O wyższości teorii spiskowej
Mości panowie, proroctwa mnie wspierały – chciałbym zawołać za panem Zagłobą na wieść, że w ubiegłą niedzielę energiczne mamy młodych inwalidów w jednej chwili spakowały się i zakończyły ponad 40-dniowy protest, który część sejmowych korytarzy przekształcił w rodzaj polowego lazaretu na zapleczu frontu wschodniego i to w fazie odwrotu na z góry upatrzone pozycje.
Pisałem bowiem, że surdyna, jaka pojawiła się 23 maja zarówno w mediach rządowych, jak i nierządnych, musiała mieć zagadkową przyczynę – a wyobraźnia podsunęła mi obraz rozmowy telefonicznej dyżurnego generała okupujących Polskę starych kiejkutów z przedstawicielem Departamentu Stanu, a jeśli nawet nie z nim, to z rezydentem CIA na Polskę.
Wspominam o tym między innymi dlatego, że pryncypialni przeciwnicy teorii spiskowych czynią mi gorzkie wyrzuty, jakobym „wszystko” tłumaczył intrygami starych kiejkutów, których poza tym już przecież „nie ma” - ewentualnie intrygami Żydów, czy „cyklistów”. Ci „cykliści” to dla większego szyderstwa, bo wiadomo, że ani starych kiejkutów, ani Żydów, nie mówiąc już o „cyklistach” przecież „nie ma”.
Ja rozumiem, że oświeceni mikrocefale chcą jak najlepiej, ale czy w swoim potępieniu teorii spiskowych nie posuwają się aby za daleko? Chodzi mi oczywiście o antysemitismus, bo czy można sobie wyobrazić gorszy przejaw antysemitismusa, jak negowanie istnienia narodu żydowskiego? Ten karygodny przypadek pokazuje, w jaki sposób przedsionek piekła może być wybrukowany dobrymi chęciami. Ale nie tylko to – bo oświecone przez Michnika mikrocefale tłumaczą z kolei rozmaite wydarzenia spontanem i odlotem – niczym w Wielkiej Orkiestrze „Jurka Owsiaka”. Wydaje mi się jednak, że moja ulubiona teoria spiskowa jednak lepiej wyjaśnia rozmaite zagadki, niż „spontany i odloty”, nad którymi, mówiąc nawiasem, „Jurek Owsiak” musi nieźle się nauwijać.
Tymczasem teoria spiskowa wyjaśnia nie tylko różne zagadki, ale i fenomen „Jurka Owsiaka”. Jakże bowiem wytłumaczyć wielkie zaangażowanie po stronie Orkiestry nierządnej stacji TVN, którą podejrzewam, że została założona za pieniądze ukradzione przez starych kiejkutów z Funduszu Obsługi Zadłużenia Zagranicznego? Przypomnę, że na nielegalną operację wykupienia polskich długów na międzynarodowym rynku finansowym PRL wyłożyła 1700 mln dolarów, podczas gdy na wykupienie długów poszło tylko 60 milionów, zaś reszta, czyli 1640 mln dolarów, „gdzieś” się rozeszła, a potem pojawiły się takie fenomeny, jak TVN, w którym gwiazdą pierwszej wielkości jest pani Justyna Pochanke – córka Renaty Pochanke, sekretarki Janiny Chim, zastępczyni dyrektora generalnego FOZZ, która – chociaż oskarżona w tej sprawie razem z Grzegorzem Żemkiem – podobnie jak i on, nie puściła farby?
Dzięki temu wyszła na wolność przed terminem, dzięki życzliwości niezawisłego sądu w Tarnobrzegu, który najwyraźniej „powinność swej służby zrozumiał”.
W tej sytuacji trudno się dziwić, że w TVN znalazła przystań również resortowa „Stokrotka”, surowo swoich gości przesłuchująca. Ostatnio przesłuchując Wielce Czcigodnego Rafała Trzaskowskiego, wysuwanego na prezydenta Warszawy gwoli rozciągnięcia zasłony tajemnicy nad wyczynami pani Hanny Gronkiewicz-Waltz, „Stokrotka” ostro zwróciła mu uwagę, żeby odpowiadając na pytania, patrzył na nią, a nie na podgląd gdzieś z tyłu, czy z boku.
Pamiętam, że kapitan Kłak, który przesłuchiwał mnie w maju 1982 roku, też domagał się, bym patrzył mu w oczy, więc widać, że musieli przejść to samo szkolenie, dzięki czemu „Stokrotka”, mimo transformacji ustrojowej, przoduje nie tylko w pracy operacyjnej, ale i w wyszkoleniu bojowym i politycznym.
Tylko na gruncie ulubionej teorii spiskowej można wyjaśnić przyczynę, dla której prokuratura w Gdańsku podjęła tak zwane „energiczne kroki” w sprawie Amber Gold dopiero wtedy, kiedy forsa została wyprowadzona w nieznanym kierunku, a przesłuchiwani przed sejmową komisją delikwenci, również w randze generałów, nawet na pytanie o nazwisko, odpowiadają: „nie wiem, nie pamiętam”, ewentualnie, że udzielenie takiej odpowiedzi mogłoby ich narazić na odpowiedzialność karną.
Podobnie tylko na gruncie ulubionej teorii spiskowej można wyjaśnić, dlaczego w sprawie tak zwanej „reprywatyzacji” kamienic w Warszawie niezawisłe sądy przechodziły do porządku nad pełnomocnictwami wystawianymi przez osoby 150-letnie, albo – dlaczego w słynącym z niezawisłości gdańskim okręgu sądowym, niezawisły sąd właśnie wypuścił notariuszy zatrzymanych pod zarzutem uczestnictwa w wyłudzaniu nieruchomości przez lichwiarzy.
Jak inaczej wyjaśnić fenomen dwóch kongresów sędziów polskich, na które przybywał, kto chciał, albo – kto musiał, albo wreszcie pogląd prezydenta Andrzeja Dudy, że Pierwszym Prezesem Sądu Najwyższego w naszym bantustanie musi być pani Małgorzata Gersdorf? Przypomnę, że jej przetrwanie na tym stanowisku stanowi jeden z warunków trzypunktowego ultimatum, które niedawno przedstawił Polsce niemiecki owczarek Franciszek Timmermans, uplasowany na stanowisku zastępcy przewodniczącego Komisji Europejskiej.
„Nikt nie jest zadowolony ze swojej fortuny, każdy – ze swego rozumu” - twierdził XVII-wieczny francuski aforysta Franciszek książę de La Rochefoucauld. Ze swego rozumu zadowoleni są zwłaszcza mikrocefale – absolwenci wyższych szkół gotowania na gazie, albo akademii pierwszomajowych. Tych ani nikt nie przekona, ani nawet nie przegada.
Tymczasem w przypadku nagłego zwinięcia 40-dniowego protestu w Sejmie nie tylko wyobraźnia mnie wspierała, bo okazało się, że protestujących inwalidów dyskretnie „wspiera” sam pan generał Gromosław Czempiński, który również żywo „interesuje się” rozwojem sytuacji. To była ta wisienka na torcie, spinająca puzzle teorii spiskowej, jako że pan generał Czempiński, który z niejednego komina wygartywał, razem z ostatnim (?) szefem Wojskowych Służb Informacyjnych, generałem Markiem Dukaczewskim, wzywany jest przez resortową „Stokrotkę” do TVN, kiedy tylko coś się w naszym nieszczęśliwym kraju dzieje i mówią tam, nie tylko „jak jest”, ale również - „jak będzie”.
W tej sytuacji rozmowa telefoniczna mogła odbyć się naprawdę, a kiedy do energicznych mam dotarły stosowne rozkazy, to w jednej chwili zaczęły pakować manatki, bo zrozumiały, że tym razem to nie jest żadne PiS-owskie safandulstwo.
Toteż, chociaż oczywiście protest zakończył się „zwycięstwem”, no bo jakże inaczej – to zaprawionym goryczą, bo nieprzejednana opozycja, która nie szczędziła inwalidom wyrazów serdeczności, w podpisanym w ostatniej chwili „Pakcie Solidarnościowym” jednak 500 złotych miesięcznie na głowę w gotówce też nie obiecała – w przecież na tyle właśnie wyceniona została „godność”. Oczywiście tylko w przypadku inwalidów, bo w przypadku naszego bantustanu godność kosztuje znacznie więcej – mniej więcej tyle, ile trzeba wydać na sprowadzenie i utrzymanie amerykańskiej dywizji – bo taka właśnie konkluzja objawiła się w rezultacie Zgromadzenia Parlamentarnego NATO w Warszawie, które protest na sejmowych korytarzach zdmuchnęło, niczym tornado.
O wyższości leninowskich norm
Nie wszystko, co zalecał Włodzimierz Eljaszewicz Uljanow, bardziej znany pod pseudonimem „Lenin”, było takie głupie. To znaczy oczywiście było, jakże by inaczej, ale nawet i on miał ciekawe spostrzeżenia, nie mówiąc już o spostrzeżeniach Józefa Stalina, który właśnie ze względu na nie, może być bez żadnej przesady uznany za klasyka demokracji. Weźmy na przykład taką spiżową sentencję, że ważniejsze od tego, kto głosuje, jest to, kto liczy głosy. Słuszność tego spostrzeżenia Józefa Stalina objawia się w całej rozciągłości podczas ostatnich wyborów samorządowych, w których została oddana rekordowa liczba głosów nieważnych – powiadają, że aż 5 milionów! Najwięcej, bo aż 25 procent głosów nieważnych oddali wyborcy głosujący w okręgach wielkopolskich, bo 20 do 22 procent głosów nieważnych oddali wyborcy w większości okręgów. Ciekawe, że stosunkowo najmniej takich głosów znalazło się w województwach południowo-wschodnich: podlaskim, lubelskim, świętokrzyskim i podkarpackim. Eksperci Fundacji Batorego, finansowanej z pieniędzy starego żydowskiego grandziarza finansowego Jerzego Sorosa twierdzą wprawdzie, że to dlatego, iż wyborcy się mylili, ale dlaczego mamy wierzyć ekspertom pracującym za pieniądze starego żydowskiego grandziarza, a nie klasykowi demokracji Józefowi Stalinowi, zwłaszcza, że w odróżnieniu od Fundacji Batorego, Józef Stalin nie miał żadnego interesu w dezinformowaniu polskiej opinii publicznej, bo w roku 2014 był już nieboszczykiem i to bardzo starym? Ja w każdym razie nie wierzę w ani jedno słowo wypowiadane przez Fundację Batorego, oczywiście z wyjątkiem informacji, kto i za co dosłał od nich jurgielt. Kiedy byłem naczelnym redaktorem „Najwyższego Czasu!”, podobnie jak szefowie innych redakcji, otrzymywałem z tej Fundacji coś w rodzaju sprawozdania finansowego, z którym podawała ona, kto i za co dostał od niej jurgielt i w jakiej wysokości. Był to znakomity przewodnik po polskim życiu publicznym, wyjaśniający, dlaczego ten czy ów autorytet moralny ćwierka akurat z tego klucza. Z dwojga złego wolę tedy ufać Józefowi Stalinowi tym bardziej, że domyślam się, kto zasiada w komisjach liczących głosy, zwłaszcza w gminach wiejskich i małych miasteczkach. Otóż zasiadają w nich albo członkowie, albo sympatycy PSL. Nie chodzi oczywiście o żadne sympatie ideowe, tylko o tak zwane konieczności życiowe. PSL bowiem, jeszcze pod koniec komuny, poobsadzał w takich ośrodkach swoimi sympatykami wszystkie możliwe posady. Jeśli ktoś ma we wsi, czy takim miasteczku dom i kawałek pola, to musi twardo trzymać się ziemi tym bardziej, że dzieci, to znaczy – Zosia, Patrycja, Józio i Darek kończą właśnie studia w wyższej szkole gotowania na gazie i trzeba zapewnić im świetlaną przyszłość. Dopóki w gminie panuje stabilizacja polityczna, to sytuacja jest przewidywalna również pod kątem posad, od sprzątaczki po dyrektora. W tej sytuacji dopisanie drugiego krzyżyka na karcie do glosowania dyktuje sam instynkt samozachowawczy i jestem pewien, że osoby liczące głosy nawet się z tego nie spowiadają, traktując tę sytuację w kategoriach stanu wyższej konieczności. Toteż bez zaskoczenia przyjąłem wiadomość, że pomysł zamontowania kamer w lokalach wyborczych okazał się sprzeczny z konstytucją. No naturalnie, jakże by inaczej!
A przecież na liczeniu głosów demokracja się nie kończy – bo zanim dojdzie do głosowania i liczenia głosów, to najpierw musi zostać przygotowana alternatywa – żeby wyborcy mieli w czym wybierać. Za pierwszej komuny alternatywa była uproszczona, niczym wybór w kołchozowe stołówce, gdzie można jeść, albo nie jeść. Teraz sytuacja trochę się skomplikowała, ale nie aż tak, żeby przygotowanie odpowiedniej alternatywy przekraczało możliwości umysłu ludzkiego. A kiedy alternatywa jest przygotowana prawidłowo? Józef Stalin twierdzi, że wtedy, gdy bez względu na to, kto wybory wygra, będą one wygrane. Kiedy spojrzymy wstecz na naszą młodą demokrację, to widzimy, że za każdym razem alternatywa była przygotowana prawidłowo. W dodatku opiekunowie naszej młodej demokracji zadbali również o to, by nikt tych przygotowań nie zauważył, tylko żeby przygotowanie alternatywy sprawiało wrażenie pełnego spontanu i odlotu. Weźmy taką partię jak „Nowoczesna”. Kiedy stare kiejkuty zapragnęły przekonać Amerykanów, by również ich wciągnęli na listę tak zwanych „naszych sukinsynów”, to musiały pokazać, że warto. Uwinęły się tedy i dosłownie z niczego, na poczekaniu utworzyły partię „Nowoczesna” i zanim jeszcze pan Ryszard Petru zdążył otworzyć usta, naród obdarzył nową formację 11 procentami zaufania. Fenomen ten godzien rozbiorów, ale na gruncie mojej ulubionej teorii spiskowej wyjaśnienie jest proste; konfidenci dostali rozkaz: „W prawo zwrot! Do pana Rysia marsz!” – i jest partia i 11 procent zaufania. Toteż Nasi Najwięksi Sojusznicy, widząc taką sprawność w aranżowaniu politycznej sceny, wciągnęli starych kiejkutów na listę „naszych sukinsynów” i dlatego właśnie mamy w naszym i tak już przecież wystarczająco nieszczęśliwym kraju polityczną wojnę, która nie tylko emocjonalnie rozhuśtuje miliony obywateli, ale ułatwia Niemcom mobilizowanie folksdojczów, którzy gotowi są obalać rząd za darmo.
Wróćmy jednak do Włodzimierza Eljaszewicza. Otóż wśród rozmaitych zbawiennych pouczeń znalazło się i to, by „ufać i kontrolować”. Mogłoby się wydawać, że to zbytek ostrożności, że samo zaufanie wystarczy – ale oto na Ukrainie zdarzył się przypadek zmartwychwstania. Zaraz po nieoczekiwanym zakończeniu protestu inwalidów i ich energicznych mam w Sejmie, świat został zelektryzowany wiadomością o zastrzeleniu w Kijowie rosyjskiego dziennikarza Arkadiusza Babczenki, którego nieznani sprawcy zamordowali strzałami w plecy. Sam modus operandi wskazywał na zimnego ruskiego czekistę Putina i w tym kierunku szły sugestie ukraińskich władz. W tej sytuacji nawet pani Anna Applebaum pryncypialnie potępiła ruski reżym, który – o ile to w ogóle możliwe – wydaje się jeszcze gorszy od reżymu Jarosława Kaczyńskiego. O ile bowiem reżym Jarosława Kaczyńskiego co najwyżej morduje papugi, to reżym zimnego ruskiego czekisty morduje dziennikarzy, w dodatku tchórzliwymi strzałami w plecy. Niestety, a właściwie „stety” okazało się, że pan Babczenko zmartwychwstał, to znaczy – że w ogóle nie został zastrzelony, że cała operacja została przygotowana przez Służbę Bezpieki Ukrainy w celu schwytania nasłanego przez Kreml nieznanego sprawcy. Rzeczywiście podano wiadomość o aresztowaniu jakiegoś nieszczęśnika, co do którego jestem pewien, że już został podłączony do prądu i przyzna się do wszystkiego, a potem w tajemniczych okolicznościach zniknie. Jednak pani Anna Applebaum, która nie tylko opłakała pana Babczenkę i pryncypialnie skrytykowała zbrodniczy kremlowski reżym, takiego wystrychnięcia na dudka się nie spodziewała, więc nie żałowała gorzkich słów pod adresem ukraińskiej bezpieki, której wiarygodność w oczach żydowskich publicystów bardzo ucierpiała. Podobny wypadek zdarzył się jeszcze w głębokiej starożytności, kiedy to pewien leniwy pastuszek co i rusz alarmował całą wieś fałszywymi alarmami o napadzie wilków. Wieśniacy początkowo żywo reagowali na te alarmy, ale potem przestali i kiedy któregoś dnia wilki rzeczywiście napadły na stado, nikt się nie ruszył na alarm podniesiony przez pastuszka. Jestem pewien, że od tej pory żydowscy publicyści będą traktowali wszelkie ukraińskie rewelacje cum grano salis, podczas gdy nasi dygnitarze nadal będą ukraińskiej bezpiece ufali bez zastrzeżeń, bo co wolno wojewodzie, to nie tobie, smrodzie.
Przy rozbitym korycie
Któż nie pamięta bajki Aleksandra Puszkina o rybaku i złotej rybce? Kiedyś pamiętali ją chyba wszyscy, ale teraz, z uwagi na narodowość autora, może być inaczej. Teraz obywatele, a zwłaszcza obywatele z ambicjami politycznymi, wolą pamiętać bajki napisane przez innych autorów, należących do właściwych narodowości. Bo jedne narodowości są właściwe, podczas gdy inne – nie, a które są które, to zależy to od tak zwanej „mądrości etapu”. Na przykład w czaszach stalinowskich najwłaściwszą narodowością była narodowość rosyjska i jestem pewien, że tak właśnie myślała cała rodzina państwa Szechterów, razem z małoletnim Adasiem, który dopiero potem się zbisurmanił i zaczął „poszukiwać sprzeczności”. Nie było to zadanie specjalnie trudne; w drugiej połowie lat 50-tych Kreml postawił na narody arabskie, za swoją najukochańszą duszeńkę uznając egipskiego prezydenta Gamala Abdela Nasera, co sprawiło, że narodowość rosyjska straciła najwyższą rangę nie tylko w rodzinie Szechterów, ale i innych postępowych rodzinach, których członkowie odkryli u siebie stosowne „korzenie”. W ten sposób pojawiła się „sprzeczność” między narodowościowymi predylekcjami Partii, która po staremu uznawała najwyższą rangę narodowości rosyjskiej, a grupą jej działaczy odpowiednio ukorzenionych, którzy do narodowości rosyjskiej całkiem stracili smak, delektując się zaletami narodowości żydowskiej. Ta „sprzeczność” doprowadziła do różnych napięć, z których dawni funkcjonariusze reżymu, a raczej – ich potomstwo, próbuje dzisiaj wydostać szmal, kierując się przekonaniem, że szmal można wydostać ze wszystkiego.
Wróćmy jednak do Aleksandra Puszkina i jego bajki o rybaku i złotej rybce. Ponieważ jej znajomość może już nie być tak powszechna, jak kiedyś, przypominam, że rozpoczyna się ona od tego, że rybak złowił złotą rybkę, która ludzkim głosem poprosiła go o zwrócenie jej wolności, w zamian za co spełni trzy jego życzenia. Litościwy rybak rybkę wypuścił, po czym wrócił do domu i o wszystkim opowiedział żonie, która siedziała przed ich nędzną chatą, przypatrując się rozbitemu korytu. - Durniu, prostaku! - wrzasnęła kobieta na wieść, że mąż żadnego życzenia złotej rybce nie przedstawił. - Wracaj natychmiast na brzeg i zażądaj od rybki, żebyśmy zamiast tej chałupy mieli tu okazały dwór z parobkami i służbą! Rybak spełnił prośbę żony, a kiedy wrócił, zastał ją na ganku pięknego dworu, jak sztrorcowała parobków i służebne dziewczyny. - Durniu, chamie! - wrzasnęła na jego widok. - Nie mogłeś to poprosić złotej rybki o pałac z ogrodami, o powozy i królewską koronę dla mnie? Marsz mi zaraz na brzeg! Zakłopotany rybak spełnił prośbę żony, a kiedy wrócił, wywiązały się komplikacje, bo straż nie chciała puścić go do pałacu. Żona dostrzegła tę scenę i przez umyślnego kazała mu zażądać od złotej rybki, by ta uczyniła ją cesarzową i została u niej na posyłki. Zdesperowany rybak przedstawił i to życzenie, którego złota rybka wysłuchała w milczeniu, po czym zniknęła w odmętach. Po bezskutecznych nawoływaniach rybak ruszył w drogę powrotną i zastał żonę przed nędzną chałupą, jak przypatrywała się rozbitemu korytu.
Przypomniała mi się ta bajka na wieść, że Komitet Żydów Amerykańskich, na wieść, że papież Franciszek wydał dekret o heroiczności cnót kardynała Augusta Hlonda, co w Kościele katolickim stanowi jeden z etapów procesu beatyfikacji i kanonizacji, wystąpił do Stolicy Apostolskiej z gwałtownym sprzeciwem, pod pretekstem jego „skrajnie negatywnego podejścia do społeczności żydowskiej” i zażądał wstrzymania procesu.
Kto z chłopem pije, ten z nim pod płotem leży – powiada przysłowie. Opisany wyżej incydent pokazuje, do czego prowadzi spoufalanie się z handełesami. Za czasów Jego Świątobliwości Piusa XII coś takiego byłoby nie do pomyślenia nie tylko dla katolików, ale i dla handełesów. Niestety rozpoczęcie tak zwanego „dialogu” - cokolwiek miałoby to znaczyć – wbiło handełesów w pychę do tego stopnia, że nie tylko wymachiwali palcem przed nosem Namiestnika Chrystusowego na Ziemi – jak to w polskim Sejmie uczynił rabin Joskowicz – ale zaczęli krytykować kanonizacje – że to niby papież wyniósł na ołtarze niewłaściwych świętych. Zwłaszcza ta ostatnia sprawa pokazuje, że pycha zaczyna handełesom odbierać rozum. Owszem, w sprawach finansowych, to znaczy – jak ze wszystkiego wydostać szmal – nadal wykazują się oni tym szczególnym rodzajem sprawności, którą nazywamy sprytem, ale w innych sprawach tracą poczucie rzeczywistości. Rzecz bowiem w tym, że akt beatyfikacji, czy kanonizacji jakiegoś człowieka, nie ma charakteru konstytutywnego, to znaczy – że taki człowiek nie staje się „błogosławionym”, czyli „bardzo szczęśliwym” - bo to słowo to właśnie znaczy – ani nie staje się świętym dlatego, że papież wydał taki dekret. Dekret o beatyfikacji, czy kanonizacji ma charakter deklaratywny, to znaczy – Kościół STWIERDZA, że dana osoba jest „błogosławiona”, czy „święta” to znaczy – z całą pewnością ZBAWIONA. Ale to nie Kościół, czy papież zbawia ludzi, tylko Stwórca Wszechświata. Jeśli tedy Stwórcy Wszechświata spodoba się uczynić „bardzo szczęśliwym”, czy nawet „świętym” jakiegoś człowieka, nawet gdyby on naprawdę miał niezbyt czołobitne podejście do społeczności żydowskiej, to czy Komitet Żydów Amerykańskich mógłby Mu tego skutecznie zabronić? Wysyłając list protestacyjny do Stolicy Apostolskiej dyrektor tego Komitetu, rabin Dawid Rosen, najwyraźniej musi uważać, że jak najbardziej, a to znaczy, że stracił poczucie rzeczywistości.
Ale poziom poczucia rzeczywistości u handełesów to jedna sprawa, a możliwa reakcja Stolicy Apostolskiej na ten protest, to sprawa druga. Jeśli papież zastosowałby się do żądań Komitetu Żydów Amerykańskich i proces beatyfikacyjny kardynała Augusta Hlonda wstrzymał, to by znaczyło, że i on też uważa, że amerykańscy rabini mają prawo dyktować Stwórcy Wszechświata, kogo wolno mu zbawić, a kogo nie. Jeśli nawet byłaby to prawda, to nie wypada tak myśleć i nadal, jak gdyby nigdy nic, być papieżem Kościoła Chrystusowego. Ciekawe tedy, czy i w jaki sposób Stwórca Wszechświata zareaguje na te uroszczenia handełesów. Złota rybka odebrała głupiej babie wszystkie dary i zostawiła ją przy rozbitym korycie. Historia lubi się powtarzać.
© Stanisław Michalkiewicz
1-2 czerwca 2018
www.magnapolonia.org / www.goniec.net / www.michalkiewicz.pl
☞ WSPOMÓŻ AUTORA
1-2 czerwca 2018
www.magnapolonia.org / www.goniec.net / www.michalkiewicz.pl
☞ WSPOMÓŻ AUTORA
Ilustracja © DeS
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz