Nie budził mojej sympatii ani zaufania. Nie pasowała do niego sutanna, jak świecki człowiek emablował różne podstarzałe literatki i poetki przeświadczone o swoim wyjątkowym talencie i równie niezwykłych kobiecych walorach. Przez chrześcijańskie miłosierdzie nie podaję ich nazwisk- nikt zresztą już nie pamięta ani tych nazwisk ani tych dzieł honorowanych państwowymi nagrodami. Zupełnie nie rozumiałam wówczas zachowania księdza Niewęgłowskiego, teraz już wiem, że robił to służbowo. Niewiele to usprawiedliwia ale przynajmniej wyjaśnia. Zupełnie nie rozumiałam również zachwytów tak zwanej inteligencji nad Wałęsą. Pewni moi znajomi, ze środowiska naukowego mieli w mieszkaniu specyficzny ołtarzyk. Po jednej stronie obrazka Matki Boskiej umieścili zdjęcie Jana Pawła II a po drugiej Wałęsy. Dla mnie Wałęsa był w najlepszym przypadku prymitywnym cwaniakiem. Na pewno nie był opatrznościowym mężem stanu za jakiego go chciano widzieć. Nie mogłam jednak nic na ten temat wspominać, bo znajomi rzucali mi się dosłownie do gardła. Podobnie reagowali na proste pytanie w jaki sposób Michnik siedząc w więzieniu mógł pisać i wydawać na zachodzie książki, podczas gdy przeciętny więzień nie mógł wysłać do rodziny nawet krótkiego grypsu. Tłumaczono, że Michnik ma taki autorytet społeczny, że nawet klawisze więzienni obsługują go na klęczkach i to oni przemycają z więzienia jego teksty. Pewien znajomy, uczciwy lecz naiwny człowiek postawił mi nawet diagnozę. Twierdził, że jestem jak Kaj z baśni Andersena „Królowa śniegu”, któremu do oka wpadł kawałek diabelskiego zaczarowanego zwierciadła i odtąd widzę robaki i zgniliznę tam gdzie inni widzą piękne róże.
Było dla mnie oczywiste, że w ludziach tkwiła wówczas tak wielka potrzeba wzorców osobowych i autorytetów, że byli gotowi budować pomniki z guana i wbrew oczywistości upierali się przy swoim zdaniu nawet wtedy gdy spod cokołów zaczynała wypływać właściwa dla tych pomników substancja.
Niezwykle pouczającym przykładem są opisane w pracy Hanny Karp dzieje redakcji „Przeglądu Katolickiego”. Jak pisze autorka tygodnik od samego początku obsadzony został gęsta siecią tajnych współpracowników. Tylko kilka z przedstawionych przez Karp pseudonimów udało się rozszyfrować. TW Poeta to kryptonim Ks. Jana Twardowskiego zarejestrowanego jako tajny współpracownik wydziału IV MSW pod numerem ewidencyjnym 54617. Spotkania z księdzem odbywały się raz w miesiącu, zrezygnowano nawet z jego formalnego zobowiązania do współpracy. TW nie był wynagradzany ani nie otrzymywał prezentów okolicznościowych. Dlaczego współpracował, dlaczego donosił pozostanie jego tajemnicą. A przecież pisał takie ładne wierszydełka. Napis: „Spieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą” widnieje na niezliczonej ilości nagrobków w całej Polsce. Pojawia się podobno nawet i w Anglii jako: „Let us love people now they leave us so fast”. Jak widać ksiądz Twardowski zyskał w tym życiu prawdziwą nieśmiertelność. Może więc opłaciło mu się donosić?
TW recenzent to kryptonim księdza Wiesława Niewęgłowskiego. Zachowało się jego zobowiązanie do współpracy z 1965 roku z własnoręcznym podpisem. W przypadku księdza Niewęgłowskiego sytuacja była od początku jasna. Zależało mu na wyjazdach zagranicznych, chętnie udzielał informacji na temat sytuacji w Seminarium Duchownym w Siedlcach już w roku 1960. Decydującą rozmowę przeprowadzono z duchownym 26 lutego 1974 roku przy okazji wręczania mu wkładki paszportowej. W okresie opracowywania jego charakterystyki odbyto z nim osiem rozmów w trakcie których przekazał informacje o spotkaniu duszpasterzy akademickich w Siedlcach, o odprawie katechetycznej w seminarium, podał charakterystykę księży z diecezji warszawskiej. Otrzymał paszport do Anglii. Zaangażował się następnie w prace duszpasterstw akademickiego. Był określany przez prowadzących jako jednostka perspektywiczna. Został wyrejestrowany na przełomie 1981 i 1982 roku. Oczywiście zaprzeczał, że współpracował z SB, a Kościelna Komisja Historyczna wbrew dokumentom poparła to stanowisko.
TW „Marcinek” to ks. Dajczer charyzmatyczny założyciel Ruchu Rodzin Nazaretańskich. TW Marcinek był współpracownikiem SB czyli aktywnym donosicielem przez cały okres obiektowej sprawy „Koteria” . Był informatorem również w sprawach oznaczonych kryptonimami „Dogmatyk” oraz „Akademia”. Prawdziwy niesmak budzi fakt, że w rejestrze wynagrodzeń księdza znalazły się francuskie czekoladki, calvados, brandy i żubrówka. Donosić na swoich kolegów, donosić na księży i brać za to żubrówkę. Miał rację Herbert pisząc:
To wcale nie wymagało wielkiego charakteru nasza odmowa niezgoda i upór mieliśmy odrobinę koniecznej odwagi lecz w gruncie rzeczy była to sprawa smakuMiałam zatem rację trzymając się z daleka od tych wszystkich Rodzin Nazaretańskich i Duszpasterstw Akademickich posiadających charyzmatycznych przywódców na dwóch etatach i skutecznie służących kanalizowaniu społecznej energii i inwigilowaniu społeczeństwa. Moja niechęć do nich była wszak tylko kwestią smaku.
Tak smaku
© Izabela Brodacka Falzmann
18 sierpnia 2018
źródło publikacji: blog autorski / www.naszeblogi.pl
oraz www.WarszawskaGazeta.pl
18 sierpnia 2018
źródło publikacji: blog autorski / www.naszeblogi.pl
oraz www.WarszawskaGazeta.pl
Ilustracja © brak informacji / Telewizja Trwam
Helwecja jest KONFEDERACJĄ (trochę podobnie jak Stany Zjednoczone) i chyba jednym z ostatnich rzeczywiście demokratycznych krajów, a więc DEMOKRACJA nadal oznacza w Szwajcarii „rządzenie przedstawicieli większości i zgodnie z opinią większości oraz w interesie tejże większości”, podczas gdy w prawie wszystkich krajach europejskich „demokracja” to jakieś opacznie pojęte twory dyktatorskie, różniące się w drobiazgach ale ze wspólnym mianownikiem wziętym z typowych dyktatur: wymuszania praw i życzeń różnych mniejszości na pozostałej większości (i to pod pozorami „demokracji”!).
OdpowiedzUsuńNie chcę tutaj opisywać, bo zajęłoby to wiele czasu, ale w skrócie: siłą demokracji w Szwajcarii jest właśnie jej ustrój federacyjny, a więc fakt, że każdy kanton (województwo) jest praktycznie samodzielnym państwem, rządzącym się sobą prawie we wszystkim - oprócz wojska i kilku innych rzeczy będących w gestii rządu federalnego (wybieranego jednak także przez większość, a nie przez Tsuków czy Kaczyńskich wpisujących swoich ludzi na „listy wyborcze” i tym podobne oszustwa wyborcze). Najlepszym przykładem tego jest fakt, że taki kanton Appenzell Innerrhoden mógł aż do 1990 roku odrzucać w kolejnych referendach przyznanie kobietom prawa do głosowania na swym terytorium. Wyobrażacie sobie, aby było to możliwe gdziekolwiek indziej na świecie? Chyba nie, bo nigdzie indziej na świecie nie ma już demokracji, czyli rządów większości, a skoro większość obywateli tego kantonu głosowała przeciw przyznaniu kobietom praw wyborczych, to tak się stało - i nikt, żaden ruch feminazistek, żaden rząd federalny, po prostu NIKT nie miał żadnych praw aby to zmienić bo taka była wola większości i basta. Natomiast kobiety którym to się nie podobało i tak z reguły głosowały (w wyborach dotyczących Federacji, jednak nie tych, które dotyczyły samego kantonu AI) i robiły to choćby w sąsiednich kantonach. Wiele osób twierdziło, że taka sytuacja to głupota - ale to tylko głupcy nie rozumieli, że było to właśnie uszanowaniem woli większości obywateli tego kantonu, czyli najprawdziwszą demokracją. A komu nie podobały się decyzje większości - mógł się przecież przenieść gdzie indziej, nikt ich nie zmuszał do mieszkania w kantonie, z którego opinią większości jego obywateli ktoś się nie zgadza, prawda?
Bo zasada postępowania zgodnie z wolą większości to właśnie demokracja, a każde postępowanie wbrew woli większości to dyktatura. Proste jak drut, tylko trzeba chcieć to zrozumieć zamiast poddawać się propagandzie pseudodemokratów.
Tak. Szwajcaria to kraj chyba najbliższy demokracji prawie idealnej i ostatni prawdziwie demokratyczny na świecie.
Usuń