Nie pozwól aby przepadły stare fotografie, filmy czy pamiętniki! Podziel się nimi ze wszystkimi Polakami i przekaż do zasobów Archiwum Narodowego IPN!
OSTRZEŻENIE: NASZA WITRYNA JEST NIEPOPRAWNA POLITYCZNIE I WYRAŻA BEZMIERNĄ POGARDĘ DLA ANTYPOLSKICH ŚCIERW ORAZ WSZELKIEJ MAŚCI LEWACKIEJ DZICZY I INNYCH DEWIANTÓW.
UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2

Męczeństwo Pawła Wojtunika. BND stawia na legalność. „Ryś” i niezawisłe sądy

Męczeństwo Pawła Wojtunika

        Do orszaku męczenników straszliwego reżymu dołączył ostatnio pan Paweł Wojtunik. Desperackim dobiegiem – ale dołączył, dzięki czemu do oskarżeń, jakie grono folksdojczów wysuwa pod adresem naszej biednej Ojczyzny przed Sądem Ostatecznym w postaci Unii Europejskiej, będzie mógł dołączyć również swoje świadectwo. A ono nie byle jakie – bo pan Paweł Wojtunik – w policji niemal od urodzenia, a od 2009 roku – w Centralnym Biurze Antykorupcyjnym.
To Centralne Biuro Antykorupcyjne zostało utworzone jeszcze za pierwszej sanacji, to znaczy – w 2006 roku. Biuro miało zwalczać korupcję, ale już na pierwszy rzut oka można było zauważyć nieusuwalny konflikt interesów: społecznego i biurowego. W interesie społecznym jest jak najszybsze zlikwidowanie korupcji – przede wszystkim poprzez likwidowanie okazji do korumpowania. Korupcja bowiem powstaje na styku sektora publicznego z prywatnym. Prywatnego właściciela bowiem niepodobna przekupić, żeby postąpił wbrew swojemu interesowi. Można go ewentualnie wykupić, ale przekupić – nigdy. Tymczasem urzędnika – jak najbardziej - prawie zawsze – jak nie niegodziwą mamoną, to awansem – i tak dalej. Weźmy dla przykładu koncesje na obrót paliwami, nawiasem mówiąc, przywrócone w 1992 roku przez pana Adama Glapińskiego – oczywiście pod pretekstem „porządkowania rynku”, a konkretnie – żeby ochronić produkty polskich rafinerii, które były droższe od paliwa importowanego. Dlaczego były droższe? Aaaa, składa się na to szereg zagadkowych przyczyn, wśród nich – akcyza na paliwo, doliczana do jego detalicznej ceny. Jako wiceprzewodniczący Porozumienia Centrum, Adam Glapiński był jednocześnie ministrem w rządzie późniejszego herszta obozu zdrady i zaprzaństwa, Jana Krzysztofa Bieleckiego, co pokazuje, że wtedy światło nie było jeszcze tak dokładnie oddzielone od ciemności i między obozem płomiennych dzierżawców monopolu na patriotyzm, a obozem zdrady i zaprzaństwa nie było wyraźnej, a zwłaszcza – nieprzekraczalnej granicy. Pan Adam Glapiński był bowiem również ministrem w rządzie Jana Olszewskiego i koncesje na obrót paliwami przywrócił właśnie wtedy. I co Państwo powiecie? Od razu w sektorze paliwowym zagnieździła się korupcja, a nawet powstały rozmaite mafie, które teraz niezawisłe sądy uniewinniają, bo widocznie stare kiejkuty uznały, że owszem - praworządność – praworządnością – ale w granicach rozsądku. Więc wprawdzie można było obniżyć akcyzę, dzięki czemu to polskie paliwa byłyby sprzedawane za granicę, ale co z tego mieliby urzędnicy? Urzędnicy nie mieliby z tego nic, więc pan minister Glapiński wprowadził koncesje. Na czym polega koncesja? Ano na tym, że jednemu obywatelowi pozwala się zarabiać na obrocie paliwami, a wszystkim innym – nie. Słowem – taki obywatel dostaje od urzędnika prezent milionowej wartości. Z punktu widzenia urzędnika jest wszystko jedno, komu ten prezent da – bo tak czy owak pensję będzie miał taką samą. Ponadto obywatel ubiegający się o koncesję, musi spełniać warunki prawne, wymagane do jej przyznania. Zatem warunki prawne spełnia zarówno ten, co koncesje dostał, jak i ten, komu jej odmówiono. Wynika z tego, że przyznający koncesję urzędnik musi w swojej decyzji kierować się jeszcze jakimś kryterium pozaprawnym. Jakim – nawet nie śmiem się domyślać, ale skoro już na domysły jesteśmy skazani, to nie mamy wyjścia – domyślajmy się! Ja na przykład się domyślam, że taki urzędnik powiada tak: słuchaj no pan, daję panu prezent milionowej wartości, a pan co? Na to tamten – rzeczywiście, a ile by pan od tego chciał? - Ja bym chciał tyle i tyle, a forsę niech pan wypłaca memu szwagrowi. No i już mamy korupcję, tylko dlatego że minister stworzył taką okazję. W takiej sytuacji musimy brnąć dalej i utworzyć Centralne Biuro Antykorupcyjne, które by z korupcją walczyło, bo jużci – likwidacja korupcji leży w interesie społecznym. No tak – ale nie w interesie CBA. Takie Biuro, skoro już powstało, jest żywotnie zainteresowane, by korupcja utrzymywała się możliwie jak najdłużej, bo przecież jej obecność w życiu społecznym jest jedyną racją istnienia Biura. No tak, ale Biuro przecież zostało utworzone do zwalczania korupcji! Owszem – toteż ją „zwalcza”, ale w taki sposób, by nie zrobić jej krzywdy. A w jaki sposób nie zrobi korupcji krzywdy? W taki, że będzie tępiło tych, którzy próbują korumpować się na własną rękę, to znaczy – bez odprowadzania części zysku do starych kiejkutów, które z kolei wskazują funkcjonariuszom CBA, kogo mają chwytać, a kogo im chwytać nie wolno. Dzięki temu i Biuro odnosi sukcesy i korupcja się rozwija. Czegóż chcieć więcej?

        Toteż Paweł Wojtunik w podsłuchanej w restauracji „Sowa i Przyjaciele” rozmowie z panią Elżbietą Bieńkowską, co to teraz zadaje szyku w Komisji Europejskiej w Brukseli, wyjaśnia, o co chodzi: „Jedyne, co można zrobić, to pokazać im, że wiesz, że tak robili i już nie będą robić. A jeśli tego nie zrozumieją, to po prosu wywalasz gości. Nie masowo, ale tych najbardziej kluczowych. Tylko w ten sposób, by po pierwsze: podnieść koszty funkcjonowania, jeśli kradną, to muszą znaleźć kogoś innego, po drugie utrudnić kradzież na przyszłość. Po trzecie wreszcie: pokazać, że z tymi gośćmi już nie będziecie kradli.” No dobrze – z „tymi” nie, a wobec tego – z którymi? Pan Wojtunik tego pani Bieńkowskiej już taktownie nie tłumaczy, bo po co tłumaczyć, kiedy i on wie i ona wie, że z tymi, których wskaże nieubłagany palec – palec należący do ręki, która wcześniej ich samych wystrugała z banana, wydobywając z dołów, gdzie „idioci” tyrają za 6 tysięcy złotych, na wyżyny, gdzie używa się życia całą paszczą, nurzając ją w melasie! Nawiasem mówiąc, ta „melasa”, to cytat z przemówienia Gierka wierszem, które w dobrym chmielu napisaliśmy z kolegą Miszalskim na serwetkach w restauracji i które kończyło się tak: „Lepiej nam się żyje, Polska rośnie w siłę, a kto nie wierzy, temu dam w ryłę i poślę na Sołówki. Do was się zwracam, towarzysze-półgłówki: chodźcie za mną, a każdy pysk umoczy w melasie. Kończę, towarzysze. Reszta będzie w prasie!”

        No a teraz pan Paweł Wojtunik odmówił podpisania protokołu przesłuchania go w charakterze świadka przez komisje sejmową badającą aferę Amber-Gold. „Przez całe przesłuchanie byłem atakowany, bezczelnie i bezzasadnie zarzucano mi bezczynność, a nawet próbę wprowadzenia opinii publicznej w błąd. Przesłuchanie i sposób jego prowadzenia, to kolejny element nękania i prześladowania mojej osoby” – napisał pan Wojtunik w piśmie do komisji. Rzeczywiście – atak i prześladowanie rozpoczęły się już od samego początku, to znaczy – od zapytania o imię i nazwisko. Nie wszyscy musieli uzyskać od starych kiejkutów pozwolenie na ujawnianie takich rzecz, toteż nawet niezawiśli sędziowie na takie pytanie odpowiadali: „nie wiem, nie pamiętam”. No i ten zarzut „bezczynności”... Adam Grzymała-Siedlecki wspomina niejakiego pana Januarego – rezydenta w domu jego rodziców, który na pytanie, czy nie dokucza mu bezczynność, odpowiadał: nie jestem bezczynny. W zimie trzeba grzać się przy piecu, a latem – oganiać przed muchami. Więc jakże tu stawiać zarzut bezczynności, kiedy albo muchy, albo piec? Nic więc dziwnego, że pan Paweł Wojtunik objawił się z palmą męczeńską, czego z pewnością pani Elżbieta Bieńkowska nie omieszka w Brukseli wykorzystać, gwoli napiętnowania straszliwego reżymu.


BND stawia na legalność


        Po czym poznać dobrą konstytucję? Żeby odpowiedzieć na to pytanie, najpierw trzeba odpowiedzieć na inne – po co właściwie jest konstytucja? Na trop odpowiedzi naprowadza nas spostrzeżenie, że konstytucje powstawały w momencie, gdy słabła władza monarsza i poddani zaczynali stawiać warunki: możemy nadal ciebie słuchać, możemy szanować twoją rodzinę, czyli dynastię, ale odtąd nie będzie tak, jak było dotąd, że robiłeś, co chciałeś. Teraz musimy ustalić – odkąd dokąd ty, odkąd dokąd my. I jeśli dochodziło do utarcia takiego kompromisu, to właśnie była konstytucja. Wynika stąd, że jednym celem konstytucji jest dostarczenie poddanym czy obywatelom gwarancji ochrony przed samowolą władzy. Za Monteskiuszem przyjęto, że taką gwarancją, chociaż oczywiście, jak zresztą wszystko na tym świecie, wysoce niedoskonałą, jest trójpodział władz, na władzę ustawodawczą, wykonawczą i sądowniczą. One wzajemnie się blokują i kontrolują, a dzięki zaabsorbowaniu władz walką o wpływy, obywatele zyskują przestrzeń wolności. Nie jest to oczywiście ideał, ale jak się nie ma co się lubi, to dobra psu i mucha. A skoro już mamy trzy władze, to drugim celem konstytucji jest takie ułożenie stosunków między nimi, by w żadnym momencie nie pojawiły się paraliże decyzyjne, to znaczy – sytuacje, w której albo nikomu nie wolno podjąć jakiejś decyzji, albo odwrotnie – że w tej samej sprawie mogą decydować wszyscy. Decyzji wtedy jest aż za wiele, ale nie wiadomo, która jest ta właściwa.

        I z taką właśnie sytuacją mamy do czynienia w Polsce, kiedy nie można odpowiedzieć na proste pytanie: kto jest Pierwszym Prezesem Sądu Najwyższego? Pani Małgorzata Gersdorf powiada, że „czuje się” Pierwszym Prezesem tego Sądu. Na pewno tak jest, to znaczy – na pewno tak się „czuje”, ale niepodobna nie zauważyć, że to jednak za mało. W rozmaitych klinikach aż się roi od osobników, którzy „czują się” Napoleonami albo Aleksandrami Wielkimi, ale to nie powód, żeby tak od razu im wierzyć. Również w tym przypadku pan prezydent Duda daje do zrozumienia, że nie podziela poglądu pani Gersdorf, jakoby była ona Pierwszym Prezesem, zatem – jak jest naprawdę? Tego właśnie nie wiemy, ponieważ jedni utytułowani krętacze stoją murem za panią Gersdorf, ale inni utytułowani krętacze twierdzą, że od 4 lipca przeszła ona w stan spoczynku. Nie wiecznego, co to, to nie, niemniej jednak żadnym prezesem już nie jest. Co więcej – samej pani Gersdorf też nie możemy wierzyć nawet w kwestiach uzależnionych od niej samej. Jednego dnia bowiem ogłasza, że jako Pierwszy Prezes właśnie udaje się na urlop i wyznacza swego zastępcę, ale co z tego, skoro następnego dnia rezygnuje z urlopu i jak gdyby nigdy nic przychodzi do pracy, chociaż prezydent – co prawda na podstawie innej ustawy, niż pani Gersdorf się urlopowała – tego zastępcę zatwierdził.

        Do przyczyn tej chwiejności jeszcze wrócę, natomiast nie ulega wątpliwości, że konstytucja, która dopuszcza takie sytuacje, nie jest warta funta kłaków. Ani nie dostarcza obywatelom gwarancji ochrony przed samowolą władzy, bo nie przeprowadza rozdziału między władzą ustawodawczą i wykonawczą. W rezultacie posłowie i senatorowie mogą być ministrami, a więc – gdyby rząd liczył 460 ministrów i każdy poseł byłby szefem jakiegoś resortu, to ci sami ludzie, jako ministrowie, najpierw projektowaliby ustawy, potem – już jako posłowie – by je uchwalali, by później – znowu jako ministrowie – je wykonywali, a na końcu – znowu jako posłowie – kontrolowali wykonanie tych ustaw i udzielali sobie rozgrzeszenia w postaci absolutorium. Paraliż decyzyjny właśnie widzimy w całej swojej groteskowości. Ale jakże ma być inaczej, kiedy konstytucję tę sporządziła „banda czworga” w osobach słynącego z „postawy służebnej” Tadeusza Mazowieckiego, Aleksandra Kwaśniewskiego, który – jaki jest – każdy widzi, ekonomisty światowej, a w każdym razie powiatowej sławy Ryszarda Bugaja i Waldemara Pawlaka, który wprawdzie sprawiał wrażenie cyborga, ale cóż z tego, kiedy został bezczelnie oszukany przez ruski „Gazprom”, a najgorzej, że jest to przypuszczenie najbardziej uprzejme? Z taką konstytucją nie ma co sypiać – jak to czynią niektórzy generałowie, co rodzi zaniepokojenie, jakie potomstwo może wylęgnąć się z takiej sodomii, tylko zastąpić ją jakąś lepszą – ale jak już widzimy – nic z tego nie będzie. Toteż i pani Małgorzata Gersdorf miota się między pragnieniem urlopowego wypoczynku a koniecznością pójścia do pracy. Dlaczego tak się miota? Tego nie wiemy, jesteśmy skazani na domysły, ale skoro już jesteśmy skazani, to nie żałujmy sobie i domyślajmy się. Ja na przykład się domyślam, że do pani profesor mógł zadzwonić jakiś jegomość i powiedzieć: „No, co jest ropucho? Ja ci tu dam urlop! Nie po to wystrugaliśmy cię z banana, żebyś szlajała się po urlopach. Do roboty mi natychmiast!”. Czyż nie jest to możliwe wyjaśnienie? Jak najbardziej!

        No dobrze, ale właściwie dlaczego temu jegomościowi mogło tak zależeć na obecności pani Małgorzaty w swoim gabinecie w Sądzie Najwyższym? Wojna o praworządność w Polsce jest spowodowana próbą odwojowania przez Niemcy wpływów politycznych w Europie Środkowej – w tym również w Polsce. Najpierw Niemcy kombinowali z demokracją, ale stare kiejkuty jak zwykle spartoliły robotę, wysuwając na jasnego idola jakiegoś alfonsa i pana Mateusza Kijowskiego, który właśnie tłumaczy się przed sądem z zarzutu przywłaszczenia sobie pieniędzy z publicznych zbiórek prowadzonych przez ultrasów demokracji. Toteż BND odstąpiła od obrony demokracji na rzecz obrony praworządności. Z niemieckiego punktu widzenia jest to bardzo obiecujący ruch z tej przyczyny, że w traktacie lizbońskim, jaki Polska ręką prezydenta Lecha Kaczyńskiego ratyfikowała 10 października 2009 roku, jest zapisana tzw. klauzula solidarności. Stanowi ona, że jeśli w jakimś państwie członkowskim UE zagrożona jest demokracja albo, dajmy na to, praworządność, to Unia Europejska, oczywiście na prośbę tego państwa, może udzielić mu „bratniej pomocy”. Z taką prośbą powinien wystąpić rząd – ale co zrobić w sytuacji, gdy zagrożenie dla demokracji i praworządności wypływa właśnie z rządu – co aktualnie ustala Komisja Europejska? W takiej sytuacji jest oczywiste, że rząd z taką prośbą nie wystąpi, ale przecież zagrożenie demokracji i praworządności jest jeszcze większe. Skoro tedy wystąpił stan wyższej konieczności, to z prośbą może zwrócić się przedstawiciel jednej z trzech władz państwowych – na przykład Pierwszy Prezes Sądu Najwyższego. To nie jest już żaden pan Mateusz Kijowski, więc wywołana taką prośbą „bratnia pomoc” miałaby wszelkie pozory legalności, tym bardziej że ustawa numer 1066, przewidująca możliwość udziału formacji zbrojnych obcych państw w tłumieniu rozruchów na obszarze Rzeczypospolitej, cały czas obowiązuje, mimo trzeciego już roku „dobrej zmiany”. Dopiero na tym tle możemy lepiej zrozumieć deklaracje Kukuńka, który odgraża się, że praworządności będzie bronił z bronią w ręku i „fizycznie odsuwał” sprawców tych wszystkich wypaczeń, jak i konieczność rezygnacji pani Małgorzaty Gersdorf z urlopu wypoczynkowego. W dodatku na 16 lipca wyznaczone zostało w Helsinkach spotkanie prezydenta USA Donalda Trumpa z rosyjskim prezydentem Włodzimierzem Putinem, na którym – jak sądzę – postanowią oni o naszej przyszłości.


„Ryś” i niezawisłe sądy


        W powieści Antoniego Gołubiewa „Bolesław Chrobry” występuje niejaki „Ryś”, pełniący przy królu obowiązki kata. Król powierzył mu te obowiązki zw względu na wykazaną przez „Rysia” znajomość ludzkiego organizmu, dzięki czemu mógł on zadawać człowiekowi wyrafinowane i niezwykle bolesne tortury, nie pozbawiając swej ofiary życia i w rezultacie ten sam człowiek w razie potrzeby mógł być używany wielokrotnie. Nawiasem mówiąc, tę samą zasadę wykorzystywał Urząd Bezpieczeństwa za pierwszej komuny. Osadzeni w więzieniach gestapowcy nawet bez tortur, na autentycznych blankietach, opatrzonych autentycznymi pieczęciami, własnymi oryginalnymi podpisami poświadczali, co tam było trzeba, dzięki czemu dzisiaj Instytut Yad Vashem dysponuje bogatą dokumentacją na wszelkie okazje, zwłaszcza w warunkach koordynacji żydowskiej polityki historycznej z polityką historyczną niemiecką, która, gwoli ulżenia Niemcom, wymaga obciążenia odpowiedzialnością za ekscesy II wojny światowej Polski i Polaków. Wracając do „Rysia”, to praktykowanie tej profesji wzbudziło w nim coś w rodzaju pogardy dla ludzi, bez względu na ich pozycję społeczną. Wiedział on bowiem, że każdy, króla nie wyłączając prędzej, czy później zostanie przez niego złamany i już bez przeszkód pozwoli się używać w charakterze ślepego instrumentum dla celów wyznaczonych przez aktualnych „Rysiowych” przełożonych. Bo „Ryś” zawsze jakichś przełożonych mieć musiał, a to ze względu na ówczesne przesądy, nie pozwalające ludziom nisko urodzonym zajmować wysokiej pozycji społecznej. Toteż w przypadku „Rysia” pogarda dla ludzi zaprawiona była dodatkowo goryczą, co sprawiało, że swoje tortury zadawał nie tylko z obowiązku, ale i dla przyjemności. Oczywiście w systemie władzy nie tylko zresztą wtedy, ale i teraz, pozycja „Rysia” była nieodzowna. Przekonałem się o tym podczas odbudowy Zamku Królewskiego w Warszawie. Mój nieżyjący już szwagier był konserwatorem zabytków i pracował przy odbudowie Zamku. Dzięki temu mogłem zwiedzić ten obiekt jeszcze w trakcie budowy i przy okazji trafiłem do piwnic, gdzie znajdowała się izba tortur. W jej ścianie był otwór służący do pozbywania się niewygodnych świadków. Kiedy już taki delikwent został wykorzystany, wrzucano go do tego otworu, przez który dostawał się aż do Wisły i potem spływał sobie spokojnie ku morzu. Zrozumiałem wtedy, że najważniejszym miejscem w całym Zamku nie jest Sala Tronowa, ale właśnie to piwniczne pomieszczenie, dzięki któremu Zamek nie jest tylko osobliwą dekoracją, ale przybytkiem Władzy. To i wiele innych spostrzeżeń doprowadziło mnie wreszcie do odpowiedzi na pytanie, czym właściwie jest państwo. Otóż kiedy odrzucamy niekonieczne właściwości państwa, bez których może ono nadal istnieć, to na samym końcu dochodzimy do przemocy, bez której państwo już istnieć nie może jako państwo. Oznacza to, że najważniejszą, jeśli nie jedyną właściwością konstytutywną państwa jest właśnie przemoc. Czymże jest w takim razie państwo? Ano, wygląda na to, że rodzajem monopolu na przemoc. Utwierdzamy się w tym przekonaniu studiując kodeks karny. Państwo reprezentowane przez władzę publiczną robi wszystkie rzeczy, których innym zakazuje, nazywając je przestępstwami. Jak zauważył Maurycy Rothbard, gdyby jakakolwiek spółka była zarządzana tak, jak zarządzane są państwa, to musiałaby zostać postawiona w stan likwidacji, a wszyscy wspólnicy, no i oczywiście zarząd, musieliby znaleźć się w kryminale. I dopiero na tym tle lepiej rozumiemy arcysłuszną zresztą uwagę Ottona Bismarcka, że „zagadnień dziejowych nie rozstrzyga się deklamacjami, tylko krwią i żelazem”. Dlatego też każdy, kto naprawdę chce uchwycić władzę, musi być gotowy do wytoczenia krwi przy pomocy „żelaza”. Jeśli nie ma w sobie takiej gotowości, jeśli dla tego pragnienia nie potrafiłby zabijać, ani też zaryzykować własnego życia, to znaczy, że na władcę się nie nadaje, ani nawet tak naprawdę nie wierzy w głoszone przez siebie idee.

        Rozgadałem się, a tu przecież rzeczywistość skrzeczy. Oto nasz nieszczęśliwy kraj stał się areną wojny – na razie politycznej, ale wszystko przecież dopiero przed nami – jaką toczy Stronnictwo Pruskie ze Stronnictwem Amerykańsko-Żydowskim o wpływy polityczne. Stronnictwo Pruskie skupia już drugie, a nawet i trzecie pokolenie bezpieczniaków, którzy w drugiej połowie lat 80-tych, gwoli zapewnienia sobie ochrony w związku z transformacją ustrojową, przewerbowali się na służbę do niemieckiej BND, podczas gdy Stronnictwo Amerykańsko-Żydowskie skupia potomstwo bezpieczniaków, którzy przeszli wtedy na służbę amerykańską lub izraelską. Stronnictwa te wojują za pośrednictwem swoich politycznych ekspozytur, które tworzą dla nich demokratyczną fasadę. Ze względu na obecność w traktacie lizbońskim tzw. klauzuli solidarności, przewidującej możliwość udzielenia przez UE „bratniej pomocy” państwu członkowskiemu, w którym pojawiło się zagrożenie dla demokracji lub praworządności BND, a za nią Stronnictwo Pruskie, jego ekspozytura i agentura w postaci licznych folksdojczów, postawiła na obronę praworządności. Stare kiejkuty w służbie BND na płomiennych szermierzy demokracji wysunęły jakiegoś alfonsa i pana Mateusza Kijowskiego, który teraz tłumaczy się przed sądem z zarzutu sprzeniewierzenia pieniędzy z publicznych zbiórek. Tymczasem klauzula solidarności wymaga, by o „bratnią pomoc” poprosiło zainteresowane państwo. Na dobry porządek powinien uczynić to rząd, ale rząd tworzy dzisiaj ekspozytura Stronnictwa Amerykańsko-Żydowskiego, która przecież nie zrobi Stronnictwu Pruskiemu takiej przysługi. Zatem ktoś musi rząd wyręczyć – ale pan Kijowski, nie mówiąc już o alfonsie, absolutnie się do tego nie nadaje, bo jaki jest – każdy widzi. Dlatego BND postawiła na praworządność i upodobała sobie w niezawisłych sędziach, a szczególnie – w pani prof. Małgorzacie Gersdorf. Jeśli o „bratnią pomoc” w obronie praworządności poprosiłby Unię Pierwszy Prezes Sądu Najwyższego, a więc przedstawiciel jednej z trzech państwowych władz, to wygląda to znacznie poważniej, niż w wykonaniu pana Kijowskiego, to jasne. Stąd taka batalia w obronie pani prezes, za którą murem stoją nie tylko wszyscy uczestnicy i beneficjenci ekspozytury Stronnictwa Pruskiego, ale również liczni folksdojcze, zgrupowani, jak się okazuje, aż w 120 tzw. „organizacjach pozarządowych”. Jak się to skończy – tego ma się rozumieć nie wiemy, ale to znaczy tylko tyle, że wszystko przed nami, zwłaszcza, że ustawa nr 1066 jak gdyby nigdy nic obowiązuje, a w Polsce jest co najmniej półtora, a może nawet dwa miliony Ukraińców, wśród których pół, albo nawet jeden procent może być zadaniowanych wywiadowczo, a nawet dywersyjnie. Wystarczy wetknąć im w ręce broń i mamy wołynkę jak się patrzy, nawet bez udziału Kukuńka, który jest oczywiście „za, a nawet przeciw”.

        No dobrze – ale co to wszystko ma wspólnego z „Rysiem” z powieści Antoniego Gołubiewa. Z obfitości serca usta mówią, więc nic dziwnego, że aryjski kolaborant pana red. Adama Michnika w Judenracie „Gazety Wyborczej”, pan red. Jarosław Kurski, przestrzegł ekspozyturę Stronnictwa Amerykańsko-Żydowskiego, że zostanie „osądzona” przez tych samych sędziów, którzy dzisiaj tak gorliwie jej służą. To może być, a może nawet jest prawdą, bo we współczesnych państwach sądy i sędziowie to rodzaj „Rysia” z powieści Antoniego Gołubiewa, którym – podobnie jak i jemu – było wszystko jedno, kogo i w jakim celu właśnie oprawia.


© Stanisław Michalkiewicz
6-7 lipca 2018
www.michalkiewicz.pl / www.goniec.net / www.magnapolonia.org
☞ WSPOMÓŻ AUTORA





Ilustracja © brak informacji / Newsweek

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2