Euromajdan w Paryżu?
Znaki na niebie i ziemi wskazują, że Emmanuel Macron jest wynalazkiem francuskiego wywiadu, podobnie, jak w swoim czasie NPD w Niemczech, co to została zorganizowana i była zarządzana przez agentów Urzędu Ochrony Konstytucji. Nie jest to żaden precedens, bo podobne rzeczy robiła rosyjska Ochrana, która dosłownie „hodowała” sobie rewolucjonistów. Najbardziej znanym spośród tych wyhodowanych był inżynier Jewno Azef, który z Karlsruhe napisał do Ochrany, że jest tu kółko socjalistyczne, o którym on – oczywiście za odpowiednią opłatą – może dostarczać informacje. Takiego kółka nie było, ale Azef je założył, stanął na jego czele i kierował działalnością. Kółko to rozrosło się w wpływową partię, która dokonywała zamachów na rosyjskich dygnitarzy państwowych.
Zamachowców Azef wydawał Ochranie – ale tylko takich, którzy mogliby potencjalnie zagrozić jego przywództwu w partii.Został zdemaskowany jako prowokator, ale udało mu się uniknąć śmierci z wyroku organizacji i zmarł śmiercią naturalną w Berlinie w trakcie I wojny światowej. Podobnie agentem Ochrany był Józef Stalin.
Emmanuel Macron przylepiał się jak nie do jednego, to do drugiego obozu politycznego. Jakie usługi oddawał francuskiemu wywiadowi – tego oczywiście nie wiem, bo nie wiem, czy zwierzał się z tego nawet Pani Wychowawczyni, która akurat w nim szczególnie sobie upodobała. Nie zazdroszczę mu tych uścisków, ale nie o to przecież chodzi. W 2016 roku, przed zbliżającymi się wyborami prezydenckimi, Emmanuel Macron nagle się usamodzielnił, niczym u nas pan Ryszard Petru i utworzył własną partię pod pretensjonalną nazwą „En marche!” I podobnie, jak w przypadku pana Rysia, co to nie zdążył jeszcze ust otworzyć, a już wdzięczny naród tubylczy obdarzył jego „Nowoczesną” 11 procentami zaufania, tak we Francji „En Marche!” uzyskała około 30 procent poparcia. Trudno w to uwierzyć, ale najwyraźniej francuski wywiad ma bardziej rozbudowaną agenturę, niż w Polsce stare kiejkuty – ale bo też wiadomo, że we Francji każda konsjerżka jest informatorem, jak nie policyjnym, to wywiadowczym. To francuska tradycja i – jak pamiętamy – sprawa Dreyfusa zaczęła się od tego, że niepiśmienna agentka-sprzątaczka w niemieckiej ambasadzie, wśród śmieci powyciąganych z tamtejszych koszy, pewnego dnia przyniosła bibułę z odbitą na niej kopią meldunku szpiegowskiego. Więc teraz francuski wywiad uruchomił Emmanuela Macrona, no i oczywiście – konfidentów, którzy zostali odkomenderowani do nowej jego partii – żeby zagrodzić drogę do prezydentury Marynie Le Pen. Udało się to w stu procentach – ale wygranie przy pomocy wywiadu demokratycznych wyborów, to jedna sprawa, a zarządzanie państwem – to sprawa druga. Gdyby jeszcze prezydent Macron chciał się uczyć – ale gdzie tam! Najwyraźniej uznał, że edukacja w wykonaniu Pani Wychowawczyni w zupełności mu wystarczy, toteż rychło zademonstrował arogancję, jakby zjadł wszystkie rozumy. Być może, że to jeszcze uszłoby mu na sucho, bo takich działaczów wyjrzałych z rozporka („Ilu wielkich działaczów wyjrzało z rozporka!” - dziwował się poeta) jest dzisiaj na świecie Legion – ale dopuścił do tego, by Nasza Złota Pani z Berlina włożyła mu kółko do nosa, niczym byczkowi Fernando.
Przyszło to tym łatwiej, że od 1990 roku Francja do spółki z Niemcami, zaczęła wyznawać polityczną doktrynę „europeizacji Europy”, co w przełożeniu na język ludzki oznacza delikatne (bo dopóki amerykańskie wojsko siedzi w Niemczech, to nie ma miejsca na żadne gwałtowne ruchy), ale cierpliwe i metodyczne wypychanie USA z polityki europejskiej, a zwłaszcza – z funkcji jej kierownika. Niemcy bowiem pamiętają, że na skutek dwukrotnego wtrącenia się USA do europejskiej polityki, przegrały dwie wojny, które przecież mogły wygrać, a z kolei Francja nie może darować Ameryce, że przyłożyła rękę do likwidacji francuskiego imperium kolonialnego, a poza tym – co jest przyczyną bardziej subtelną, ale zawsze mówiłem, że Francja ma duszę kobiety – że Ameryka dwukrotnie widziała Francję w sytuacji bez majtek. Ambitna kobieta czegoś takiego nikomu nie wybacza, więc trudno się dziwić utrzymującym się od stu lat we Francji antyamerykańskim emocjom.
Dopóki na czele Francji stali politycy większego formatu, starannie te emocje ukrywali. W przypadku prezydenta Macrona było to chyba niemożliwe, toteż uzasadniając prezydentowi USA Donaldowi Trumpowi konieczność utworzenia europejskich sił zbrojnych niezależnych od NATO, chlapnął, że są one potrzebne między innymi do obrony Europy przed … Stanami Zjednoczonymi. Te „europejskie siły zbrojne niezależne do NATO”, to tylko pseudonim wyprowadzenia Bundeswehry spod amerykańskiej kurateli. Kiedy w roku 1954 Amerykanie zdecydowali się na remilitaryzację Niemiec, to znaczy – na pozwolenie Niemcom na posiadanie armii, to nikt nie wiedział, czy Adolf Hitler przypadkiem nie zmartwychwstanie. Na wypadek gdyby zmartwychwstał, Amerykanie utworzoną w 1955 roku Bundeswehrę, wmontowali w całości w struktury NATO, przez które mają nadzór nad wszystkim, co ona kombinuje. Niemcy po 1990 roku co i raz wypuszczali takie balony próbne, czy by jednak nie utworzyć europejskich sił zbrojnych, ale zawsze, a właściwie prawie zawsze – bo za Obamy było inaczej – spotykały się one ze stanowczym amerykańskim: NIET! Nie inaczej musiało być za prezydentury Donalda Trumpa, który przeciwko niemieckiej hegemonii w Europie wypowiadał się jeszcze jako kandydat i podtrzymuję tę opinię jako prezydent. Toteż na deklarację prezydenta Macrona, przeciwko komu ma być użyta europejska armia, zareagował stanowczo, bo ta cała europejska armia stwarzałaby ryzyko położenia przez Niemcy palca na francuskim cynglu atomowym – a tu już żarty się kończą.
Toteż podejrzewam, że CIA, która po to właśnie jest, dostała rozkaz zdestabilizowania Francji, żeby aroganckiego i nadmiernie szczerego prezydenta Macrona wysadzić z siodła. CIA ma w tym względzie pewne doświadczenie, bo – poza innymi operacjami - przecież organizowała obydwa „Majdany” na Ukrainie, a także – podmiankę na scenie politycznej naszego bantustanu w roku 2015. Te doświadczenia sprawiły, że nagle we Francji wybucha rewolucja francuska, która rozwija się niesłychanie dynamicznie i prawdopodobnie doprowadzi, jeśli nawet nie do zdmuchnięcia faworyta Pani Wychowawczyni, to w każdym razie – do jego obezwładnienia. W jakim stopniu z CIA kolaboruje francuski wywiad – tego chyba nigdy się nie dowiemy, ale że kolaboruje – to rzecz pewna, na co wskazuje identyczny modus operandi protestujących, podobnie jak ich żółte kamizelki. - Jak ty nam tak, to my ci tak! - no i mamy Majdan w Paryżu. Co tu gadać; rację miał pruski, a potem niemiecki kanclerz Otto Bismarck, gdy mówił, że to bardzo dobrze, gdy ludzie nie wiedzą, jak się robi politykę i parówki.
Jak naprawić świat?
Ajajajajajajaj! Panie Piperman, pan jeszcze tu? Pan jedź do Katowic, pan musisz walczyć z klimatem! - Tak mogłaby się zacząć kolejna rozmowa pana Pipermana z panem Biberglancem, kupcami, co to handlują, czym się da, a specjalnie takim towarem, co to ani nie da się wziąć w rękę, ani nie da się zważyć, ani nie da się zmierzyć, ani się nie psuje. To znaczy, dałby się zważyć, czy zmierzyć, gdyby komuś zachciało się to robić, ale nikomu się nie chce. Na przykład gazem – ale nie takim do palenia, czy trucia, tylko gazem cieplarnianym, co to robi straszliwe spustoszenie wśród ludzkości. Biją na alarm nie tylko mądrzy, roztropni i przyzwoici, co to rozpoznają się po zapachu, ale nawet pan redaktor Szymon Hołownia, który odkrył straszliwą prawdę, że co najmniej tyle samo dzieci pada ofiarą smogu, co aborcji. Ładny interes! Wprawdzie pan red. Hołownia unika szczegółów, ale i bez szczegółów wygląda to katastrofalnie, zwłaszcza że w 2017 roku w szpitalach imienia judejskiego Króla Heroda wykonano 1061 aborcji, a „Dziewuchy” powiadają, że to zaledwie czubek góry lodowej, bo oprócz danych oficjalnych jest jeszcze „ciemna liczba” - wielokrotnie wyższa. Jeśli mają rację, to rocznie aborcje idą w tysiące, a w takim razie tysiące dzieci powinny też corocznie umierać z powodu smogu. Ale czy aby na pewno z powodu smogu? W 2014 roku umarło w Polsce 2625 dzieci, ale ze statystyk medycznych wynika, że co najmniej połowa z nich zmarła „z przyczyn zewnętrznych o charakterze przypadkowym lub zamierzonym”. Wśród przyczyn zgonów dzieci choroby układu oddechowego stanowią niewielki odsetek, a czy przyczyną tych chorób jest smog – tego chyba nikt – oczywiście poza panem redaktorem Hołownią, który najwyraźniej dysponuje wiedzą aprioryczną – nie wie. Ale skoro już padł rozkaz, by walczyć ze smogiem, to walczy kto może. W nieśmiertelnym poemacie „Towarzysz Szmaciak” autor pisze: „Już z nowym wrogiem toczy walkę, już ma lodówkę, wózek, pralkę...”, więc każdy argument, nawet jeśli ma charakter „faktu prasowego” jest dobry.
Na katowickim szczycie klimatycznym zatroskani obrońcy środowiska naturalnego radzą, jakby tu uratować planetę od gazów cieplarnianych, które najwyraźniej okazują się groźniejsze od słynnego Cyklonu B. Chociaż ta troska jest dowodem nowoczesności, to przecież do tradycji też się tam nawiązuje. Książę Karol Radziwiłł „Panie Kochanku” zaprosił był raz do swego pałacu w Warszawie wszystkich posłów prowincji litewskiej. Służba pootwierała stojące w kącie beczki i na srebrne tace z wielkim hałasem wysypywała ostrygi, a inni roznosili toruńskie pierniki i gąsiorki z gdańską wódką. Kiedy już te przygotowania zakończono, książę Karol odezwał się w te słowa: „mości panowie, zanim zaczniemy radzić o dobru Rzeczypospolitej, posilmy się nieco!” Toteż uczestnikom katowickiego szczytu jacyś zazdrośnicy nieubłaganym palcem wytknęli, że w kongresowym menu były dania mięsne – a nic tak nie zagraża środowisku, jak dania mięsne. No, może jeszcze groch – chociaż inne produkty roślinne też mogą być niebezpieczne. Cyrano de Bergerac na przykład natrząsał się z Diogenesa, że „pierdząc po marchwi, którą się karmił, wzdychał do Leidy”. Na tym przykładzie widać, że trudno środowisku dogodzić, więc chyba trzeba będzie sięgnąć po rozwiązania radykalne.
Powiadają, że „Duch Święty przemawia przez usta dziecka”. Toteż w Katowicach pojawiła się szwedzka 15-latka, gwoli pouczenia zebranych tam mądrali. Greta Thunberg – bo o niej mowa – już w wieku 9 lat przestała jeść mięso, a poza tym „nie kupuje zbędnych rzeczy, a po mieście jeździ wyłącznie rowerem”. Ale – powiedzmy sobie otwarcie i szczerze – czy ten rower jest aby na pewno niezbędny? Czy panna Greta nie mogłaby tak chodzić po mieście piechotą? Zresztą - dlaczego po mieście? Czy miasto jest niezbędne? Za moich czasów mówiono, że Pan Bóg stworzył wieś, człowiek – miasto, a diabeł – małe miasteczka. Jak tam było, tak tam było, ale skoro mieszkańcy wsi, czy nawet małych miasteczek obywają się jakoś bez miasta, to czy panna Greta też by nie mogła? Skoro oszczędza na papierze – również chyba toaletowym – to czy pan redaktor Michnik nie mógłby pójść w jej ślady i zaprzestać marnowania papieru na wydawanie „Gazety Wyborczej”, na co trzebione są całe lasy? Młodzi Australijczycy nie czekali nie wiadomo na co, tylko poszli na wagary, by w ten sposób zademonstrować przeciwko złowrogiemu klimatowi, więc i pan redaktor Michnik też mógłby coś zrobić dla ludzkości. Dopiero na tym tle możemy ocenić eksperyment wybitnego przywódcy socjalistycznego Pol Pota, który gwoli zmeliorowania świata wypędził ludność z miast na wieś, gdzie mogli do woli oddychać świeżym powietrzem i zażywać ruchu, ile tylko dusza zapragnie. Mieszkańcy wielu zagranicznych wielkich miast potępili go za to, a przecież dobrze chciał, podobnie jak Adolf Hitler, który popełnił ten jeden zasadniczy błąd, że naprawianie świata rozpoczął od niewłaściwej strony. Generalnie jednak nie da się tego uniknąć, bo widać jak na dłoni, że przyczyną zmian klimatycznych jest człowiek. Gdyby tak zredukować ludzkość, powiedzmy o 6,5 miliarda – jak radzi pan prof. Ehrlich z Pensylwanii – bo przecież nie całkowicie; jakiś miliard trzeba by jednak zostawić, żeby było komu pożyczać na procent. Wtedy środowisko naturalne by odżyło, a i pozostawiona przy życiu zdrowa część ludzkości zyskałaby wreszcie upragnioną Lebensraum. W ten sposób zasadniczy kształt programu melioracji świata powoli się nam wyłania i do rozstrzygnięcia pozostaje tylko kwestia – od kogo zaczynamy redukcję. Wiadomo, że od Żydów nie można, bo na tym właśnie polegał błąd Hitlera. Stalin na przykład robił inaczej i często z pomocy Żydów, jak na przykład Władimira Jefimowicza Cesarskiego, czy Aleksandra Minajew-Cykanowskiego, którzy pomagali Mikołajowi Jeżowowi w „operacji polskiej NKWD”, chętnie korzystał. Wprawdzie wtedy uwolnił świat zaledwie od jakichś 200 tysięcy Polaków, więc z punktu widzenia środowiska nie miało to wielkiego znaczenia, ale przecież nie od razu Kraków zbudowano. Zresztą poza Polakami były też inne nacje i grupy społeczne, więc – jak podaje Aleksander Sołżenicyn – komuniści uwolnili świat od jakichś 100 milionów ludzi. To już jest coś, ale 6,5 miliarda to zadanie na miarę epoki. „By można było ludzkość zbawić, trzeba się najpierw z nią rozprawić, bo tylko z morza krwi i męczarni narodzi się przecudna tęcza” - poucza poeta. Tymczasem uczestnicy szczytu klimatycznego w Katowicach targują się o drobiazgi, co nieubłaganym palcem wytknęła im rezolutna panna Greta. „Nie zmienimy świata w cudowny, bezbolesny sposób. Musimy zacząć od wyrzeczeń” - powiedziała. I słuszna jej racja, bez wyrzeczeń się nie da, ale wyrzeczenie się mięsa przecież nie wystarczy. Postawmy pytanie zasadnicze: czy życie naprawdę jest takie niezbędne? Gołym okiem widać, że nie jest; cmentarze są pełne ludzi niezastąpionych, a skoro tak, to trzeba ruszyć z posad bryłę świata i skoncentrować się na sprawach jeszcze ważniejszych od handlu limitami dwutlenku węgla, którym już zajmą się fachowo pan Piperman z panem Biberglancem.
Am Adolf Hitler Platz
Po ustanowieniu na części podbitego terytorium Polski Generalnego Gubernatorstwa, Niemcy, to znaczy pardon – jacy tam znowu „Niemcy”! Nie żadni „Niemcy”, tylko oczywiście Naziści, którzy – jak to przenikliwie zauważył w Brzezince Jego Świątobliwość Benedykt XVI – najpierw okupowali Niemcy. W rezultacie Niemcy były pierwszym krajem okupowanym przez Nazistów, no a potem przyszła kolej na następne. Nawiasem mówiąc, to dopiero pierwsze rezultaty koordynacji żydowskiej polityki historycznej z polityką historyczną niemiecką, bo jestem przekonany, że jak tak dalej pójdzie, to się okaże, że II wojnę światową wywołali polscy Naziści, którzy wymordowali więcej Żydów, niż wszyscy inni Naziści. Obawiając się jednak sądu zagniewanego ludu, a konkretnie – Tewjego Bielskiego, który razem z pułkownikiem Klausem Stauffenbergiem zaczął ich gromić, wywołali Powstanie Warszawskie, a po jego stłumieniu, uciekli na zachód, gdzie rozproszyli się wśród nocy i mgły (po nazistowsku Nacht und Nebel). Te zbawienne prawdy będą wpajane, oczywiście razem z edukacją seksualną, tubylczym dzieciom już od przedszkola, o co zadba już Muzeum Żydów Polskich „Polin”, które przejmie rolę tubylczego Ministerstwa Edukacji.
Więc po ustanowieniu Generalnego Gubernatorstwa Naziści przystąpili do dostosowania pierwotnego, polskiego nazewnictwa do nazewnictwa nazistowskiego. Zmiany objęły nazwy miejscowości, a w miejscowościach – również nazwy ulic i placów. Oczywiście nie od razu, bo naziści musieli się do tych zmian starannie przygotować, ale już w maju 1940 roku przemianowali go na „Sachsenplatz”, a 1 września 1940 roku Plac Marszałka Piłsudskiego w Warszawie został uroczyście przemianowany na Adolf Hitler Platz. Niezależnie od tego Naziści skomponowali też wesołą i żwawą piosenkę pod tytułem „Am Adolf Hitler Platz”. Podobnie było w innych wyzwolonych miejscowościach. Kiedy jednak te wszystkie miejscowości zostały ponownie wyzwolone – tym razem przez Armię Czerwoną – to po zakończeniu niezbędnych przedsięwzięć, jak np. zorganizowaniem i zapełnieniem więzień – również przystapiono do zmian dawnych nazw. Adolf Hitler Platz został przemianowany na Sachsenplatz, to znaczy – na Plac Saski – jak nazywał się przed utworzeniem przez Nazistów tzw. II Rzeczypospolitej, ale już 5 maja 1946 roku został nazwany Placem Zwycięstwa. Kto zwyciężył i nad kim – o to mniejsza, bo – jak wiadomo – zawsze zwyciężają „nasi”. A któż to jest, ci „nasi”? Ano ci, którzy zwyciężają, to chyba jasne? Toteż i Aleje Ujazdowskie najpierw zostały przemianowane na neutralną Lindenallee czyli aleję Lipową, ale już wkrótce potem – na Siegestrasse, czyli właśnie ulicę Zwycięstwa. Potem przyszła kolejna zmiana i dawna Siegestrasse została znowu przekształcona w Aleje Ujazdowskie, ale długo to nie trwało, bo wkrótce stały się one Alejami Józefa Stalina. Do tej właśnie nazwy nawiązywała fraszka Juliana Tuwima „Na pewnego pepeernika” – że spotyka się z Nazistami, to znaczy – z Bolesławem Piaseckim w kawiarence „róg Stalina i Trzech Krzyży”. Dzisiaj można powiedzieć, że „róg Stalina i Trzech Krzyży” urasta do rangi symbolu oznaczającego niezwykle popularny w Polsce komunizm pobożny.
Wydawało się, że wszystko już tak zostanie, to znaczy – nie tylko Aleje Józefa Stalina w Warszawie, ale nawet Stalinogród – bo taką właśnie nazwę uzyskały Katowice, gdzie właśnie filuci z całego świata radzą, jakby tu wykiwać państwa słabe i głupie, by przestały używać dostępnych dla nich surowców energetycznych i zaczęły je kupować w państwach silnych i mądrych, bo inaczej klimat się zbuntuje i dopiero będzie katastrofa. Ta katastrofa ma nastąpić już za 20 lat – w każdym razie tak wieszczy pan red. Szymon Hołownia, co to, mimo młodego wieku – zdążył już z niejednego komina wygartywać, no a teraz – chyba próbuje z ekologicznego. Muszę powiedzieć, że takie sygnały pojawiały się dużo wcześniej, jeszcze przed pojawieniem się pana red. Hołowni na świecie. Pamiętam, jak w roku 1971 wpadł mi w ręce egzemplarz periodyku Świadków Jehowy „Strażnica”, gdzie wstępny artykuł zaczynał się tak: „Świat nasz zmierza ku katastrofie – jak powiedział pewien Murzyn z Atlanty”. Teraz za anonimowym Murzynem z Atlanty powtarzają to najtęższe, ale oczywiście wrażliwe na brzęczące, pozanaukowe argumenty, głowy, w następstwie czego wprawdzie szczytujemy – ale tylko klimatycznie, żeby na nikogo nie padło podejrzenie o molestowanie.
Wróćmy jednak do nazewnictwa. Gdy nastała „Dobra Zmiana”, wojewoda mazowiecki pozmieniał nazwy niektórych ulic w ramach tak zwanej „dekomunizacji”. Chodziło przede wszystkim o takie ulice, jak Armii Ludowej, której uczestnicy zasilili szeregi Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego i – jak pisał poeta – „kiedy zwycięskie toczą boje ze straszną reakcyjną hydrą, to chcą mieć pewność, że na zawsze zdobędą to, co hydrze wydrą”. I wydawało się, że tak właśnie będzie, mimo „upadku komunizmu”, którego najlepszym świadectwem był wybór przywódcy tych upadłych komunistów, generała Wojciecha Jaruzelskiego, na prezydenta Polski Niepodległej, zgodnie z metaforą o „rogu Stalina i Trzech Krzyży” – ale 10 kwietnia 2010 roku miała miejsce katastrofa smoleńska, w następstwie której w Polsce z szybkością płomienia zaczął się szerzyć kult poległego w tej katastrofie prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Więc w ramach „Dobrej Zmiany” wojewoda mazowiecki nadał Alei Armii Ludowej nazwę Alei Lecha Kaczyńskiego. Ale ta zmiana najwyraźniej nie przypadła do gustu trzeciemu już chyba pokoleniu UB – bo predylekcje ideowe reprodukują się w kolejnych pokoleniach ubeckich dynastii – toteż pan Jarosław Szostakowski, radny z Koalicji Obywatelskiej uznał tę zmianę za „polityczną hucpę”. Toteż na takie dictum niezawiśli sędziowie z Naczelnego Sądu Administracyjnego w mig „obowiązki swej służby zrozumieli” i decyzje wojewody mazowieckiego uchylili. Dzięki temu wróci do Warszawy Aleja Armii Ludowej, a jak dobrze pójdzie, to kto wie – może i Plac Marszałka Piłsudskiego powróci do poprzedniej nazwy – oczywiście po przejściu przez neutralny etap w postaci „Placu Zwycięstwa? No bo jakże inaczej, skoro – zgodnie z rozkazem Naszej Złotej Pani zrezygnujemy nawet z tych nędznych resztek suwerenności? Kto wie, czy nie odpowiednio zmienią się też słowa piosenki, głoszącej, że „Na Placu Piłsudskiego trębacze w trąby dmą. Tam wódz państwa polskiego przegląda armię swą” i będziemy śpiewać, że „Am Adolf Hitler Platz trębacze w trąby dmą. Tam wódz naszych folksdojczów musztruje Ludową”?
Ilustracja © Associated Press / za: www.timesnownews.com
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz