Nie pozwól aby przepadły stare fotografie, filmy czy pamiętniki! Podziel się nimi ze wszystkimi Polakami i przekaż do zasobów Archiwum Narodowego IPN!
OSTRZEŻENIE: NASZA WITRYNA JEST NIEPOPRAWNA POLITYCZNIE I WYRAŻA BEZMIERNĄ POGARDĘ DLA ANTYPOLSKICH ŚCIERW ORAZ WSZELKIEJ MAŚCI LEWACKIEJ DZICZY I INNYCH DEWIANTÓW.
UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2

Kadry decydują o wszystkim. Folksdojcze i Żydzi w pogotowiu. Anarchia od dołu i od góry

Kadry decydują o wszystkim


        Wprawdzie polskie prawo, w odróżnieniu od np. brytyjskiego, czy amerykańskiego, nie opiera się na precedensach, tylko na „ustawach”, którym – według konstytucji – podlegają nawet niezawiśli sędziowie, ale kto by tam przejmował się takimi głupstwami, jak jakieś „ustawy”, zwłaszcza jeśli przeforsował je reżym Jarosława Kaczyńskiego?
Toteż coraz mniej osób, zwłaszcza zajmujących najwybitniejsze stanowiska w wymiarze sprawiedliwości, a zwłaszcza – w sądownictwie – nie tylko nie przejmuje się ustawami, ale nawet ostentacyjnie je unieważnia, jeśli tylko wydają się im sprzeczne nie tyle może z konstytucją, co z ich sympatiami politycznymi. Niezawiśli sędziowie wprawdzie mają być apolityczni, ale jakże tu zachować cnotę apolityczności, kiedy właśnie demokracja jest gwałcona?
Tak diagnozują sytuację w Polsce nie tylko funkcjonariusze publiczni, przepuszczający przez swoje wykwintne przewody pokarmowe rozmaite „smakołyki”, kupione za pieniądze wydarte podatnikom przez nienawidzony reżym, ale nawet Komisja Europejska oraz przebierańcy z Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości w Luksemburgu. Jak tylko Nasza Złota Pani przekaże im dyrektywę, co do odpowiedzi na słynne „pytania prejudycjalne”, jakie przekazał im Sąd Najwyższy naszego bantustanu w nadziei na zachowanie alimentów jeszcze przez parę lat. Na przykład, na prejudycjalne pytanie: „co słychać” – ETS mógłby odpowiedzieć wymijająco: „zależy, gdzie ucho przyłożyć” – ale wtedy Nasza Złota Pani natarłaby przebierańcom uszu. Skoro nawet my wiemy takie rzeczy, to cóż dopiero – przebierańcy, którzy przecież nie mogą nie wiedzieć, kto i po co ich na tych wolnych stolcach pousadzał? Toteż z pewnością orzekną, że sędziowie Sądu Najwyższego nie przechodzą w stan spoczynku, chyba, że jest to spoczynek wieczny i żadnym „ustawom” nie podlegają, chyba, że przeforsuje je obóz zdrady i zaprzaństwa, a w ostatniej instancji zatwierdzi redakcyjny Judenrat „Gazety Wyborczej”. Wtedy nie ma rady; trzeba ukorzyć nie tyle może „zmysły”, chociaż i zmysły też, zwłaszcza zmysł węchu, ale przede wszystkim – „rozum swój”, dopuszczając swobodne działanie gersdorfin. Skoro takie wiatry puszczane są z najwyższego sanktuarium sprawiedliwości, co to jest „ostoją mocy i trwałości Rzeczypospolitej”, to nic dziwnego, że przybytki sprawiedliwości drobniejszego płazu się do tych powiewów dostrajają, jak tam potrafią. Zresztą – powiedzmy sobie szczerze – od kiedy to przebierańcom zależy na „mocy”, czy „trwałości” Rzeczypospolitej? Jak pamiętamy, stopień tak zwanego „upartyjnienia” w niezawisłych sądach nie był co prawda aż tak wysoki, jak w niezależnej prokuraturze, ale też wysoki. Dlatego trudno się dziwić, że z pokolenia na pokolenie niezawisłych sędziów, na podobieństwo gromu rozbrzmiewają spiżowe sformułowania Adama Łopatki, ongiś poprzednika pani Małgorzaty Gersdorf na stanowisku Pierwszego Prezesa Sądu Najwyższego: „Mniej istotne jest, czy kierownicza rola partii marksistowsko-leninowskiej została określona w konstytucji, czy innych aktach prawnych danego państwa. Rola i pozycja tej partii w kraju mają bowiem swoje źródła przedprawne i pozaprawne, których doniosłość jest niezależna od przepisów prawa.” Oto skąd czerpią natchnienia przebierańcy z Sądu Najwyższego, a za nimi, jak za panią matką – przebierańcy drobniejszego płazu.

        W tej sytuacji każdy rozsądny obywatel powinien omijać niezawisłe sądy możliwie jak najszerszym łukiem, podobnie jak w dawnych czasach omijano mosty. „Widzi, że most – i jedzie” – mawiano, pragnąc zilustrować czyjeś nierozsądne postępowanie. Jeśli jednak z jakichś powodów jest to niemożliwe, to już na pierwszej rozprawie trzeba składać wniosek o jej odroczenie do czasu dostarczenia udokumentowanej informacji, czy osoby zasiadające w charakterze niezawisłych sędziów, były lub są tajnymi współpracownikami Służby Bezpieczeństwa Urzędu Ochrony Państwa, Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, Agencji Wywiadu, Wojskowych Służb Informacyjnych, Służby Wywiadu Wojskowego, Służby Kontrwywiadu Wojskowego, Centralnego Biura Śledczego Policji, Centralnego Biura Antykorupcyjnego lub Policji Skarbowej. Chodzi o to, że niezawiśli sędziowie upodobali sobie ostatnio w bezpośrednim stosowaniu konstytucji, którą tak wielu obywateli i obywatelek publicznie się masturbuje – a skoro tak, to trzeba powołać się na art. 45 ust.1 konstytucji, stanowiący, że „każdy” ma prawo do sprawiedliwego i jawnego rozpatrzenia sprawy bez nieuzasadnionej zwłoki przez właściwy, niezależny, bezstronny i niezawisły sąd.” W przypadku, gdy sędzia lub sędziowie byliby tajnymi współpracownikami którejś z wymienionych tajnych służb, o żadnej niezależności, bezstronności, ani niezawisłości nie może być mowy. Dlatego każdy obywatel ma osobisty i uzasadniony interes prawny w dostarczeniu mu takich informacji i to zanim sąd zacznie cokolwiek rozpatrywać. Gdyby zaś sąd taki wniosek odrzucił trzeba by oskarżyć go o przestępstwo przeciwko wymiarowi sprawiedliwości i zażądać jego wyłączenia. Są to oczywiście kroki desperackie, bo w środowisku przebierańców panuje korporacyjna solidarność – ale nie ma rady – trzeba ryzykować.

        Tym bardziej, że oto właśnie Sąd Rejonowy w Warszawie uniewinnił pana Władysława Frasyniuka, który na pytanie policjanta – jak się nazywa – odparł, że nazywa się Jan Józef Grzyb. Sąd Rejonowy w osobie pana sędziego Łukasza Bilińskiego nie tylko uniewinnił go od zarzutu wprowadzenia policjanta w błąd co do swej tożsamości, ale uznał, że występowanie z takim oskarżeniem „nie było celowe”. Ano, nie da się ukryć, że konieczność rozpatrzenia takiej sprawy musiała wprawić pana sędziego Łukasza Bilińskiego w potężny dysonans poznawczy. Gdyby bowiem skazał pana Frasyniuka, to „Gazeta Wyborcza” zrobiłaby z niego marmoladę i już nigdy nie mógłby pokazać się na oczy w towarzystwie ludzi przyzwoitych, co to rozpoznają się po zapachu. Nic zatem dziwnego, że nie mógł powstrzymać się od gorzkiego wyrzutu pod adresem oskarżycieli, że narażają go na takie rozterki. No dobrze – ale na jakiej zasadzie pana Frasyniuka uniewinnić? Najwyraźniej pan sędzia Łukasz Biliński musiał odwołać się do poglądu przedstawionego przez Adama Łopatkę o „przedprawnych i pozaprawnych” źródłach, „których doniosłość jest niezależna od przepisów prawa”. Na tym przykładzie widzimy, że kontynuacja komunistycznej jurysprudencji w 30 roku transformacji ustrojowej, jest większa, niż mogłoby się wydawać jakimś naiwniakom. Ale jakże ma być inaczej, kiedy w środowisku sędziowskim, podobnie jak wszystkich innych środowiskach, mamy do czynienia z coraz bardziej nasilającym się zjawiskiem dziedziczenia pozycji społecznej, dzięki czemu dzieci aktorów zostają aktorami, dzieci piosenkarzy – piosenkarzami, dzieci legendarnych postaci zostają legendarnymi postaciami, a dzieci konfidentów – konfidentami? W ten oto sposób kompletowane są w naszym bantustanie odpowiednie kadry, które – jak przenikliwie zauważył klasyk demokracji Józef Stalin – „decydują o wszystkim”.



Folksdojcze i Żydzi w pogotowiu


        Co tu ukrywać; cała Polska odetchnęła z ulgą na wieść, że prezydent Wolnego Miasta Gdańska, pan Paweł Adamowicz, zakończył trudne negocjacje z polskim Ministerstwem Obrony Narodowej, dzięki czemu kontyngent Wojska Polskiego będzie dopuszczony do uroczystości obchodów kolejnej rocznicy wybuchu II wojny światowej, jakie mają odbyć się na Westerplatte. Nie wiadomo bowiem, co by się stało, gdyby negocjacje nie doprowadziły do porozumienia. Wojsko Polskie, chociaż przeszło kurację przeczyszczającą, mogłoby nie znieść takiego afrontu i ponownie zająć Westerplatte. W tej sytuacji rząd otworzyłby sobie nowy front; nie tylko na odcinku demokracji, nie tylko na odcinku praworządności, ale również na odcinku samorządności.

        Jestem pewien, że Nasza Złota Pani nie puściłaby tego płazem, zwłaszcza że i tak sporo się nazbierało, więc pewnie przyspieszyłaby proces anarchizowania naszego bantustanu. Płomienni szermierze demokracji zrzeszeni w organizacji Konfidentów Od Dukaczewskiego (KOD) i Obywatele UB z panem Kasprzakiem dostaliby nowe rozkazy. Już nie wystarczyłoby podejmowanie prób opanowania gmachów publicznych, jak to miało miejsce w przypadku siedziby Krajowej Rady Sądownictwa, gdzie wtargnęli obywatele masturbujący się konstytucjami, ale bojówki zaczęłyby przejmować władzę w miastach i miasteczkach. ABW, zajęta kręceniem lodów, nie tylko nie potrafiłaby temu zapobiec, ale nawet mogłaby tego czujnie nie zauważyć w nadziei, że synekury zostaną utrzymane również przy folksdojczach, więc nie ma co narażać się bez potrzeby. Podobnie i policja; wobec folksdojczów zachowuje się z wyszukaną rewerencją, można powiedzieć, że nosi ich na rękach, zamiast zrzucać ze schodów albo przeganiać z publicznych budynków na szpicach butów. Ale jakże ma być inaczej, kiedy zapowiadany jest strajk służb mundurowych? Pretekstem są oczywiście sprawy materialne, ale to tylko pozór, bo gołym okiem widać, że i te całe służby zostały włączone w proces anarchizowania Polski, który musi zakończyć się jakimś przesileniem. Niemcy bowiem nie zrezygnują z odzyskania pełni wpływów politycznych w naszym bantustanie, zwłaszcza teraz, gdy prezydent Donald Trump, Nasza Najważniejsza I Jedyna Duszeńka, coraz bardziej poświęca się ratowaniu własnej skóry. Właśnie Nasza Złota Pani wystąpiła do niego o wzajemne zniesienie restrykcji wprowadzonych przez USA w ramach wojny handlowej i spotkała się z pełnym zrozumieniem. Francuski prezydent Macron poszedł nawet krok dalej, oświadczając, że obronę Europy trzeba oprzeć na własnych siłach. Tylko patrzeć, jak ponownie pojawi się postulat utworzenia europejskich sił zbrojnych niezależnych od NATO, czyli ostatecznego wyprowadzenia Bundeswehry spod amerykańskiej kurateli. Ale nawet Adolf Hitler zadbał o stworzenie pozorów legalności dla uderzenia na Polskę, toteż na tym tle lepiej rozumiemy mobilizację warszawskich przebierańców z Sądu Najwyższego z panią Gersdorf na czele. Jestem przekonany, że zostali pouczeni, co mają robić, kiedy w Berlinie zapadną stosowne decyzje. Toteż i pan Adamowicz zachowuje się wobec polskiego rządu coraz bardziej mocarstwowo, chociaż oczywiście rozumie mądrości etapu, które w tej fazie jeszcze nie przewidują udziału w rocznicowych uroczystościach na Westerplatte przedstawicieli Zjednoczonych Sił Zbrojnych Unii Europejskiej ani członków Hitlerjugend, którzy by się tam fraternizowali z harcerzami z ZHP i młodzieżą żydowską. Na to przyjdzie jeszcze czas, a tymczasem trzeba grać jednocześnie na wielu fortepianach.

        Toteż Niemcy wystąpili z pomysłem, by we wrześniowej konferencji państw Trójmorza, wzięli udział również oni w charakterze „partnera”. Najwyraźniej projekt ten traktowany jest w Berlinie bardzo poważnie i niezależnie od anarchizowania Polski, by doprowadzić tu do politycznego przesilenia, w następstwie którego nowy rząd wycofałby nasz kraj z tego projektu i w ten sposób go storpedował, tamtejszy rząd próbuje rozsadzać to przedsięwzięcie w zarodku i od środka. Charakterystyczne, że pierwszym i jak dotąd jedynym państwem, które niemiecki wniosek poparło, jest Polska, w imieniu której decyzję podjął pan prezydent Andrzej Duda. Nieomylny to znak, że 45-minutowa rozmowa telefoniczna, jaką w lipcu ub. roku pan prezydent odbył z Naszą Złotą Panią, nie pozostała bezowocna.

        Jednocześnie z Izraela napływają informacje o masowym przyznawaniu tamtejszym Żydom polskiego obywatelstwa i polskich paszportów. Widać, że pan ambasador Magierowski, ten sam, który, jako wiceminister spraw zagranicznych, odwiedził USA, kiedy ważyły się losy ustawy nr 447 JUST, a po którego wizycie wiele polonijnych osobistości wycofało się z lobbowania przeciwko tej regulacji – że pan ambasador Magierowski powinność swej służby zrozumiał i uwijając się na swoim odcinku, wychodzi naprzeciw realizacji żydowskich pretensji wobec Polski. Więc chociaż z pana prezydenta Dudy został zdjęty zakaz wstępu do Białego Domu i 18 września zostanie tam przyjęty przez prezydenta Trumpa, a kto wie – jak suponuje znający tamtejsze realia Książę-Małżonek Radosław Sikorski – może zostanie nawet zaproszony na kolację, to z doniesień na temat przedmiotu rozmów z amerykańskim prezydentem nie wynika, by na porządku dziennym stanęła sprawa żydowskich roszczeń i ustawy nr 447 JUST. Być może to jest cena za ten „full service” w Białym Domu, ale w takim razie, co z tego, że pan prezydent Duda wypije i zakąsi, kiedy Polska będzie musiała za tę kolację beknąć Żydom ponad 300 miliardów dolarów? Najwyraźniej i prezydent Trump, podobnie jak jego konkurentka w wyborach w 2016 roku, Hilaria Clintonowa, traktuje Polskę jako skarbonkę dla Żydów, z której można dodatkowo wycisnąć opłatę za ochronę, skoro ambasadorem USA w naszym i tak już przecież wystarczająco nieszczęśliwym kraju właśnie została pani Żorżeta Mosbacher, dotychczas znana głównie z tego, że zrobiła majątek na rozwodach. Okoliczność, że Jej Ekscelencja została skierowana na tę synekurę właśnie do Polski, wskazuje na to, że również z punktu widzenia obecnej administracji nasz bantustan na nic lepszego nie zasługuje. Aż tylu milionerów u nas w końcu nie ma, a i pani Żorżeta najlepsze lata też ma już raczej za sobą, więc, jak to mówią – wedle stawu grobla. Ciekawe, czy USA odważyłyby się na taki gest wobec Francji, Wielkiej Brytanii, czy nawet Niemiec? Skoro jednak tubylczy prezydent mało jaja nie zniesie w związku z odwiedzinami w Białym Domu, to dlaczegóż jego lokator miałby się takimi sprawami przejmować? „Kiedy Padyszachowi wiozą zboże, kapitan nie troszczy się, jakie wygody mają myszy na statku” – powiadał Voltaire – toteż misję dopilnowania, by nasz bantustan zrealizował żydowskie roszczenia do ostatniego centa, można powierzyć choćby i pani Żorżecie.


Anarchia od dołu i od góry


        Proces anarchizacji naszego bantustanu postępuje w tempie galopującym. Ponieważ stan anarchii bywa trwały tylko w stosunkach międzynarodowych, jako konsekwencja państwowej suwerenności, to w stosunkach wewnętrznych każdego państwa nigdy nie jest trwały. Zawsze bowiem dochodzi do przesilenia i w miejsce anarchii pojawia się ład, niekiedy bardzo surowy. Toteż i w Polsce wszystko zmierza do przesilenia, zgodnie z niemieckim planem odzyskania wpływów w Europie Środkowej, utraconych wskutek zresetowania przez prezydenta Obamę swego poprzedniego resetu w stosunkach amerykańsko-rosyjskich, wskutek zachwiania się niemieckiego przywództwa w związku z głupstwami popełnionymi przez Naszą Złotą Panią podczas kryzysu migracyjnego i zagrożonych dodatkowo przez konfrontacyjną politykę prezydenta Trumpa. Poparcie dla projektu Trójmorza, którego prezydent Trump udzielił w lipcu 2017 roku, musiało w Berlinie zapalić czerwone światełko alarmowe, ponieważ ewentualna realizacja tego projektu zagrażałaby trzem ważnym interesom niemieckim. Po pierwsze – podważałaby i to w sposób trwały niemiecką hegemonię w Europie, po drugie – blokowałaby program budowy IV Rzeszy, w który Niemcy tyle już zainwestowały i wreszcie – po trzecie – stwarzałaby dla krajów Europy Środkowej szansę uwolnienia się od więzów nałożonych na nie przez niemiecki projekt „Mitteleuropa” z roku 1915. Państwo poważne – a Niemcy takie są – o niczym nie zapomina i skoro projekt „Mitteleuropa” był dobry dla Niemiec 100 lat temu, to jest tak samo dobry i teraz. Przypomnijmy, że przewidywał on utworzenie – oczywiście po ostatecznym zwycięstwie niemieckim – w Europie Środkowo-Wschodniej pastw pozornie niepodległych, ale de facto – niemieckich protektoratów, o gospodarkach niezdolnych do konkurowania z gospodarką niemiecka, tylko peryferyjnych i uzupełniających. Projekt ten nabrał rumieńców po 1 maja 2004 roku, kiedy to nastąpił Anschluss do Unii Europejskiej 8 państw Europy Środkowej i obecnie, również za pośrednictwem instytucji unijnych, jest intensywnie realizowany. Toteż Niemcy uznały, że najłatwiejszym sposobem zablokowania projektu Trójmorza będzie doprowadzenie do politycznego przesilenia w Polsce, gdzie władzę obejmie rząd, który Polskę z tego projektu wycofa, a bez Polski Trójmorze nie ma większego sensu. Toteż polityczna wojna, która w naszym bantustanie rozpoczęła się zaraz po objęciu rządów przez PiS, jest przez Niemcy podsycana również dzięki zinfiltrowaniu przez tamtejszą BND tutejszej dukaczewszczyzny, gotowej wysługiwać się każdemu, kto obieca jej możliwość dalszego pasożytowania na historycznym narodzie polskim. Dukaczewszczyzna bowiem już w „wolnej Polsce” nie tylko rozbudowała sobie agenturę, ale w dodatku – uplasowała ją w miejscach umożliwiających ręczne sterowanie nie tylko całym państwem, ale całym życiem publicznym. Dukaczewszczyzna zagnieździła się nie tylko w konstytucyjnych organach państwa, nie tylko przejęła kontrolę nad kluczowymi segmentami gospodarki, nie tylko przejęła pod kontrolę niezależną prokuraturę i niezawisłe sądownictwo, ale również rozbudowała wpływy w mediach, przemyśle rozrywkowym i środowiskach opiniotwórczych, zawsze skorych do kolaboracji, zwłaszcza „bez swojej wiedzy i zgody”. Jednak ciamajdan z grudnia 2016 roku obnażył partactwo tubylczej bezpieki, która w dodatku wysunęła na czoło takie osobistości, jak pan Mateusz Kijowski, którym pogardziłby nawet Heinrich Himmler, toteż po gospodarskiej wizycie Naszej Złotej Pani w Warszawie w lutym 2017 roku, inicjatywę przejęła BND, powierzając dukaczewszczyźnie poślednie wykonawstwo i przenosząc akcent z obrony demokracji na obronę praworządności. Jest w tym pewna kalkulacja, pozwalająca Niemcom zachować pozory legalności nawet w przypadki interwencji wojskowej w Polsce. W traktacie lizbońskim jest „klauzula solidarności” pozwalająca na zastosowanie „bratniej pomocy” w przypadku zagrożenia demokracji – oczywiście na prośbę zainteresowanego państwa. Jednak w sytuacji, gdy zagrożenie dla demokracji i praworządności płynie od rządu, ktoś musi go wyręczyć. Pan Kijowski, zwłaszcza po swoim sfajdaniu, absolutnie nie nadaje się na pokazywanie go Europie w charakterze jasnego idola, a poza tym, z punktu widzenia prawnego, jest zwykłym obywatelem. Natomiast pani Małogrzata Gersdorf, u której uderzenia gersdorfin do głowy powodują halucynacje, że jest Pierwszym Prezesem Sądu Najwyższego, świetnie nadaje się do złożenia prośby o „bratnią pomoc”, jako najwyższy przedstawiciel jednej z trzech władz państwowych. Dlatego wszyscy folksdojcze, których, jak się okazało, jest w naszym nieszczęśliwym kraju całkiem sporo, onanizują się konstytucjami, a sprawiający wrażenie niezrównoważonego emocjonalnie, a być może nawet umysłowo, pan Paweł Kasprzak, próbował nawet wziąć szturmem gmach Krajowej Rady Sądownictwa, żeby w ten sposób... no właśnie – co? Co konkretnie zrobiłby ten osobnik, gdyby przy pomocy swojej szajki udało mu się opanować ten gmach? Kreowałby się Sędzią Sądu Ostatecznego i jako taki zatwierdziłby panią Małgorzatę na stolcu? Gdyby spróbował czegoś takiego, to byłby to powód, by zajęli się nim infirmerzy, więc prawdopodobnie dukaczewszczyzna kazała mu tylko urządzić zadymę. Okoliczność, że ABW nie potrafiła tej awanturze dyskretnie zapobiec, pokazuje, że należałoby to towarzystwo rozpędzić – bo lepiej gdy rząd wie, że nie ma pod swoimi rozkazami żadnych tajniaków, którzy potrafiliby czegoś upilnować, niż gdy myśli, że państwa ktoś pilnuje, podczas gdy niczego nie pilnuje nikt. Ta cała ABW może tylko urządzać takie psoty, jak „operacja Menora”, więc uważam, że każda złotówka wydana na tę „służbę” jest złotówką zmarnowaną.

        Ale państwo poważne gra jednocześnie na kilku fortepianach. Jak pamiętamy, w ubiegłym roku pan prezydent Duda ogłosił decyzję o zawetowaniu ustaw „sądowniczych” po 45-minutowej rozmowie telefonicznej z Naszą Złotą Panią. Co mu Nasza Złota powiedziała, czym go nastraszyła i co mu obiecała – tego oczywiście nie wiem, ale zwłaszcza teraz, gdy dukaczewszczyzna tworzy grono politycznych przyjaciół pana prezydenta, widać, że i on „powinność swej służby rozumie”. Indiańskie przysłowie mówi, że jeśli nie możesz ich pokonać – przyłącz się do nich. Toteż niezależnie od postępującego anarchizowania państwa polskiego, Niemcy próbują działać dwutorowo. Właśnie złożyły wniosek, by we wrześniowej konferencji państw Trójmorza wzięły udział i one, w charakterze „państwa partnerskiego”. Jako pierwsze państwo uczestniczące w konferencji – i w dniu kiedy piszę ten felieton - również jedyne – wniosek poparła Polska. Ale nie rząd, tylko pan prezydent Andrzej Duda, co dowodzi co najmniej dwóch rzeczy – po pierwsze – że Niemcy traktują sprawę Trójmorza bardzo poważnie, a po drugie – że w anarchizowaniu Polski swoje zadania wykonuje również pan prezydent .


© Stanisław Michalkiewicz
31 sierpnia - 1 września 2018
www.MagnaPolonia.org / www.Goniec.net / dwutugodnik „Najwyższy Czas!”
☞ WSPOMÓŻ AUTORA





Ilustracja © brak informacji / Archiwum ITP

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2