Nastąpiła ona prawie 10 lat później, ale ta wiarygodna jej zapowiedź wywołała natychmiastowy rezonans we wszystkich „demoludach”, w których rozpoczęły się przygotowania do „transformacji ustrojowej”. Objęły one „uwłaszczenie nomenklatury”, która rozkradając majątek państwowy, kładła fundamenty pod swoją pozycję społeczną w nowych warunkach ustrojowych, a także takie kształtowanie reprezentacji społeczeństwa, która miałaby w jego imieniu negocjować z „władzą”, czyli polskim oddziałem sowieckiego GRU, podział władzy nad polskim narodem. Selekcji dokonywał szef wywiadu wojskowego, generał Czesław Kiszczak, zapraszając do willi w Magdalence osoby zaufane, wśród których obok Lecha Wałęsy, Bronisława Geremka, Jacka Kuronia i Adama Michnika, stanowiących rodzaj Trójcy Świętej, zwanej w skrócie „Michnikuremek”, znalazł się także Lech Kaczyński, którego kult krzewi z dużym powodzeniem brat Jarosław, pełniący dziś funkcję Naczelnika Państwa. Krążyły wówczas po mieście fałszywe pogłoski, że jeden z braci Kaczyńskich jest Żydem – ale nie wiadomo który. Oprócz tych dwóch systemowych przygotowań do transformacji ustrojowej, którą z ramienia sowieckiego nadzorował Prze3wodniczący KGB Władimir Kriuczkow, a ze strony amerykańskiej – Daniel Fried z Departamentu Stanu, który później, już jako ambasador USA w Warszawie, pilnował, by wszystko było, jak się należy, to znaczy – jak zostało ustalone ze stroną sowiecką.
Najtwardszym jądrem komuny była, jak wiadomo, bezpieka. Tworzyli ją ludzie zdemoralizowani do szpiku kości, ale inteligentni, spostrzegawczy i sprytni. Gwoli osobistego zabezpieczenia się przed nieprzyjemnymi niespodziankami, jakie „transformacja ustrojowa” mogłaby przynieść, przewerbowali się na służbę do przyszłych sojuszników naszego bantustanu, to znaczy – do służb amerykańskich, izraelskich, niemieckich, a część pozostała przy sowieckim GRU. W rezultacie w Polsce władza rotacyjnie przypada albo Stronnictwu Ruskiemu, albo Stronnictwu Pruskiemu, albo wreszcie – jak to ma miejsce obecnie – Stronnictwu Amerykańsko-Żydowskiemu. Tworzące te stronnictwa ubeckie dynastie – bo te zależności reprodukują się w kolejnych ubeckich pokoleniach – działają za demokratycznym parawanem, utworzonych przez nie swoich politycznych ekspozytur; Platformy Obywatelskiej, którą uważam za ekspozyturę Stronnictwa Pruskiego, Prawa i Sprawiedliwości, które uważam za ekspozyturę Stronnictwa Amerykańsko-Żydowskiego, bo Stronnictwo Ruskie zostało zepchnięte do głębokiej defensywy, chociaż ma reprezentację parlamentarną, za którą uważam Polskie Stronnictwo Ludowe.
W jaki sposób Stronnictwa administrują naszym nieszczęśliwym krajem? Za pośrednictwem agentury, którą uplasowały w konstytucyjnych organach państwa (spośród prezydentów „wolnej Polski” tylko Lech Kaczyński, Bronisław Komorowski i Andrzej Duda nie zostali zarejestrowani przez SB jako konfidenci, podczas gdy i generał Jaruzelski i Kukuniek i Aleksander Kwaśniewski – jak najbardziej – a dokumentacji UOP i WSI przecież nie znamy), w miejscach, gdzie kontroluje się kluczowe segmenty gospodarki, w miejscach, gdzie wytwarza się masowe nastroje, a więc – w mediach, przemyśle rozrywkowym i środowiskach opiniotwórczych, no i również – a może nawet przede wszystkim tam, gdzie decyduje się o śledztwach – komu zrywamy paznokcie, a komu nie, no i tam, gdzie wydaje się wyroki; kogo wsadzamy za kraty, w kto ma cieszyć się wolnością.
Poszlaką wskazującą na przeżarcie struktur państwa agenturą są nie tylko afery w rodzaju FOZZ, Amberg Gold, czy reprywatyzacyjnej – chociaż jest oczywiste, że bez parasola ochronnego byłyby niemożliwe – ale również, a może przede wszystkim to, że osoby na eksponowanych stanowiskach, wśród nich – sędziowie i prokuratorzy – zapytani przez tę czy inna sejmową komisję o nazwisko, odpowiadają: „nie wiem, nie pamiętam”. Najwyraźniej oficerowie prowadzący musieli każdemu z nich przypomnieć ruskie porzekadło: „kto nie wie, ten śpi w poduchach, a kto wie, tego wiodą w łańcuchach”. Ale poszlaki, to oczywiście tylko poszlaki, a nie tak zwane „twarde dowody”, których domagają się ormowcy praworządności. Ale od czego dobry Pan Bóg, który musiał natchnąć pana doktora Cenckiewicza, żeby pogmerał wokół zastępcy Pierwszego Prezesa Sądu Najwyższego, którym nadal „czuje się” pani Małgorzata Gersdorf , utwierdzana w tym samopoczuciu przez wszystkich przebierańców z Sądu Najwyższego. Pogmerał – i zaraz, jak pisze poeta – „wylazła z archanioła stara świnia reakcyjna”, to znaczy – okazało się że pan sędzia Józef Iwulski nie tylko był (?) funkcjonariuszem wywiadu wojskowego, ale w stanie wojennym został nawet awansowany! Na tym tle nie dziwi fakt wysunięcia przez panią Małgorzatę Gersdorf akurat jego na zastępcę, ale zastanawiać musi zadziwiająca jednomyślność, jaką w tej sprawie wykazał z panią Małgorzatą, pan prezydent Andrzej Duda. Jakiś złośliwiec mógłby nawet powiedzieć, że musiał tę kandydaturę wskazać jeden i ten sam stary kiejkut, obstawiający zarówno Pierwszego Prezesa Sądu Najwyższego, jak i Pierwszego Obywatela Rzeczypospolitej. Oczywiście nie musi być w tym ani słowa prawdy, chociaż z drugiej strony, po felonii, jakiej prezydent Duda dopuścił się wobec swego wynalazcy po 45-minutowej rozmowie telefonicznej z Naszą Złotą Panią, na starych kiejkutów sam się skazał i teraz musi tańcować, jak mu zagrają. Inna sprawa – to przyczyna, dla której Jarosław Kaczyński nastręczył Polakom Andrzeja Dudę, podobnie jak w roku 1990 nastręczył Lecha Wałęsę. Bo czy w ogóle są przypadki?
Ale najbardziej wstrząsające były sceny na posiedzeniu Krajowej Rady Sądownictwa, kiedy to sędziowie aspirujący do zasięścia własnymi zadami (Pocziemu on zasiedajet? – pytał retorycznie Aleksander Puszkin – i zaraz odpowiadał: potomu, czto żopa jest! – co się wykłada: a dlaczego on zasiada? Dlatego, że dupę ma!) na fotelach sędziów Sądu Najwyższego. Ale co to za kandydaci, kiedy prawie żaden z nich nie potrafił odpowiedzieć na proste pytanie: czy pani Małgorzata Gersdorf jest, czy nie jest Pierwszym Prezesem Sądu Najwyższego? Mamy tedy dwie możliwości: albo ci kandydaci, to humańscy durnie, którzy w związku z tym nie powinni zasiadać w żadnym sądzie, a już zwłaszcza – w Najwyższym – albo tchórze pozbawieni minimum odwagi cywilnej – no a czy tchórze powinni zasiadać w sądach, zwłaszcza w Sądzie Najwyższym? Ustawa stanowi, że taki jeden z drugim sędzia powinien odznaczać się „nieskazitelnym charakterem”. Takiego warunku nie spełnia ani dureń, ani tchórz – i to pokazuje, do jakiego kryzysu doprowadziły Polskę rządy starych kiejkutów, zorganizowanych w trzech szajkach, które uprzejmie nazywam „stronnictwami”. negatywna selekcja.
Ilustracja © brak informacji / Archiwum ITP
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz