A więc, wracając do wątku, opozycja totalna zachowuje się jak kiepsko dowodzone, albo nawet wcale nie dowodzone wojsko. Takie wojsko tam, gdzie napotyka opór, zatrzymuje się, a tam, gdzie mu idzie dobrze, lezie beztrosko naprzód nie zadając sobie pytania po co, ciesząc się z sukcesu i zupełnie nie myśląc o coraz bardziej odsłanianych flankach i tyłach - a tym bardziej, że zaraz dostanie stamtąd łupnia aż wióry polecą.
Przepraszam za wojskowe porównania, ale polityka to właśnie rodzaj bitwy i wygrywa w niej ten, kto potrafi myśleć w kategoriach strategii i taktyki. Platforma, czy raczej "obóz demokratyczny", bo pod takim szyldem zamierza wystąpić ona po wchłonięciu Nowoczesnej i ewentualnych innych przystawek, wskutek kompletnego ich lekceważenia zmierza bezmyślnie ku zebraniu w nadchodzących wyborach takich cięgów, że nawet obserwatorom takim jak ja, szczerze życzących Polsce, by ta formacja już zniknęła i przestała infekować życie publiczne, będzie na to przykro patrzeć.
Nie poszło Platformie przekonywanie do siebie Polaków - więc przestała nawet próbować. Uznała najwyraźniej poparcie wyborców za oczywiste, bo mówi wszak, że reprezentuje demokrację i wolność, a przecież wszyscy są za demokracją i wolnością i nie ma o czym gadać. Z jakąś samobójczą zawziętością powtarzają liderzy opozycji, że nie będą tworzyć żadnych programów i niczego obiecywać, bo program i obietnica jest jedna: powsadzamy pisowców do więzień!
"Prekandydat" PO w kluczowym dla wyborczego maratonu mieście, który codziennie robi coś, co wydaje się tak chybione, że bardziej już nie można, by każdego następnego dnia pokazać, że owszem, można, wydał z siebie przekaz, który po ociosaniu w głuchym telefonie mediów oznacza dla wyborców mniej więcej tyle: nie będę budować autostrad, miejsc parkingowych ani w ogóle niczego, bo to nie jest pilne, pilna jest walka z "faszyzmem".
To z kolei efekt tego, co - wracam do wojskowej metafory z początku tekstu - poszło Platformie dobrze. Otóż dobrze poszło jej psucie dobrego imienia Polski na arenie międzynarodowej, szczucie na własny kraj różnych zagranicznych "autorytetów", czy to opiniotwórczych, czy instytucjonalnych, i przekonywanie eurokratów, że nakopanie polskiemu rządowi to będzie łatwa, przyjemna wojenka, która stworzy precedensy powiększające ich władzę w Unii, a na pewno nie będzie ich nic kosztować. Nawiasem mówiąc, wcale nie jest to prawdą, ale to temat na kiedy indziej.
Skoro to akurat się udało, to i skupia PO swą energię na intensyfikowaniu kierowanego na zagranicę przekazu. Przedstawia Polskę już nie tylko jako "policyjny reżim", w którym dławi się wolność i brutalnie ogranicza się prawa człowieka, ale wręcz jako państwo w którym "narasta fala faszyzmu". Wiadomo, że na słowo "faszyzm" zachodnie lewicowe elity reagują jak Pies Pawłowa, więc jeśli kupią przekaz, że PO walczy w Polsce z faszyzmem, to poparcie z ich strony będzie miała PO zagwarantowane. Co prawda, i tak już ma, ale człowiekowi nigdy nie dość.
Rzecz jest o tyle łatwa, że w prawie trzy ćwierćwiecza po tym, jak Mussoliniego powieszono a Hitler zakończył żywot z własnej ręki, słowo "faszyzm" przestało w dyskursie medialnym znaczyć cokolwiek poza ciężką obelgą i anatemą. A ściślej, znaczy akurat to, co nazwie nim najbardziej krzykliwy kretyn w okolicy. W USA faszyzmem są więc na przykład pomniki Konfederacji z czasów Wojny Secesyjnej, a dla niektórych Biały Dom, Prezydent i Partia Republikańska, w Austrii faszystowskim okrzyknięto niedawno pomnik zwycięzcy bitwy pod Wiedniem, Jana III Sobieskiego, w tzw. Wielkiej Brytanii faszyzmem jest sprzedaż polskich książek i biały orzeł, i tak dalej, i temu podobne.
Totalni postanowili więc powtórzyć ubiegłoroczny sukces, jakim było zainspirowanie warszawskiej korespondentki Associated Press Vanessy Gery do puszczenia w świat kłamstwa o Marszu Niepodległości jako "pochodzie 60 tysięcy neonazistów", i spróbowali jako kolejny wykwit polskiego faszyzmu przedstawić obchody rocznicy Powstania Warszawskiego. W tym celu rządzony przez PO warszawski ratusz wydał nagłą decyzję o rozwiązaniu wielotysięcznego Marszu Pamięci, której przyczyn przez kilka dni nie umiał racjonalnie określić, i w końcu spłodził coś, co urąga nie tylko prawu, ale i zdrowemu rozsądkowi. Rozwiązanie marszu, przeciwko któremu jak zwykle w takich wypadkach zmobilizowano "blokadę" lewackich bojówek miało doprowadzić do ulicznych ekscesów i wyprodukowania kolejnych zohydzających Polskę zdjęć do zachodnich telewizji i prasy.
Tym razem nie wyszło, bo policją nie rządzi już Bartłomiej Sienkiewicz, i - śmiem twierdzić, że w jakimś związku z tym faktem - gdzieś bez śladu zniknęli zakapturzeni "nieznani sprawcy", którzy w chwilach dogodnych dla poprzedniej władzy podpalali budki strażnicze albo wozy transmisyjne TVN (przy czym tak dziwnie się składało, że gdzie się mieli pojawić, tam policja zawczasu znikała bez śladu i pojawiała się dopiero po sprawie - "przypadek, jak mówią w Śródziemiu"). Mimo prowokacji Ratusza i kilkudziesięciu nerwowych minut Marsz zakończył się równie spokojnie, jak przebiegał do czasu rozwiązania. Ale mimo braku rozdzierających "dowodów" faszyzmu, PO uruchomiła także inne elementy przygotowanej zawczasu operacji. Jednym z nich było wspomniane ogłoszenie przez Rafała Trzaskowskiego, że jeśli wygra w Warszawie, "wdroży politykę zero tolerancji dla faszyzmu". Innym, szczególnie obrzydliwym, użycie trzech starszych pań, byłych uczestniczek Powstania Warszawskiego, do wskazania jako "faszyzmu" ugrupowań starających się kontynuować tradycje praktycznie eksterminowanego podczas II Wojny Światowej i po niej polskiego ruchu narodowego.
Jest to wyjątkowa, nieopisana podłość, bazująca na niewiarygodnej wręcz ignorancji historycznej. Przez szacunek dla wieku, nie chcę pastwić się nad wciągniętymi w tę hucpę staruszkami i uświadamiać im, że 74 lata temu brały w Powstaniu udział ramię w ramię z "faszystami" właśnie. Narodowcy, także ci skrajni, tacy jak wychowanek przedwojennych Grup Szkolnych zakazanego wówczas ONR Jan Bytnar "Rudy", stanowili bowiem znaczną część walczących, by wymienić choćby zgrupowanie "Chrobry II", sławne z tego, że jako jedyny oddział Powstania przez cały czas jego trwania nie oddało Niemcom ani piędzi bronionego terenu. Narodowcy odgrywali także wielką rolę w "obsłudze cywilnej" Powstania, to oni, na przykład, drukowali i kolportowali codzienną powstańczą gazetę.
Nie musi się nikomu podobać, że dziś młodzi Polacy chcą nawiązywać do tradycji ONR czy Młodzieży Wszechpolskiej, ale odmawiać im z tego powodu prawa do uczczenia swoich ideowych protoplastów poległych z rąk Niemców w czasie Powstania i całej wojny, to wyjątkowe świństwo.
A i tak nie największe, jakiego się "totalna opozycja" w szczuciu na własny kraj Zachodu dopuszcza.
Największym jest legitymizowanie obrzydliwego kłamstwa, jakoby w Polsce w ogóle kiedykolwiek jakiś "faszyzm" istniał, i jakoby w ogóle była jakaś "faszystowska" tradycja, do której ktoś mógłby się dziś odwoływać.
Otóż, jeśli, co jest nieścisłe, ale pod wpływem propagandy sowieckiej powszechne, odnosić słowo "faszyzm" do niemieckiego nazizmu - to nigdy nie było u nas niczego, co by go przypominało. Ani przed wojną, ani w czasie wojny. Nigdy, i to stanowi o polskiej wyjątkowości, nie było też żadnych chętnych do ideowej kolaboracji z hitlerowcami - Niemcy próbowali skłonić do niej, na gruncie antysemityzmu, między innymi liderów ONR, i właśnie dlatego, za stanowczą odmowę, jeden z założycieli Obozu, Jan Mosdorf, został zamęczony w obozie Auschwitz, a niezliczona liczba narodowców poległa i została wymordowana podczas dwóch kolejnych okupacji. Legitymacja któregokolwiek z odłamów ruchu narodowego dawała w latach czterdziestych największą gwarancję męczeństwa, i czy się komu narodowcy podobają, czy nie, jest oczywistym dla historyków faktem, że żadne inne stronnictwo polityczne nie poniosło tak krwawych strat.
Można oczywiście mówić o pewnym wpływie na ruchy narodowo-radykalne lat trzydziestych faszyzmu w sensie ścisłym, czyli korporacyjnego autorytaryzmu Mussoliniego. Tyle, że w takim sensie "faszystami" byli znacznie bardziej piłsudczycy. Obóz Zjednoczenia Narodowego Rydza Śmigłego, który miał po rozgromieniu wspólnie z Anglią i Francją tekturowych czołgów Hitlera stać się rządzącą niepodzielnie, wodzowską monopartią, w istocie kopiował wzorce włoskie - to fakt, ale akurat nieobecny w polskiej pamięci, bo Piłsudskiego czynią niepokalanym świątkiem nie tylko niepodległościowcy, ale także i liberalna inteligencja (by przywołać, na przykład, zapomniane dziś nieco dzieło Andrzeja Wajdy "Bigda idzie".)
Produkując brednie o "faszyzmie", i nurzając w brunatnym odium polską historię, robi "totalna opozycja" coś, co przy całym jej bezwładzie ma swój sens, acz nikczemny. Na świecie, szczególnie w Niemczech i krajach, które usilnie kolaborowały z niemieckimi okupantami, jest wielki popyt na pozbawianie Polski jej bohaterstwa i męczeństwa, na zrównywanie jej historii z tamtejszą, wedle formuły "wszędzie byli faszyści, wszędzie są neofaszyści, nie ma co drążyć tematu". Zaspokajając ten popyt, załatwia sobie "opozycja totalna" kolejne życzliwe materiały w zagranicznych mediach, poparcie kolejnych profesorów, sędziów i muzykantów. A przy okazji, last but not least, daje upust swej głębokiej idiosynkrazji do "polskiego ciemnogrodu", do tubylców, dla których pogarda i poczucie wyższości nad nimi są bodaj główną emocją, konstytuującą ją jako polityczne plemię.
Nie zauważa jednak "opozycja totalna", bezmyślnie powtarzając zachowania, które przynoszą jej oklaski zachodnich mediów, że ohyda tego postępowania jest dostrzegana przez polskich wyborców - nawet przez tych, którzy do PiS bynajmniej entuzjazmem nie pałają. I że wyborcy ci wystawią za to "totalnym" rachunek. Spodziewam się, że przekraczający ich możliwości płatnicze.
© Rafał A. Ziemkiewicz
10 sierpnia 2018
źródło publikacji:
www.interia.pl
10 sierpnia 2018
źródło publikacji:
www.interia.pl
Ilustracja © brak informacji / ONR
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz