybory do samorządów, czyli konkurs na obsadzenie około 50 tysięcy synekur, gdzie przez najbliższe cztery lata można będzie na koszt Rzeczypospolitej i wypić i zakąsić, a jak dobrze pójdzie – to i pysk umoczyć w melasie. W takiej sytuacji jasne jest, że w domu wisielca nie wypada rozprawiać o sznurze, tylko o poświęceniu koniecznym dla realizowania „dobra wspólnego”. Toteż takie na przykład Polskie Stronnictwo Ludowe już ponad 100 lat jedzie na patencie, że „najcięższa jest dola chłopa”, dzięki czemu zawsze jakoś tam wyląduje na czterech łapach, bo wiadomo, że chłopem jest każdy – chyba, że akurat jest babą.
Skoro zatem zbliżają się wybory samorządowe, to znaczy – konkurs na obsadzenie co najmniej 50 tysięcy synekur, gdzie... - i tak dalej – to nic dziwnego, że przez Warszawę przewaliła się potężna demonstracja rolników którzy nie tylko nieubłaganym palcem wytykali Umiłowanym Przywódcom uprawianie „nieprzemyślanej polityki, polegającej na wyprzedawaniu polskiego kapitału”, ale przede wszystkim – na „niskie ceny w skupach”, a wysokie – w sklepach. „Mamy prawo żyć godnie, mamy prawo sprzedawać dobre polskie produkty za godziwą cenę (…) mamy prawo powiedzieć konsumentom, że to nie my dyktujemy zawyżone ceny produktów!” - grzmieli uczestnicy protestu, odgrażając się, że 6 sierpnia przedstawią premierowi Morawieckiemu pro memoria, kto wie, czy nie na skórze. Rzeczywiście, o ile cena takiego na przykład kilograma kartofli w skupie wynosi 20 groszy, to w sklepie – już 2 złote. Protestujący rolnicy pomstowali tedy na „bezsilność państwa”, które nie tylko bezradnie przygląda się wyprzedawaniu „polskiego kapitału”, ale w dodatku nie jest w stanie zrobić porządku z wyzyskiwaczami.
Wprawdzie przypominanie rządowi, iż „najcięższa jest dola chłopa”, spowodowane jest zbliżającymi się wyborami samorządowymi, w których Polskie Stronnictwo Ludowe zamierza obsadzić możliwe najwięcej synekur, toteż przez swoich jawnych i tajnych współpracowników organizuje spontaniczne demonstracje „zagniewanego ludu”, ale zapomnijmy na chwilę o tej przyczynie i odnieśmy się do protestów merytorycznie. Na początek wypada przypomnieć porzekadło, które chyba nieprzypadkowo pojawiło się właśnie w Polsce: „Czegoś głupi – boś biedny. Czegoś biedny – boś głupi.” Otóż – po pierwsze – uczestnicy protestów sprawiają wrażenie, jakby nie rozumieli związku przyczynowego między stosunkami płciowymi a rodzeniem się dzieci. Tymczasem jeśli domagają się, żeby Unia Europejska dawała im „dopłaty”, to nie mogą się dziwować bezradności, z jaką rządy w Warszawie przyglądają się „wyprzedawaniu polskiego kapitału”. Dyć po to właśnie Niemcy w 2004 roku wciągnęły Polskę do Unii, żeby w żadnej dziedzinie, również w rolnictwie, nie robiła im konkurencji, a nie po to, by ulżyć polskim chłopom w ich najcięższej doli. Sam tego chciałeś, Grzegorzu Dyndało, sprzedając swoją przyszłość za obietnicę „dopłat”. A przecież to jeszcze mały pikuś w porównaniu z „roszczeniami” żydowskimi. Tu nikt nie będzie Żydom niczego „wyprzedawał”, tylko odda za darmo – czego już dopilnuje Nasz Najważniejszy Sojusznik, który w dodatku każe Polsce smarować tłusty połeć ukraiński, bo mu to potrzebne w globalnej rozgrywce z Moskalikami. No dobrze – a co z „wyzyskiwaczami”, co to dyktują „zawyżone ceny produktów”? Czy to rezultat „bezradności państwa”, czy jakiejś innej przyczyny? Stawiam tedy to pytanie, bo przed laty, w publicznej dyskusji nad tą sprawą, zaproponowałem rolnikom, żeby, zamiast narzekać na „wyzyskiwaczy”, zakładali konsorcja, czyli wspólne biura sprzedaży. W ten sposób wypchnęliby z rynku dyktujących ceny hurtowników i zaczęliby dyktować je sami. W odpowiedzi usłyszałem, że nic z tego nie będzie, bo w takich konsorcjach jedni drugich by tylko oszukiwali. W takiej sytuacji rzeczywiście – nie pozostaje nic innego, jak narzekanie, że „najcięższa jest dola chłopa” i oczekiwanie, że „państwo” sypnie groszem i znowu będzie, jak za Gierka.
Ilustracja © brak informacji / Archiwum ITP
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz