Nie pozwól aby przepadły stare fotografie, filmy czy pamiętniki! Podziel się nimi ze wszystkimi Polakami i przekaż do zasobów Archiwum Narodowego IPN!
OSTRZEŻENIE: NASZA WITRYNA JEST NIEPOPRAWNA POLITYCZNIE I WYRAŻA BEZMIERNĄ POGARDĘ DLA ANTYPOLSKICH ŚCIERW ORAZ WSZELKIEJ MAŚCI LEWACKIEJ DZICZY I INNYCH DEWIANTÓW.
UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2

Kerala – chrześcijańska wyspa na hinduskim oceanie

[…] Ciesząc się Świętami i tym, że możemy obchodzić je w spokoju i radości, pamiętajmy o naszych braciach w wierze, którzy celebrują je w dalekich krajach, będąc w nich wyraźną religijną mniejszością. Dziś proponuję lekturę tekstu,który opublikowałem o chrześcijanach w jednym ze stanów Indii. Ukazał się on w październikowym numerze miesięcznika „wSieci Historii”.

Byłem w Indiach wiele razy, ale tam – nigdy. Kerala. Stan, w którym co czwarty mieszkaniec (sic!) jest chrześcijaninem. W tym państwie-subkontynencie to rzadkość. Jest w nim jeszcze tylko jedno porównywalne miejsce: Goa, gdzie co piąty mieszkaniec to nasz brat w Chrystusie.

Bogowie i paradoksy Kerali


Na co dzień widać tu koegzystencję hinduistów, chrześcijan i muzułmanów. Jest też wspólnota żydowska. W kilku miastach Kerali, w których byłem aż kłuje w oczy obecność chrześcijan.
Kościół na głównej ulicy, kościółek w bocznej uliczce, chrześcijańskie autobusy (sieć Holy Angels), krzyżyki na szyjach Hindusów. Ale też dobrze zorganizowana i ewidentnie finansowana przez kraje arabskie wspólnota muzułmańska z meczetami, ośrodkami kulturalnymi, sklepami i restauracjami. A żeby ten pluralizm był jeszcze większy i bardziej paradoksalny, to… wszędzie widać czerwone flagi, symbole komunizmu. Tu na ulicach doprawdy króluje sierp i młot! W tym stanie, „od zawsze” rządzą komuniści. I to ortodoksyjni. W Europie od czasu do czasu można zobaczyć młodego człowieka w t-shircie z Che Guevarą. Jego podobizny widać wśród lewicowych kibiców niektórych klubów, na przykład we Włoszech, ale na tym hinduskim końcu świata Che Guevara jest niemal bogiem. Jego podobizny są wszędzie: nad sklepikami drobnych sprzedawców i przy wypożyczalni dużych łodzi. Mam wrażenie, że tu czas nie tyle stanął w miejscu, co wręcz cofnął się do momentu, który od dawna wydawał się czasem przeszłym dokonanym. Widziałem tu pojedyncze portrety Lenina, ale.. „Stalinów” było więcej! Tu i ówdzie napotykałem się na podobiznę Fidela Castro. To swoisty komunistyczny „raj utracony” ‒ ale przecież jaki on tam utracony, skoro komuniści dzierżą tu realną władzę i mają sporą większość w wybieranym raz na pięć lat stanowym parlamencie. Czerwień flag nad mniejszymi i większymi sklepami, czerwień targana lekkim wiaterkiem, przewieszona na sznurku ponad główną ulicą miasta, czerwień wkoło. Podejrzewam, że niemała część naszych braci w wierze musi głosować na komunistów, bo oni, o paradoksie, nie dopuszczą do prześladowań chrześcijan, a to zdarzało się w różnych stanach Indii, choć trudno to porównać z mordami na chrześcijanach w sąsiednim, skonfliktowanym z Indiami, Pakistanem.

Kera-alam i „Newyork”


Jedzie się tu bardzo, bardzo powoli: 170 km pokonuję w cztery godziny z okładem! Ale może dzięki temu mogę z okien samochodu więcej dostrzec w tym specjalnym miejscu Indii. Kerala to w języku malajalam „kera-alam” czyli „kraj palmy kokosowej”, przy czym „alam” to kraj, a „kera” to palma kokosowa. Powierzchnia tego stanu to niespełna 39 tysięcy kilometrów kwadratowych, ale mieszka w nim 32 miliony ludzi ‒ tylko o 6 milionów mniej niż w Polsce, której powierzchnia jest aż dziewięć razy większa niż Kerali.

To stosunkowo zwesternizowana część Indii. Chrześcijaństwo jest tego i powodem i efektem. Keralę kolonizowali Portugalczycy, Holendrzy i Brytyjczycy.

Płynę statkiem, który wygląda na pięćdziesiąt lat. Ale może jest młodszy? Pytam miejscowych. Okazuje się, że statek liczy tylko cztery lata. Płynąc rzeczką wrzynającą się w lasy nie sposób nie dostrzec małych ptaszków kingfisherów. Ten ptaszek stał się symbolem najbardziej znanego hinduskiego piwa. Ale poza tymi opierzonymi drobiazgami widziałem też prawdziwe orły, w tym pierwszy raz w życiu „orły morskie”. Na brzegu pojawiają się ludzie, widzę parterowe domki sięgające do połowy gęsto rosnących palm kokosowych. Sporo turystów, głównie z innych części Indii, ale też z zagranicy.
Kilkanaście statków wynajmowanych dla całodobowej przejażdżki przez paropokoleniowe rodziny sunie majestatycznie niemal w tym samym kierunku. Na jednym z nich grupa mężczyzn rytmicznie klaszcze w dłonie, a jeden z nich tańczy, obracając się wokół własnej osi. Widzę też statek, który nazywa się „Newyork” (pisownia oryginalna – dop. R. Cz.)… Czy to przejaw tęsknoty za „wielkim światem”? Za Ameryką, w której tysiące Hindusów zrobiło biznesowe i naukowe kariery, a są też już i tacy, którzy udanie próbują przebić się do amerykańskiej polityki (jak choćby gubernator Bobby Jindal, gubernator z Luizjany).

Awangarda Indii


Na lądzie masę dzieciaków w mundurkach, jak przystało na dawną brytyjską kolonię. Jest sierpień, trwa rok szkolny, wakacje już się zakończyły. Co chwile napotykam centra hinduskich masaży „ajurweda”. Powszechnie znanych, choć jednak mniej charakterystycznych niż te tajskie.

Stan Kerala jest w absolutnej czołówce Indii, gdy chodzi o poziom służby zdrowia i oświaty. Stąd zapewne bardzo wysoka, jak na Indie, średnia życia, bo aż 73-lata. To właśnie w Kerali jest najmniejsza śmiertelność niemowląt w całych Indiach. Najniższy jet też tu stopień analfabetyzmu. Chrześcijanie są tu od zawsze, bo prawdopodobnie już w 50 roku „naszej ery” (a my powiedzmy normalnie – po urodzeniu Chrystusa) pojawili się tu za przyczyną misji świętego Tomasza). Chrześcijan jest tu mniej więcej tyle,co muzułmanów, choć prawdę mówiąc statystyki są różne: widziałem takie, które dają przewagę „naszym”, ale też i takie, gdzie przeważają wyznawcy Mahometa (odpowiednio 19 do 25 procent). Nasi bracia w wierze są na tyle ekspansywni, że św. Jerzy – patron, będący ucieczką dla tych, którzy boją się ukąszeń węży ‒ jest autorytetem także muzułmanów. Wydawałoby się, że chrześcijanie, w tym katolicy, są częścią międzyreligijnej idylli i wszechogarniającej tolerancji. Nic bardziej mylnego. Przed niespełna dekadą, w 2008 roku doszło tam do pogromu chrześcijan i do spalenia wielu kościołów.

Takie dramaty zdarzają się w Indiach, przyznajmy, znacznie rzadziej niż po sąsiedzku, w kraju o olbrzymiej większości muzułmańskiej czyli Pakistanie. Podkreślam to, choć żadne to pocieszenie dla naszych braci w wierze w jednym z najbardziej zwesternizowanych stanów Indii. Jednak intelektualna uczciwość nakazuje to stwierdzić. Ludzie nie wstydzą się tu nosić krzyżyków. Na Goa czy w Kerali właśnie jest to dość powszechne. W Pakistanie byłoby znacznie trudniejsze – tam nadejście Wielkanocy czy Bożego Narodzenia, to czas nie tylko radości, ale też coraz silniejszych obaw dotyczących akcji terrorystycznych ze strony radykalnych wyznawców islamu. Jednak nawrócona na chrześcijaństwo Asia Bibi została skazana na śmierć w Pakistanie i od lat siedzi tam w więzieniu, a nie w Indiach! Cały czas zresztą nie cofnięto jej tego wyroku, mimo sporej presji międzynarodowej opinii publicznej, w tym skądinąd „mojego” Parlamentu Europejskiego…

Mozaika etniczno-językowo-religijna


Zostawmy porównania z Pakistanem. Liczne billboardy i ogłoszenia o walkach sumo skłaniają raczej do porównań z Japonią. Skądinąd w New Delhi, Agrze, Mombaju (Bombaju), Bangalore, Radżasthanie, Udajpurze czy w Nanitalu u podnóża Himalajów tylu reklam tego sportu dla stukilkudziesięciokilogramowych mężczyzn nie widziałem. Ale kobiety chroniące się pod kolorowymi parasolkami przed słońcem to już nie jest specyfika tylko Kerali.

Kollam wita po prawej wysokim, białym kościółkiem, a także górującym nad najbliższą okolicą posągiem Jezusa Chrystusa na wysokim cokole. Takich symboli naszej wiary jest sporo. Kollam to miasto, które budzi moją sympatię, choćby ze względu na prostą i łatwą do wymowy nazwę. Ze stolicą stanu jest już dużo gorzej. Przez dobrych parę minut uczę się jej nazwy. Dochodzę do wniosku, że jest to chyba najdłuższa i najtrudniejsza nazwa ze wszystkich stolic, jakie znam:Thiruvananthapuram. Szczerze mówiąc język można sobie połamać, wymieniając nazwiska premiera Ahuthanandana czy gubernatora Ramkrishnana Suryabhana Gavai. Choć już największe miasto Kerali ma nazwę równie łatwa, co wpadającą w ucho: Koczin. Ale generalnie na Wybrzeżu Malabarskim, w tym południowo-zachodnim zakątku Indii, nazwy i nazwiska do najprostszych nie należą. Pomijam już, że język malajalam ma całkowicie odrębny alfabet. To z kolei następny dowód na olbrzymie zróżnicowanie etniczno-językowe tego państwa-subkontynentu. Hindusom udało się scalić w ramach jednego i to wielkiego organizmu państwowego setki narodowości i grup etnicznych oraz języków i dialektów.

Święty Tomasz i tutejsi chrześcijanie


Kerala jest o tyle interesującym stanem Indii, że jej mieszkańców możemy spotkać poza Indiami częściej niż innych obywateli Indii.Po pierwsze dlatego, że chrześcijanie z Kerali (z Goa zresztą też) pielgrzymują do tych samych miejsc świętych, co my. Spotykałem ich w Nazarecie czy przy grobie Jezusa w Jerozolimie. Ale też mieszkańcy tego stanu to hinduscy „gastarbeiterzy” masowo pracujący na przykład w krajach arabskich. Są zresztą błogosławieństwem dla swoich rodzin i stanu, bo pieniądze przez nich przesyłane stanowią istotną część dochodów Kerali.

Patrząc na mapę Indii Kerala to maleńki skrawek na samym dole po lewej oblewany na całej szerokości Oceanem Indyjskim. Jest mozaiką religijną, bo jest państwem, gdzie wyznawcy hinduizmu stanowią co prawda połowę, ale pozostałych dwóch religii mniej więcej po jednej czwartej tej populacji. Jest to więc swoisty religijny balance of power. I ta właśnie w jakimś sensie równowaga (choć chwiejna, co pokazały pogromy sprzed dziewięciu lat) daje możliwość nie tylko wyznawania swojej wiary, ale też, w jakiejś mierze, jej rozwoju.

Z tutejszymi chrześcijanami wiąże się ciekawa legenda. Kościół malabarski – bo tak jest nazywany – datować się ma od świętego Tomasza apostoła i funkcjonować tu ma niemalże dwadzieścia wieków. Może to być więc jedna z najstarszych wspólnot chrześcijańskich świata, choć tak odległa od geograficznych początków chrystianizmu. Jest prawdopodobne, że na tym obszarze chrześcijanie byli kilkaset lat wcześniej niż muzułmanie. Wyznawcy Mahometa przybyli tu wraz z arabskimi kupcami dopiero w VI wieku.

Na potwornie zatłoczonych drogach Kerali spędziłem w aucie osiem godzin. Zapamiętam to na długo. Tu dosłownie wszyscy łamią i to nagminnie przepisy ruchu drogowego. Ale, mimo że często zapierałem się w fotelu, widząc ocierające się o nasz samochód ciężarówki, autobusy, mikrobusy i inne auta osobowe, to przez te paręset kilometrów i osiem godzin widziałem tylko jedną stłuczkę: motocykl zderzył się z autem, ale na tyle nie groźnie, że nic strasznego się nie stało.

To, co zupełnie różni ten cypel Indii wrzynający się w Ocean Indyjski, to fakt, że prawie w ogóle nie ma tu – jak gdzie indziej – świętych krów. Po doświadczeniach, choćby Radżastanu, gdzie hinduskie „święte krowy” co chwilę paraliżują skutecznie ruch uliczny, ich brak jest tutaj wręcz odczuwalny.

Wybory odbywają się tu co pięć lat, ale tylko po to, żeby cyklicznie potwierdzać prymat lokalnych komunistów. Komuna tu trwa, wydaje się być paradoksalnie wpisana w krajobraz tego jednego z dwóch „chrześcijańskich” stanów Indii. Nachalne eksponowanie symboli komunizmu może razić, a nawet drażnić, a na pewno, co widziałem, budzi zdziwienie, a nawet rozbawienie Europejczyków. Znacznie ważniejsza jest kwestia religijno-cywilizacyjna czyli zapewnienie trwałej obecności na tym końcu Indii i końcu świata wyznawców Chrystusa.


© Ryszard Czarnecki
23 grudnia 2017
pierwotnie opublikowano we „wSieci Historii” nr.10/2017
www.wsieciprawdy.pl




Plaże Kerali w Indiach




Ilustracje: © różni autorzy / dobrane przez Redakcję ITP

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2