Nie pozwól aby przepadły stare fotografie, filmy czy pamiętniki! Podziel się nimi ze wszystkimi Polakami i przekaż do zasobów Archiwum Narodowego IPN!
OSTRZEŻENIE: NASZA WITRYNA JEST NIEPOPRAWNA POLITYCZNIE I WYRAŻA BEZMIERNĄ POGARDĘ DLA ANTYPOLSKICH ŚCIERW ORAZ WSZELKIEJ MAŚCI LEWACKIEJ DZICZY I INNYCH DEWIANTÓW.
UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2

Strategia elastycznego reagowania uzupełniona. Wchodzimy w etap terroru. 20 lat straconych okazji

Strategia elastycznego reagowania uzupełniona


        Kiedy po II wojnie światowej rozpoczęła się „zimna wojna”, Stany Zjednoczone na użytek konfrontacji ze Związkiem Sowieckim sformułowały „strategię zmasowanego odwetu”. W uproszczeniu i przekładając na język ludzki można powiedzieć, że polegała ona mniej więcej na tym, że walimy ze wszystkiego, co mamy. Kto przeżyje, ten wygrał. Ale kiedy prezydent Eisenhower zakończył urzędowanie, a do Białego Domu wprowadził się prezydent Kennedy, okazało się, że Sowieci rozbudowali swój nuklearny arsenał na tyle, że w razie konfrontacji prawdopodobnie nikt nie przeżyje. Wymusiło to zmianę strategii i w pierwszej połowie lat 60-tych ówczesny sekretarz obrony Robert McNamara, sformułował nową strategię, która zyskała nazwę strategii elastycznego reagowania. W uproszczeniu i przełożeniu na język ludzki oznaczała ona, że owszem – haratamy się – ale na przedpolach, oszczędzając własne terytoria.
W okresie „zimnej wojny” takimi „przedpolami” były z jednej strony Niemcy, a z drugiej – Polska. W ramach strategii elastycznego reagowania NATO planowało odpalenie na obszarze Polski, gdzie gromadził się drugi rzut sowieckiego natarcia na Europę Zachodnią, 400 ładunków jądrowych, co oznaczało zagładę naszego narodu. Sowieci podobną ilość ładunków nuklearnych zamierzali odpalić na terytorium Republiki Federalnej Niemiec. W rezultacie ta część Europy zostałaby wysterylizowana – ale dzięki temu obydwa supermocarstwa mogłyby przystąpić do ustalenia, kto i ile wygrał, a kto i ile przegrał. Być może doprowadziłoby to do nowej wojny – jak to w jednym ze swoich opowiadań przewidział Stanisław Lem – ale może na tym by się skończyło. Nazywało się to obroną tych przedpoli. Niezwyciężona Armia Radziecka broniła w ten sposób Polski, podczas gdy USA broniły w ten sposób Niemiec.

        Ciekawe, że z podobną sytuacją mieliśmy do czynienia w 1939 roku. Oto w kwietniu tegoż roku Wielka Brytania udzieliła Polsce gwarancji, że w razie czego nie pozostanie obojętna. Jak zeznał na procesie norymberskim marszałek Jodl, skazany później na karę śmierci i stracony, w niecałe dwa tygodnie po udzieleniu Polsce tych brytyjskich gwarancji, Adolf Hitler nakazał wprowadzenie harmonogramu godzinowego do Fall Weiss, czyli Wariantu Białego tzn. strategicznego planu wojny z Polską. Takie plany opracowują rutynowo sztaby generalne państw poważnych i nie oznaczają one zamiarów wojennych. Wprowadzenie harmonogramu godzinowego oznacza natomiast, że ten ramowy plan wchodzi w fazę realizacji. Oznaczało to, że Niemcy w pierwszej kolejności uderzą na Polskę, co pozwoli Wielkiej Brytanii i Francji na lepsze rozeznanie własnej sytuacji i podjęcie decyzji, co robić dalej. To postępowanie jest w intencjach podobne do strategii elastycznego reagowania tym bardziej, że w podobny sposób Wielka Brytania wystawiła Niemcom Jugosławię, dzięki czemu zyskała na czasie tyle, by wycofać swoich żołnierzy z Krety. Tak w każdym razie wyjaśniała to Stanisławowi Catowi-Mackiewiczowi hrabianka Skarbek, będąca agentką brytyjskiego wywiadu.

        No i przed kilkoma dniami, w stolicy Białorusi - Mińsku – pojawił się doradca amerykańskiego sekretarza Stanu – tego samego, który 14 lutego nakazał rządowi naszego bantustanu przyśpieszenie prac nad stworzeniem „kompleksowego ustawodawstwa”, które żydowskim roszczeniom wobec Polski nadałoby pozory legalności. Rząd nabrał wody w usta, ale tylko w tej sprawie, bo odegrał przedstawienie obrony godności narodowej po wypowiedziach Beniamina Netanjahu i Izraela Kaca, których podejrzewam, że działali na prośbę rządu USA, który w ten sposób pomógł rządowi „dobrej zmiany” w Polsce w odwróceniu uwagi opinii publicznej od prac nad wspomnianym „kompleksowym ustawodawstwem”. Więc wspomniany doradca George Kent złożył był oficjalną wizytę w Mińsku, żeby zakomunikować złowrogiemu Aleksandrowi Łukaszence poparcie dla suwerenności i niepodległości Białorusi. Ta amerykańska „gwarancja” pojawiła się w następstwie uporczywych pogłosek o knowaniach zimnego ruskiego czekisty Putina, który chciałby doprowadzić do „wchłonięcia” Białorusi. To bardzo ciekawa sytuacja, bo dotychczas przez całe lata nie tylko telewizyjna stacja Biełsat, ale i tubylcze niezależne media głównego nurtu informowały, że Białoruś jest „wchłonięta” przez Rosję, że - w odróżnieniu od Polski - nie jest suwerenna. Niekiedy nawet, jak to miało miejsce po apelu Kondolizy Rice z Wilna, by z tym całym Łukaszenką zrobić porządek, ówczesny minister spraw zagranicznych naszego bantustanu Adam Daniel Rotfeld, poderwał tamtejszy Związek Polaków i to w charakterze awangardy opozycji przeciwko białoruskiemu prezydentowi. Zniwelowało to polskie wpływy na Białorusi niemal do gołej ziemi tym bardziej, że niewiele później Zasrancen z MSZ przesłały białoruskiemu urzędowi skarbowemu informację o subwencjach dla tamtejszych Polaków. Tymczasem okazało się, że Białoruś pod rządami złowrogiego Aleksandra Łukaszenki nie tylko jest suwerenna i niepodległa, ale że Stany Zjednoczone, będące Naszym Najważniejszym Sojusznikiem tę suwerenność i niepodległość „popierają”. Co to konkretnie znaczy? Tego nie wiemy, podobnie jak w marcu 1939 roku nie wiedzieliśmy, co konkretnie znaczy zapewnienie, że w razie czego Wielka Brytania „nie pozostanie obojętna”.

        Wygląda na to, że Nasz Najważniejszy Sojusznik, który na Ukrainie już prowadzi rozgrywkę z Rosją do ostatniego Ukraińca, pragnie wykorzystać napięcie między Rosją i Białorusią do rozszerzenia frontu rozgrywki z Rosją na terytorium Białorusi – aż do ostatniego Białorusina. Powinniśmy się małodusznie z tego cieszyć, ale niekoniecznie, bo Polska JUŻ jest wciągnięta do tej rozgrywki, która będzie toczyła się aż do ostatniego Polaka. W dodatku Polacy, zanim już ich nie będzie, będą musieli za ten radosny przywilej zapłacić Żydom haracz na podstawie „kompleksowego ustawodawstwa” . Jak widzimy, doktryna „elastycznego reagowania” została w międzyczasie uzupełniona i poprawiona – bo pierwotna wersja autorstwa Roberta McNamary, żadnego haraczu od przyszłych nieboszczyków nie przewidywała.



Wchodzimy w etap terroru


        Kiedyś, kiedyś, bodajże przed 40 laty, będąc we Francji, usłyszałem od działacza tamtejszej Partii Komunistycznej, że „teraz pracują z dziećmi ze szkół podstawowych”. Początkowo ta deklaracja mnie rozbawiła, ale, kiedy się nad nią zastanowiłem, zrozumiałem, że komuna realizuje długofalowy, znakomicie przygotowany projekt, opracowany z udziałem pierwszorzędnych fachowców z różnych dziedzin, m.in. od psychologii dziecięcej. Rozpoczęcie pracy z uczniami szkół podstawowych oznaczało, że komuniści zamierzają ich ukształtować na własny obraz i podobieństwo, to znaczy – zaszczepić im doktrynerski sposób myślenia, oduraczyć, a następnie, kiedy oduraczeni dorosną – na tej „bazie” kadrowej przejść do następnego etapu komunistycznej rewolucji.

        I oto wkraczamy właśnie w ten etap, etap terroru. Komuniści, zgodnie z hasłem rzuconym w roku 1968, już na początku lat 90-tych ukończyli „długi marsz przez instytucje”, to znaczy – opanowali instytucje państwowe i obecnie w coraz większym stopniu wykorzystują je w służbie rewolucji. Ponieważ państwo, bedące monopolem na przemoc, nie wysuwa propozycji, tylko wydaje rozkazy i przemawia językiem siły, opanowanie przez komunistów i ich wychowanków państwowych i ponadnarodowych instytucji, musi zapoczątkować przejście do fazy terroru. Ilustracją tego przejścia do nowego etapu, jest powszechna w krajach porażonych komuną, penalizacja „mowy nienawiści”, a więc wszelkich opinii, które nie odpowiadają komunistycznej retoryce, obecnie skierowanej na destrukcję wszystkich organicznych więzi, które ludzkim społecznościom zapewniają spoistość. Komuna zawsze zwracała się do gorszej strony ludzkiej natury i kiedy realizowała strategię bolszewicką apelowała do chciwości („grab nagrabliennoje!”). Teraz, zgodnie ze strategią Antoniego Gramsciego, postawiła na promowanie dewiantów, którzy mają doprowadzić społeczeństwa do stanu bezbronności, posługując się forsowaniem postulatu „równości” oraz piętnowaniem „wykluczenia”, „dyskryminacji” i „stygmatyzowania”, czyli wymuszaniem akceptacji dla zachowań odbiegających od społecznych norm.

        Ten proces też został rozłożony na etapy. Etapem wstępnym było uchwycenie panowania nad językiem mówionym, by narzucić ludziom zbitki pojęciowe, do których się przyzwyczają i które, bez przerywania im snu, sprawią, że zaczną myśleć w oczekiwany przez komunę sposób. Na początek wysunięte zostały zbitki emocjonalnie neutralne, o które nikomu nie chciało się kruszyc kopii. Na przykład, z języka móewionego zniknęło słowo „kalectwo”, które zostało zastąpione zbitką w postaci „niepełnosprawności”. Ta zmiana pociągneła za sobą wpajanie przekonania, że kalecy są tak samo sprawni, jak wszyscy inni, tyle, że „inaczej”. Pretekstem był „dobrostan” kalek, ale tak naprawdę chodziło o stopniowe przyzwyczajenie ludzi do przekonania, że nie ma żadnej „normy”, że w gruncie rzeczy normalne jest wszystko, to znaczy – cokolwiek. I kiedy już zostali w tej dialektyce wytresowani, nastąpiło przejście dom kolejnego etapu, to znaczy – narzucania tego przekonania w sprawach poważniejszych, które – gdyby były poruszone przedwcześnie – pewnie napotkałyby zdecydowany odpór. Jak zauważył Józef Stalin, zajmujący się wszak i językoznawstwem, słowa żyją własnym życiem, kształtując mentalność ludzi poddanych ich oddziaływaniu. Tak właśnie wyjaśniała te sprawy Caryca Leonida tępawemu marszałowi Greczce, co to chciał zbombardirować Europę atomowymi kartaczami: „Adna s drugoj głupaja świnia. Nu i czto – nużna nam pustynia? Toż pustyń u nas oczeń mnogo! Nam nużno kuszat`, nużno brat` – no sprasziwaju was – od kogo? Atomnych nie lzia nam kartaczy, nam nada tolko oduraczyć. Na czarne – białe mówić nada, bo to przemawia do Zapada. Nada ich przekonywać mudro, że wojna – mir, że chlew, to źródło, a okupacja – wyzwolenie. I będą cieszyć się szalenie. A kiedy zwolna, po troszeczku w tej dialektyce się wyćwiczą, to moją staną się zdobyczą. Paniał ty mienia, jełop Greczko?” Toteż w miarę upływu czasu pojawiły się „orientacje seksualne”, to znaczy – „kochajacy inaczej”. Te zbitki niosły ze sobą jeszcze większy ładunek informacyjny. Po pierwsze – nie ma żadnych żałosnych „zboczeń”, tylko szlachetne „orientacje”. Zatem nie ma żadnego powodu, by cokolwiek „stygmatyzować”, a już nie daj Boże – leczyć. Po drugie – że te „orientacje” sprowadzają się do tego, że jedni „kochają” tak, drudzy – „inaczej” – ale każdy sposób jest jednakowo normalny. To znaczy, ze norma jest wszystko. Przy takim ujęciu samo pojęcie normy traci sens, podobnie jak samo pojęcie prawdy – skoro prawdą jest wszystko.

        Takie podjęcie jest fundamentalnie sprzeczne z filarem cywilizacji łacińskiej w postaci greckiego podejścia do prawdy. Że prawda istnieje obiektywnie, niezależnie od tego, co ludzie o niej mniemają, że nie leży tam, gdzie chciałaby Większość, ani nie leży „pośrodku” – jak chcieliby ireniści, tylko leży tam, gdzie leży i moralnym obowiązkiem człowieka rozumnego jest znalezienie tego miejsca. W cywilizacji łacińskiej używana jest logika dwuwartościowa, w myśl której istnieje prawda i fałsz, istnieje norma i dewiacje. Etapem kolejnym był atak na instytucje, np. małżeństwo. Abstrahując od wymiaru religijnego, jest ono wprawdzie umową o wzajemne świadczenie usług seksualnych („uczciwość małżeńska”), ale zawierająca wśród istotnych postanowień również gotowość przyjęcia potomstwa – a więc rodząca cały łańcuch zobowiązań już nie wobec małżonka, ale osoby, lub osób trzecich. Tymczasem związki jednopłciowe są wyłącznie umowami o wzajemne świadczenie usług seksualnych, więc byłoby logicznym błędem utożsamianie ich z „małżeństwem”, ani też nie ma żadnego powodu, by państwo, czyli władza publiczna miała takie związki szczególnie wyróżniać, jak na przykład nie wyróżnia specjalnie umów sprzedaży, bez względu na to, kto i co komu sprzedaje. Jednak – jak widzimy – pod naporem oduraczonych zawczasu przez komunę obywateli, coraz więcej krajów wprowadza ustawodawstwo wychodzące naprzeciw oczekiwaniom promotorów komunistycznej rewolucji. No a teraz – jak wspomniałem – wkraczamy w etap terroru, obejmującego w pierwszej kolejności swobodę wypowiedzi – bo w strategii Gramsciego głównym polem bitwy rewolucyjnej powinna być sfera ludzkiej świadomości, czyli kultury.

        Okazuje się, że bez względu na strategię, komunizm nie może długo wytrzymać ani bez cenzury, ani bez terroru. Więc w ramach kolejnej próby, deprawacji mają być poddawane dzieci – oczywiie dzieci cudze – a pretekstem do niej mają być zalecenia Światowej Organizacji Zdrowia. Ta organizacja po insytucja podejrzana, bo już bodaj w roku 1990 przez głosowanie ustaliła, że homoseksualizm nie jest chorobą, tylko właśnie – szlachetną „orientacją”. Sęk w tym, że przez głosowanie nie da się ustalić, jak jest naprawdę. Głosowanie bowiem nie zbliża do poznania prawdy, a tylko – do poznania poglądów uczestników tego głosowania. Toteż próby ustalania faktów przez głosowanie stanowią odejście od tego pierwszego filaru łacińskiej cywilizacji. Komunizm bowiem zmierza do jej zniszczenia, by z ukształtowanych przez nią narodów uczynić „nawóz historii”, na którym – „jutro wszystkim my”. My – to znaczy – promotorzy komunistycznej rewolucji, którzy „nawozem historii” głęboko pogardzają, podobnie jak „gojami” Żydzi, którzy też od dwóch tysięcy lat dążą do zniszczenia obcej i stąd uważanej za wrogą, łacińskiej cywilizacji. Rzymianie powiadali: is fecit, cui prodest, co się wykłada, że ten zrobił, kto skorzystał. Nie ulega wątpliwości, że w destrukcji cywilizacji łacińskiej zainteresowana jest żydokomuna, a to nieomylny znak, że żydokomuna istnieje. Quod erat demonstrandum.



20 lat straconych okazji


        Mało mamy ostatnio okazji do świętowania, chociaż jak ktoś bardzo chce, to może w taką okazję przekuć nawet obsztorcówę, jakiej Polska doznała nie tylko od naszych Sojuszników Mniejszych, czyli Izraela i Żydów zdiasporowanych, ale również, a może przede wszystkim – od naszego Najważniejszego Sojusznika, czyli Stanów Zjednoczonych. Jak pamiętamy, rzeczniczka Departamentu Stanu, swoimi słodszymi od malin usty ostrzegła Polskę, że jeśli się nie opamięta w sprawie nowelizowania ustawy o IPN, to może zagrozić swoim interesom strategicznym. Interes ten polega na trwaniu w przekonaniu, że USA będą w razie czego broniły Polski aż do ostatniej kropli krwi. Pamiętamy też, że rządowa telewizja uznała to za wielki sukces, bo „cały świat o nas mówił”. Tymczasem ostatnio nadarzyła się okazja prawdziwa w postaci 20 rocznicy przyjęcia Polski do NATO, w następstwie czego Stany Zjednoczone zostały naszym Największym Sojusznikiem, a oprócz nich inne państwa członkowskie zostały naszymi Sojusznikami Mniejszymi. Wprawdzie Izrael do NATO nie należy, ale to nic w sytuacji, gdy – jako Sojusznik Mniejszy, wywija Sojusznikiem Największym, który przychyliłby mu nieba.

        Jak od dawna powtarzam, na razie z uczestnictwa w NATO mamy taką korzyść, że wprawdzie nie wiemy, jak w razie czego NATO się zachowa, ale Putin – mam nadzieję - też tego nie wie. Jak widać, nie jest to korzyść wielka, ale to, że jest jedyna, jest konsekwencją karygodnych zaniedbań, jakich dopuścił się Aleksander Kwaśniewski, Leszek Miller, Bronisław Komorowski, no i Naczelnik Państwa Jarosław Kaczyński. Aleksander Kwaśniewski, podobnie jak i Leszek Miller, nie wykorzystał okazji, jaką stwarzał udział polskiego kontyngentu wojskowego w pacyfikowaniu Iraku. Ten kontyngent Polska wysłała na prośbę USA, którym zależało, by pacyfikacja Iraku wyglądała na akcję wspólnoty międzynarodowej, a nie na prywatną wojnę prezydenta Busha i wiceprezydenta Cheneya o iracką ropę. W zamian za tę przysługę można było poprosić Stany Zjednoczone o dwie przysługi wzajemne: po pierwsze – żeby USA obiecały Polsce, że nie będą wywierały na nią żadnych nacisków w sprawie żydowskich roszczeń majątkowych i po drugie – by USA zgodziły się na militarną konwersję polskiego zadłużenia zagranicznego, to znaczy – żeby za zgodą wierzycieli, Polska przeznaczała „dłużne” pieniądze na modernizację armii. Ponieważ wtedy zagranicznymi wierzycielami Polski były wyłącznie państwa NATO, to Polska miała dobry argument, że nie tylko w polskim interesie, ale w interesie całego Sojuszu Atlantyckiego leży wzmocnienie armii rozlokowanej na wschodnim skraju obszaru obrony NATO. Ale o ile mi wiadomo, ani prezydent Kwaśniewski, ani premier Miller o to nie poprosili, tylko – jak to pięknie w podsłuchanej rozmowie ujął Książę Małżonek Radosław Sikorski – „zrobili Amerykanom laskę za darmo”. Podobno prezydent Kwaśniewski liczył na to, że prezydent Bush z wdzięczności zrobi go Pierwszym Sekretarzem ONZ, albo w ostateczności – Pierwszym Sekretarzem NATO. Jak wiadomo, nic z tego nie wyszło.

        Kolejną okazję zaprzepaścił prezydent Komorowski, kiedy prezydent Obama w czerwcu 2014 roku przyleciał do Warszawy, żeby nam powinszować, że Polska ponownie podjęła się niebezpiecznej roli amerykańskiego dywersanta na Europę Wschodnią. Gdyby prezydent Komorowski dbał o polskie interesy państwowe przynajmniej tak samo, jak o interesy starych kiejkutów, to powinien poprosić prezydenta Obamę o obietnicę, że USA nie będą naciskały na Polskę w sprawie żydowskich roszczeń, a poza tym – z uwagi na to, że Polska, podejmując się wspomnianej roli, stała się państwem frontowym – żeby rząd USA traktował Polskę tak samo, jak inne państwo frontowe, czyli Izrael. A więc – kroplówka finansowa w wysokości 4 mld dolarów na modernizację i dozbrojenie armii oraz udogodnienia wojskowe, podobne do tych, z jakich korzysta Izrael. I znowu – o ile mi wiadomo – prezydent Komorowski nic w tej sprawie nie zrobił, a prezydent Obama nie był przecież prezydentem Polski.

        Następna okazja pojawiła się pod koniec roku 2017, kiedy to Naczelnik Państwa przeprowadzał „głęboką rekonstrukcję rządu”, w miejsce pani Beaty Szydło, Antoniego Macierewicza i Witolda Waszczykowskiego wstawiając Mateusza Morawieckiego w charakterze premiera i Jacka Czaputowicza w charakterze ministra spraw zagranicznych. W tym właśnie czasie w USA przystąpiono do prac nad ustawą 447 JUST, na podstawie której Stany Zjednoczone zobowiązały się do dopilnowania, żeby Polska zadośćuczyniła żydowskim roszczeniom majątkowym, które Światowa Organizacja Restytucji Mienia Żydowskiego z Nowego Jorku, w liście do Ministerstwa Sprawiedliwości w Warszawie w styczniu 2018 roku, oszacowała na bilion złotych, czyli – wg aktualnego kursu – ponad 300 mld dolarów. Być może trzeba było zrobić to znacznie wcześniej, ale być może jeszcze i wtedy można było wykonać rzut na taśmę i po cichu powiedzieć Departamentowi Stanu, że jeśli prace nad tą ustawą będą kontynuowane, to Polska rozważy wystąpienie z NATO i nawiązanie przyjaznych stosunków z zimnym rosyjskim czekistą Putinem. Zdaję sobie sprawę, że byłoby to bardzo ryzykowne, ale jeśli alternatywą ma być żydowska okupacja Polski, to trzeba ryzykować. Jednak nikt niczego takiego nie powiedział. Przeciwnie – zarówno Naczelnik Państwa, jak i prezydent Andrzej Duda, nie mówiąc już o premierze Morawieckim, nie odważyli się pisnąć nawet słówka. Przeciwnie – podejrzewam, że pan wiceminister Magierowski, który podówczas odwiedził USA, miał za zadanie zneutralizować rozpaczliwy lobbing, jaki przeciwko tej ustawie próbowała zorganizować część Polonii Amerykańskiej. Podejrzewam tedy, że w imieniu Polski nasi Umiłowani Przywódcy z obozu „dobrej zmiany”, podpisali w tajemnicy przed opinią publiczną jakieś cyrografy i dlatego albo siedzą cicho, albo – jeśli się odzywają – to dezinformują polską opinię publiczną, że ta sprawa nas nie dotyczy i że Polska jest „bezpieczna”. Ale sekretarz stanu USA, pan Pompeo, 14 lutego w Warszawie rozwiał wszelkie złudzenia, apelując do Umiłowanych Przywódców, by przyspieszyli prace nad „kompleksowym ustawodawstwem”, które żydowskim, bezpodstawnym roszczeniom nadałoby pozory legalności. Rzecz w tym, że na podstawie ustawy 447 JUST, sekretarz stanu USA najpóźniej do jesieni musi złożyć Kongresowi sprawozdanie, jak Polska z realizowania żydowskich roszczeń się wywiązuje, no i zaczyna się niecierpliwić. Tymczasem mamy rok wyborczy, więc rząd odegrał przedstawienie bohaterskiej obrony godności narodowej przed żydowskimi oszczerstwami – ale w sprawie „kompleksowego ustawodawstwa” zaległa głucha cisza i to nie tylko w obozie „dobrej zmiany”, ale i w obozie zdrady i zaprzaństwa. Obawiam się tedy, że to „kompleksowe ustawodawstwo” będzie przeforsowane w ciszy i „skupieniu cnotliwem” jeszcze przed wyborami, żeby nasz Najważniejszy Sojusznik i Sojusznik Mniejszy utrzymali status quo w naszym bantustanie. Czyż to nie sukces? Toteż tylko patrzeć, jak telewizja rządowa, podobnie jak telewizje nierządne będą zapewniały, że jest dobrze, a będzie jeszcze dobrzej.


© Stanisław Michalkiewicz
15-17 marca 2019
www.Michalkiewicz.pl / www.MagnaPolonia.org
☞ WSPOMÓŻ AUTORA





Ilustracja © domena publiczna / Archiwum ITP

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2