Zaraz, zaraz...
W tytule zapowiedziałam, że miało być o kraju barbarzyńców, a ja zaczynam od polskich (?) służb. Wróć! 7 maja AD 2018, a więc w dniu zaprzysiężenia na kolejną kadencję Władimira Putina, wraz z grupą polskich dziennikarzy pojechałam do tej strasznej Rosji. Na tym jednak moja wina się nie kończy. Ośmieliłam się przyjąć zaproszenie od „PR-owej machiny Kremla” (określenie użyte przez propagandystów PiS, sprzedających swoje usługi na łamach portalu wPolityce.pl), czyli Fundacji Wspierania Dyplomacji Publicznej im. Aleksandra Gorczakowa.
Był to oficjalny wyjazd prasowy zorganizowany przez Rosjan, z którymi przecież – jakby nie patrzeć – Polska utrzymuje oficjalne stosunki dyplomatyczne, tj. ambasady i konsulaty normalnie funkcjonują po obu stronach. W prawie polskim takie wyjazdy nie są zakazane, no to pojechałam. W sumie osiem dni, po cztery na Moskwę i Petersburg. W ostatnich latach byłam w Rosji kilka razy, a wspomniane miasta zwiedzałam już wcześniej, więc większego zaskoczenia nie było. No może poza jednym wyjątkiem...
9 Maja
W tym roku miałam okazję zobaczyć na żywo przebieg procesji „Nieśmiertelny Pułk”, z okazji przypadającego 9 maja Dnia Zwycięstwa. Wydarzenie – które upamiętnia zakończenie II wojny światowej i pokonanie Hitlera – polega na marszu w kolumnie z portretami swoich przodków, którzy walczyli na froncie. Pomysł na akcję zrodził się w 2012 roku w Tomsku i z każdym kolejnym rokiem zyskuje na popularności. Według oficjalnych informacji marsz jest inicjatywą obywatelską
Nigdy wcześniej nie widziałam tak licznej manifestacji. W „Nieśmiertelnym Pułku” maszerowało kilka pokoleń. Krok w krok, ramię w ramię: kombatanci poruszający się o lasce, dorośli w kwiecie wieku, nastolatkowie, dzieciaki, a nawet niemowlaki w wózkach. Tylko ulicami samej Moskwy przeszło oficjalnie ponad milion osób. Podobne marsze w tym samym czasie odbywały się też w wielu innych miastach. Jednak to nie wielkość i rozmach świadczą o wyjątkowości zgromadzenia. Można powiedzieć, że na swój sposób przeżyłam szok. Otóż pierwszy raz w życiu zobaczyłam manifestację, podczas której nikt nie występował przeciwko komukolwiek. Żadnej agresji; żadnych haseł podżegających do nienawiści; żadnych złowieszczych okrzyków; nikt nikogo nie obrażał. Dziwne, prawda?
Odniosłam wrażenie, że uczestnicy „Nieśmiertelnego Pułku” po prostu cieszyli się z pokoju. Taką atmosferą podzieliłam się na portalu społecznościowym, wrzucając krótkie nagrania filmowe prosto z Moskwy. Sądząc po niektórych reakcjach, „zbrodnią” polskiej dziennikarski okazało się być entuzjastyczne podejście do faktu, że napotkani na marszu Rosjanie wzbudzili pozytywne odczucia (nie mogło być inaczej, jeśli widzę radosnych i spokojnych ludzi celebrujących pokój).
Do ataku ruszył Marian Piłka,
były poseł na Sejm RP (...iluś tam kadencji). „To święto rosyjskie, a nie polskie. Dla Polski 9 maja to czas aresztowań polskich patriotów” – oznajmił w komentarzu pod moim postem były (?) polityk. Jest to typowa reakcja zacietrzewionych ignorantów, którzy nie odrobili podstawowej lekcji z historii. Otóż niezaprzeczalnym faktem jest, że Rosjanie zdobywali Berlin razem z... Polakami. Co się zaś tyczy „aresztowań polskich patriotów” – z czym przecież nigdy nie polemizowałam – sprawiedliwiej byłoby dodać, że podobny los spotkał w ZSRR niezliczoną ilość Rosjan, także tych, którzy powrócili z frontu do ojczyzny.
W rozwiniętej dyskusji Marian Piłka stawiał pod moim adresem bardzo dziwne zarzuty. Coś w stylu, że jako dziennikarka nie mam prawa wyrażać emocji, ale jeśli już mi się wymsknęło, to powinny być to „emocje polskie”, a nie „emocje rosyjskie”. Mea culpa! Przyznaję, muszę mieć chyba jakieś poważne braki w wykształceniu, skoro nie poznałam tajników rozróżnienia na narodowość stanu emocjonalnego wynikającego z faktu, że uczestniczyłam w manifestacji, na której nie doświadczyłam grama nienawiści.
Każdy mój dziennikarski wyjazd do Rosji kończy się podobnymi reakcjami w Polsce. Trochę już jestem zmęczona przypominaniem najważniejszych faktów, ale przytaczania podstawowych oczywistości nigdy dość. Rosja to nie ZSRR. Socjalizm wymyślili niemieccy Żydzi. Rewolucję bolszewicką sfinansowały zachodnie banki. Pierwszą i najliczniejszą ofiarą komunizmu byli Rosjanie. To Rosjanie (a konkretnie Biała Armia) jako pierwsi stawili opór bolszewikom. A kiedy Biali przegrali, aparat Związku Sowieckiego obok Rosjan tworzyli głównie Żydzi, ale też i Gruzini, Polacy, Ukraińcy, Białorusini, Litwini, Łotysze i wiele innych narodowości.
Tylko w samym Katyniu obok Polaków spoczywają dziesiątki tysięcy zamordowanych Rosjan. W tamtym systemie nie było litości dla nikogo, także dla rosyjskich patriotów, zwykłych Rosjan, rosyjskiej arystokracji i inteligencji, a nawet tych, którzy temu systemowi wiernie służyli. Oczywiście najlepsze zostawiłam na koniec wyliczanki. W 2016 roku prezydent Federacji Rosyjskiej Władimir Putin obwieścił publicznie, że przywódca rewolucji październikowej „podłożył bombę atomową pod gmach, który nazywa się Rosja”. Jak dodał, w ostatecznym rozrachunku idee Lenina doprowadziły do rozpadu Związku Radzieckiego.
Tymczasem dla „etatowego polskiego patrioty” – którego symbolem niech będzie dzisiaj Marian Piłka – historia (a co dopiero teraźniejszość) nie ma znaczenia. Zdaje się, że sensem egzystencji i działalności (?) takich ludzi jest walka (za pomocą klawiatury) z wyimaginowanym wrogiem. Oczywiście tym wrogiem jest współczesna Rosja (której jakże wielu nie odróżnia od ZSRR), a jeśli tego nie podzielasz, jesteś „zdrajcą” i/lub „agentem wpływu”. Ale dość o tym. Ciekawszy od niedouczonych i zakompleksionych „etatowych polskich patriotów” (nie mających na koncie jakichkolwiek realnych osiągnięć dla Polski), jest bowiem „rozmach” nadwiślańskiej bezpieki w walce z tymże wrogiem.
Widmo „wojny hybrydowej”
Podczas gdy z grupą towarzyszących mi dziennikarzy poznawaliśmy jeszcze lepiej Rosję i Rosjan – dzieląc się wrażeniami na portalach społecznościowych – 9 maja (przypadek?) rzecznik ministra koordynatora służb specjalnych Stanisław Żaryn zaalarmował na Facebooku: „Kreml mobilizuje wykonawców, daje sygnał do rozpoczęcia i zakończenia wojen hybrydowych”. Po czym cytuje on fragmenty artykułu z „Przeglądu Bezpieczeństwa Wewnętrznego ABW”, autorstwa Jolanty Darczewskiej (z wykształcenia pedagog). Z tekstu pt. „Środki aktywne jako rosyjska agresja hybrydowa w retrospekcji. Wybrane problemy” wyłania się następujące ostrzeżenie: „Intensywność i zakres działań przeciwko państwom NATO i UE nie ulegną zmniejszeniu. (…) Kryzysotwórcza rola rosyjskiego zagrożenia będzie wzrastać, a jego skuteczne odparcie będzie wymagało zwiększonej uwagi podmiotów odpowiedzialnych za bezpieczeństwo i obronność państw...”.
Artykuł pani pedagog stanowi... materiał szkoleniowy (sic!) dla kadry ABW. I czego się oni dowiadują? Wyjaśnia to m.in. dołączona przez Żaryna tabelka pt. „Współczesny aparat technologii hybrydowych”. Zamieszczona w kolumnach rozpiska ujawnia informacje, po których... Ojej, chyba żaden Polak nie będzie już mógł spokojnie zasnąć. Otóż Darczewska, a za nią Żaryn, dokonali epokowej dekonspiracji, a mianowicie ujawnili, że w ramach technologii hybrydowych (koordynowanych przez Kreml, a jakże) dokonuje się następujących przedsięwzięć organizacyjnych (wybrane fragmenty): akcje propagandowe prowadzone za pośrednictwem multimedialnych państwowych agencji informacyjnych (TV RT, Radio Sputnik, RIA Novosti); przedsięwzięcia realizowane za pośrednictwem oddziałów Rossodrużestwa [personel rządowej Agencji Współpracy z Rodakami], RONiK-ów (rosyjskie ośrodki nauki i kultury) przy ambasadach Federacji Rosyjskiej, innych organów władzy wykonawczej i ustawodawczej (np. Komisji do Spraw Obrony Suwerenności FR przy Radzie Federacji); organizowanie wydarzeń o charakterze naukowym i kulturalnym (konferencje, wystawy, rajdy pamięci, stypendia i kursy językowe). Jest też wzmianka o zakładaniu fabryk trolli. Wystraszyli się Państwo? Bo ja bardzo. Tylko jakoś nie Rosji, lecz tych amatorów, którzy podobno mają strzec naszego bezpieczeństwa.
Jaromir Łatuszyński, major rezerwy – specjalista ds. terroryzmu międzynarodowego, określił rewelacje udostępnione przez Żaryna jako „klasyczny turbo bełkot ujawniony już na starcie – w logice i stylistyce tytułu”. Jego zdaniem tytuł opracowania mógłby równie dobrze brzmieć: „Technologie hybrydowe, jako rosyjska agresja hybrydowa”... Per analogia: „Techniki piłkarskie, jako rosyjska gra w piłkę”. W tym kontekście Łatuszyński zwraca uwagę na konkretny fragment artykułu Darczewskiej: „(...) Środki aktywne, których nazwa jest obecnie zastępowana nazwą (terminem) technologie hybrydowe, były przedmiotem wnikliwych badań na Zachodzie w czasie zimnej wojny. Duże zasługi na tym polu miała międzyresortowa komisja do ich zwalczania przy Departamencie Stanu USA”. I dalej – podaje major za Darczewską – „(...) Dennis Kux podjął próbę stypologizowania tych instrumentów na białe, szare i czarne. Sprawstwo i odpowiedzialność za działania w strefie białej (działania jawne i legalne) i szarej (pod przykryciem) przypisał Kremlowi, a w czarnej (z wykorzystaniem wywiadowczych metod technicznych i osobowych) – KGB ...”.
Następnie Łatuszyński przypomina, że Komitet Bezpieczeństwa Państwowego został rozwiązany w 1991 roku i podzielony na kilka samodzielnych formacji – przede wszystkim SWR, FSB. „Jak widać kadra ABW uczy się nadal, jak walczyć z duchem 'tarczy i miecza' KPZR ..., co wiele tłumaczy w kontekście efektywności działania na tym polu...” – kwituje specjalista ds. terroryzmu, dodając półżartobliwie, że stawia osiemnastoletniego Chiavasa temu, kto przedstawi racjonalne argumenty uzasadniające: Separowanie w „strefie białej i szarej” nie istniejącego „KGB” od „Kremla” (czyli władz FR, którym podlegają służby specjalne – SWR i FSB) – natomiast w „strefie czarnej” separujące obydwie formuły, ale na abarot.
Tymczasem ABW szaleje i nie odpuszcza...
Zaraz po naszym powrocie, i zaraz po tym jak udzieliłam portalowi wPolityce.pl wywiadu – w którym wyjaśniałam, że jako dziennikarze mamy przecież prawo poznawać sąsiedni kraj – bezpieka przystąpiła do kolejnych czystek wyrzucając z Polski obywateli Rosji pod pretekstem „działań hybrydowych”, odgrażając się jednocześnie, że już wkrótce dobiorą się też do obywateli Polski.
W tych działaniach dostrzegłam pewną powtarzającą się prawidłowość. Kiedy jesienią ubiegłego roku wróciłam z podobnego wyjazdu, tym razem na Kaukaz, chwilę po publikacji mojego reportażu pt. „Raport z Czeczenii” napisał do mnie niejaki Marcin Mamoń. Chodzi o dziennikarza, który słynie z tego, że czeczeńskich morderców i terrorystów – takich jak Szamil Basajew czy Doku Umarow – uważa za pozytywnych bohaterów. Wielbicielowi zbrodniarzy nie spodobało się to, że pozytywnie oceniłam postawę Ahmata Kadyrowa, czeczeńskiego przywódcę, który zlikwidował terrorystów i doprowadził na Kaukazie do trwałego pokoju. Mamoń najpierw mnie obraził insynuacjami i oszczerstwami, a potem napisał wprost, że ma nadzieję, iż chłopcy z ABW zajmą się mną i moimi mocodawcami (do dziś zachodzę w głowę o kogo mogło mu chodzić).
Być może to zwykły przypadek, ale nazajutrz od tych pogróżek na wniosek ABW wydalono z Polski mojego znajomego prof. Dmitrija Karnauchowa, pod pretekstem – i tu niespodzianka – „wojny hybrydowej”. Według oficjalnych doniesień Rosjanin miał m.in. nawiązywać kontakty z... dziennikarzami (cóż za przewinienie!!!). A że jestem jedyną dziennikarką w Polsce, której prof. Karnauchow udzielił wywiadu, to śmiem przypuszczać, że nie był to zbieg okoliczności. Dodam, że pochodzący z Nowosybirska historyk opowiedział mi w wywiadzie o Syberii, podkreślając jak wiele dobrego Polacy zrobili dla tego regionu, ale też ukazując wydarzenia nieco szerzej niż przedstawia się to w polskiej martyrologii. Czyżby tej wolności słowa nie mogli darować w kraju nad Wisłą?
Kolacja z prawnuczką Marszałka
Ale, ale... Przecież miało być o kraju barbarzyńców, a ja znowu zbaczam z tematu. Dopiero co wróciłam z Rosji, no to chyba już czas, by odnotować jakie atrakcje przygotowano dla nas w państwie Putina. Trochę się działo. Wraz towarzyszącymi mi dziennikarzami odwiedziliśmy w Moskwie siedzibę państwowego koncernu medialnego „Rosja Siegodnia”, po której zakamarkach zostaliśmy oprowadzeni przez rosyjskich kolegów po fachu z redakcji Sputnika. Zwiedzaliśmy też Kreml. Ponadto zostaliśmy ugoszczeni w siedzibie Fundacji Gorczakowa, gdzie podjął nas dyrektor generalny Leonid Draczewski. Spotkaliśmy się także z przedstawicielami Rosyjsko-Polskiego Centrum Dialogu i Porozumienia. Na kolacje zapraszano do nas specjalnych gości, m.in. Ariadnę Rokossowską, prawnuczkę marszałka Konstantego Rokossowskiego.
W Petersburgu spotkaliśmy się z przedstawicielami administracji obwodu leningradzkiego. Na miejscowym Uniwersytecie zorganizowano nam spotkanie ze studentami dziennikarstwa. W Marijskim Teatrze obejrzeliśmy spektakl „Mazepa”, do libretta według Puszkina. W blasku słońca pływaliśmy statkiem po Nowie. W Pałacu Zimowym podziwialiśmy arcydzieła zebrane w Ermitażu. Po mieście oprowadzał naszą grupę sympatyczny przewodnik biegle mówiący po polsku. Przyprowadził nas m.in. na Cmentarz Piskariowski – jedno z miejsc masowych pochówków w czasie blokady Leningradu, największy na świecie cmentarz ofiar II wojny światowej, cmentarz-muzeum.
Z opowieści przewodnika dało się wyraźnie wyczuć jego niechęć do poprzedniego systemu. Wywnioskowałam to z kontekstu, kiedy wspomniał, że w Rosji mają żal do dowódców z czasów oblężenia Leningradu, za to, że nie troszczyli się oni o mieszkańców. Jak to określił: „traktowali ludzi po bolszewicku”. Ten sam przewodnik, kiedy mijaliśmy przy jednym z placów monument Lenina, dodał: „My pomników jednak nie burzymy, ponieważ jest to część naszej historii”.
© Agnieszka Piwar
2 czerwca 2018
źródło publikacji: „Myśl Polska” nr 23-24 (3-10.06.2018)
www.mysl-polska.pl
2 czerwca 2018
źródło publikacji: „Myśl Polska” nr 23-24 (3-10.06.2018)
www.mysl-polska.pl
Wszystkie podkreślenia pochodzą od Autorki.
Ilustracje Autorki © brak informacji
Nic dodać nic ująć – to po prostu podręcznikowy wręcz przykład okazu najprawdziwszej „pożytecznej idiotki” (bo trudno mi uznać autorkę za „agentkę wpływu” na podstawie tylko tego jednego przeczytanego artykułu, co jednak nie oznacza, że to niemożliwe).
OdpowiedzUsuń