Nie pozwól aby przepadły stare fotografie, filmy czy pamiętniki! Podziel się nimi ze wszystkimi Polakami i przekaż do zasobów Archiwum Narodowego IPN!
OSTRZEŻENIE: NASZA WITRYNA JEST NIEPOPRAWNA POLITYCZNIE I WYRAŻA BEZMIERNĄ POGARDĘ DLA ANTYPOLSKICH ŚCIERW ORAZ WSZELKIEJ MAŚCI LEWACKIEJ DZICZY I INNYCH DEWIANTÓW.
UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2

A to było tak......

Nigdy dotąd w swoich tekstach nie odnosiłam się do sprawy afery FOZZ i udziału mego nieżyjącego męża w jej wykryciu z prostej przyczyny, że staram się w miarę możliwości unikać łączenia życia prywatnego z zawodowym. Niestety zmuszona jestem odstąpić od tej zasady. Otóż w świeżo wydanej książce Wojciecha Sumlińskiego pod tytułem „To tylko mafia”, będącej rezultatem jego współpracy z Tomaszem Budzyńskim z ABW a przede wszystkim ze skruszonym gangsterem Jarosławem Sokołowskim o pseudonimie Masa, który sypiąc kolegów usiłuje zadośćuczynić społeczeństwu za swoje przestępstwa, znalazłam bezczelne kłamstwa na temat mego męża Michała Falzmanna. Opisując mechanizm FOZZ i ludzi którzy stworzyli ten specyficzny system pierwotnej akumulacji kapitału (termin Staniszkis) czyli rabunku finansów państwa polskiego Sumliński pisze: „W tym właśnie momencie w jego (Michała Falzmanna) otoczeniu pojawia się Wiktor Kubiak.
Oferuje pomoc i przyjaźń. Jest przekonywujący, a osamotniony Falzmann potrzebuje wsparcia”. I dalej w tym samym tonie.

Otóż Kubiak nie mógł ofiarowywać swej pomocy i przyjaźni memu mężowi gdyż go po prostu nie znał. Jedyne spotkanie Michała Falzmanna z Wiktorem Kubiakiem zaaranżowane przez chłopców wydających „Głos Wolnego Robotnika” to znaczy przez Marka Koźbiała, Edwarda Mizikowskiego i Krzysztofa Wolfa w ogóle się nie odbyło, bo mąż przyprowadzony przez nich do apartamentów Kubiaka w hotelu Mariott odwrócił się na pięcie i wyszedł odmawiając nawet podania Kubiakowi ręki. „Po co przyprowadziliście mnie do tego esbeka?” zapytał bezceremonialnie w obecności Kubiaka i te historyczne niejako słowa wielokrotnie cytowali publicyści (między innymi Krzysztof Wyszkowski) ubolewający, że Tusk nie rozpoznał w Kubiaku esbeka podczas gdy Falzmann natychmiast bezbłędnie go rozpoznał. Edward Mizikowski już nie żyje, ale pozostali chętnie potwierdzą to co piszę. Potwierdzą również, że niektórzy wydawcy podziemnych pism i pisemek brali pieniądze od Kubiaka zgodnie z zasadą Andrzeja Zamoyskiego „ brać, ale nie kwitować”, a jeden z tych opozycjonistów był nawet łaskaw wydać otrzymane od Kubiaka pieniądze na panienki w Zakopanem. „Jakie pieniądze taki i cel”- powiedziałam gdy mi to z oburzeniem relacjonowali. (Sformułowałam to oczywiście trochę dosadniej, to znaczy w zrozumiałym dla wszystkich języku.) Nie mam zamiaru ujawniać kto hulał w Zakopanem, bo to nic nie wnosi do naszej wiedzy o tamtych ciekawych czasach, a poza tym nie interesuje mnie historia oglądana z perspektywy dziurki od klucza.

Nie podejrzewam Wojciecha Sumlińskiego o złą wolę czy chęć uchybienia mojemu mężowi. Wiem, że był kiedyś w wielkiej opresji i przeżył próbę samobójczą. Sadzę, że być może nieświadomie uczestniczy on w wojnie hybrydowej, której jednych z ważniejszych frontów jest sianie dezinformacji. Otóż aby być prawdziwym dziennikarzem śledczym trzeba osobiście prowadzić badania ważnych lecz zaniedbanych przez media głównego nurtu spraw. Natomiast nasi dziennikarze śledczy ograniczają się na ogół do kontaktów z jakimś wybranym esbekiem czy gangsterem, który urasta w ich oczach nie tylko do roli najważniejszego źródła informacji lecz staje się opiniotwórczym autorytetem moralnym. Przykro mi, lecz skruszony mafioso Masa jest dla mnie ostatnią osobą, która ma prawo ferować wyroki i osądzać ludzi i wydarzenia. Wiadomo, że walczy o przetrwanie i uzyskał nietykalność donosząc na dawnych wspólników. Wiarygodność jego opinii i informacji jest zatem bardziej niż wątpliwa, a podatność na manipulację prawie pewna. Tymczasem Sumliński wydaje się sądzić, że „Masa locuta causa finita”. (Masa przemówił sprawa jest zakończona). Ze zwykłego przestępcy Masa pomału staje się „celebrytą”, jest zapraszany do telewizyjnych programów gdzie pojawia się w worku na głowie, a za jego plecami widać cień antyterrorysty z bronią. Rozumiem, że to część scenografii, ale taka scenografia musi mieć jakiś cel, a cel jest bardzo prosty. Masa jest „zadaniowany” na przemycanie do społecznej świadomości pewnych tez. To że Masa zrobi wszystko co każą mu jego mocodawcy jest zrozumiałe. Taki już jego nieszczęsny los świadka koronnego. Natomiast fakt, że inteligentni skądinąd i przenikliwi dziennikarze spijają każde słowo z ust tego ABS ( termin określający podobnych osiłków, a oznaczający absolutny brak szyi) i traktują jak wiedzę objawioną, należy traktować jako specyficzny fenomen psychologiczno- społeczny. Widzę tu pewne analogie. Za czasów komuny partyjniacy nie cieszyli się społeczną sympatią, ale prawie każdy przeciwnik ustroju miał swego partyjniaka ,którego uważał za wyjątkowego, pokrzywdzonego przez los, oszukanego przez towarzyszy i właściwie po naszej stronie. Informacje uzyskane od takiego partyjniaka ludzie traktowali ze specyficznym nabożeństwem. „ Jeżeli nawet ONI tak mówią to musi być prawda”- twierdzono. Za czasów stanu wojennego legendarny Teoś Klincewicz dzielił się z nami informacjami uzyskanymi od zaprzyjaźnionego ubeka twierdząc, że „ lepszy jest ubek znany niż nieznany, a najlepszy ubek oswojony”. Podobnie chłopcy ze spółdzielni robót wysokościowych „Świetlik”, która przemianowana na „Gdańsk” stała się kuźnią gdańskich liberałów i wychowała elitę późniejszego PO mieli swego zaprzyjaźnionego ubeka, który pomagał im w załatwianiu paszportów, uprzedzał o zagrożeniach i którego- jak twierdzą- „prowadzili”. Nie wiem jak to naprawdę było i kto kogo prowadził, byli to jednak wówczas ludzie młodzi, bardziej naiwni niż cyniczni , pracujący fizycznie i trudno od nich wymagać wyjątkowej przenikliwości. Jednak rasowy dziennikarz śledczy, który łyka jak gęś kluski rewelacje podsuwane mu przez gangsterów, a co gorsza informatorów ze służb, daje świadectwo swojej wyjątkowej głupoty albo złej woli. Tertium non datur. Dziennikarzowi śledczemu powinno przyjść do głowy, że to on właśnie jest prowadzony i to na krótkiej smyczy i że działa nie w służbie Prawdy pisanej z dużej litery lecz- jak mawiał ksiądz Tiszner -Gówno Prawdy.


© Izabela Brodacka Falzmann
28 kwietnia 2018
źródło publikacji: blog autorski
www.naszeblogi.pl





Ilustracja © domena publiczna / Archiwum ITP

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2