Nie pozwól aby przepadły stare fotografie, filmy czy pamiętniki! Podziel się nimi ze wszystkimi Polakami i przekaż do zasobów Archiwum Narodowego IPN!
OSTRZEŻENIE: NASZA WITRYNA JEST NIEPOPRAWNA POLITYCZNIE I WYRAŻA BEZMIERNĄ POGARDĘ DLA ANTYPOLSKICH ŚCIERW ORAZ WSZELKIEJ MAŚCI LEWACKIEJ DZICZY I INNYCH DEWIANTÓW.
UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2

Dojenie rolników

Przetwórcy, hurtownicy i pośrednicy obdzierają ze skóry rolników! Kiedy to się skończy?

To wszystko ujrzy światło dzienne jesienią. Tuż przed samorządowymi wyborami. Scenariusz dla władzy groźny. Doraźnie ogłoszono więc wizję poprawy sytuacji nazwaną „Plan dla wsi”. Ale tu poprawa nic nie pomoże. Trzeba całkowicie zmienić model rynku rolnego. A nie da się tego zrobić bez uderzenia w interesy pośredników, hurtowników i zagranicznego kapitału.

Dojrzały jabłka. Zbiory to czas radości. Ale nie w Polsce. Skup owoców jeszcze się nie zaczął, a ceny już dramatycznie spadają. Rolnicy liczą straty, zaś przetwórcy, hurtownicy i kupcy zacierają ręce. Tańszy produkt od rolnika to potencjalnie większy zysk na narzuconej marży.
Szacunkowo producent dostaje tylko 21 proc. z ceny, którą płaci konsument. 28 proc. trafia do pośrednika, a ponad połowę inkasuje sprzedawca. To nie rolniczy biznes. To biznes na rolniku.

Gorzkie jabłka


Jabłka to polska specjalność. Jesteśmy światową potęgą. Na podium zajmujemy trzecie miejsce, za Stanami Zjednoczonymi i Chinami. Produkujemy ponad 3 mln ton tych owoców rocznie. I tu kończą się dobre informacje. Jabłka w Polsce są najtańsze na świecie. Dodatkowo co roku spada ich bezpośrednia konsumpcja. Polacy coraz częściej sięgają po owoce egzotyczne. Statystycznie zjadamy tylko 13 kg jabłek na osobę rocznie, a jeszcze przed 10 laty było to 18 kg. I to przy znacznie mniejszej produkcji. Tak więc zjeść możemy niespełna 500 tys. ton. A co z resztą? Resztę trzeba przerobić na sok lub przetwory, a najlepiej sprzedać za granicę. I tu wkracza pośrednik. Jego głównym celem jest zysk. Może dowolnie kształtować ceny skupu. Najlepiej jak najniższe. Nie jest niczym zobowiązany. Istnieje, co prawda, obowiązek kontraktacji, czyli wcześniejszej umowy o gwarancji ceny, ale można ją zawrzeć w dniu transakcji. I tak się powszechnie robi. To sprawia, że chłodnie, przetwórnie i tłocznie są panami rynku. Wcale nie muszą nic kupić u polskiego rolnika. Mają na nim zarobić. I właśnie w tej chwili zarabiają. Pomogła im aura. Bardzo ciepłe wiosna i lato przyspieszyły okres wegetacyjny. Jabłka w tym roku dojrzały trzy tygodnie wcześniej niż zwykle. A magazyny pełne są jeszcze owoców z zeszłego roku. Nikt nie chce obniżyć ich ceny. Nikt też nie chce zapełniać składów, skoro każdego dnia rośnie podaż i spada cena. Czas to pieniądz. W tym przypadku niemal dosłownie. Dodatkowo polskie przetwory, a szczególnie soki, są polskimi tylko z nazwy. Producenci kierują się wyłącznie zyskiem, a nie patriotyzmem. Importują więc, bo mogą, znacznie tańszy koncentrat soku jabłkowego z Chin. Na szczęście jest on zbyt mało kwaśny dla europejskiego konsumenta. Musi więc być zmieszany z polskim sokiem. I tak polskie jabłka stają się tylko dodatkiem do „polskiego” produktu. No, bo oczywiście po zmieszaniu sok jest sprzedawany jako polski produkt. Tak czyni większość firm, nawet tych o uznanych, zaufanych markach.

Rynek kolonialny


Ceny jabłek przeznaczonych na produkcję soku kształtują się w skupie od 10 do 20 gr za kilogram. To znacznie mniej niż najbardziej pesymistyczne prognozy. W zeszłym sezonie płacono minimum 50 gr za kilogram. Plantatorzy są zdruzgotani. Nie opłaca się nawet zbierać owoców. Koszt pracy jest większy niż cena sprzedaży. A ta każdego dnia jest niższa. Spada jednak tylko dla producentów. W sklepach i na bazarach ceny się nie zmieniają. Jest stabilizacja, którą tak bardzo lubi klient. Hurtownicy chcą najpierw sprzedać leżące w chłodniach jabłka z zeszłego roku i importu. Tu nie ma wyprzedaży czy promocji. Nie ma potrzeby pośpiechu. Nowy towar czeka. Poczeka. Klienci także nie domagają się zmian. Mają do wyboru kilkanaście odmian deserowych. Nie wiedzą, co prawda, że to zeszłoroczne jabłka z chłodni, ale za to jeszcze ładne. Do smaku i ceny też się przyzwyczaili. A to podstawa sukcesu. Jabłka w handlu kosztują średnio od 3 do 5 zł za kilogram. Także tegoroczne. Niektórzy sprzedawcy powiększają bowiem ofertę o sezonowe nowości. Ze względu na urodzaj powinny być dużo tańsze niż te z zeszłego roku. Nic z tego. Nikt nie będzie psuł sobie biznesu. Klienci przyzwyczaili się do ceny, nie wybrzydzają, dlaczego więc mają płacić mniej. Dodatkowo rośnie zysk na przebiciu ceny skupu. Zysk niesamowity. Biorąc najwyższą dziś cenę płaconą za kilogram jabłek dla rolnika, czyli 30 gr, i najniższą cenę detaliczną sprzedaży, czyli 3 zł – zysk wynosi 900 proc. zainwestowanego kapitału. To najlepszy biznes świata. Albo też kolonialny wyzysk.

Niewolnik na swoim


Doskonale o tym wiedzą zarówno rolnicy, eksperci, jak i politycy. W ciągu 30 lat transformacji ustrojowej nie zbudowaliśmy uczciwego i stabilnego rynku rolnego. Powstał rynek kolonialny. W jego budowie szczególnie zasłużyło się SLD i PSL. Pod hasłami wzmocnienia konkurencji i siły handlowej stworzono nad rolnikami czapę pośredników i hurtowników. Do tego doszła prywatyzacja chłodni i zakładów przetwórczych, z których większość trafiła w objęcia zagranicznego kapitału. Tak powstała gospodarcza piramida zależności. Żaden rząd jej nie zburzył, poprzednie władze ratowały lata nieurodzaju i bardzo duży kontyngent eksportu produkcji rolnej do Rosji. To wszystko upadło. Teraz rząd PiS nie ma wyjścia. Musi coś zrobić. Przed miesiącem mieliśmy zapaść skupu malin, porzeczek, wiśni i agrestu. Dziś tragedia rozgrywa się w sadach jabłoniowych. Na razie nie ma nawet szacunków, jakie straty ponieśli rolnicy, nie ma opisów dramatu. To wszystko ujrzy światło dzienne jesienią. Tuż przed samorządowymi wyborami. Scenariusz dla władzy groźny. Doraźnie ogłoszono więc wizję poprawy sytuacji nazwaną „Plan dla wsi”. Ale tu poprawa nic nie pomoże. Trzeba całkowicie zmienić model rynku rolnego. A nie da się tego zrobić bez uderzenia w interesy pośredników, hurtowników i zagranicznego kapitału. Nie można zreformować systemu kolonialnego. Niewolnik, choć na swoim, zawsze będzie niewolnikiem.

Jak bronić rynku


Największym błędem Ministerstwa Rolnictwa jest to, że nie słucha samych rolników. Nie konsultuje propozycji. Narzuca rozwiązania przygotowane przez tak zwanych ekonomicznych ekspertów i „znawców” wsi. Minister Ardanowski ogłosił z dumą, że zostanie podniesiony roczny limit nieopodatkowanej sprzedaży produktów rolnych z 20 do 40 tys. zł. Może podnieść nawet do 100 tys., a to i tak nic nie pomoże. W ciągu ponad półtora roku obowiązywania przepisów o rolniczym handlu detalicznym skorzystały z niego 2124 gospodarstwa. A w Polsce jest ich ponad milion 400 tys. To kpina. Bo problem nie polega w kwocie wolnej od podatku. Problem polega na tym, że rolnik może sprzedać swoje produkty wyłącznie w swoim gospodarstwie lub na festynie. Nie ma prawa sprzedawać bezpośrednio do sklepów, restauracji i stołówek. Tak jak mogą rolnicy na zachodzie Europy. A to by całkowicie zmieniło rynek. Zadowoleni byliby i rolnicy, i klienci. Rząd zapowiada zaostrzenie przepisów o znakowaniu produktów rolnych. Świetnie. Każdy klient chce dokładnie widzieć, jaki i skąd towar kupuje. Ale to też nie jest rozwiązaniem problemu sprzedaży zagranicznej żywności przez wielkie sieci handlowe. Trzeba by jasno określić dozwolone na rynku procentowe parytety konkretnych produktów żywnościowych. Wiadomo, że np. importowane banany mogą, a nawet muszą stanowić 100 proc. towaru oferowanego w sklepie. Jednak już zagraniczne jabłka, ziemniaki czy kapusta nie powinny być w ilości wyższej niż 10 proc. oferty. To najprostsza obrona rynku. Inni tak robią. Dlaczego nie my? I rzecz najważniejsza. Wprowadzenie obowiązkowej kontraktacji wszystkich produktów rolnych przed sezonem wegetacyjnym. W obligatoryjnym terminie. Na przykład do końca marca każdego roku. To pozwoli na ustalenie uczciwej ceny i ustabilizuje rozchwiany rynek. Zepsuje jednak złoty interes na rolnikach dla lobby hurtowniczo-handlowego. A to groźny przeciwnik wsparty zagranicznym kapitałem. Jak na razie rolnicy z nim przegrywają, a o ich sile negocjacyjnej decyduje jedynie siła determinacji i sprzeciwu. Oni się nie boją. A pan, panie ministrze?

Czytelników zainteresowanych obroną polskiego rolnictwa prosimy o kontakt z autorem na adres mailowy: s.kleszczewski@warszawskagazeta.pl


© Stanisław Kleszczewski
19 wrzesień 2018
źródło publikacji: „Dojenie rolników. Przetwórcy, hurtownicy i pośrednicy obdzierają ze skóry rolników! Kiedy to się skończy?”
www.WarszawskaGazeta.pl







Ilustracja © domena publiczna / Archiwum ITP

UAKTUALNIENIE: 2018-09-19-22:05 CET / A.P. (oryginalna ilustracja zastąpiona materiałem z archiwum)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2