Aby to zrobić, musi nie tyle walczyć o interesy nauczycieli (a także pracowników oświaty i wychowania, szkolnictwa wyższego i nauki, bo ich też reprezentuje związek), co sprawiać takie wrażenie. Kalkuluje też politycznie.
ZNP należy do postkomunistycznej centrali związkowej OPZZ (Ogólnopolskie Porozumienie Związków Zawodowych), które w latach 90. ubiegłego wieku otwarcie występowało w sojuszu z Sojuszem Lewicy Demokratycznej. Broniarz musi więc pokazać swoim sojusznikom z postkomunistycznej lewicy, że twardo walczy z rządem PiS. Już w październiku 2016 r. ZNP protestował wspólnie z Komitetem Obrony Demokracji i Nowoczesną. To najlepiej pokazuje, iż żądania podwyżek dla nauczycieli, nawet jeżeli mają uzasadnienie (któż z nas nie chciałby zarabiać więcej?), będą miały również podteksty związane z polityką i tegorocznymi wyborami do parlamentu.
Gra się rozpoczęła
W ubiegłym tygodniu prezes Broniarz po raz kolejny wysłał polskim nauczycielom sygnał, że będzie walczył z rządem o ich żywotne interesy, czyli o podwyżki. Obwieścił, że zasiada właśnie do rozmów z rządem PiS i będzie domagał się od niego takich podwyżek, jakich chcą nauczyciele. Mowa o 1 tys. złotych podwyżki miesięcznie. Jak podkreślił Broniarz, propozycje strony rządowej w tej sprawie „nie mają żadnego konkretnego wymiaru finansowego”. Według niego rządowe podwyżki dla nauczycieli (od 121 zł do 166 zł) nie znajdują nawet odzwierciedlenia w przyjętym przez Sejm projekcie ustawy budżetowej na 2019 r. Stwierdzenia minister oświaty Anny Zalewskiej o planach wdrożenia podwyżek dla nauczycieli Broniarz określił mianem „kiełbasy wyborczej”. Jego zdaniem rząd PiS daje nauczycielom do zrozumienia, że, owszem, podwyżki dostaniecie, ale „jak wygramy wybory”. Słowa Broniarza powieliły antyrządowe media. Mógł znów grzać się w świetle chwały obrońcy nauczycielskich interesów.
Trzeba powiedzieć, że Broniarz wybrał idealny moment, aby po raz kolejny medialnie zabłysnąć. 16 stycznia Sejm przyjął projekt ustawy budżetowej na 2019 r., a 24 stycznia zaczęły się rozmowy pomiędzy nauczycielskimi związkami (ZNP, NSZZ „Solidarność”, OPZZ) a stroną rządową w sprawie projektowanych podwyżek dla nauczycieli. Publiczne wypowiedzi Broniarza w sprawie, która jest przedmiotem rozmów, to nic innego jak zbijanie politycznego kapitału.
„Reformatorzy”, „beton” i „pływacy”
Broniarz nie pierwszy raz potrafił medialnie zaistnieć. Robi to od bardzo wielu lat, zawsze stwarzając wrażenie, że wszystko, co robi, jest w trosce o los zwykłego polskiego nauczyciela, wykonującego na co dzień pracę, od której zależy edukacja młodych pokoleń Polaków. To dzięki takim komunikatom, „wypuszczanym” przez Broniarza publicznie co jakiś czas, cieszy się on nadal poparciem sporej części polskich nauczycieli i nie ma większego problemu z tym, aby wygrywać kolejne wybory na przewodniczącego ZNP.
Niczym niewyróżniający się Sławomir Broniarz (rocznik 1958) zrobił naprawdę zawrotną karierę w czasach III RP. Po ukończeniu studiów historycznych na Uniwersytecie Łódzkim zaczął pracę nauczyciela historii w niewielkich Skierniewicach. Trudno było wówczas robić karierę w tym zawodzie. To był początek lat 80. Czasy dyktatury generała Wojciecha Jaruzelskiego, która odcisnęła się ponurym piętnem na losach pragnących wolności Polaków, zwłaszcza na tych, którzy aktywnie działali w strukturach podziemnej „Solidarności”. Pragmatyczny Broniarz nie zbliżył się więc do niej, ale postanowił wstąpić do komunistycznego ZNP. Dzięki poparciu skierniewickiego ZNP został wicedyrektorem Szkoły Podstawowej nr 8, a potem dyrektorem Zespołu Szkół Zawodowych nr 8 w Skierniewicach. Gdy w 1989 r. nadszedł w Polsce czas politycznych zmian, Broniarz zaczął obawiać się, że jego dyrektorska kariera może się niebawem skończyć. Taki właśnie los spotkał wielu jego kolegów. Postanowił więc wywalczyć odpowiednie stanowisko w ZNP. Była to już wówczas bardzo majętna organizacja. Miała spore pieniądze, własne budynki, własne ośrodki wczasowe i wiele innych dóbr, jakimi obdarowała go niegdyś komunistyczna władza. Dzięki odpowiedniej kampanii Broniarz w 1990 r. został wybrany przez kolegów prezesem Zarządu Okręgowego ZNP w Skierniewicach. Cztery lata później równie skutecznie zawalczył o bycie członkiem Zarządu Głównego ZNP. Potem wystarczył mu zaledwie rok, aby objąć stanowisko wiceprezesa całego Związku. Wtedy było już dla niego jasne, że może zagrać o całą pulę, czyli fotel prezesa ZNP. To przyszło w 1998 r., kiedy 36. Krajowy Zjazd Delegatów ZNP wybrał go na to stanowisko. Od tamtej pory Broniarz uzyskuje reelekcję na kolejne kadencje. Chyba dlatego, że jest typowym „pływakiem”, jak by to określił były sekretarz generalny Polskiego Związku Piłki Nożnej Zdzisław Kręcina (według Kręciny we władzach PZPN działały trzy frakcje „reformatorów”, „betonu” i „pływaków”).
Słowo „pływacy” według wspomnianego Kręciny oznaczało nic innego jak pełną gotowość do natychmiastowej zmiany swojego zdania. Dokładnie takim prezesem ZNP jest od 20 lat Stanisław Broniarz. Jego prawdziwym znakiem firmowym na tym stanowisku stała się sprawa gimnazjów, które, jak pamiętamy, zostały wprowadzone w 1999 r. w wyniku reformy struktury szkolnictwa w naszym kraju. W 2016 r. rząd Beaty Szydło zdecydował się ponownie ją zreformować i postanowił, że gimnazja znikną ze struktury polskiego szkolnictwa. Zostawmy jednak na boku to, czy był to słuszny krok, czy też nie.
Zajmijmy się postawą w sprawie gimnazjów Stanisława Broniarza. Otóż w 1999 r., gdy gimnazja powstawały, ogłosił walkę z nimi. Usiłował wówczas skonsolidować środowisko nauczycielskie wokół idei wycofania się z gimnazjów. Zupełnie inną postawę Broniarz przyjął, gdy gimnazja w wyniku kolejnej reformy struktury polskiego szkolnictwa zostały zlikwidowane. Tym razem szef ZNP również usiłował skonsolidować środowisko nauczycielskie wokół idei gimnazjów, tyle że teraz domaga się ich ponownego przywrócenia. I podobnie jak miało to miejsce 20 lat temu, również podejmuje różne spektakularne akcje w tym zakresie jak np. okupowanie budynku Ministerstwa Edukacji Narodowej czy zbieranie podpisów przeciwników reformy.
Tak znaczna zmiana poglądów nie miała dla Broniarza większego znaczenia. Chyba dlatego tak łatwo zawsze znajdował sojuszników w świecie polskiej polityki. Dzisiaj po drodze jest mu z totalną opozycją. Ale nie oznacza to wcale, że ten mariaż jest dożywotni. Broniarz jest pragmatykiem do bólu, takim w stylu działaczy z PSL. I może sprzymierzyć się z każdym, dzięki któremu utrzyma swoje stanowisko – szefa ZNP, z którym muszą liczyć się nawet rządzący. Ale jest jeszcze inny, ważniejszy powód tego, że Broniarz tak kurczowo trzyma się prezesury związku. To niebagatelna kasa prezesa ZNP: ponad 12 tys. zł brutto miesięcznie. Tyle w Polsce nie zarabia żaden nauczyciel.
Ilustracja © Żukow / za: www.warszawskagazeta.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz