Nie pozwól aby przepadły stare fotografie, filmy czy pamiętniki! Podziel się nimi ze wszystkimi Polakami i przekaż do zasobów Archiwum Narodowego IPN!
OSTRZEŻENIE: NASZA WITRYNA JEST NIEPOPRAWNA POLITYCZNIE I WYRAŻA BEZMIERNĄ POGARDĘ DLA ANTYPOLSKICH ŚCIERW ORAZ WSZELKIEJ MAŚCI LEWACKIEJ DZICZY I INNYCH DEWIANTÓW.
UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2

Fuck off Żydu z Michigan… Istotne różnice w narracji

O istotnych różnicach w narracji


        Omówimy dziś trzy kwestie, a raczej trzy emanacje. Jechałem sobie wczoraj pociągiem, a tam na tym małym ekranie wyświetlali reklamę korporacyjnego pisma obnażającego korpo absurdy. Nazywa się to „Korpo-racja” i jest dość prymitywnym kalamburem. Zacząłem się zastanawiać dlaczego korporacje obnażają absurdy będące ich nieodłączną częścią i doszedłem do wniosku, że każda hierarchiczna struktura wydatkuje energię przede wszystkim na to, by utrzymać się w pionie, żeby się nie rozlecieć. Natychmiast bowiem tworzą się w niej horrenda nie do zniesienia dla istot spoza struktury, a takich jest zawsze większość, bo nie po to tworzy się hierarchię, żeby do niej zapisywać wszystkich jak leci. Jeśli struktura nie ma na celu rabunku, podboju i strzelania w tył głowy, nie może powiązać swojej misji z jawną cenzurą.
Musi tę cenzurę czymś obudować, jakoś ją zmiękczyć, żeby przekonać tkwiących w strukturze proli, że mimo wszystko dobrze wybrali, osoby zaś będące na zewnątrz musi przekonać, że nie jest taka straszna, jak się na pierwszy rzut oka wydaje. I po to właśnie istnieją takie magazyny jak „Korpo-racja”. I teraz ważna rzecz, o której tu mówimy często, nie wszystkie struktury są jawne, za to łatwo zauważyć absurdy nawet w tych strukturach, które jawne nie są. Można wręcz wyprowadzić zasadę następującą – jeśli mamy do czynienia z jawną brednią wciskaną na chama, to znaczy, że jest to element propagandy niejawnej struktury hierarchicznej, która ma jakieś poważne plany wobec nas. I ja to ostatnio zauważyłem w dwóch przypadkach.
Jeden to film Smarzowskiego, a drugi to wywiad z Manuelą Gretkowską, którego wysłuchałem przypadkiem stojąc w korku. Wywiad dotyczył nowej książki pisarki Gretkowskiej, która nosi tytuł „Poetka i książę”. Rzecz jest o rzekomym zakochaniu, które stało się udziałem Agnieszki Osieckiej oraz Jerzego Giedroycia. Pomijam ten wątek całkowicie, bo on jest moim zdaniem nieciekawy i dęty, a Gretkowska na starość usiłuje się po prostu lansować na znanych osobach. Jeśli do tego dołożymy wystudiowaną samotność Giedroycia, a także różne sugestie dotyczące jego homoseksualizmu, możemy gawędę pani Gretkowskiej wyrzucić na śmietnik. Co innego jest ważne. Ona w tym wywiadzie wspomniała Artura Koestlera, którym na początku lat dziewięćdziesiątych zachwycali się wszyscy, bo to była taka tragiczna postać, która najwcześniej zdemaskowała komunizm i jego podłe oraz podstępne mechanizmy. Otóż, miałem wrażenie, że z wypiekami na twarzy, mówiła Gretkowska o tym, że Koestler został zdemaskowany jako seryjny gwałciciel. I to bardzo pisarkę oburzyło. Mnie natomiast zdziwiło, bo Koestler rzeczywiście został zdemaskowany, ale z tego co udało mi się znaleźć, jedynie jako gwałciciel jednej działaczki feministycznej. Za to przestępstwo usunięto jego popiersie z gmachu uniwersytetu w Edynburgu. Już po śmierci rzecz jasna, a ta nastąpiła w wyniku samobójstwa. Dlaczego ja o tym piszę? Otóż w normalnym świecie, w hierarchii przestępstw ten gwałt jawi się oczywiście jako rzecz okropna, ale w porównaniu z tym co Koestler wyrabiał w ZSRR, kiedy się tam znalazł, to jest kaszka z mleczkiem. To był facet, który zadenuncjował własną narzeczoną do NKWD, dziewczynę aresztowano i zamordowano po torturach. To jednak pisarki Gretkowskiej nie oburza, albowiem stanowi jeden z absurdów struktury hierarchicznej, do której ona należy. Oburza ją za to rzekoma seryjność gwałtów, które okazują się być jednym incydentem na jakiejś zwariowanej feministce. Ja to celowo piszę, bo mam nadzieję, że ujawnią się tu jakieś osoby dokonujące dalszych autodemaskacji. Koestler nie był żadnym pisarzem, to był funkcjonariusz systemu, pozbawiony skrupułów zbrodniarz, który następnie postanowił się wybielić i napisał powieść „Ciemność w południe” gdzie dokonuje różnych psychologicznych wygibasów, obnażających rzekomo podstępy systemu. To są brednie. Koestler to oszust, któremu świat zachodni udzielił kredytu, bo uważał go za integralną część swojej własnej hierarchii. I to jest demaskacja, którą każdy może sobie nazwać po swojemu. Ja może jednak to podkreślę – komunizm to herezja wymyślona w think tankach Londynu i wszyscy znaczący członkowie hierarchii komunistycznej musieli znaleźć przytulisko na Wyspie. Żeby jednak ludność, nie mająca świadomości istnienia hierarchii ukrytych nie oszalała od nadmiaru wrażeń, wymyślono ideę dysydencką i pisma niszowe, w których byli funkcjonariusze systemu mogli się wybielać i budować swoją wersję zdarzeń.

Przechodzimy do Smarzowskiego, a raczej do Kościoła. Na czym zbudowany jest, na czym się trzyma powszechny charakter Kościoła? Na krwi męczenników. O tym jednak nikt filmu nie zrobi, a jeśli już to będzie on obudowany tyloma wątpliwościami, żeby całkowicie ten najważniejszy przekaz unieważnić. Kościół jest powszechny, bo prowadzi misję i misja ta zakończyć się może śmiercią misjonarzy. To jednak nie wszystko – Kościół prowadzi także działalność gospodarczą i głosi chwałę Bożą za pomocą sztuki. Celem herezji jest unieważnienie tych wszystkich aspektów i sprowadzenie Kościoła do pustej przestrzeni, w której medytują prostaczkowie, a źli księża błogosławiąc im prawą ręką, lewą wyciągają pieniądze z kieszeni. Świątynia, o czym Smarzowski dobrze wie i co próbuje wyszydzić, jest także skarbcem, gdzie gromadzi się – jawnie – rzeczy cenne i wartościowe. Jest także przestrzenią gdzie rękami artystów dokonuje się wizualizacja Pisma Świętego. Ja wiem, że wszystko w ostatnich dekadach zmierza ku temu, by z katolickich świątyń wyprowadzić złoto i sztukę, a zostawić tam prostaczków i ich przemyślenia. Mam jednak nadzieję, że to się nie uda. Powyższe zaś zdania przyszły mi do głowy, ponieważ wczoraj odezwał się do mnie Jarek, który jest malarzem uprawiającym malarstwo – nie waham się tego tak określić – monumentalne. Dekorował na przykład cerkiew w Hajnówce, a także inne prawosławne świątynie. A skoro on się odezwał, to ja sobie zaraz przypomniałem, że kaplicę i seminarium w Świdnicy, całkiem katolickie przecież, dekorował inny prawosławny artysta, z którym zresztą zamieniłem parę lat temu kilka słów. A słyszałem jeszcze o trzecim, który także pracuje dla katolickich parafii. Przeciwko takim właśnie zjawiskom, w sposób niezwykle chamski i podły występuje reżyser Smarzowski. Kiedy do powyższego dołożymy jeszcze jego nowy projekt – film o wielkiej Lechii, to mamy już jawny absurd demaskujący ukrytą hierarchię, której częścią jest Smarzowski. Ja wiem, że ani nasza krytyka, ani szyderstwa nie zostaną przez nich zauważone. Możemy jednak i to właśnie czynimy wyłożyć swoje racje i zgromadzić wokół nich zwolenników. Nie przed nami Smarzowski będzie się tłumaczył z promowania idiotyzmów, my możemy jedynie pomóc w tym, żeby on się musiał tłumaczyć przed nimi z nieskuteczności swoich działań. I dlatego piszemy o tym filmie.

Zapraszam na portal www.prawygornyrog.pl


Historia wydzierżawiona Żydom


        Powiedzieć, że zalała mnie wczoraj nagła krew, to jest eufemizm. Mamy taką oto historię. Po nagraniu z Zielonej Góry zgłaszają się do mnie cztery tłumaczki języka francuskiego, ja na szybko konstruuję genialny plan wydania ciekawych książek z francuskiego wolnego zasobu, plan który ustawi nas w innych zupełnie rejestrach na lata całe, i proszę wszystkie panie o próbki tłumaczeń. Jedna z nich informuje mnie o tym, że coś jest z tą francuską wolną domeną nie tak. Osobnik nazwiskiem Judas pracujący w BFN skierował ją do strony, gdzie znajdował się taryfikator opłat za korzystanie z tej rzekomo wolnej domeny, a także dał jej link do jeszcze bardziej niż on kompetentnej osoby. Pani tłumaczka, nie podejrzewając niczego napisała list do tej osoby, a ja, kiedy dotarła do mnie informacja, że za niektóre publikacje trzeba płacić od strony i wychodzi to w sumie 1000 euro za 20 stron, nie mogłem już spać. Wszyscy pamiętamy, że zapłaciłem Gallimardowi 1000 euro za 5 letnią dzierżawę Ludwika Świętego Le Goffa, a tu za teksty naprawdę stare trzeba płacić 10 razy więcej. Kompetentna osoba nie odezwała się, a ja pomyślałem, że nawet jeśli moje najczarniejsze podejrzenia się sprawdzą, to są przecież inne biblioteki, gdzie znajdują się książki, które chcę wydać, od dawna już pozostawione w wolnej domenie i jakoś zasnąłem. Wcześniej napisałem jednak do Rafała, żeby sprawdził wszystko, jak to tam rzeczywiście jest na tych stronach BFN.

Oto dwa listy, które od niego dostałem dziś z rana

List pierwszy:
Już mniej więcej wiem o co chodzi. Jest tak jak mówisz. Nastąpiła „prywatyzacja” domeny publicznej potwierdzona przez francuskie ministerstwo kultury, czyli de facto jej zamknięcie. To się nazywa „copyfraud”. Alarmujące artykuły pojawiają się z pięć lat temu. Instytucje udostępniające dzieła (np. Bibliothèque nationale de France udostępniająca dzieła przez Gallikę) podpisały umowy z jakimiś szemranymi stowarzyszeniami, które, w zamian za digitalizację zbiorów, nabywają praw do licencji na ich wykorzystanie (podobno na lat kilkanaście?). Wytworzono przy okazji absurdalną konstrukcję prawną mówiącą, że skan dzieła jest sam w sobie dziełem (uznano, że skanowanie jest aktem twórczym!). Zatem nie treść, a plik z treścią jest objęty licencją. Tego rodzaju uprawnienie, nabyte prawem kaduka, jest ponoć notorycznie łamane (treści pobrane z BNF są publikowane), a bandyckie „stowarzyszenia” udają, że nic się nie dzieje i nie idą do sądu, obawiając się, że interpretacja zostanie podważona i cała sprawa się rypnie. Raczej trudno byłoby komukolwiek udowodnić, że korzystał z tego, a nie innego pliku. Może coś w tej sprawie we Francji się ruszyło i jednak wyślą ich w kosmos. Poczekajmy zatem na informacje od pani …., jest najbliżej i najbardziej na bieżąco. Ciekawe, czy aby nie o to chodzi w Krakowie? „Skanerzy” pojawią się u nas?
R.

List drugi :
Poprawka. To nie jest stowarzyszenie, ale firma ProQuest LLC z siedzibą w Michigan. Zaczynała już w 1938 r. od mikrofilmowania zbiorów… British Library. Od zeszłego roku szefuje jej niejaki Matti Shem Tov. A Kraków, no cóż, już tam są. I nie tylko tam, oferują płatny dostęp do swoich baz z publikacjami naukowymi dla uniwersytetów. Siedziba „dyrektora ds. rozwoju sprzedaży” na Europę Północną i Wschodnią mieści się w Cambridge.

https://www.asp.krakow.pl/index.php/pl/aktualnoci/wydarzenia-aktualnosci-116/34-wydarzenia/773-proquest-internetowa-baza-publikacji-elektronicznych-refworks-internetowa-wyszukiwarka-i-wsparcie-dla-pracownikow-naukowych

http://www.doktoranci.uj.edu.pl/start/-/blogs/zaproszenie-na-prezentacje-zasobow-elektronicznych-proquestu

Ale nie tylko ProQuest, podobne umowy BNF zawarła np. z firmą Apple na wyłączną sprzedaż e-booków w formacie e-pub. E-booki z domeny publicznej są sprzedawane za żywą gotówkę przez instytucję publiczną (BNF) innym instytucjom (bibliotekom) publicznym.

Modelowe rozwiązanie stosowane przez firmę ProQuest jest takie – digitalizują lokalne zbiory, które są dostępne nieodpłatnie na terenie danego kraju, ale jednocześnie sprzedają do nich dostęp za granicą (głównie uniwersytetom). Cały szum we Francji opierał się głównie na tym, że BNF nie wynegocjowała krajowego wolnego dostępu. ProQuest podpisała umowy partnerskie na digitalizację np. z: duńską biblioteką królewską, narodową biblioteką we Florencji, holenderską biblioteką narodową…

Jakie to jest k…wa dołujące, jaka głupia jest ta kasta akademików… Zupełnie jak sędziowie.
Jeśli do tego dołożymy pomysły ministra Gowina, mamy gotowy plan opiewający na zabetonowanie dostępu do źródeł. Cały świat akademicki cieszy się z tego jak jadąca do argentyńskiego burdelu Kaśka z Limanowej, której naopowiadali, że jedzie do kawalera z pieniędzmi. Szczególną radość z takiego stanu rzeczy wyraża Uniwersytet Jagielloński. Ja jeszcze raz przypomnę, że złożyłem trzem wybitnym uczonym z tej placówki propozycje wydania ich książek, ale odezwał się tylko jeden i odmówił mi, twierdząc, że wydawanie jego książki za pieniądze jest niepotrzebne. Oświadczam więc, że jak tylko interesujące mnie pozycje znajdą się w domenie publicznej wydam je natychmiast, przywalę taką cenę, że aż zadzwoni, ale oni nie dostaną z tego ani złotówki. A ja oczywiście wszystko sprzedam. Jak będzie trzeba zapłacę temu Żydowi z Michigan, niech ma, w końcu się chłop nastarał, żeby taki piękny przekręt opracować. Ci panowie jednak nie dostaną nic.

Zwróćcie teraz uwagę na banner reklamowy, który pojawia się w drugim linku, umieszczonym przez Rafała. Tam jest napisane – zgłoś referat i powalcz o 350 zł na zakup literatury naukowej. 350 zł na zakup literatury naukowej?! Zgłoś referat?! To ja mam taki pomysł. Każdy doktorant UJ, jeśli wskoczy na stół i zaśpiewa ładnie piosenkę zaczynającą się od słów – w Ołomuńcu na fisz placu, jakem raz na warcie stał… – dostanie ode mnie 350 zł na zakup literatury naukowej. Może być? I nie musi pisać żadnego referatu. Forsa do ręki od razu. Tylko ja muszę to widzieć, ten występ.

Proszę Państwa, to co tu widzimy to jest wstęp do cenzury, o jakiej się nie śniło towarzyszowi Stalinowi. To jest wstęp do wtórnego analfabetyzmu, którego rozsadnikami będą wyższe uczelnie. Jeśli do tego jeszcze dołożymy ministra Gowina i jego listę koszernych czasopism, gdzie z całą pewnością trzeba będzie płacić za umieszczenie swojej publikacji, to mamy w zasadzie całość projektu, czyli obraz psychicznej i intelektualnej kondycji tak zwanego świata naukowego.

Oto ludzie, którzy poświęcają najlepsze lata swojego życia na siedzenie w archiwach, zarabiający na tym jakieś grosze dostają propozycję robienia kariery mierzonej w punktach. W punktach czyli w niczym, bo nic takiego jak punkt nie istnieje. Za te nieistniejące punkty ludzie ci będą musieli płacić prawdziwymi pieniędzmi, które dostaną za pracę dydaktyczną, tę zaś prowadzić będą na materiale, który zechce im udostępnić firma tego Żyda z Michigan, czyli na materiale lokalnym, bo ten będzie darmowy. Podkreślam – wymieniają oni coś co istnieje czyli gotówkę, na coś czego nie ma czyli na punkty i pozwalają się zamknąć dobrowolnie w lokalnym getcie. Bo nie stać ich przecież na korzystanie z zasobów BFN. Mnie też nie stać, ale za to stać mnie na zakupienie praw do Le Goffa, od jego spadkobierców, którym pewnie zależy na tym, by jego książki były dostępne w innych językach. Już dziś mogę napisać, że cena tego Le Goffa będzie taka, że żaden doktorant UJ tego nie kupi. No chyba, że się zrzuci na spółkę z drugim. I żadna biblioteka tego nie dostanie, niech mnie pozywają do sądu i sadzają do więzienia. Ja swoich praw, kupionych za ciężkie pieniądze, nie oddam za darmo nikomu. Oddawanie praw do historii jakiemuś Żydowi z Michigan, żeby sobie nimi trochę pokątnie pohandlował i nazywanie tego jeszcze wolną domeną, to jest mega skandal, który przykrywa wszystkie nagrania z restauracji u Sowy. Tego jednak nikt nie rozumie, bo nikt nie rozumie konsekwencji takiego posunięcia. I nie piszcie mi tu, jak Grzeralts ostatnio, że od socjalizmu nie ma odwrotu, bo socjalizm to nie jest taki trochę dolegliwy ustrój, w którym musimy żyć, ale droga wprost do piekła. Ci durnie z akademii mogą o tym nie wiedzieć, ale my tutaj – mając do czynienia z biznesem, z pieniędzmi, z informacją i obrotem nią, dobrze zdajemy sobie z tego sprawę.

A ponieważ znajdujemy się na obszarze języka i kultury francuskiej, posłużę się teraz najsłynniejszym francuskim cytatem, jaki znam

– A gówno!

I tak to wydamy. Żyd z Michigan nie założył póki co światowego monopolu na wolną domenę, są jeszcze inne biblioteki, inne pliki i inne organizacje udostępniające treści. Fuck off Żydu z Michigan…

Jest mi trochę smutno, że mój wczorajszy tekst nie wywołał należytej dyskusji, być może ten też nie wywoła, ale chcę Wam powiedzieć wyraźnie, że to co opisałem tu wyżej jest sto razy ważniejsze niż wszystkie doraźne posunięcia rządu dobrej zmiany, niż wygląd telewizji publicznej i inne duperele. Bo chodzi o nałożenie blokady na informację dotychczas jawną. Pod pretekstem, że i tak nikt tam nie zagląda. A skoro tak, to chodzi o władzę nad przeszłością…o tej zaś pisał ulubiony autor Toyaha, którego nazwisko na pewno pamiętacie.

Zapraszam na portal www.prawygornyrog.pl


© Gabriel Maciejewski
2-3 października 2018
źródło publikacji: „O istotnych różnicach w narracji” / „Historia wydzierżawiona Żydom”
www.Coryllus.pl





Tekst poprawiony / podkreślenia tekstu: Redakcja ITP².
Ilustracja © DeS ☞ tiny.cc/des

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2