Wśród haseł widniejących na plakatach wyróżniały się szczególnie dwa: „Trump czyni Izrael wielkim” i „Trump jest przyjacielem Syjonu”. Z tej okazji zapowiedziano także wybicie specjalnej edycji monet z wizerunkiem Trumpa, a klub piłkarski Beitar ogłosił, że zmienia nazwę i od teraz będzie się nazywać – Beitar Trump Jerozolima.
Uroczystego otwarcia ambasady amerykańskiej dokonała córka prezydenta USA Ivanka, której asystował mąż Jared Kushner. W ceremonii brali także udział: zastępca szefa dyplomacji amerykańskiej John Sullivan, sekretarz skarbu Steven Mnuchin oraz licznie przybyli senatorowie i kongresmeni. Stronę izraelską reprezentowali prezydent Reuwen Riwlin i premier Benjamin Netanjahu, który w swoim przemówieniu podkreślił, że to „historyczny moment”, oraz że „to dzień, który będzie wygrawerowany w naszej narodowej pamięci na pokolenia”. Podziękował również prezydentowi amerykańskiemu „za odwagę w dotrzymaniu obietnicy”, a swoje wystąpienie zakończył stwierdzeniem, że Jerozolima to „wieczna i niepodzielna stolica Izraela”.
Jednostronna i arbitralna decyzja administracji amerykańskiej, nielicząca się ze skomplikowanymi uwarunkowaniami i opinią międzynarodową, doprowadziła do tego, że ceremonię zorganizowaną przez izraelskie MSZ zbojkotowało 54 z 86 ambasadorów, w tym większość państw UE, spośród których wyłamały się tylko: Austria, Węgry, Rumunia i Czechy. Sytuacja ta jest konsekwencją działań podjętych przez prezydenta Stanów Zjednoczonych, który 6 grudnia 2017 roku uznał Jerozolimę za część terytorium Izraela i za jego stolicę oraz postanowił przenieść do tego miasta ambasadę swojego państwa. USA broniąc tej decyzji doznały jednak prestiżowej porażki na forum międzynarodowym, bowiem już 18 grudnia 2017 roku odbyło się głosowanie w Radzie Bezpieczeństwa ONZ, podczas którego wszyscy jej członkowie, oczywiście poza przedstawicielem Stanów Zjednoczonych, głosowali za projektem rezolucji potępiającej działania Amerykanów. Pomimo tego, że rezolucja została zablokowana wskutek weta amerykańskiego, to należy podkreślić, że taki wynik głosowania (14:1) „bardzo rzadko zdarza się w Radzie Bezpieczeństwa, zwłaszcza przeciw supermocarstwu o globalnej sieci sojuszy”. Kolejną porażkę administracja Trumpa zaliczyła 21 grudnia na forum Zgromadzenia Ogólnego ONZ, które w przyjętej rezolucji potępiło jej poczynania dotyczące zmiany statusu Jerozolimy. „Stany Zjednoczone głosowały przeciw wraz z Izraelem i 7 innymi państwami. Lecz za projektem było 128 państw, stanowiących dwie trzecie członków ONZ i aż trzy czwarte uczestników głosowania, bo 35 krajów – w tym Polska – wstrzymało się od głosu, a 21 nie uczestniczyło w głosowaniu”[1]. Jednak nie zniechęciło to Trumpa do forsowania „swoich” koncepcji w stosunku do Bliskiego Wschodu, czego ostatnim przykładem jest wystąpienie USA z Rady Praw Człowieka ONZ, co ma związek z „nadmiernym” krytykowaniem Izraela przez tą instytucję. I jeśli nawet można się zgodzić z krytyczną opinią wyrażoną przez ambasador Nikki Haley, która powiedziała, że „po raz kolejny ONZ pokazuje swoją hipokryzję piętnując Stany Zjednoczone, podczas gdy jednocześnie ignoruje naganną kartotekę praw człowieka wielu członków swojej Rady”, oraz że organizacja ta jest „protektorem państw łamiących prawa człowieka i szambem (kloaką) politycznych uprzedzeń”[2]. To jednak należy zwrócić uwagę na to, że administracja amerykańska swoim bezwarunkowym poparciem dla Izraela ośmiela to państwo do dokonywania kolejnych bandyckich czynów, co niewątpliwie przyczynia się do eskalacji napięcia w całym regionie.
Nie można też inaczej rozpatrywać, jak tylko w kategoriach wzmocnienia pozycji Izraela, ostatnich posunięć Trumpa wobec Iranu, z którym zerwał on niedawno porozumienie dotyczące irańskiego programu nuklearnego i zapowiedział nałożenie na ten kraj dotkliwych sankcji[3]. USA zaostrzając kurs w stosunku do Persów nie tylko nie liczą się z opinią pozostałych sygnatariuszy porozumienia, ale także zachowują się w taki sposób, jakby szukały pretekstu do wywołania wojny z tym państwem. Przypomina to rozgrywkę z Irakiem, który posądzano o „posiadanie broni masowej zagłady i o gotowość udostępnienia jej Al-Kaidzie”, ale do dzisiaj nie przedstawiono na to wiarygodnych dowodów, chociaż podobno intensywnie ich poszukiwano. Także domniemane „powiązania reżimu Saddama z Al-Kaidą i innymi organizacjami terrorystycznymi nie znalazły potwierdzenia”[4]. Nie może więc dziwić, że cały świat z niepokojem obserwuje, jak prezydent USA wygłasza groźby wobec Teheranu, które najwyraźniej nie mają innego uzasadnienia poza troską o interesy sojusznika izraelskiego. W tych okolicznościach wcale mnie nie zdziwi, gdy Stany Zjednoczone zdecydują się na kolejną inwazję, zapewne pod wielce „humanitarnym” hasłem – „Irańska Wolność”, przypominającym do złudzenia podobny slogan propagandowy zastosowany podczas rozprawy z Irakiem. Tyle tylko, że poza pozbyciem się brutalnego dyktatora nie osiągnięto w Iraku nic znaczącego, a powstały w wyniku tej awantury wojennej chaos kosztował setki tysięcy istnień ludzkich i biliony dolarów strat. Czy więc zanosi się na to, że tym razem będzie podobnie?
Nie można się też dziwić, że pomimo zapewnień prezydenta Trumpa, który w specjalnym nagraniu wideo skierowanym do uczestników ceremonii odbywającej się w Jerozolimie, powiedział, że „USA pozostają zaangażowane w proces pokojowy między Izraelem a Palestyńczykami” i że „wyciąga dłoń do Izraela, Palestyńczyków oraz ich sąsiadów”, to mało kto uwierzył w szczerość jego intencji. Trump bowiem robiąc prezent Izraelczykom doprowadził do wzrostu napięcia w regionie, co zaskutkowało masowymi demonstracjami w Strefie Gazy, które zostały krwawo stłumione przez wojsko izraelskie. Już pierwszego dnia protestu zginęło ponad 50 demonstrantów, a tysiące zostało rannych. Ten straszliwy rozlew krwi spowodowany był głównie tym, że żołdacy izraelscy strzelali nie po to, aby rozproszyć manifestujące tłumy, lecz żeby zabić jak największą liczbę osób. W ten sposób chcieli zapewne sterroryzować Palestyńczyków, a całemu światu pokazać, że Izrael mając poparcie Stanów Zjednoczonych może sobie pozwolić nawet na ludobójstwo i uprawianie terroru. I pomimo tego, że przekaz płynący z mediów został zdominowany doniesieniami o masakrze w Gazie, oraz że padło wiele słów potępienia pod adresem Izraela, a RPA i Turcja na znak protestu odwołały swoich ambasadorów z Tel Awiwu. To jednak trzeba przyznać, że otwarcie ambasady amerykańskiej w Jerozolimie jest sukcesem Netanjahu, który buńczucznie ogłosił, że dzięki poparciu USA „Izrael jest liderem całego regionu”. W tym przypadku również gospodarz Białego Domu pokazał po raz kolejny, że niezależnie od kosztów gotów jest realizować „swoją” politykę.
Dlaczego obecna administracja amerykańska stała się tak gorliwym rzecznikiem interesów izraelskich? No cóż, wiele wskazuje na to, że Trump stara się podreperować notowania Republikanów przed wyborami do Kongresu, które mają się odbyć w 2018 roku, a poparcie bardzo wpływowego lobby izraelskiego (lub szerzej żydowskiego) może się w oczywisty sposób przełożyć na szczodrość koszernych sponsorów, co zwiększy szansę partii prezydenckiej na sukces wyborczy. Czym więc jest to wpływowe lobby? Wydaje się, że najlepiej wyjaśnili to John J. Mearsheimer i Stephen M. Walt, autorzy książki „Izraelskie lobby w USA”, którzy uznali, że: „Lobby to jest luźną koalicją ludzi i organizacji, która chce tak wpłynąć na amerykańską politykę zagraniczną, by jak najbardziej sprzyjała ona państwu Izrael. […] Lobby nie jest zjednoczonym ruchem z centralnym kierownictwem, a tym bardziej koterią czy grupą spiskowców, która kontroluje amerykańską politykę zagraniczną. To po prostu wpływowa grupa interesu, złożona zarówno z Żydów, jak i z gojów, której celem jest przeforsowanie sprawy Izraela w Stanach Zjednoczonych i wpłynięcie na amerykańską politykę zagraniczną w taki sposób, który według członków tej grupy przysłuży się państwu żydowskiemu. Rozmaite grupy tworzące to lobby nie zgadzają się we wszystkich kwestiach, choć łączy je chęć promowania specjalnych stosunków między Stanami Zjednoczonymi a Izraelem”[5].
Henry Kissinger stwierdził, że obecnie w Białym Domu „toczy się wojna między Żydami i nie-Żydami”. Ostatnie wydarzenia pokazały, że wojnę tę wygrywają Żydzi, co przejawiło się nie tylko w tym, że stanowisko doradcy prezydenta stracił w sierpniu 2017 roku Steve Bannon, którego zięć Trumpa określił mianem antysemity i oskarżył o to, że kreuje się „na prawicowego obrońcę Izraela po to, aby realizować własne antysemickie pragnienie szkodzenia jego interesom”[6]. O rosnących wpływach żydowskich świadczy też obranie przez USA kursu konfrontacyjnego w stosunku do krajów wrogo usposobionych do państwa żydowskiego. Ważną rolę w tej rozgrywce wypełnia zgrany duet małżeński – Ivanka Trump i Jared Kushner – zwany w skrócie „Jarvanką”, który właściwie gra pierwsze skrzypce w zakresie polityki związanej z Żydami i Izraelem. Oboje mają w Białym Domu „zupełnie niezależną pozycję i status wyższy niż inni”, a przy tym są bardzo ambitni. Ivanka marzy podobno o tym, aby kiedyś wystartować w wyborach prezydenckich i konsekwentnie do tego zmierza. Doskonale dogaduje się z ojcem, którego zawsze wspierała w jego ambicjach politycznych, a także w sprawach prywatnych, aż w końcu dorobiła się tytułu mini-Trumpa. Ojciec zaś okazuje jej szczególne względy, nawet do tego stopnia, że nie miał „problemu z przejściem swojej córki na ortodoksyjny judaizm, gdy stało się to niezbędnym krokiem poprzedzającym zawarcie małżeństwa”, co podobno było dla niego nietypowym zachowaniem. Michael Wolff, będąc dobrze poinformowanym o funkcjonowaniu dworu Trumpa, stwierdził, że Ivanka jest „obecnie w praktyce Pierwszą Damą, przeszła na judaizm i w rezultacie została pierwszą Żydówką w Białym Domu”[7]. Nie ma on jednak na myśli jej pochodzenia etnicznego, tylko wyznanie religijne. Pozycja prezydenckiej córki wzmocniła się też dlatego, że Melania Trump w widoczny sposób dystansuje się od wielu poczynań swojego męża.
Dla Jareda zaś najważniejszym powodem do zaangażowania się po stronie teścia „była dźwignia – rozumiana przez niego jako bliskość” do ośrodka władzy prezydenckiej, która miała mu utorować drogę do kariery. Jest on synem miliardera Charlesa Kushnera, który dorobił się fortuny na rynku nieruchomości i wnukiem ofiar Holokaustu przybyłych z Polski do USA w 1949 roku. Jest też ortodoksyjnym Żydem, gorliwie przestrzegającym nakazów swojej religii. W Białym Domu otoczył się współwyznawcami i dlatego w piątkowe popołudnie jego biuro przestaje funkcjonować, ponieważ personel rozpoczyna świętowanie szabasu[8]. Podobnie jest w jego domu, bowiem „nie da się do nich dodzwonić pomiędzy zmierzchem piątkowym i sobotnim, bo mają wtedy wyłączone telefony”[9]. Jared uczęszczał do prywatnej szkoły żydowskiej, a potem studiował na Harvardzie, gdzie podobno nie szło mu najlepiej, lecz szczodra ojcowska darowizna na rzecz uniwersytetu w wysokości 2,5 mln dolarów rozwiązała jego problemy z nauką. W wieku zaledwie 27 lat przejął rodzinny biznes, co miało związek ze skazaniem jego ojca na karę dwóch lat więzienia „za unikanie podatków, nielegalne działania związane z finansowaniem kampanii i manipulowanie świadkami”. Pikanterii całej sprawie dodaje fakt, że po latach, gdy dzięki zwycięstwu Trumpa dochrapał się znaczącej pozycji w polityce amerykańskiej, zemścił się na byłym prokuratorze Chrisie Christie, który wsadził do więzienia Charlesa Kushnera. Jared doprowadził do tego, że usunięto go z otoczenia prezydenta.
Trzeba przyznać, że Trump bardzo wiele zawdzięcza swojemu zięciowi, ponieważ w dużej mierze to dzięki jego zaangażowaniu w kampanię wyborczą, szczególnie w mediach społecznościowych, uzyskał zwycięstwo. Młody Kushner naraził się przy tym na niezadowolenie swojej rodziny, bo „ojciec Jareda był zdecydowanym zwolennikiem Demokratów. Wpłacił na ich rzecz milion dolarów w 2002 roku. Dwa lata wcześniej, gdy Hillary Clinton ubiegała się o fotel senatora, wsparł ją kwotą 90 tys. dolarów” [10]. Jared również wpierał finansowo kampanię przeciwników obecnego prezydenta. Wolff skomentował tę zadziwiającą metamorfozę pisząc, że: „Jared Kushner w dość krótkim czasie – w ciągu niespełna roku – przeszedł od standardowych poglądów demokratycznych, w których został wychowany, do trumpizmu, czym zszokował wielu swoich znajomych. Zadziwił między innymi swojego brata, którego firma ubezpieczeniowa Oscar, finansowana z pieniędzy rodziny Kushnerów, miała ponieść olbrzymie straty wskutek cofnięcia ustaw Obamacare”. Z uznaniem natomiast wypowiada się o nim jego teść, który stwierdził podczas jednego z wieców, że: „Jared odniósł sukces w nieruchomościach, ale wydaje mi się, że bardziej lubi politykę niż nieruchomości”. W dowód uznania mianował Kushnera swoim doradcą ds. umów handlowych i Bliskiego Wschodu. Nie jest to zbyt eksponowane stanowisko, ale ma kluczowe znaczenie dla wielu decyzji zapadających w Białym Domu. Jared zresztą woli pozostawać w cieniu głównych aktorów, pełniąc rolę szarej eminencji. Stara się jednak wzmacniać swoją pozycję w konfrontacji z rywalami wywodzącymi się z kręgów prawicy amerykańskiej. Dlatego „ściągnął do Białego Domu własnych żydowskich twardzieli – Żydów z Goldman Sachs”. Jednym z nich jest Gary Cohn były prezes banku Goldman Sachs, w którym Jared odbywał podczas studiów letnią praktykę. „Cohn – demokrata z przekonania, globalistycznie i kosmopolitycznie nastawiony mieszkaniec Manhattanu, który głosował na Hillary Clinton”, stał się dla niego cennym sojusznikiem. Kolejną „gwiazdą” ściągniętą z tej samej kuźni kadr jest Dina Powell, lecz pozyskanie jej było zasługą Ivanki, która włożyła wiele wysiłku, aby ją przekonać do przyłączenia się do drużyny Trumpa. Zdaniem Wolffa „Powell zdecydowała się wziąć udział w politycznie ryzykownej grze, w której jednak mogła zdobyć bardzo atrakcyjną nagrodę. Uznała, że przy pomocy Jareda i Ivanki, a także Cohna, jej przyjaciela i sojusznika z Goldman Sachs, mogłaby przejąć kontrolę nad Białym Domem. Takie było założenie jej ambitnego tajnego planu”. Cohn i Powell nie są jedynymi ludźmi z Goldman Sachs w otoczeniu Trumpa, bo funkcję sekretarza skarbu w jego gabinecie pełni wywodzący się z rodziny żydowskiej Steven Mnuchin, który pracował w tej firmie przez 17 lat, jako bankier, a był też współpracownikiem George Sorosa. W tym kontekście nie może więc dziwić, że po wyeliminowaniu Bannona, który w końcu doszedł do wniosku, że „Trump w głębi serca jest miękki”, to właśnie „Jared i Ivanka, wspierani przez swoich doradców z Goldman Sachs, zmienili przesłanie i styl Białego Domu”[11].
O silnej pozycji lobby izraelskiego w otoczeniu prezydenta USA świadczy wymownie to, że „Trump bezzwłocznie przekazał Jaredowi sprawy Bliskiego Wschodu, czym uczynił go jednym z najważniejszych graczy do spraw stosunków międzynarodowych w tej administracji, a tak naprawdę na całym świecie”. Dlaczego to zrobił? Ponieważ, jeśli ufać informacjom przekazanym przez Wolffa, to „z punktu widzenia Trumpa powierzenie Kushnerowi odpowiedzialności za Izrael było nie tylko sprawdzianem, ale wręcz żydowskim sprawdzianem – prezydent wyróżnił go w ten sposób, nagrodził za takie, a nie inne pochodzenie. To niemal niemożliwe do wykonania zadanie wyznaczył mu, właśnie dlatego, że był Żydem – dając w ten sposób wyraz stereotypowemu przekonaniu, że Żydzi są świetnymi negocjatorami”[12]. Czy Trump podjął słuszną decyzję? Wątpię w to, ponieważ już dzisiaj można zauważyć, że podjęta przez Kushnera i lobby izraelskie próba poukładania na nowo spraw na Bliskim Wschodzie, oczywiście w interesie państwa żydowskiego, jeszcze bardziej skomplikowała sytuację w tamtym regionie. Żydzi wbrew intencjom Trumpa nie wykazali też zbyt wielkich uzdolnień negocjacyjnych, za to Izrael z upodobaniem realizuje politykę szantażu i brutalnego gwałtu wobec swoich sąsiadów. Uznanie zaś Jerozolimy za stolicę Izraela stało się na osobiste życzenie Sheldona Adelsona, największego donatora Partii Republikańskiej, syjonistę i magnata kasynowego, który za 25 mln dolarów przekazanych na fundusz wyborczy „kupił sobie amerykańskiego prezydenta”[13] i jego wdzięczność. Można się tylko domyślać, czego będą sobie życzyli inni sponsorzy kampanii Trumpa, a jest ich całkiem sporo, bo na jego zapleczu grasują tacy koszerni krezusi, jak: Roy Cohn, Carl Icahn, Isaac Perlmutter, Ronald Perelman czy Steven Roth[14]. Nie można oczywiście zapominać o „Bibi” Netanjahu, starym przyjacielu rodziny Kushnerów, dokładającym wielu starań, aby na bieżąco monitorować politykę Waszyngtonu. W tym roku odwiedził już kilkakrotnie stolicę USA, gdzie czuje się jak u siebie, otoczony życzliwością przyjaciół żydowskich.
Jest oczywistym, że polityka globalnych potęg, w szczególności Stanów Zjednoczonych, ma niebagatelny wpływ na sytuację całego świata i byłoby truizmem rozwodzić się na ten temat, zwłaszcza, że zagadnienie to jest dokładnie opisane. Chciałbym się jednak odnieść do wątku polskiego występującego w tej sprawie, ponieważ dotyczy to mnie osobiście, jako Polaka i patriotę. Jaki więc wpływ na Polskę wywiera polityka realizowana przez lobby izraelskie w USA? Zacznę od tego, że przekłada się ona zarówno na naszą gospodarkę, jak i na kieszeń każdego obywatela polskiego. Jesteśmy bowiem dużym konsumentem ropy naftowej i każde wahnięcie ceny płaconej za jej baryłkę odbija się na konkurencyjności polskiej gospodarki i zasobności naszych portfeli, a cena ta wzrosła w ostatnim czasie o około 60%. Dlaczego ceny paliw na stacjach benzynowych rosną tak szybko? Abstrahując od niewątpliwie ważnych argumentów dotyczących zbyt dużego udziału podatków w cenie litra paliwa, skupmy się teraz na innej kwestii, która ze względu na podjęty w artykule temat jest niezwykle istotna. Niedawno odniósł się do niej premier Morawiecki, który powiedział: „To, że dzisiaj benzyna jest trochę droższa, niż była wcześniej, nie ma najmniejszego związku z tym, co się dzieje w polityce polskiej. Jest to wyłącznie związane z wypowiedzeniem układu z Iranem przez Stany Zjednoczone o zakazie produkcji broni jądrowej przez Iran, jak również z niepokojami na Bliskim Wschodzie i zacieśniającą się polityką pieniężną Stanów Zjednoczonych, która powoduje, że dolar jest coraz mocniejszy – a ropę sprzedaje się w dolarach”[15]. Premier, jak było do przewidzenia, gdy został zapytany o możliwość obniżenia akcyzy na paliwa, zrobił unik i wyraził tylko nadzieję, że benzyna stanieje, ale jego zdaniem „zależy to od tego, czy złotówka się umocni względem dolara i od tego czy sytuacja na świecie się uspokoi”. To, że rząd nie kwapi się z podjęciem interwencji na rynku paliw akurat mnie nie dziwi, ponieważ obecna ekipa, która realizuje wiele programów socjalnych, kupując sobie w ten sposób poparcie wyborców, cieszy się z rosnących wpływów budżetowych, a te przecież powiązane są z wysokością podatków pośrednich zawartych także w cenie paliwa. Tyle tylko, że za „szczodrość” rządu płacą wszyscy Polacy, bowiem jednocześnie rosną ceny innych produktów i usług, a rodzime przedsiębiorstwa ledwo dyszą. Jednak widocznie niewiele to obchodzi dygnitarzy państwowych, liczących zapewne na mannę z Brukseli i wdzięczność możnego protektora zza oceanu.
Tymczasem w kwietniu 2018 roku wpłynął do gdańskiego Naftoportu pierwszy tankowiec z ropą irańską, co skomentował prezes PKN Orlen, Daniel Obajtek, w następujący sposób: „Dostawa z Iranu stała się faktem. Ropa z kierunku bliskowschodniego daje nam wiele możliwości. Przede wszystkim umożliwia dywersyfikację kierunków dostaw i zwiększenie bezpieczeństwa energetycznego państwa”[16]. Dodajmy też, że pozyskiwany z Bliskiego Wschodu surowiec jest lepszy od rosyjskiego, bo zawiera mniej siarki oraz daje „możliwość wyprodukowania relatywnie dużej ilości tzw. produktów białych, takich jak benzyna, nafta i olej napędowy”. Zwiększanie więc zakupów tego surowca z Iranu ma duże znaczenie dla zmniejszenia naszego uzależnienia od Rosji i wynegocjowania korzystniejszych cen ropy dostarczanej przez koncerny rosyjskie. Jednak zapowiadane przez administrację amerykańską sankcje, które mają być nałożone na Teheran, mogą zrujnować polskie plany[17]. Przyczyną tego są interesy Izraela, o które dba prezydent Trump i wspierające go lobby izraelskie. Wykazują oni w tym względzie tak wielką determinację, że nawet usuwają z Białego Domu urzędników, którzy mają odmienne zdanie w kwestii bezwarunkowego wspierania państwa żydowskiego. Przykładem tego jest zdymisjonowanie w marcu 2018 roku sekretarza stanu, Rexa Tillersona, bo sprzeciwiał się zerwaniu przez USA układu nuklearnego z Iranem. Jego miejsce zajął dotychczasowy szef CIA, Mike Pompeo, nawołujący do rozprawy z tym państwem[18]. W tym kontekście powinno też niepokoić, że rosnące ceny ropy wzmacniają budżet Rosji, który jest w znacznej mierze zasilany pieniędzmi z jej sprzedaży, co umożliwia Putinowi zwiększanie nakładów na zbrojenia i łagodzi sankcje nałożone na jego kraj[19]. Niepokojące były także wypowiedzi Trumpa przed szczytem G7 w Kanadzie, ponieważ stwierdził, że „Rosja powinna być na tym spotkaniu, powinna być jego uczestnikiem”. Dodał jeszcze, że „można się zgadzać lub nie i może to nie jest politycznie poprawne”, ale „mamy świat do zarządzania”[20]. Jego zagranie przypomina do złudzenia politykę resetu w stosunkach z Rosją, na której przejechał się już prezydent Obama, kompletnie ograny przez Rosjan, czego negatywne skutki odczuliśmy też na własnej skórze[21].
Kolejnym poważnym problemem w relacjach polsko-amerykańsko-żydowskich jest uchwalenie przez Senat USA – Just Act 447 – Justice for Uncompensated Survivors Today (Sprawiedliwość dla ocalonych, którzy nie otrzymali zadośćuczynienia). Został on w kwietniu 2018 roku zatwierdzony przez Izbę Reprezentantów Kongresu, która nie wprowadziła w nim żadnych zmian, ale sposób jego procedowania był podejrzany i niejasny. W kilka dni później prezydent Trump bez zmrużenia oka podpisał tę ustawę, dającą „Departamentowi Stanu USA prawo do wspomagania organizacji międzynarodowych zrzeszających ofiary Holocaustu oraz wspierania ich poprzez swoje kanały dyplomatyczne w odzyskaniu żydowskich majątków, które nie mają spadkobierców”[22]. Ustawa zobowiązuje także „Departament Stanu do przygotowania w ciągu 18 miesięcy raportu na temat tego, jak poszczególne kraje wywiązują się z obowiązku restytucji mienia” i trzeba zaznaczyć, że państwa z byłego bloku komunistycznego mają być objęte szerszym zakresem monitoringu. Profesor Norman Finkelstein określił inicjatorów ustawy 447 mianem „hien cmentarnych”. Nie ma też wątpliwości, że „w tej konkretnej ustawie chodzi przede wszystkim o Polskę”. Ocenił również, że roszczenia wysuwane wobec Polski „nie mają nic wspólnego z samymi ofiarami, z ludźmi, którzy przeżyli Holokaust lub z ich spadkobiercami. To przedsięwzięcia oszukańczych organizacji żydowskich, które wykorzystują Holokaust jako broń służącą do wzbogacenia się. Prawdziwe ofiary lub ich spadkobiercy nic z tego nie dostają”[23].
Sytuacja, która powstała w wyniku przeforsowania ustawy 447 w USA jest naprawdę groźna i stawia Polskę w trudnym położeniu, ponieważ ukazała nam w całej pełni siłę lobby żydowskiego w Ameryce, które dzięki swoim wpływom uzyskało potężne narzędzie nacisku, bo jak to ujął wspierający tę ustawę kongresmen Ed Royce – „Just Act pomoże wywrzeć presję na kraje ociągające się z restytucją mienia poprzez wskazanie ich i zawstydzenie”. Nie należy przy tym brać dosłownie stwierdzenia sugerującego, że w razie oporu grozi nam jedynie publiczne napiętnowanie. Żydzi bowiem podejmując się wymuszenia na nas bezzasadnych roszczeń sięgną do sprawdzonych metod, które wcześniej umożliwiły im dopadnięcie banków szwajcarskich i przemysłu niemieckiego, a mają w tym zakresie wielkie możliwości, o czym pisał już Norman Finkelstein w swojej książce „Przedsiębiorstwo holokaust”. Ocenił on zresztą w rozmowie z dziennikarzem tygodnika „Do Rzeczy”, że: „Największe niebezpieczeństwo to naciski ze strony Izraela. Netanjahu ma dostęp do ucha Donalda Trumpa i widać, że część państw boi się zrobić cokolwiek wbrew woli Izraela. Niebezpieczeństwem jest to, że rządy i jednostki będą się teraz bały szantażu: sprzeciw wobec działań Izraela może się skończyć karą ze strony USA. Boję się, że uzasadniona krytyka wobec potwornych działań Izraela na niektórych polach będzie uciszana”. I jak pokazuje rzeczywistość sformułowane przez niego ostrzeżenia mają bardzo mocne podstawy, bowiem administracja amerykańska już od kilku miesięcy wywierała silną presję na władze naszego kraju w sprawie wycofania się z nowelizacji ustawy o IPN, co współgrało z antypolskimi atakami ze strony Izraela. Doświadczyliśmy więc gróźb zawartych w listach senatorów i kongresmenów, jak również w oświadczeniu Departamentu Stanu, w którym bez ogródek stwierdzono, że „reperkusje, które wprowadza projekt ustawy, mogą mieć wpływ na strategiczne interesy Polski, a także jej relacje ze Stanami Zjednoczonymi i Izraelem”[24]. Mieliśmy też w Warszawie wizytę rewizora zza oceanu, który odbył dyscyplinujące rozmowy z prezydentem, premierem, szefem MSZ oraz prezesem PiS Jarosławem Kaczyńskim. Jednak najdotkliwszą „karą” okazało się nieformalne uznanie polskich liderów za persona non grata w Białym Domu, co zaskutkowało tym, że zawieszono dwustronne kontakty na najwyższym szczeblu[25]. Przekonał się o tym boleśnie Andrzej Duda, który pomimo tego, że przebywał przez tydzień w USA i czynił starania o audiencję u prezydenta Trumpa, to został przez niego ostentacyjnie zlekceważony. Amerykanie mieli też podobno grozić nam blokadą finansowania wspólnych projektów wojskowych, a przecież nie wiemy o wszystkich zakulisowych formach szantażu z ich strony, którego skuteczność obecnie wydaje się być niepodważalna.
Świadczy o tym całkowita kapitulacja władz polskich przed dyktatem żydowskim, bowiem 27 czerwca 2018 roku, na wniosek premiera Morawieckiego, Sejm dokonał w ekspresowym trybie zmiany ustawy o IPN, uchylając artykuły 55a i 55b, mówiące o konsekwencjach karnych „za publiczne przypisywanie Narodowi Polskiemu lub Państwu Polskiemu odpowiedzialności za zbrodnie nazistowskie popełnione przez III Rzeszę”. I wbrew temu, co głosi Mateusz Morawiecki, deklarujący, że: „Nie ustępujemy z niczego. Zrealizowaliśmy więcej niż zakładaliśmy, pobudziliśmy świadomość na świecie. Działamy w realiach międzynarodowych i bierzemy je pod uwagę”. To nie ma cienia wątpliwości, że Polska poniosła klęskę i doznała okropnego upokorzenia. Nie zmieni tego faktu zaklinanie rzeczywistości przez propagandę rządową, a o skali porażki i hańby świadczą najlepiej entuzjastyczne komentarze w prasie izraelskiej, która odtrąbiła zwycięstwo, podkreślając, że Polska ugięła się pod presją Izraela i USA.
Można oczywiście podawać w wątpliwość: Czy perypetie związane z nowelizacją ustawy o IPN mają związek z jakością relacji polsko-amerykańsko-izraelskich? Czy zasadne jest ich łączenie z ustawą 447? Czy roszczenia żydowskie wobec Polski mogą być zrealizowane? Jednak byłoby skrajną naiwnością, gdybyśmy uwierzyli w zapewnienia specjalistów od robienia „dobrego” wrażenia i stwarzania pozorów, którzy wciąż powtarzają: „Polacy nic się nie stało”. W Polsce bowiem mamy do czynienia z potężnym lobby żydowskim, podobnym do istniejącego w USA, które ponad podziałami politycznymi działa na rzecz interesów Izraela. I łatwo można zaobserwować, że niezależnie od temperatury sporu w różnych kwestiach i stopnia nienawiści partyjnej, to wśród ugrupowań parlamentarnych panuje absolutna zgoda w sprawie stosunku do Żydów. Można wręcz rzec, że w naszym kraju jest w tym względzie znacznie gorzej, bo o ile w Stanach Zjednoczonych wspomniane lobby wywiera silny wpływ na politykę amerykańską, to w Polsce całkowicie nią zawładnęło i sprawuje bezpośrednie rządy, które przypominają już żydowski zarząd komisaryczny.
Większość uczciwych komentatorów politycznych zgadza się, co do tego, że w awanturze o polską politykę historyczną, którą rząd przegrał z kretesem, chodzi tak naprawdę o przygotowanie gruntu prawnego, politycznego i propagandowego pod akcję wydojenia Polski na wiele miliardów dolarów. Dlatego kapitulacja, która miała ostatnio miejsce, wytworzyła bardzo niebezpieczną sytuację. Ujawniła bowiem porażającą skalę zależności „polskich” polityków od wpływów zewnętrznych oraz ich poniżającą uległość wobec Izraela i Stanów Zjednoczonych. Dla partii rządzącej, ale także dla opozycji, ważniejsza i atrakcyjniejsza jest rola akwizytorów obcych interesów niż lojalna służba państwu polskiemu, którego oficjalnie są przedstawicielami. Niepokojące jest również to, że w kwestii roszczeń żydowskich panuje całkowita zmowa milczenia wśród polityków z różnych opcji, którzy jeśli już cokolwiek o tym mówią, to nie biją na alarm, lecz usypiają czujność opinii publicznej. Całkowitą bierność wykazuje też „nasza” dyplomacja, zabiegająca jedynie o to, aby środowiska żydowskie robiły jak najmniejszy rejwach wokół tej sprawy, bo utrudnia to życie „polskim” politykierom, którzy muszą się tłumaczyć „ciemnemu ludowi”. Oburzająca jest również forma procedowania ustawy o IPN, czyniąca z posłów i senatorów bezwolne maszynki do głosowania, a prezydenta sprowadzająca do roli notariusza żyrującego kompletny upadek moralny parlamentaryzmu polskiego. To wstyd i hańba, że rządzą nami takie nędzne kreatury. W dodatku ukrywające przed społeczeństwem prawdziwe rozmiary swojej szkodliwej działalności. Izraelczycy ujawnili bowiem, że na prośbę polskiego szefa rządu premier Netanjahu wyznaczył dwóch zauszników, którzy potajemnie omawiali warunki polskiej kapitulacji z „dwoma parlamentarzystami PiS, bliskimi Morawieckiemu”, a działo się to w Wiedniu i „w ośrodku izraelskiego wywiadu w Giliot na północ od Tel Awiwu”[26]. Potwierdził te fakty prezes Kaczyński, który stwierdził: „Nie mogę zdradzać szczegółów tych uzgodnień […]. Negocjacje zaczęły się wiele miesięcy temu i najważniejsze elementy wspólnej deklaracji też zostały wypracowane już dość dawno. Przez ostatnie tygodnie trwało doprecyzowanie szczegółów – istotnych, ale jednak szczegółów. […] Negocjacje trwały w ciszy, w wielkiej dyskrecji. Wiedziało o nich bardzo ograniczone grono osób”[27]. Nie dość więc, że potajemnie knuli z naszymi wrogami, to jeszcze od samego początku przewidywali taki rozwój wypadków. Polakom zaś wmawiali, że będą walczyć do końca o naszą godność i „nie oddadzą nawet jednego guzika”. Dlatego rację ma prof. Jacek Bartyzel pisząc, że: „Tzw. dobra zmiana, której głosiciele obiecywali obronę i wzmocnienie naszej suwerenności państwowej, nie tylko że nie uczyniła nic, aby to urzeczywistnić, ale stworzyła swoją chaotyczną i resentymentalną polityką zagraniczną nowe czynniki zagrożenia. Zmniejszył się wprawdzie stopień serwilizmu wobec Berlina, uprawianego przez poprzednią ekipę rządową, ale w to miejsce służalczość wobec amerykańskiego hegemona osiągnęła niebotyczne rozmiary. Ceną płaconą za ten protektorat, będący iluzoryczną gwarancją naszego bezpieczeństwa, jest także znoszenie coraz bardziej dotkliwych upokorzeń ze strony Izraela i całego żydowskiego »anonimowego mocarstwa«”.
W tych okolicznościach nikt już chyba nie ma wątpliwości, że gdy przyjdzie stawić czoło roszczeniom żydowskim, to wtedy rządzący nikczemnicy rzucą nas na pastwę pazernych lichwiarzy, tak samo, jak to uczynili w przypadku rezygnacji z walki o naszą godność. Burza rozpętana wokół ustawy o IPN była zapewne testem naszej wytrzymałości i poligonem, na którym sprawdzano najskuteczniejsze metody paraliżowania naszego oporu. Była też zasłoną dymną przykrywającą utrącenie ustawy reprywatyzacyjnej, która nie satysfakcjonowała Żydów oraz posłużyła do odwrócenia uwagi, podobnie jak sprawa Pomnika Katyńskiego w Jersey City, od Aktu 447 forsowanego w USA. Należy więc zadać pytanie: Kto ponosi winę za klęskę? Pomimo tego, że szef polskiego rządu, który uważa się za zwycięzcę, odradza poszukiwania winnych, to ja jednak wskażę osobników, którym zawdzięczamy największe od wielu lat upokorzenie. Winę ponosi przede wszystkim grupa trzymająca władzę, a więc: Jarosław Kaczyński, Mateusz Morawiecki i Andrzej Duda, których wspomagają marszałkowie Kuchciński i Karczewski. To oni powinni zakosztować nie tylko surowego werdyktu historii, ale także osądzenia przed Trybunałem Stanu, ponieważ ich tchórzostwo przyczyniło się do przegrania batalii o polską politykę historyczną, w awanturze, którą sami rozpętali oraz otworzyło drogę do grabieży polskiego majątku.
Poruszane w tym artykule zagadnienia skłaniają również do refleksji nad stanem naszych relacji z Ameryką. Dotychczas bowiem zbyt wielu Polaków uwiedzionych komplementami wygłoszonymi przez prezydenta amerykańskiego na Placu Krasińskich w 2017 roku nie dostrzegało, że w istocie Trump nie kocha Polski, lecz traktuje nasz kraj jak pionek na swojej globalnej szachownicy. W końcu jednak „rozwój wydarzeń pokazał, że spośród dwóch sojuszników Ameryki – Polski i Izraela – sojusznik żydowski jest dla władz amerykańskich znacznie ważniejszy niż sojusznik polski”[28]. Czas więc oprzytomnieć, bo nie chodzi już tylko o naszą godność, do której zbyt wielu rodaków ma stosunek lekceważący, ale gra toczy się o bardzo wymierne kwoty. Jeśli bowiem rząd polski zgodzi się zapłacić haracz Żydom, to nie tylko postawi Polskę w szeregu sprawców odpowiedzialnych za Holokaust, lecz także cofnie nas w rozwoju cywilizacyjnym, co najmniej do początku tzw. transformacji ustrojowej. Ogromna skala wymuszenia rozbójniczego, któremu organizacje żydowskie próbują nadać sankcję prawną, jest bardziej rujnująca niż rosnące ceny paliw i inne koszty, które ponosimy w związku z bezmyślnym i bezwarunkowym popieraniem polityki amerykańskiej.
Doznaliśmy upokarzającej porażki, ale jest jeszcze czas na to, aby pokazać, że „mądry Polak po szkodzie” i wystawić rachunek tym politykom, którzy ponoszą za nią odpowiedzialność, bo widocznie nie nadają się do rządzenia i jak to ujął klasyk – im raczej „kury szczać prowadzić, a nie politykę robić”.
© Wojciech Podjacki
6 lipca 2018
źródło publikacji:
blog autorski
6 lipca 2018
źródło publikacji:
blog autorski
Ilustracja © domena publiczna / Archiwum ITP
[1] https://wpolityce.pl/polityka/373165-usa-przegraly-114-w-radzie-bezpieczenstwa-a-9128-w-zgromadzeniu-ogolnym-onz-swiat-nie-uznal-jerozolimy-za-terytorium-i-stolice-izraela
[2] https://wiadomosci.wp.pl/usa-wystapily-z-rady-praw-czlowieka-onz-to-szambo-6264696871769729a
[3] https://www.money.pl/gielda/wiadomosci/artykul/zerwana-umowa-z-iranem-donald-trump-ropa,165,0,2405285.html
[4] https://www.tvp.info/10447823/10-lat-od-wybuchu-wojny-w-iraku
[5] J. J. Mearsheimer, S. M. Walt, Izraelskie lobby w USA, Warszawa 2011, s. 19.
[6] M. Wolff, Ogień i furia. Biały Dom Trumpa, Warszawa 2018, s. 217, 221, 225.
[7] Tamże, s. 115–116, 120–121, 130, 219.
[8] Tamże, s. 116-117, 221.
[9] https://www.forbes.pl/wiadomosci/jared-kushner-kim-jest-ziec-donalda-trumpa/58fpg5k
[10] Tamże.
[11] M. Wolff, Ogień i furia…, s. 118–119, 221–222, 225, 230.
[12] Tamże, s. 116, 220.
[13] T. Kwaśnicki, Ameryka nie kocha Polski, „Do Rzeczy”, nr 21/2018, s. 24.
[14] M. Wolff, Ogień i furia…, s. 218.
[15] https://www.polskieradio.pl/42/3168/Artykul/2131792,Premier-Mateusz-Morawiecki-wyzsza-cena-benzyny-nie-jest-zwiazana-z-polska-polityka
[16] https://www.pb.pl/iranska-ropa-doplynela-do-polski-910524
[17] https://www.money.pl/gospodarka/unia-europejska/wiadomosci/artykul/go-iran-polska-donald-trump-sankcje,207,0,2407375.html
[18] https://www.tvn24.pl/wiadomosci-ze-swiata,2/rex-tillerson-odchodzi-z-departamentu-stanu-usa,821871.html
[19] https://www.osw.waw.pl/pl/publikacje/analizy/2017-12-06/rosja-ostrozny-budzet-na-lata-2018-2020
[20] https://www.tvn24.pl/wiadomosci-ze-swiata,2/trump-rosja-powinna-dolaczyc-do-g7,843660.html
[21] http://nczas.com/2018/06/10/trump-popelnia-blad-obamy-robi-reset-z-rosja-czy-stoi-za-nim-izrael/
[22] https://wiadomosci.wp.pl/usa-prezydent-podpisal-just-act-447-wskaze-i-zawstydzi-inne-kraje-6250187447330945a
[23] Trump ich nie poprze. Z prof. Normanem G. Finkelsteinem, amerykańskim politologiem rozmawia Piotr Włoczyk, „Do Rzeczy”, nr 24/2018, s. 56–58.
[24] http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/7,114881,22967486,departament-stanu-usa-ostro-skrytykowal-ustawe-o-ipn-skorzystaja.html
[25] https://wiadomosci.onet.pl/tylko-w-onecie/sankcje-usa-z-powodu-ustawy-ipn-uderza-w-andrzeja-dude-i-morawieckiego/qv9mme6?utm_source=wiadomosci_viasg&utm_medium=nitro&utm_campaign=allonet_nitro_new&srcc=ucs&utm_v=2
[26] https://wiadomosci.wp.pl/spotkanie-w-siedzibie-mosadu-kulisy-rozmow-z-izraelem-ws-ustawy-o-ipn-6267992816043649a
[27] https://wpolityce.pl/polityka/401585-jaroslaw-kaczynski-celem-polski-i-izraela-jest-prawda
[28] M. Miszalski, Problem pozostał, będzie narastał – co dalej?, „Najwyższy Czas”, nr 25–26/2018, s. XXII.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz