Nie pozwól aby przepadły stare fotografie, filmy czy pamiętniki! Podziel się nimi ze wszystkimi Polakami i przekaż do zasobów Archiwum Narodowego IPN!
OSTRZEŻENIE: NASZA WITRYNA JEST NIEPOPRAWNA POLITYCZNIE I WYRAŻA BEZMIERNĄ POGARDĘ DLA ANTYPOLSKICH ŚCIERW ORAZ WSZELKIEJ MAŚCI LEWACKIEJ DZICZY I INNYCH DEWIANTÓW.
UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2

Przyglądając się defiladzie naszej niezwyciężonej. Czekam na wiatr... Chaos kontrolowany i prawdziwy

Przyglądając się defiladzie naszej niezwyciężonej

        Nieubłaganie zbliża się termin dorocznego święta naszej niezwyciężonej armii, przypadającego, jak wiadomo, 15 sierpnia, w rocznicę Bitwy Warszawskiej. Okrągła, setna rocznica tej bitwy, która zatrzymała bolszewicki pochód na Europę, przypada za dwa lata, więc jest jeszcze dość czasu, by przygotować stosowną kampanię, zwłaszcza za granicą, gdzie o tym wydarzeniu mało kto słyszał. Podobnie jest z Powstaniem Warszawskim, które dość powszechnie utożsamiane jest z powstaniem w warszawskim getcie – o którym z kolei słyszał na świecie każdy, a jeśli jeszcze nie słyszał, to z pewnością usłyszy – bo Żydzi w swojej polityce historycznej są bardzo sprawni.

        O ile jednak od powstania w warszawskim getcie właściwie nic nie zależało, podobnie – jakkolwiek przykro to powiedzieć – jak od Powstania Warszawskiego, to już Bitwa Warszawska z 1920 roku wygląda zupełnie inaczej. Przede wszystkim była ona elementem samodzielnego polskiego zwycięstwa, pierwszego od Wiktorii Wiedeńskiej z roku 1683, a po drugie – podobnie jak tamto zwycięstwo pod wodzą Jana III Sobieskiego – uratowała Europę przez zalewem bolszewickim, podobnie jak Wiktoria Wiedeńska – przed zalewem bisurmańskim.
Można powiedzieć, że powtórzyła się sytuacja, kiedy to „lasem polskich dzid narody zasłaniane od podboju, wynuciły pieśń swobody, pieśń miłości, pieśń pokoju”. I dlatego warto dzisiaj o tym światu przypomnieć, podobnie jak przypomnieć Polakom, którym wspomnienie orężnego zwycięstwa przyda się niewątpliwie, jako odskocznia od rozpamiętywań martyrologicznych.
Również dlatego warto o tym świat zawiadomić, że zwycięstwo w wojnie bolszewickiej w roku 1920 było nie tylko samodzielnie polskie, ale nawet nastąpiło mimo działań różnych „sąsiadów”, czyli państw ówcześnie Polsce nieprzyjaznych. Nie mówię o Rosji, z którą Polska wojowała, tylko o Czechosłowacji i Niemczech, które odmówiły przepuszczenia transportów francuskiej broni i amunicji do Polski, a także – o brytyjskich dokerach, którzy za namową bolszewików, odmówili ładowania statków z materiałami wojennymi dla Polski. W tej trudnej sytuacji pomocy udzieliły Węgry, udostępniając na potrzeby Polski fabryki amunicji na wyspie Csepel w Budapeszcie. Okrężną drogą przez Zakarpacie transporty te dotarły na stację kolejową w Skierniewicach niemal w ostatniej chwili i amunicja prosto z wagonów mogła być dostarczona na linię walki. Bez tego zwycięstwo pod Warszawą, podobnie jak i późniejsza Operacja Niemeńska (20-28 września 1920 r.) która doprowadziła do ostatecznego rozgromienia wojsk bolszewickich, nie byłyby możliwe.

        Tymczasem przez Polskę przetacza się polityczna wojna, dzięki której Niemcy mają nadzieję odzyskać wpływy polityczne w naszym nieszczęśliwym kraju, zwłaszcza, gdyby doszło do kolejnego „resetu” w stosunkach amerykańsko-rosyjskich. Główne zadanie wyznaczono niezawisłym sądom z Sądem Najwyższym na czele. Właśnie tamtejsi przebierańcy rozpoczęli operację kierowania do przebierańców zasiadających w Europejskim Trybunale Sprawiedliwości w Luksemburgu tak zwanych „pytań prejudycjalnych”, które mają na celu stworzenie pretekstu do „zawieszenia” ustaw reformujących sądownictwo oraz dostarczenie Niemcom pozorów legalności dla ewentualnej interwencji w Polsce. Możliwość takiej interwencji wynika z traktatu lizbońskiego, w który wpisana jest tzw. „klauzula solidarności”, przewidująca, że w razie zagrożenia dla demokracji w którymś z państw członkowskich, Unia Europejska, na prośbę zainteresowanego państwa, może udzielić mu „bratniej pomocy”. Z taką prośbą powinien zwrócić się zainteresowany rząd, ale w przypadku Polski diagnoza Komisji Europejskiej i ETS w Luksemburgu jest taka, że zagrożenie dla demokracji płynie właśnie od rządu. W takiej sytuacji w imieniu państwa z prośbą o pomoc mógłby zwrócić się Pierwszy Prezes Sądu Najwyższego, będący najwyższym przedstawicielem jednej z władz państwowych, tj. - władzy sądowniczej.
Warto przypomnieć, że nawet Adolf Hitler stwarzał pozory legalności dla uderzenia na Polskę 1 września 1939 roku, zlecając tzw. „prowokację gliwicką”, więc cóż dopiero współcześni „dobrzy Niemcy”, znani na całym świecie z umiłowania demokracji i praworządności?
Dopiero na tym tle można lepiej zrozumieć i ocenić przyczyny takiej zaciekłej obrony pani Małgorzaty Gersdorf na stanowisku Pierwszego Prezesa SN. W tę obronę zaangażowane zostały zastępy Konfidentów Od Dukaczewskiego (KOD), które na razie ubierają wszystkie pomniki w Polsce w koszulki z napisem „konstytucja”. O ile mi jednak wiadomo, pomnika Bohaterów Getta w Warszawie w takie koszulki nie ośmielili się ubrać, najwyraźniej uważając, że w przeciwnym razie „dałaby świekra ruletkę mu!” - to znaczy, że Żydzi na oczach całego świata mogliby ściągnąć panu generałowi Markowi Dukaczewskiemu kalesony.

        Ale ta ostrożność ma też swoją mroczną stronę, bo sugeruje, że bojownicy o demokrację, wstrzymując się przed ubraniem pomnika Bohaterów Getta, którzy przecież – podobnie jak powstańcy warszawscy – walczyli o demokrację i praworządność, w koszulki z napisem „konstytucja”, mogą działać z pobudek antysemickich. Słowem – i tak źle i tak niedobrze, co pokazuje, że i niemiecka BND nie jest w stanie przewidzieć wszystkiego, a cóż dopiero – tubylcze stare kiejkuty?

        Ale to dopiero wstępne harce przed zasadniczą operacją, której początek wyznaczono na początek września – pewnie dlatego, by i tradycji stało się zadość. W jakim kierunku ta operacja się rozwinie – tego jeszcze nie wiemy, chociaż pewne wnioski można wyciągnąć z wypowiedzi pana generała Mirosława Różańskiego, którego z Józefem Różańskim, co to naprawdę nazywał się Józef Goldberg, łączy tylko zbieżność nazwisk. Ale czy aby na pewno? Rzecz w tym, że pan generał Różański, który do 2016 roku był Dowódcą Generalnym Rodzajów Sił Zbrojnych i padł ofiarą kuracji przeczyszczającej, jaką naszej niezwyciężonej armii zaordynował złowrogi minister Antoni Macierewicz, pojawił się na festiwalu „Jurka Owsiaka” w Kostrzyniu, w ramach tzw. „Akademii Sztuk Przepięknych”, gdzie występują rozmaici filuci, a niekiedy i renegaci. Przemawiając do uczestników festiwalu, będących w większości w stanie nirwany, wyraził współczucie naszym sąsiadom, że mają takiego sąsiada, jak Polska i powiedział, że obecny rząd popycha Polskę do wojny, więc jak tak dalej pójdzie, to w Polsce „może być tak, jak na Ukrainie”. Najwyraźniej pan generał Różański wie coś, czego jeszcze opinia publiczna w Polsce nie wie, a w najlepszym razie – w to nie wierzy. Rzecz w tym, że mamy w Polsce ponad 2-milionową diasporę ukraińską. Zdecydowana większość tej diaspory nie ma wobec Polski złych zamiarów, ale 1 procent (czyli ponad 20 tys.), może być zadaniowany wywiadowczo, a nawet dywersyjnie przez niemiecką BND. Na trop takich podejrzeń naprowadzają informacje o dużym przemycie broni z Ukrainy do Polski. W takiej sytuacji zorganizowanie w Polsce „wołynki”, na podobieństwo tej na Ukrainie w 1943 roku, nie byłoby dla BND zadaniem trudnym, gdyby prośba pani Gersdorf nie wystarczyła. Taka zaś „wołynka” byłaby znakomitym pretekstem do wykonania postanowień ustawy nr 1066, podpisanej przez prezydenta Komorowskiego w styczniu 2014 roku i przewidującej udział formacji zbrojnych obcych państw w tłumieniu rozruchów na terenie RP. Wszystko zatem byłoby lege artis i pewnie nawet kule miałyby dozwolony kaliber. W tej sytuacji jest tylko jeden znak zapytania – jak mianowicie zachowałaby się w tej sytuacji nasza niezwyciężona armia? Wypowiedź pana generała Mirosława Różańskiego w ramach Akademii Sztuk Przepięknych budzi obawy, że mogłaby stanąć po stronie „sąsiadów” - podobnie jak uczyniła to 13 grudnia 1981 roku. Mamy zatem o czym rozmyślać, przyglądając się defiladzie naszej niezwyciężonej, która w tym roku dlaczegoś przejdzie nie Alejami Ujazdowskimi, tylko Wisłostradą.


Czekam na wiatr...


        „Oni wszyscy nie żyją, oni wszyscy nie żyją!” - krzyczała baronowa Sapurai w filmie „Kim pan jest, doktorze Sorge?” o sowieckim szpiegu narodowości niemieckiej, który, jako urzędnik niemieckiej ambasady w Tokio, a zarazem agent RAZWIEDUPR-a, przekazał Stalinowi informację, że Japonia nie uderzy na Związek Sowiecki. Umożliwiło to „stawce” przerzucenie dywizji syberyjskich na front niemiecki, dzięki czemu Moskwa nie została przez Niemców zdobyta, a sytuacja na froncie zaczęła się odwracać, co prawda – bardzo powoli, niemniej jednak. Rozpaczliwy okrzyk baronowej Sapurai wziął się stąd, że była ona kochanką Ryszarda Sorge, który był bardzo dużym mężczyzną, co w Japonii mogło mieć dodatkowe znaczenie. Śmierć, zwłaszcza w postaci egzekucji przez powieszenie – a tak właśnie skończył Ryszard Sorge – zawsze jest tragedią – ale okazuje się, że nie ma takiej tragedii, z której nie można byłoby wycisnąć soku humoru. Toteż z moich czasów studenckich pamiętam piosenkę Macieja Zembatego, który na melodię „Marsza żałobnego” Fryderyka Chopina śpiewał, że „choć na dworze pada pada deszcz, w mej trumience sucho, sucho jest. Ubogim krewnym trumna wrzyna się w ramiona i ledwo idzie żona”. Z Maciejem Zembatym współpracowała Olga Jackowska, późniejsza „słynna Kora” - jak prezentował ją plakat reklamujący film „Wielka majówka” z zespołem „Maanam”, w którym „Kora” śpiewała.

        Różne to były piosenki. Od nastrojowego „Krakowskiego spleenu” („Czekam na wiatr co rozgoni ciemne skłębione zasłony, stanę wtedy na RAZ ze słońcem twarzą w twarz”), poprzez melancholijny „Szał niebieskich ciał” („Życie płynie bez pośpiechu. Bez uśmiechu i bez grzechu. Bez rozpaczy, bez radości. Bez nienawiści, bez miłości. A planety szaleją, szaleją, szaleją i śmieją się, śmieją się śmieją.”), poprzez dynamiczne „Cykady na Cykladach” (Jest bardzo bardzo bardzo cicho, Słońce rozpala nagie ciała. Morze i niebo ostro lśni, Dobrze mi, ach, jak dobrze mi. (…) Cykady na Cykladach, Cykady na Cykladach, nocą gwiazdy spadają, a dyskoteka gra!”), aż po pretensjonalne „Szare miraże” („Tylko dlatego, ze jesteś nikim możesz pogadać z drugim człowiekiem, życie bogate, pełne sekretów w szarym człowieku. (…) I tajemnicą niech pozostanie, co zwykle jadasz na śniadanie i czy w tygodniu kochasz się, razy siedem, czy też pięć.”) Spośród zacytowanych piosenek tylko do jednej („Cykady”) tekst napisał Marek Jackowski, a do pozostałych – Kora. W piosenkach, jak to w piosenkach; banalność i nieporadność tekstu zakrywa muzyka. Kora miała szczęście, że muzykę do większości śpiewanych przez nią piosenek napisał niewątpliwie utalentowany Marek Jackowski, chociaż trzeba przyznać, że i ona, jako autorka tekstów, prezentuje się nie najgorzej, zwłaszcza na tle przeraźliwej grafomanii, bezwstydnie wciskanej przez współczesnych wyrobników przemysłu rozrywkowego. Kiedy 30 lat temu byłem we Francji, zauważyłem, że mieszkają tam obok siebie dwa francuskie narody. Przynależność do jednego czy drugiego łatwo było określić, zwłaszcza cudzoziemcowi. Przedstawiciele pierwszego narodu francuskiego w rozmowach między sobą wyrażają się w sposób dla cudzoziemca zrozumiały, podczas gdy ci drudzy porozumiewają się przy pomocy beknięć: aaa, eee, uuu... i się rozumieją! No dobrze – ale jakie treści można przy pomocy takich beknięć wyrazić? Muszą to być komunikaty bardzo proste: dobrze mi, niedobrze mi, odsuń się, chodź no tu – i tak dalej. Większość tekstów współczesnych piosenek przypomina takie beknięcia w tym sensie, że nie wychodzą one poza, bardzo zresztą prymitywne, opisy stanów emocjonalnych, albo po prostu – banalnych sytuacji. Na przykład: „Z nieba przyleciał mój wielki przyjaciel. Kiedy lądował ja jadłem kanapkę...” Albo inna: „Karolina w Hollywood, z Aśką nigdy nie było tak samo. Ewelina zimna jak lód, więc na noc umówiłem się z Alą”. Całe szczęście, że przynajmniej „Monika była okej”, bo inaczej – strach pomyśleć – mogłoby się skończyć tak, jak w innej piosence: „Byłem z nią kilka chwil, było tak namiętnie. Myślę, że nie stało się nic...” Czyż nie widać tu trwogi na tle podejrzenia możliwości zarażenia syfilisem lub AIDS, a w najlepszym razie – tak zwanego „zaskoczenia”? Najciekawsze jest to, że zdecydowana większość tych wyrobników przemysłu rozrywkowego uważa się za Europejczyków, ale co z tego, kiedy już na pierwszy rzut oka widać, że brak im europejskiej kultury? Odbija się to niestety nie tylko na literackim poziomie piosenek, ale w ogóle – na poziomie współczesnej literatury. Tadeusz Zieliński na zjeździe Unii Intelektualnej w Wiedniu w 1926 roku, przemawiał po łacinie, po grecku, po niemiecku, po angielsku i po francusku, czym zdumiał słuchaczy, a potem – jak wspomina uczestniczący w tym Zjeździe Ludwik Hieronim Morstin - „porwał ich, roztaczając szerokie horyzonty kultury europejskiej, opartej na trzech pojęciach: Dobra, Prawdy i Piękna, pojęciach, których potrzeby nie musi się udowodnić. Jeśli ktoś bez nich chce żyć, nie można go przekonać, ale trzeba się nad nim litować i stwierdzić, że nie należy do nas. Kto jednak wierzy, że to są synonimy kultury europejskiej, podporządkuje im trzy inne pojęcia – antyk, chrześcijaństwo i przynależność narodową.” Toteż nic dziwnego, że jeśli nawet katolickiemu duchowieństwu zwyczajne chrześcijaństwo już nie wystarcza i próbują podpierać się „judaizmem”, bez którego zrozumienie czegokolwiek, a zwłaszcza – własnej religii – przekracza możliwości umysłu ludzkiego, zaś przynależność narodowa historycznych narodów europejskich za sprawą żydowskich szowinistów popada w podejrzenie – kultura europejska przeżywa paroksyzmy, które mogą zakończyć się katastrofą jeszcze głębszą, niż w „wiekach ciemnych”, jakie nastały po upadku zachodniego Cesarstwa Rzymskiego.

        Kora uważała się za socjalistkę. Co przez to rozumiała – Bóg jeden wie – ale drogą okrężną dowiedziałem się, że w dodatku również mnie nie lubiła. Czy dlatego, że ja socjalizmem pogardzam (jak mówił Stanisław Cat-Mackiewicz - „człowiek inteligentny nie może być socjalistą”) i przy każdej okazji daję temu wyraz, czy z jakiegoś innego powodu – mniejsza z tym, zwłaszcza teraz, kiedy umarła. Ale chociaż mnie nie lubiła, to przecież dostarczyła mi wielu przeżyć, kiedy słuchałem jej piosenek, czasami z irytacją, ale częściej – ze wzruszeniem. Starożytni Rzymianie, którzy każde spostrzeżenie zaraz ubierali w postać pełnej mądrości sentencji, mawiali: non omnis moriar, co się wykłada, że nie wszystek umrę. No dobrze, „nie wszystek” - ale w takim razie co w człowieku nie umiera? Również przykład Kory utwierdza nas w przypuszczeniach, że właśnie to, czego istnienia przez całe życie nie jesteśmy pewni – bo w swoich piosenkach niewątpliwie zostawiła cząstkę swojej duszy.


Chaos kontrolowany i prawdziwy


        No i mamy pierwsze efekty niedawnego szczytu w Helsinkach. Jak to ujawnił prezydent USA Donald Trump, rozmawiano tam o sprawach nader światowych, to znaczy – o zaprowadzeniu jakiegoś modus vivendi na świecie, który w ostatnich latach jakby zaczął pogrążać się w chaosie. Z jednej strony jest to chaos kontrolowany - jak w przypadku krajów uważanych w przeszłości za potencjalne zagrożenie dla Izraela. Jak wiadomo, w następstwie „operacji pokojowych”, „misji stabilizacyjnych”, „walki o pokój” lub o „demokrację”, kraje te zostały wtrącone w stan krwawego chaosu. W rezultacie przestały stanowić zagrożenie dla Izraela, którego obrona jest od wielu dziesięcioleci podstawowym dogmatem amerykańskiej polityki zagranicznej. Ubocznym skutkiem tego chaosu jest masowa emigracja z tych krajów do Europy, a trzon uciekinierów stanowią młodzi mężczyźni przed 30 rokiem życia, a więc mężczyźni zdolni do walki. Ogołocenie tych obszarów z takich mężczyzn dodatkowo zmniejsza zagrożenie dla Izraela, ale dla Europy zwiększa – a w każdym razie – rodzi problemy z którymi próbujące kierować Europą eunuchy najwyraźniej nie dają sobie rady. O ile zatem na obszarze Bliskiego i Środkowego Wschodu oraz Afryki Północnej chaos wydaje się kontrolowany, o tyle masowy napór tamtejszej ludności na Europę może doprowadzić do chaosu niekontrolowanego, to znaczy – do zamętu, z którego może wyłonić się Europa, ale już całkiem inna od tej, którą znaliśmy. Jest to prawdopodobne tym bardziej, że przez Europę przewala się na podobieństwo tornada komunistyczna rewolucja, tym razem nie nakierowana już na gwałtowną zmianę stosunków własnościowych i terror, jak to miało miejsce w przypadku strategii bolszewickiej, tylko na masowe duraczenie milionów ludzi poprzez wbijanie im do głów doktrynerskich urojeń w miejsce rzeczywistości. W rezultacie tych działań historyczne narody europejskie mogą zostać doprowadzone nie tylko do stanu psychicznej bezbronności, ale nawet do przekształcenia się w tak zwany „nawóz Historii”. Charakterystyczne dla tej rewolucji jest to, że – podobnie jak w przypadku rewolucji bolszewickiej – w jej awangardzie występuje żydokomuna, która wszelkie próby obrony tożsamości historycznych europejskich narodów energicznie zwalcza – tym razem już nie jako „kontrrewolucję”, tylko jako „antysemityzm” i „populizm”.

        Niezależnie od chaosu kontrolowanego, świat zaczął coraz głębiej pogrążać się w chaosie niekontrolowanym. Rzecz w tym, że panujący jeszcze 120 lat temu porządek ustanowiony przez kierowników Imperium Brytyjskiego, od co najmniej 100 lat doznaje pogłębiającej się erozji. Przyczyniły się do tego dwie wojny światowe, które w gruncie rzeczy były europejskimi wojnami domowymi, rewolucja bolszewicka, która rozbijanie imperiów kolonialnych uczyniła jednym z najważniejszych elementów swojej globalnej strategii, rozwój motoryzacji i komunikacji lotniczej, który skokowo zwiększył zapotrzebowanie na ropę naftową i obsypał biedne kraje deszczem złota, postęp medycyny i tak zwana „zielona rewolucja” czyli wzrost światowej produkcji żywności. Na czoło głównych producentów żywności wysunęły się w tym czasie państwa uważane wcześniej pod tym względem za upośledzone, np. Indie, czy Chiny. W roku 2012 największym światowym producentem pszenicy były Chiny(18 proc.), na drugim miejscu – Indie (14 proc.) na trzecim – USA (9 proc.), na czwartym – Francja (6 proc.), na piątym Rosja (prawie 6 proc.), na szóstym – Australia (4,5 proc.) a na siódmym – Kanada (4 proc.). W produkcji żyta przodują Niemcy (prawie 28 proc.), wyprzedzając Polskę (20 proc.) w produkcji ryżu – Chiny (28 proc), Indie i Indonezja. USA przodują w produkcji kukurydzy (prawie 32 proc.) wyprzedzając Chiny (24 proc.) i Brazylię (8 proc.). Dzięki tym czynnikom, w tzw. „Trzecim świecie” doszło do prawdziwej eksplozji demograficznej. W Europie średni wiek wynosi nieco ponad 42 lata, podczas gdy w Afryce 23,8 lat, a w Azji 33,2 lat. W USA – ponad 39 lat. Młode i dynamiczne narody nie chcą pogodzić się z miejscem i rolą, jaką 120 lat temu wyznaczyli im kierownicy Imperium Brytyjskiego i poszukują swego miejsca w świecie. Ponieważ stworzony po II wojnie światowej mechanizm utrzymywania świata w ryzach przestaje pełnić swoją rolę, polityka międzynarodowa powraca do naturalnego stanu anarchii. Stan anarchii atoli nigdy nie jest trwały, bo prędzej, czy później ustala się hierarchia i pytanie brzmi – czy ten proces dokona się bezkonfliktowo, czy w następstwie konfliktu czy konfliktów. O ile jeszcze w roku 1990 wydawało się, że świat jest politycznie jednobiegunowy z USA jako hegemonem, to obecnie tamten obraz ma już tylko znaczenie historyczne. Używając kwiecistego sformułowania chińskiego, żyjemy w epoce „walczących cesarstw”: Cesarstwa Amerykańskiego, Cesarstwa Europejskiego, Cesarstwa Chińskiego, Cesarstwa Rosyjskiego i ambitnego Cesarstwa Indyjskiego – a w kolejce czeka Brazylia. Wreszcie kraje zaliczane do niedawna do „zacofanych”, jak Pakistan, czy Korea Północna, weszły w posiadanie broni jądrowej i środków jej przenoszenia, a w trakcie dochodzenia do tej broni jest Iran, który wprawdzie energicznie się tego wypiera, ale prezydent Trump uważa te irańskie zapewniania za fałszywe. Broń jądrową ma też Izrael, ale nieoficjalnie, bo oficjalnie jej „nie ma”. Jednak kiedy w roku 1975 na Oceanie Indyjskim, na południowy wschód od Kapsztadu, satelity zarejestrowały błysk eksplozji atomowej, kraje arabskie z listy swoich priorytetów politycznych zaczęły wykreślać „zniszczenie Izraela”. W tej sytuacji nie można wykluczyć, że przynajmniej te państwa islamskie, które dysponują dochodami ze sprzedaży ropy naftowej, postarają się kupić broń jądrową, zwłaszcza, że pojawiły się fałszywe pogłoski, jakoby to już się stało.

        Skoro nie można opanować erozji dotychczasowego porządku świata, to mocarstwa próbują dokonać tej sztuki wycinkowo. I na tym m.in. polegają właśnie efekty niedawnego szczytu w Helsinkach. Najwyraźniej prezydent Trump pogodził się z przegraną USA w Syrii i z przejściem tego kraju pod kuratelę Rosji, która – jak się okazuje – złożyła dwie obietnice: że – po pierwsze – nie dopuści do zbliżenia oddziałów irańskich do granicy z Izraelem i będzie przestrzegała porozumienia z 1974 roku (po wojnie Jom Kipur) o rozdziale sił na Wzgórzach Golan, a Izrael – że nie będzie atakował wojsk syryjskich. Realizacja tego porozumienia już się rozpoczęła; w nocy z 21 na 22 lipca Izrael ewakuował z Syrii, przeważnie do Jordanii, z którą ma traktat pokojowy podpisany w roku 1994, swoich agentów i dywersantów, działających pod pretekstem niesienia „pomocy humanitarnej”. Pewnie nie wszystkich – ale ostentacyjny gest dobrej woli został wykonany. W tej sytuacji tylko patrzeć, jak objawione zostaną jakieś ustalenia dotyczące Ukrainy – na przykład w postaci międzynarodowego uznania niepodległości Noworosji – no i naszego, jakże nieszczęśliwego kraju, bezwzględnie posłusznego wobec Naszego Najważniejszego Sojusznika, który najwyraźniej szykuje się do kolejnego „resetu” w stosunkach amerykańsko-rosyjskich.


© Stanisław Michalkiewicz
10-11 sierpnia 2018
www.michalkiewicz.pl / www.goniec.net
☞ WSPOMÓŻ AUTORA





Ilustracja © DeS

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2