Z życia much
– Przy drodze leżał cierpiący człowiek. Był ranny, jego rana ropiała i oblepiła ją chmara much. Podniecone roiły się na biednym człowieku. Drogą przechodził wędrowiec i ulitował się nad nieszczęśnikiem. Wziął w dłonie gałązkę i odgonił muchy. „Po co to zrobiłeś?!” szepnął słabym głosem cierpiący, „Przecież te muchy, które już siedziały na ranie, były najedzone, a teraz przylecą głodne muchy i te dopiero sprawią mi ból”.
– Po co pan opowiada mi tą historię?
– Ona dotyczy naszych wyborów, tego co wydarzyło się kilkanaście dni temu i tego co jeszcze nas czeka. Nie tylko zresztą w Polsce.
– Nie widzę czytelnych analogii.
– Bo jest pan zbyt mocno zanurzony w rzeczywistość ataków i obron, argumentów i kontrargumentów. Zbyt wiele emocji angażuje pan w zrozumienie tego co jest. Proszę jednak zamknąć oczy i pomyśleć.
– No… widzę dość odrażającą scenę. Wyobrażenie, które przyprawia mnie o mdłości.
– Jeśli zrozumie pan moją opowieść, to pojmie pan także dlaczego w dużych miastach zazwyczaj zwyciężyli ci którzy do tej pory tam rządzili. Ludzie wolą najedzone muchy, wiedzą czego można się po nich spodziewać, obliczają swoje plany życiowe w oparciu o znajomość owadziej psychologii najedzonych much.
– To znaczy, że nic się nie zmieni?
– Raczej niewiele. Bo trzeba byłoby dużo pozmieniać, aby cokolwiek się zmieniło. Przede wszystkim trzeba byłoby wyleczyć ropiejące rany.
– Sporo jest cynizmu w tym co pan powiada. Przecież nie wszyscy działają tylko ze względu na spodziewane korzyści. Nie wszyscy też lokują swoje cele jedynie w powiększaniu materialnego posiadania. Istnieją altruiści, idealiści, Judymowie i cała rzesza ludzi uczciwych, chcących poprawić warunki, w jakich żyją ich bliźni.
– Hmmm…sęk w tym, że ich diabeł nabiera najłatwiej.
– A to i z diabłem mamy tu sprawę?
– A jak pan myślał? Przecież on jest ojcem ran.
– To, w takim razie, kto dowodzi muchami?
– Jeżeli znajdzie pan odpowiedź na to pytanie, to jednocześnie zrozumie pan naturę tego, co nazywamy prawdziwymi sprężynami polityki.
– Pan tego nie wie?
– Gdybym wiedział napisałbym książkę, która zmieniłaby świat.
– Napisał pan już niejedna książkę i w żadnej z nich nie było choć krztyny tej prawdy?
– Gdybym napisał prawdę już byśmy nie rozmawiali.
– Rozumiem. Zatem nadal będę skupiał się na odganianiu much z rany.
Starszy mężczyzna ciężko podniósł się z ławki.
– Powodzenia, choć wydaje mi się, że obaj straciliśmy ostatni kwadrans.
Długo spoglądałem na jego nierówny, chory, sposób chodzenia. W pewnej chwili zniknął mi z oczu…
Zabrałem się do pisania przeterminowanego felietonu.
Modlitwa o WSTYD
Wiele można, ale bardzo wiele nie wypada. Stare porzekadło naszych babć dziś budzi jedynie zniecierpliwione wzruszenie ramion.
Dziś zdaje się dominować zupełnie inne – nie pochodzące z naszej tradycji – zdanie: co nie jest zabronione, jest dozwolone.
Otóż przyznam, że mam już serdecznie dosyć takiego stawiania sprawy. Tęsknię do czasów, gdy tzw obyczaj, dobre imię i zasady wyniesione z dobrego domu były najważniejsza przepustką do elity, gdy ludziom z elity po prostu nie wypadało pewnych rzeczy robić.
We wspomnieniach mojego nieżyjącego wuja opisana jest scena gdy w czasie defilady koń zrzucił prowadzącego ją oficera KOP. Dzień później nieszczęsny oficer palnął sobie w łeb – nie mógł znieść publicznej kompromitacji, palił go straszliwy – nie pozwalający żyć WSTYD.
Politycy są z reguły ludźmi o bardzo elastycznej moralności jednak w porządnie zorganizowanych krajach muszą – często hipokrytycznie – stosować się do pewnego niepisanego katalogu zachowań i zasad.
I właśnie o tym chce dziś wspomnieć – brakuje w dzisiejszej Polsce, w naszym życiu publicznym, znaczącego regulatora jakim jest WSTYD.
Coś jest dozwolone, na coś zezwalają przepisy i luki w prawie, jednak tego nie wypada robić i ludzie, chcący uchodzić za elitę, tego po prostu nie uczynią.
O ileż znośniejsze stałoby się nasze życie i przestrzeń publiczna gdyby powrócił WSTYD.
Oj pomarzyć można – zniknęłyby wszelkie dziennikarskie i aktorskie podróby, które dziś święcą tryumfy nie dlatego, że tworzą coś znaczącego, że doskonalą swoje rzemiosło, ale dlatego, że odsłaniają cycki na czerwonych dywanach i pielęgnują wstydliwe onegdaj zboczenia publicznie.
Kiedyś świat był taki sam, ale ludzie publiczni mieli więcej WSTYDU. Homoseksualiści istnieli i żyli, ale nie paradowali obleśnie po ulicach dużych miast.
Dziś wstydliwe stało się mówienie o Panu Bogu i diable, mówienie o ważnych problemach duchowych, a zewsząd zalewają nas reklamy środków na odgrzybianie pochwy, tamponów, tabletek i lewatyw na usuwanie starości i nieświeżego oddechu. Aktorzy, dziennikarze, sportowcy, politycy nawet, występują w przedsięwzięciach, które żenują już samym swoim pomysłem.
Nie ma WSTYDU – rośnie całe nowe pokolenie ludzi, którzy nie znają nawet tej kategorii pojęciowej. Ludzie w mediach rozmawiają ze sobą językiem najgorszej więziennej niegdyś grypsery. Powszechnie oglądane są programy, w których kobiety i meżczyźni – za parę groszy – sprzedają swoją intymność.
Dopóki pospolite kurestwo będzie królowało na salonach, to będziemy mieli speluny zamiast salonów i burdel zamiast kultury. Polska nie zasłużyła jednak na takie traktowanie!
Mozaika z Przywieczerskim w centrum
Kiedy, w 2005 roku, realizowałem swój film „Gra o PZU” natknąłem się na dokumenty i ludzi, którzy otworzyli zupełnie nową opowieść – nazwijmy ją „Księgą rabunku założycielskiego”, która wyjaśniała kulisy konstruowania gospodarczego systemu Trzeciej Rzeczpospolitej. Jednym z najważniejszych ogniw w tej opowieści był Dariusz Tytus Przywieczerski, kiedyś jeden z „setki” najbogatszych Polaków.
Reporterskie przypadki
Wtedy natknąłem się na Marka Gila z krakowskiej spółki „Code”, oraz na K., byłego majora SB, prowadzącego w PRL śledztwa gospodarcze wtedy na moim radarze pojawili się dwaj „biznesmeni” – nieznany wówczas publicznie – Jan Załuska oraz D.T.Przywieczerski.
Wraz z Przemkiem Wojciechowskim pracowicie brnęliśmy przez meandry afery biura maklerskiego Sur 5 Net. W pewnym momencie wszystkie te nitki dokładnie splotły się wokół jednej postaci – Dariusza Tytusa Przywieczerskiego.
Kilka miesięcy później Marian W. były polski król kokainy, wówczas już świadek amerykańskiej agencji DEA, opowiedział nam o tym jak Ireneusz Sekuła i Dariusz T. Przywieczerski inwestowali pieniądze nieboszczki PZPR w nieruchomości na terenie Ameryki Północnej.
Śledztwo doprowadziło nas też do oficerów WSI (m.in. pułkownika Gerarda Z.) do fundacji „Chewra” oraz do ówczesnych polityków.
Pewnego grudniowego dnia – gdy jechaliśmy na ważne zdjęcia do Warszawy – pod Piotrkowem Trybunalskim drogę zajechała nam wojskowa ciężarówka. Skończyło się tym, że wybiłem głową szybę samochodu, trzeba było założyć mi sześćdziesiąt szwów na twarzy i spędziłem kilka dni w piotrkowskim szpitalu.
Po tym zdarzeniu zrozumieliśmy, że nasze śledztwa to już nie zabawa. Na długo przed tym jak w mediach znaleźli się opowiadacze o FOZZ, staraliśmy się przekazać komuś naszą wiedzę o skomplikowanym systemie prania państwowych pieniędzy i zamieniania ich w prywatne fortuny wybranych postaci. Spotykało nas wtedy tylko szyderstwo i pukanie się w głowę.
Kiedy jednak – uganiając się za terrorystami – w Dusseldorfie, trafiliśmy z Przemkiem do „Biura Inżynierii Finansowej” prowadzonego przez żonę Josefa Tkaczika i przez cały dzień słuchaliśmy opowieści pana Tkaczika, nagle wiele spraw stało się jaśniejszych. W przekonaniu, że idziemy po nitce, która może prowadzić do wyjaśnienia postpeerelowskich machinacji gospodarczych utwierdziły nas pogróżki, które zaczęliśmy otrzymywać.
Nigdy nie napisałem jednak reporterskiej książki o FOZZ. Musiałem zadowolić się inspiracja do powieści „Wieża komunistów”.
Mozaika
Major K. przekazał nam dokumenty dotyczące śledztwa w sprawie polonijnej firmy „Carpatia” będącej własnością polonijnego biznesmena z Wiednia Jana Załuski (ten sam Załuska, niedługo potem został dzierżawcą „Wilczego Szańca” w Kętrzynie), wynikało z nich, że Załuska (agent wojskowego wywiadu PRL o pseudonimie „Merc”) współdziałał z Bogusławem Kottem, wówczas skromnym urzędnikiem ministerstwa finansów. Niedługo potem Kott zakłożył pierwszy polski bank komercyjny – Big Bank. Mózgiem tej operacji i wspólnikiem Kotta został… Dariusz T. Przywieczerski.
Jak to się stało, że niewielki Big Bank przejął znacznie lepiej wyposażony i dokapitalizowany Bank Gdański do dziś pozostaje tajemnicą, o której major K. mówi jedynie: - to mogą wam wyjaśnić tylko „zielone skarpety”.
K. opowiada, że jak aresztował Załuskę pod zarzutem malwersacji, to po kilku godzinach funkcjonariusze MSW musieli go z honorami wypuszczać, bo sprawą zainteresował się członek Biura Politycznego Komitetu Centralnego PZPR generał Tadeusz Szaciłło.
Kiedy pytaliśmy byłego prezesa rafinerii Trzebinia pana T. dlaczego, niefrasobliwie, przelał równowartość dziesięciu milionów dolarów, należących do rafinerii, na wskazane przez Załuskę konto biura maklerskiego Sur 5 Net, ten tylko nerwowo się uśmiechał i pokazywał gest salutowania.
Marian W. jeden z najważniejszych amerykańskich świadków w sprawie przemytu ogromnych ilości kokainy do Europy, w Nowym Jorku pookazywał nam zdjęcia z politykami. Był na nich m.in. Ireneusz Sekuła. W. niedwuznacznie twierdził jednak, że operacja „inwestowania” pieniędzy PZPR w amerykańskie nieruchomości kierował też Dariusz T. Przywieczerski.
Przywieczerski pojawia się także wiele lat później jako biznesowy partner krakowskiego biznesmena, byłego sędziego i właściciela spółki „Code” Marka Gila. Ten opowiada nam o wspólnych interesach z byłym szefem centrali Universal oraz o zagadkowej transakcji sprzedaży warszawskich nieruchomości należących do Universalu.
Josef Tkaczik, od którego zeznań rozpoczęła się w Polsce „afera FOZZ” przekazał nam wiele tropów. Miesiąc później siedzieliśmy z Przemkiem Wojciechowskim w warszawskiej Prokuraturze Apelacyjnej i wertowaliśmy stosy zawilgłych akt FOZZ. Niektóre z nich nawet nie były porozcinane. Znaleźliśmy tam nowe powiązania pomiędzy transakcjami FOZZ a Andrzejem Kuną, Aleksandrem Żaglem i dobrze znanym Przywieczerskiemu Edwardem Mazurem.
Te wątki nigdy nie znalazły swojego epilogu w postaci skazania „biznesmenów”, którzy wyłudzili z polskiego budżetu dziesiątki milionów złotych.
Finału nie ujrzał także „wątek medialny FOZZ”, o którym rozległą wiedzę posiada Przywieczerski.
Świadek koronny?
W śledztwie dotyczącym afery FOZZ Przywieczerski został skazany m.in. za przywłaszczenie sobie miliona dolarów z funduszy FOZZ. Twierdził jednak, że było to honorarium za konsultacje…w sprawie handlu owcami i wielbłądami (!).
Przywieczerski został skazany, jednak kiedy tylko Sąd Apelacyjny cofnął wcześniejszą decyzję o zarekwirowaniu mu paszportu natychmiast ulotnił się z Polski. Spekulowano, że ukrył się w Rosji. Jednak śledczy szybko ustalili, że schronił się w Stanach Zjednoczonych. Ustalili…i przez wiele lat nie mogli z tym nic zrobić.
Kilka dni temu okazało się, że Przywieczerski wreszcie może być wydany Polsce. Tu ma zasądzony wyrok trzech i pół roku więzienia oraz możliwość występowania – jako oskarżony – w kilku innych sprawach karnych.
Czy w zamian za ochronę i złagodzenie kary zdecyduje się zeznawać w sprawie największych afer gospodarczych z okresu gdy powstawała Trzecia RP?
Jeśli prawdą jest, że zarówno Grzegorz Żemek (przyznał się do tego), jak i Dariusz T. Przywieczerski byli agentami peerelowskiego wywiadu wojskowego, to Przywieczerski – decydując się na prawdziwe zeznania – może pogrążyć wiele postaci do dziś aktywnych w polskim życiu gospodarczym i politycznym. To wiąże się z niebezpieczeństwem nagłej utraty życia. Czy polskie państwo jest dziś w stanie zapewnić Przywieczerskiemu bezpieczeństwo?
A jeśli prawdą jest hipoteza mówiąca o tym, że „operacja FOZZ” była jedynie częścią znacznie większej akcji prowadzonej przez sowieckie, a później już rosyjskie służby specjalne, to czy Przywieczerski w ogóle zdecyduje się cokolwiek powiedzieć?
Skłonienie Przywieczerskiego do złożenia zeznań choćby tylko w tych kilku wymienionych tu sprawach, może spowodować polityczne trzęsienie ziemi, nie tylko na lewicy.
Czy jednak polskie państwo jest dziś w stanie skłonić go do mówienia?
Pięknie zapakowana pustka?
Bywa, że ktoś z ciebie boleśnie zakpi: rozpakowujesz pięknie przewiązany prezent, otwierasz kolejne pudełka, aby….w ostatnim z nich znaleźć pustkę.
Często takie właśnie poczucie towarzyszy mi w chwili gdy przyglądam się dzisiejszej Polsce, a ściślej mówiąc naszemu współczesnemu państwu. Wiele tu słownych inkrustacji, wiele dudnienia w głuche dzwony, a kiedy przychodzi moment sprawdzianu… wstyd, pustka.
Nie liczą się z nami, nie traktują nas poważnie. Lekceważą nas. Jednak, czy my sami spoglądamy na siebie w należnym skupieniu?
Piję oczywiście chociażby do ostatniego „tournée” „demokratycznej dziewicy z Krymu”, szerzej znanej jako Ljudmiła Kozlovskaya. Jeździ toto sobie swobodnie do Berlina, Brukseli, Strasbourga czy Londynu i ochotnie popluwa na współczesną Polskę i jej władze. Robi tak, pomimo faktu, ze polskie państwo wpisało ją do europejskiego rejestru osób niepożądanych wewnątrz tzw „strefy Schengen”.
Polskie MSZ bezsilnie protestuje, polskie służby specjalne sprawiają wrażenie jakby nie istniały, a Kozlovskaya otwarcie drwi sobie z naszego państwa. Jej mąż bezczelnie robi Polsce świństwa i…nic. To „nic” jest niezmiernie dojmujące. Czasem zastanawiam się czy nasz premier udaje, czy naprawdę nie wie jak poważne państwa rozwiązują podobne kwestie. Prostodusznie zatem podpowiem.
Jeśli „dziewica z Krymu” ma zamiar pojawić się w Brukseli i władze tego państwa są gotowe wydać jej pozwolenie na przyjazd, to – ja, premier – wzywam na dywanik ambasadora Belgii i jasno mu komunikuję, że jeżeli jego kraj nie zastosuje się do zastrzeżeń strony polskiej, to hmmm… flamandzkie i walońskie interesy w Polsce czeka seria – zgodnych z prawem – kontroli. Potem ten sam ambasador, już od niższego rangą urzędnika, dowiaduje się, że może to spowodować dla obywateli jego państwa, straty idące w grube miliony euro. Czy Belgia z równym entuzjazmem utrzyma zaproszenie dla Ljudmiły?
Oczywiście wszystko odbywa się po cichu, w nieskazitelnej bieli rękawiczek, z uprzejmymi uśmiechami i poklepywaniem się po plecach.
Czy któregoś z polskich polityków stać na takie postępowanie? Czy nasze służby są w stanie dodawać premierowi mocy i powagi?
Tak postępują wszystkie poważne państwa. A my? Czyżbyśmy pogodzili się z rolą państwa mniejszej wagi, wspólnoty, z która inni mogą się mniej liczyć?
Kiedy wreszcie Polskie Państwo przestanie być pięknie zapakowaną pustką?
PO i PSL odsunęliśmy od władzy właśnie po to, aby ta zgniła fikcja Republiki Okrągłego Stołu, postsowieckiej mutacji wasalizmu, wreszcie się zakończyła.
Fantomowe ciało Polski
Właściwie rozważanie powinniśmy zacząć od początku. Od podstawowej kwestii: czy Polska istnieje?!
Szokujące? Usiądźcie chwile i pomyślcie. Zauważycie jak takie pytanie czyści myślenie. Już nie zastanawiasz się nad tym kto, kogo, jak i z kim?, tylko zaczynasz poszukiwać kształtu.
Młody, lewicujący naukowiec z Uniwersytetu Jagiellońskiego Jan Sowa napisał bardzo interesującą książkę pt. „Fantomowe ciało króla”. Dowodzi w niej, że Polska przestała realnie istnieć wraz z końcem panowania Zygmunta Augusta. Potem były już tylko wyobrażenia, marzenia, zbiorowe ułudy. Nie we wszystkim zgadzam się z ciekawie myślącym Sową, ale sam sposób postawienia sprawy zainspirował mnie do postawienia najbardziej fundamentalnego pytania.
Jeśli zatem Polska dziś istnieje i nie jest jedynie zbiorową projekcja naszych pragnień, to musi posiadać jakieś – sobie tylko właściwe – cechy. Może bowiem być i tak, ze Polska – owszem – istnieje, ale w naszych pragnieniach, jednak po 1989 roku nie przybrała realnego kształtu, nie stała się bytem podobnym do Niemiec, Wielkiej Brytanii, czy Rosji.
Jedno nie ulega wątpliwości idea Polski jest na tyle silna, ze przetrwała nie tylko czas zaborów, ale także rozbiory niemieckie i sowieckie, przetrwała także czas Trzeciej Rzeczpospolitej – państwa, którego elity zgodziły się na niepełnoprawne istnienie państwa Polaków.
Największym grzechem ludzi, którzy dotąd władali naszym krajem było pogodzenie się z niepełnowartościowością, a wiec i niepełnoprawnością istnienia państwa Polaków. Oni po prostu nie podnosili zbyt wysoko głów, z PRL wynieśli niewolniczy syndrom. Polega on na tym, że „mamy pełne prawo upominać się o miskę i igrzyska, ale wszelkie rozważania o wolności, o możliwości stanięcia w rzędzie wolnych są wywrotowe i należy je tępić.
To tak jak w czasach „Solidarności” cała ekipa byłych pezetperowców wmawiała nam, że upominanie się o wolną Polskę jest niebezpiecznym awanturnictwem, bo przecież „oni” są jednak liberalni i „bardzo idą nam na rękę”.
Jeśli Polska istnieje nie w pełni, to właśnie z winy „okrągłostołowych elit”, które narzuciły nam samoograniczanie się, narzuciły nam kompleks niższości wobec innych narodów. To się musiało skończyć fantomowym (w kontekście pełnowartościowego państwa) istnieniem Trzeciej RP.
Z takiego rozumowania płynie zatem prosty wniosek: kontynuacja Trzeciej RP, to pogodzenie się z fantomowością istnienia państwa. Umawiamy się, że jest, ale jednocześnie doświadczamy tego, że nie istnieje w pełni.
Chcemy mieć prawdziwe państwo, skończmy z Trzecią RP, zbudujmy – od podstaw – państwo, jego prawdziwe elity, kulturę, naukę i mechanizmy funkcjonowania. Zbudujmy polska aksjologię, bez oglądania się na grymaszenie lewaków, bez niej nic się nie uda. Bez zmiany myślenia o państwie pozostawimy po sobie kaleki twór – ni to państwo, ni to smród.
Plemiona
Przyzwoici ludzie – w czasie spotkań autorskich – zadają mi z reguły jedno zasadnicze pytanie: kiedy skończy się wielka wrogość pomiędzy Polakami wyznającymi przeciwne sobie poglądy?Odpowiadam: pomiędzy Polakami skończy się choćby i jutro.
Wtedy pada kolejne pytanie: skoro to takie łatwe, to dlaczego do tego nie dochodzi?I znów moja odpowiedź brzmi lakonicznie: bo ten spór, z reguły, nie toczy się pomiędzy Polakami.To, w taki razie, pomiędzy kim trwa dziś ta wyniszczająca i drażniąca wojna? No właśnie, odpowiedź na to pytanie zajmie cały felieton, który właśnie zaczęli Państwo czytać.Uwaga pierwsza brzmi: dziś Polska i Polacy postrzegani są jako teren zamieszkany, w większości, przez jedną wspólnotę narodową, na dodatek wyznającą wspólną religię.Polskę zamieszkują co prawda Niemcy, Łemkowie, Żydzi, Ukraińcy, Białorusini… Arabowie i Tatarzy, ale są to tak nieliczne mniejszości, że nie mają one nieomal żadnego wpływu na losy i poglądy całej wspólnoty.Oczywiście , rzeczywistość tak się zmienia, że w przypadku mniejszości ukraińskiej należy się dziś zastanowić, czy istotnie jest to ciągle nieliczna mniejszość. Ta mniejszość – z przyczyn ekonomicznych – rośnie i staje się coraz bardziej niebezpieczna dla rozwoju polskiej wspólnoty etnicznej. To jednak temat na zupełnie inny, mniej emocjonalny, tekst.Podział plemienny„Wojna polsko – polska” – jak chciałby to nazwać Adam Michnik i jego akolici – wcale nie bierze się z demokratycznej rywalizacji pomiędzy różnymi równouprawnionymi poglądami na urządzenie naszego państwa. Tu istota sporu leży o wiele głębiej i bierze się z morderczej walki o pieniądze, wpływy i wynikającą z nich władzę.W Polsce Wspólnota Narodowa rozszarpywana jest pomiędzy interesy plemienne i właśnie one leżą u podstaw obecnych niepokojów, szczucia zagranicy na własny kraj oraz sięgania po najbardziej plugawe środki w dyskursie publicznym.Czym różni się spór plemienny od zwykłej dyskusji pomiędzy stronnictwami prezentującymi odmienne pomysły na urządzenie państwa?Dyskurs plemienny – trybalistyczny – zasadza się na bezwzględnej, bez oglądania się na moralne zasady, walce o dominację własnego plemienia nad innymi. Walka plemienna jest wyniszczająca i zmierza do absolutnego zdominowania jednego plemienia przez drugie. Wreszcie walka plemienna pokazuje, że różne plemiona nie mogą pokojowo zamieszkiwać na tym samym terytorium. W walce plemiennej nie liczy się prawo – traktowane jest jedynie jako alibi, pretekst i broń – ani zasady prowadzenia cywilizowanego sporu. Wojna plemienna nigdy się nie kończy.Skoro zatem twierdzę, że właśnie teraz jesteśmy świadkami plemiennego konfliktu – co w XXI wieku brzmi nieco anachronicznie – to winien jestem wyjaśnić Państwu pomiędzy jakimi to plemionami dochodzi teraz, nad Wisłą, do tak totalnego konfliktu. Wyjaśnię też dlaczego, w tej wojnie nikt nie ma zamiaru brać jeńców.PolacyStosunkowo łatwo wyodrębnić plemię polskie, które w normalnych warunkach geograficzno – historycznych nazywane byłoby po prostu narodem polskim.Polacy to z reguły przeciętni obywatele naszego kraju, którzy nie maja najmniejszego problemu z instynktownym definiowaniem tzw „filarów polskości”. Polak – o ile nawet jest agnostykiem – z szacunkiem traktuje dorobek chrześcijaństwa na naszych ziemiach, nie przeszkadzają mu religijne symbole, bowiem doskonale zdaje sobie sprawę z faktu, że właściwie tylko dzięki religijnym wartościom oraz dorobkowi polskiego języka i kultury nasza wspólnota przetrwała niesprzyjające jej czasy.Polakom nie sprawia kłopotu ani narodowa symbolika, ani też czczenie narodowych bohaterów. Polacy maja nieco fatalistyczne usposobienie, skłonni są jednak do bohaterskich uniesień i romantycznych, pozbawionych wyrachowania, działań. Zwykle narzeka się na polską kłótliwość i niesolidarność pomiędzy Polakami. Jest to jednak rezultat długotrwałego oddziaływania na nasz naród obcych agentur i innych środków nacisku. Do dziś jednak donosicielstwo jest w polskim etosie symbolem upadku i moralnego ubabrania się.Polacy nie tworzą przemyślanych wynalazków, ani dzieł artystycznych o światowym zasięgu. Dzieje się tak jednak nie z powodu tego, że są pozbawieni zdolności. Taki stan rzeczy jest wynikiem bezwzględnej selekcji, jaką nad Wisłą uprawiali wszyscy zaborcy. Bezwzględnie wycinano tu bowiem każdy przejaw inteligencji, niszczono elity i zabijano własna inicjatywę. Rezultat tak długo trwającej opresji sprawia, że jeszcze co najmniej przez jedno pokolenie będzie trwała odbudowa polskiej „elan vital”, siły twórczej.Polacy to bitni żołnierze często pozbawiani dobrego dowództwa i myśli strategicznej. Polacy i dziś nie są skłonni do geostrategicznych refleksji, co niestety bardzo niekorzystnie odbija się na poziomie elit politycznych i wojskowych.Plemię stalinowcówJosip Wisarionowicz Stalin nie był rasowym intelektualistą, jednak cechowało go zwierzęce nieomal wyczucie reguł absolutnego przywództwa. Był mordercą i psychopatą, jednak tylko w takim natężeniu jakiego wymagały od niego czasy i otoczenie. Był racjonalny, co sprawiało, że działał z zimną, przerażającą precyzją.Właśnie ta precyzja nakazała mu nowe podejście do „kwestii polskiej”. Zamiast nasyłania nad Wisłę swoich namiestników (tego oczywiście też nie zaniedbał) wysłał do Polski ponad dwadzieścia tysięcy oficerów, żołnierzy i wszelkiego rodzaju szumowiny, która miała się tam rozmnażać i obejmować wszelkie kierownicze funkcje.Jeśli po 1945 roku przegoniono z uczelni wyższych większość uczciwych Polaków, jeśli wypędzono z sądów polskich sędziów i zastąpiono ich prymitywami po kilkumiesięcznych kursach, jeśli w redakcjach gazet zaroiło się od Borejszy i Putramentów, a później Passentów i Rakowskich, to jakich mogliśmy dziś oczekiwać efektów? Przecież nasiany przez Stalina chwast sam się nie wyplewił. Przeciwnie podlewany gnojówką marksistowskiej ideologii, strachu i służalczości ze strony staliniątek rósł i potężniał.Staliniątka, jak bezwzględne kukułki, powyrzucały z polskich gniazd wszystko co z Polską się kojarzyło, upodlili polskie rody, zdeprawowali biedą dawną inteligencję, która albo zaczęła im służyć, albo poszła do piachu. Piękny kraj został opluty flegmą komunistycznej zarazy, która nie przemija przez całe pokolenia. Wielokrotnie mówiliśmy: ich wykończy biologia! Myliliśmy się srodze. Ta zaraza ma zdolność replikacji, powielania się. Każde jej następne pokolenie jest bardziej bezczelne i pozbawione zasad. Oni zatruwają wokół siebie wszystko, przy nich nie da się oddychać.Po 1945 roku hołotę, gnój nawieziony z sowietów przyuczano do rządzenia Polską. Szczelnie wypełnili górne piętra naszego państwa. Z czasem nabyli nieco zewnętrznej ogłady. Im bardziej jednak wyglądali na ludzi, którzy już nie srają do fortepianów, tym bardziej wewnętrznie byli zgnili, zetlali, pozbawieni zasad – nawet tych bolszewickich. Nauczyli się jednego: żyją w kraju, który jest im głęboko wrogi, żyją wśród ludzi, którzy ich nie znoszą. Jeśli więc stracą władzę czeka ich straszny los. Instynkt przetrwania nakazał im budowanie swojej siły na czym tylko się da. Zdrada została im genetycznie wpojona. Oni mogą tu żyć nawet przez kilka pokoleń a i tak nie będą Polakami. Nie rozumieją Polskości, wstydzą się jej, traktują ją jako coś ich upadlającego. Dlaczego? Bo Polskość właśnie przypomina im o haniebnym poczęciu, o wrednej linii genealogicznej. Polakiem może być naturalizowany Żyd, Niemiec, nigdy jednak Polakiem nie poczuje się przywieziony tu przez Stalina sowiet. ***Proszę mi wybaczyć, że przypominam sprawy tak oczywiste, ale bez uświadomienia sobie tych oczywistości nie sposób zrozumieć istoty dzisiejszej wojny.Oni uczepią się każdego pretekstu, aby nie dać sobie wydrzeć władzy, jaką dzierżyli dotąd w każdej nieomal dziedzinie naszego życia. Władza to ich jedyny atut w wojnie z nami. Oni wychowali się na władzy, uznają, że tu tylko im ona przynależy. Nie dziwmy się zatem, że obrażają nas i prowokują na wszystkie sposoby.Nastał okres rządu, który w części tylko jest bliższy narodowym interesom niż poprzednie i jaka podniosła się wrzawa, ile nienawiści wybuchło? Jak ci wychowankowie Ważyka, Żukrowskiego, Michnika i Geremka mogą dziś spokojnie znieść powolne zdejmowanie ich ze świeczników? Nie zniosą, wywołają każdą wojnę, podpalą każdy Reichstag, aby tylko rządzić Polakami.Przygotujmy się na wojnę wyniszczającą i domową – sprowadzili nam obcych do domu – w której nie ma żadnych względów. Jeśli my nie wyplewimy tego chwastu, to on nas zaleje, odgłowi i wyrzuci z naszego własnego kraju.Oni wiedzą, że jeśli nie nasprowadzają nam uchodźców do Polski, jeśli nie zamieszają w głowie przeciętnemu , polskiemu wyborcy, to ich los jest przesądzony.Nie ma możliwości zawarcia z nimi żadnego układu pokojowego. To plemię obce, żarłoczne i pasożytnicze. Można ich tylko wyrwać stąd z korzeniami.I aby była kompletna jasność: dziedzictwo komunizmu jest Polsce obce i wraże i nigdy nie dajmy sobie wmówić, że przynależy ono do naszej tradycji i że Polska Rzeczpospolita Ludowa była „jakąś formą polskiej państwowości”!Jeśli nie wyrwiemy z Polski chwastów stalinowskiego dziedzictwa, to one się odrodzą, sprowadzą do naszego kraju obce wojska i pod każdym sztandarem zdrady znów powrócą do władzy.Polska nie przeżyje ich kolejnego powrotu do znaczenia. Dewastowali nasz kraj przez pięćdziesiąt lat komunizmu, dewastowali przez cały okres istnienia oszukańczej Trzeciej Rzeczpospolitej, kolejnego okresu już nie przetrzymamy.Polacy uwierzyli PiS – owi, ale czy PiS uwierzył we własne siły, czy wie, że to jest wojna? a na wojnie obowiązują zasady wojenne, a nie puszczanie do siebie porozumiewawczego oka!
© Witold Gadowski
Październik - listopad 2018
źródło publikacji:
www.gadowskiwitold.pl
Październik - listopad 2018
źródło publikacji:
www.gadowskiwitold.pl
Czytelniku! Jeśli uważasz, że to co robi autor jest słuszne, możesz dobrowolnie wesprzeć prawdziwie niezależne dzienikarstwo przy pomocy PayPal wysyłając dowolną sumę na adres witold@gadowskiwitold.pl lub tradycyjnym przelewem bankowym na konto:
Witold Gadowski
07 1240 1444 1111 0000 0921 7289
07 1240 1444 1111 0000 0921 7289
Ilustracja © brak informacji / www.nin.com
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz