Nie pozwól aby przepadły stare fotografie, filmy czy pamiętniki! Podziel się nimi ze wszystkimi Polakami i przekaż do zasobów Archiwum Narodowego IPN!
OSTRZEŻENIE: NASZA WITRYNA JEST NIEPOPRAWNA POLITYCZNIE I WYRAŻA BEZMIERNĄ POGARDĘ DLA ANTYPOLSKICH ŚCIERW ORAZ WSZELKIEJ MAŚCI LEWACKIEJ DZICZY I INNYCH DEWIANTÓW.
UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2

Koń trojański w tygodniku Lisickiego

Edward Louis Bernays, podwójny bratanek Freuda, jeden z twórców Public Relations uważał, że zadaniem specjalisty od nowoczesnej propagandy jest tworzenie nowych stereotypów, nowych klisz, porządkujących postrzegane przez „przeciętnego konsumenta” fakty. W specjalistycznym żargonie nazywa się to „zarządzaniem percepcją”.

Inny współtwórca tej dziedziny Walter Lippmann twierdził, iż jej celem jest tworzenie „spójnych, trafiających do przekonania uproszczeń skomplikowanych zagadnień”. Ukryta subtelna perswazja trafia do przekonania niejako mimochodem. Klasyczny przypadek jej skuteczności to inicjowana przez Bernaysa kampania reklamowa wyrobów tytoniowych, którą przeprowadzono jako walkę o… prawa kobiet. W latach 20. zeszłego stulecia szanujące się damy nie paliły publicznie tytoniu. Bernays najął kilkanaście działaczek do udziału w happeningu, podczas którego panie żądały społecznej akceptacji dla ich publicznego oddawania się temu nałogowi, a papieroski nazwały… „pochodniami wolności”.
Przed rozpoczęciem kampanii Bernays obdzwonił kilka redakcji poczytnych dzienników, zrobił się szum, powstała publiczna debata, w efekcie której dochody tytoniowych baronów wzrosły, Bernays dostał swoje dolary, a wyzwolone od rozsądku amerykanki raka krtani.

„Decentralizacja Kościoła Katolickiego”, to tekst z „Do Rzeczy” (nr 9/262 z 26 lutego-4 marca 2018), w którym ks. dr hab. Andrzej Kobyliński pochyla się z troską nad rozczłonkowanym doktrynalnie w Kościele katolickim. W artykule tym nie znajdziemy rozważań, jak tej trudnej sytuacji zaradzić, jak pomóc błądzącym braciom z Europy Zachodniej, którzy w „racjonalnej furii” domagają się prawa do zabijania dzieci, sodomickich małżeństw i wciąż chcą, by zwać ich katolikami. Przeciwnie, ksiądz stwierdza, iż „nie ma w katolicyzmie słowiańskim odpowiedniej siły moralnej i filozoficznej, która byłaby atrakcyjna dla mieszkańców Australii, Hiszpanii czy Francji. Nie przekonamy katolików mieszkających w tych krajach, żeby powrócili do tradycyjnego rozumienia spowiedzi i innych sakramentów. Jesteśmy bezradni wobec propozycji niektórych biskupów Belgii czy Niemiec, aby błogosławić związki homoseksualne” itd. itp. Takie postawienie sprawy rodzi pytania i refleksje. Jedno z nich: co to właściwie jest „kościół słowiański”?

Według ks. Kobylińskiego „słowiański model” charakteryzuje się między innymi tym, że będący jego częścią wierni zachowują spowiedź i sprzeciwią się błogosławieniu związków sodomickich. Najwyraźniej ksiądz profesor dawno nie zaglądał do katechizmu, gdzie spowiedź opisują kanony od 1422 do 1470. Sakrament pokuty to nie specyfika „słowiańskiego katolicyzmu”, a katolickiego katechizmu. Ks. Kobyliński czuje się bezradny, lecz dlaczego wmawia tę bezradność innym? Kogo właściwie ma na myśli, używając liczby mnogiej? (Także w programie G. Górnego „Między Matriksem a Krucyfiksem”). Czy aby nie podobnych sobie akademików, miast nawracaniem błądzących zajętych kontemplowaniem bądź implementacją etyki nihilizmu? Habilitacja księdza Kobylińskiego traktowała wszak: „O możliwości zbudowania etyki nihilistycznej. Propozycja Gianniego Vattima”. Czy ta publiczna emisja defetyzmu, zupełnie nielicującego z godnością apostoła Chrystusa, to podwaliny instalacji w publicznym dyskursie kolejnych elementów takowej „etyki”? Na szczęście wciąż jeszcze nie każdemu takowa „etyka” odpowiada. Więc może wypadałoby co nieco uściślić? Zwłaszcza że wielu wciąż jeszcze woli wybierać etykę i moralność Chrystusa, i traktować poważnie wymogi miłosierdzia wobec duszy: „błądzących upominać i wątpiącym dobrze radzić”. Czy porzucając owe nakazy nie dopuszczamy się grzechu ciężkiego zaniedbania i braku chrześcijańskiej miłości? Skoro ks. Kobyliński nie zaleca owych przemodelowanych katolików nawracać, co robić, jeśli oni zechcą nam wytknąć zacofanie i brak otwartości, co zresztą wielu z nich skwapliwie czyni. Ks. Kobyliński zaleca, by „cierpliwie przekonywać katolików w innych krajach o specyfice religijnej i kulturowej Europy Środkowo-Wschodniej”. Czyli miast przypominać im nauczanie ewangelii, mądrość magisterium i prawa natury mamy zacząć się powoływać na specyfikę folkloru naszego „rezerwatu”?

Inna „mądrość” ks. Kobylińskiego to stwierdzenie że: „Katolicyzm słowiański ma dzisiaj coraz więcej wspólnych elementów z chrześcijaństwem prawosławnym”, po czym następuje opis, jak kościoły prawosławne zawieszają rozmowy z protestanckimi sodomitami. Warto uściślić, że to objaw wspólnoty postawy nie treści nauczana. W podsumowaniu ks. Kobyliński stwierdza: „W tym kontekście trudno racjonalnie wytłumaczyć. Dlaczego kościół w naszym kraju stał się kościołem milczenia.(…) Dlaczego jednak także nie słychać naszego głosu w wielkiej dyskusji która toczy się w kościele na wszystkich kontynentach”. No cóż, wystarczy sięgnąć do książek księdza Isakowicza-Zalewskiego, by dowiedzieć się o nasyceniu hierarchii agenturą. Innym problemem jest lobby homoseksualne w kościele katolickim, o którym mówił ks. prof. Dariusz Oko. Przypadek niejakiego Charamsy wiele wyjaśnia. Wszak chłoptaś ów zawędrował aż w pobliże Świętego Oficjum. Przecież ci, którym po drodze się wypinał, nie będą korygowali gęgającego o błogosławieniu związków sodomickich kardynała Marksa. Ale przecież te fakty muszą być znane księdzu profesorowi… może czas wyciągnąć z nich wnioski? I kończąc ten wątek, przecież sam ksiądz sam sobie odpowiada kilka akapitów wcześniej, że „katolicyzmowi słowiańskiemu” brak siły moralnej i filozoficznej, więc skąd to pytanie o kościół milczenia? Idąc tokiem myśli ks. Kobylińskiego, można rzec: „Polscy hierarchowie milczą, bo brak im moralnej siły, by mówić”. Miałkość myśli i bełkotliwy styl prezentowane tak w artykule dla „Do Rzeczy”, jak i wypowiedzi dla programu Grzegorza Górnego nie stanowią wad kardynalnych, to co najbardziej niebezpieczne w twórczości ks. Kobylińskiego – to pojęciowe trojany.

Podobnie jak najęte przez Bernaysa kobietki nazywały papierowe rurki z tytoniem „pochodniami wolności”, tak ks. Kobyliński mnoży byty pustych, zakrywających sens etykiet. Od gościa mediów uchodzących za konserwatywne oczekiwać by można, że przeciwstawi się błędnym mniemaniom owiec i baranów zza zachodniej miedzy, prowadzonych ku zgubie przez najemników w purpurze. Ale nie, ks. Kobyliński używa w ich kontekście modelarskich etykiet typu „katolicyzm reński”, „katolicyzm liberalny” itd., itp., tym sposobem utrwalając proces oswajania nadwiślańskich tubylców z faktyczną schizmą w kościele. W programie Górnego mówi wprost, iż „musimy się oswoić, że te zmiany poszły tak głęboko”, „musimy się zgodzić na różnorodność”. Na „mądrości” Obirka czy Bonieckiego nikt z czytelników „Do Rzeczy” się nie nabierze. Tymczasem Kobyliński to insza inszość, twarz wciąż świeża, nieznoszona. Pisząc o sytuacji w Europie Zachodniej, w ogóle poniechał słowa „schizma”. Używa go dopiero „przyciśnięty” w programie G. Górnego. A gdy ów stwierdza, że zmiany w kościołach niemieckojęzycznych to de facto ich protestantyzacja, ks. Kobyliński odpowiada, iż „różnie to można nazywać”. Owszem, że można, ale czy trzeba? Św. Paweł stwierdził: „Wszystko mi wolno, lecz nie wszystko przynosi korzyść”. Hildebrand w dziele „Koń Trojański w Mieście Boga” stwierdził, że tworzenie zakrywającego zło frazesu to „typowe niestety dla naszej epoki (…), w której ludzie przekształcają prawdę w taki sposób, aby harmonizowała z ich czynami. Ludzie przyjmują wówczas własne faktyczne zachowanie za normę i odmawiają prawom moralnym ważności, a postępują tak dlatego, że nie udało się im żyć stosownie do tych praw”.


© Tomasz Łupina („Bolo Mauser”)
25 kwietnia 2018
źródło publikacji: „Przeczytajcie koniecznie! Koń trojański w tygodniku Lisickiego”
www.polskaniepodlegla.pl





Ilustracja © brak informacji / „Do Rzeczy”
Tekst został poprawiony przez Redakcję ITP jak następuje:
- korekta numeru wydania tygodnika „Do Rzeczy” (w oryginale Autor mylnie podał nr.2/2018 zamiast nr.9/2018)
- drobne błędy pisowni ortograficznej i nazwisk
- angielskie słowo „event” (wydarzenie) w dziwacznie spolszczonej odmianie i formie pisowni („eventu”) zastąpiliśmy poprawną polszczyzną, czyli wynikającym z opisywanego w tekście wydarzenia słowem „kampania” (oryg: Przed rozpoczęciem eventu Bernays obdzwonił… )

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2