Dukaczewszczyzna (KOD, to Konfidenci Od Dukaczewskiego), widząc, że rząd boi się ruszyć płomiennych szermierzy demokracji i praworządności harcuje po naszym nieszczęśliwym kraju na podobieństwo myszy, co to harcują, gdy kota nie czują i ubierają w koszulki z napisem „konstytucja” wszystkie pomniki, jak leci. Ostatnio w taką koszulkę ubrali nawet pomniczek Jana Himilsbacha, więc wydawałoby się, że rozdokazywali się na całego.
Ale jeśli nawet rząd boi się pociągnąć po nich smykiem, to przecież z tyłu czai się kocur, którego obecność dukaczewszczyzna szóstym zmysłem wyczuwa i rewiry przez niego obserwowane starannie szerokim łukiem omija. Mam oczywiście na myśli pomnik Bohaterów Getta na warszawskim Muranowie. Jak wiadomo, skomponowany on jest z całego kłębowiska postaci, które przecież można by w koszulki z napisem „konstytucja” poubierać. Można by? A jakże! Już słyszę uszami duszy klangor, jaki podniosłaby żydowska gazeta dla Polaków pod redakcja Adama Michnika, że oto pod pozorem obrony demokracji i praworządności faszyzm podnosi głowę, w której bez trudu można rozpoznać rysy antysemickiej hydry. Na takie dictum cały Izrael znowu krzyknąłby „gewałt!”, a jak Izrael krzyknąłby „gewałt!”, to „gewałt!” krzyknęłaby cała żydowska diaspora. A jak cała żydowska diaspora krzyknęłaby „gewałt!”, to i Departament Stanu też krzyknąłby „gewałt!” i znowu ostrzegł Polskę, że jak tak dalej pójdzie, to zagrozi to polskim interesom strategicznym. W smole i pierzu zostałaby tym razem wytarzana niekoniecznie Polska, tylko dukaczewszczyzna, a Izrael z pewnością przypomniałby panu generałowi, skąd wyrastają mu nogi. Toteż oczyma duszy widzę, jak pan generał Dukaczewski sztorcuje swoich konfidentów takimi oto skrzydlatymi słowy: „Dzieci moje, wstrzymajcie wy się z tym rozbojem. Dziś proszę panie i panów – nie chodzić mi na Muranów!”
Ale mniejsza już o pana generała i jego konfidentów, bo ważniejszy jest przecież polski interes strategiczny. Polski interes strategiczny w stosunkach ze Stanami Zjednoczonymi polega na przeświadczeniu, że w razie czego Stany Zjednoczone będą broniły Polski do ostatniej kropli krwi. Wprawdzie jeszcze dokładnie nie wiadomo – czyjej krwi - no ale nie bądźmy nadmiernie wścibscy. Jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma – i dlatego pan minister Czaputowicz „poparł integralność terytorialną Gruzji”, co oznacza, że polskie zaangażowanie w charakterze amerykańskiego dywersanta na Europę Wschodnią wchodzi w nową fazę. Kto wie, czy nasz nieszczęśliwy kraj będzie musiał pchać pieniądze nie tylko w Ukrainę, ale i w Gruzję – zwłaszcza gdyby Naszemu Najważniejszemu Sojusznikowi spodobało się zainstalować tam w charakterze Umiłowanego Przywódcy chwilowo bezrobotnego Michała Saakaszwili. Tymczasem do naszego nieszczęśliwego kraju wybiera się właśnie „rewizor iz Pietierburga”, czyli niemiecki minister spraw zagranicznych. Czy tylko po to, by natrzeć uszu panu ministrowi Czaputowiczowi za nadmierną gorliwość i nadskakiwanie Naszemu Najważniejszemu Sojusznikowi, czy też i po to, by zorientować się w przygotowaniach do politycznego przesilenia – bo przecież widoczna gołym okiem już teraz eskalacja politycznej wojny, musi do takiego przesilenia doprowadzić. Tedy stare kiejkuty przedstawią mu swoje sprawozdania i plany operacyjne, a niezawiśli sędziowie, zwłaszcza z Sądu Najwyższego – swoje. Na tej podstawie pan minister zreferuje Naszej Złotej Pani co i jak, a ona podejmie decyzję, co robić – czy zastosować łagodniejszą wersję przesilenia, czy też – jak to chlapnął na Akademii Sztuk Przepięknych u „Jurka Owsiaka” pan generał Mirosław Różański – urządzić w Polsce „wołynkę”, żeby było „jak na Ukrainie”. W jakim kierunku sytuacja będzie się rozwijać – tego dowiemy się już we wrześniu, a wszystko, a w każdym razie – wiele będzie zależeć od tego, czy Nasz Najważniejszy Sojusznik odstąpi od myśli o kolejnym „resecie” w stosunkach z Rosją, czy nie odstąpi.
Czasy idą niepewne a w takich razach trzeba jakoś przygotować się na rozmaite niespodziewanki, żeby w razie czego można było powiedzieć – my też byliśmy po właściwej stronie. Tak w każdym razie oceniam deklarację JE abpa Wojciecha Polaka, że angażowanie się po stronie jednej partii „szkodzi” Kościołowi. To jasne – bo skoro już się angażować, to po stronie obydwu partii, a wtedy - zgodnie z przysłowiem, że „pokorne cielę dwie matki ssie” - z każdej sytuacji można wyjść obronnie. Najwyraźniej nie może tego zrozumieć „judeochrześcijański” portal „Fronda”, w którym czytamy, że „Episkopat Polski postanowił być żabą u kowala”, czyli, że żaba podstawia nogę tam, gdzie kują konie. Chodzi oczywiście o ordynację wyborczą do Parlamentu Europejskiego, która preferuje obydwu antagonistów: PiS i Platformę Obywatelską. W takim konflikcie interesów ekipa „Frondy” nie miała ani chwili wątpliwości, którego Pana słuchać; czy tego z Nieba, czy tego z Nowogrodzkiej. Wybór jest oczywisty w sytuacji, gdy Pan z Nieba oferuje tylko „zbawienie” i to w dodatku – dopiero po śmierci, podczas gdy Pan z Nowogrodzkiej już teraz pozwala umoczyć pysk w melasie, chociaż oczywiście do polityki nie idzie się dla pieniędzy. Ale jeśli nawet na pierwszy rzut oka wybór „Frondy” wydaje się oczywisty, to na drugi rzut oka już niekoniecznie. Episkopat bowiem może już wiedzieć coś, czego pan Tadeusz Grzesik, który przecież nie musi być dopuszczany do konfidencji, jeszcze nie wie i po staremu basuje „jednej partii”, dla niepoznaki demaskując codziennie jakiegoś nowego szatana, bo reputację „judeochrześcijańską” też trzeba podtrzymywać – przynajmniej do nadejścia żydowskiej okupacji.
Wolne miasta: silne, zwarte, gotowe
Pan premier Mateusz Morawiecki ogłosił, że wybory samorządowe odbędą się 21 października. Decyzja ta wywołała zrozumiałe poruszenie zarówno w kręgach politycznych, jak i kręgach z kręgami politycznymi zaprzyjaźnionych. Wybory samorządowe są w istocie konkursem na obsadzenie co najmniej 50 tysięcy synekur, a każda z nich – nie licząc oczywiście dochodów ubocznych – gwarantuje takiemu jednemu z drugim szczęściarzowi, roczny dochód w wysokości co najmniej 30 tysięcy złotych i to przez całe cztery lata, a jak dobrze pójdzie – to i przez osiem – bo z inicjatywy PiS kadencja samorządowców została ograniczona do dwóch razy, podczas gdy przedtem – aż do śmierci. Dlatego na przykład prezydent Gdańska, pan Paweł Adamowicz, proklamował oderwanie Gdańska od Rzeczypospolitej, jako „wolnego miasta”. To znaczy formalnie nie oderwał, ale faktycznie – jak najbardziej - sprzeciwiając się udziałowi Wojska Polskiego w rocznicowych uroczystościach na Westerplatte 1 września. Pretekst był wręcz niewiarygodny – że mianowicie w ubiegłym roku wojsko nie pozwoliło wypowiedzieć się jakiemuś harcerzowi. No to teraz będą przemawiali harcerze – jeszcze nie z Hitlerjugend, co to, to nie - no ale to początki, więc wszystko dopiero przed nami. Pan minister Błaszczak „ma nadzieję”, że pan prezydent Adamowicz zmieni swoją decyzję, ale wiadomo, że nadzieja, to matka głupich. Mniejsza zresztą o to, jakie potomstwo ma nadzieja, bo ważniejsze jest co innego – to mianowicie, że rząd sprawia wrażenie bezsilnego wobec jawnego buntu gdańskiego królewięcia. Gdyby nasze państwo było normalne, to rząd natychmiast wprowadziłby w Gdańsku zarząd komisaryczny, a pan prezydent Adamowicz powędrowałby do lochu, gdzie jęczałby i szlochał, zwłaszcza gdyby puszczano mu tam przez 24 godziny na dobę kompozycje „Nergala”, czyli pana Adama Darskiego, uchodzącego za pełnomocnika Belzebuba na Polskę, a w każdym razie – na województwo pomorskie. Jak wiadomo jest to tortura gorsza od śmierci, więc jestem pewien, że w takiej sytuacji również pan prezydent Adamowicz wolałby szafot. Ale gdzie tam marzyć o tym, skoro papież Franciszek właśnie wpisał do Katechizmu Kościoła katolickiego, że kara śmierci jest „niedopuszczalna”, opatrując ten zapis tandetnym uzasadnieniem publicystycznym, że mianowicie współczesne systemy penitencjarne... - i tak dalej? Podobną ocenę „współczesnych systemów penitencjarnych” wyraził kiedyś Jan Paweł II, ale tak daleko, jak Franciszek nie poszedł i kary śmierci za „niedopuszczalną” nie uznał. Z tego powodu na decyzję papieża obruszyli się teologowie, bo jużci – skoro Kościół przez ostatnie 2 tysiące lat trwał w sprośnych błędach Niebu obrzydłych, to skąd możemy mieć pewność, że akurat teraz już nie tkwi? Toteż i pan minister Błaszczak ośmiela się jedynie „mieć nadzieję”, z czego widać, iż zdaje sobie sprawę z tego, że pana prezydenta Adamowicza ochrania potężna ręka. Przypomnę, że kiedy pan premier Donald Tusk naraził się starym kiejkutom pochopnym aresztowaniem Piotra Vogla – że to niby siedząc w „areszcie wydobywczym” wyśpiewa, kto komu za co i za ile, to nie tylko dostał szlaban na kandydowania na prezydenta, a afera hazardowa mogła pociągnąć go na dno. I dopiero kiedy Nasza Złota Pani załatwiła mu Nagrodę im. Karola Wielkiego, wszelkie ataki na premiera Tuska z tej strony ustały, jakby ręką odjął, bo w ten sposób Nasza Złota Pani dała do zrozumienia, że kto odtąd podniesie rękę na Donalda Tuska, to będzie miał z nią do czynienia. Nawiasem mówiąc, to może być jedna z przyczyn politycznej wojny w naszym nieszczęśliwym kraju, bo prezes Kaczyński pragnie wytarzać Donalda Tuska w smole i pierzu, a w tej sytuacji Niemcy mobilizują przeciwko niemu nie tylko starych kiejkutów, ale i rzesze folksdojczów. Znakomitą tego ilustracją było wystąpienie pani Małgorzaty Gersdorf, by Komisja Europejska przyspieszyła operację przeciwko Polsce, podobnie jak wystąpienie pana generała Mirosława Różyckiego na Akademii Sztuk Przepięknych u „Jurka Owsiaka”. Pan generał ostrzegł, że jak tak dalej pójdzie, to w Polsce „może być tak, jak na Ukrainie”. Najwyraźniej pan generał jakimiś kanałami mógł zapoznać się z „planem B”, gdyby „plan A” dlaczegoś nie wypalił, albo gdyby BND od niego odstąpiła. Ten „plan B”, to po prostu „wołynka”, dzięki której, na podstawie ustawy nr 1066, Niemcy i inni sojusznicy mogliby zrobić w Polsce porządek i to raz na zawsze. Rząd oczywiście nie przyjmuje takich rzeczy do wiadomości, a ten optymizm udziela się rządowym klakierom – że „my, Polacy” w razie czego nie oddamy „ani guzika” – jak w 1939 roku. Coś jednak przeczuwa, bo za pośrednictwem Unii Europejskiej deportował na Ukrainę panią Ludmiłę Kozłowską z fundacji „Otwarty Dialog” w ramach której jej małżonek pan Bartosz Kramek nawet z ostentacją nawoływał do „wyłączenia rządu”. A jak najłatwiej „wyłączyć” rząd? Stefan Bandera w ramach „wołynki” wymordowałby wszystkich ministrów znienawidzonego polskiego rządu z premierem na czele – i po krzyku. Co zrobi w razie czego pan Bartosz Kramek – tego jeszcze nie wiemy, bo – po pierwsze – nie ma takiej bramy, której nie przeszedłby osioł obładowany złotem, o czym wie i pan Paweł Kowal, co to „interesuje się Ukrainą” i moja faworyta Joanna Senyszyn, nie mówiąc już o ascetycznym panu Marcinie Święcickim, co to z niejednego komina wygartywał, a po drugie – rząd też ma swojego zająca, którego się boi. Wprawdzie miejsce męża jest przy żonie, ale na deportację pana Kramka najwyraźniej nie zgadza się Nasz Sojusznik, ten sam, który pani Teresie Piotrowskiej, jednej z „psiapsiółek” naszej klempy na stanowisku ministra spraw wewnętrznych, kazał w 2014 roku dać panu Kramkowi koncesję na handel bronią. Na tym tle lepiej rozumiemy przyczyny, dla których co najmniej od 2014 roku z Ukrainy do Polski odbywa się duży przemyt broni. Toteż panu Kramkowi i teraz, przy „dobrej zmianie”, rura wcale nie mięknie, bo już on tam wie, czyja potężna ręka wprawia go w ruch.
Jakby tego było mało, również pan prezydent Duda znowu się bisurmani. Właśnie zawetował ordynację wyborczą do Parlamentu Europejskiego, a niezależnie od tego wyraził swoje niezadowolenie również z powodu „prac” nad zmianą ordynacji wyborczych do Sejmu i Senatu. Tedy na mieście ukazały się bilboardy głoszące, że PiS „wziął miliony”, a nie ma „tanich mieszkań”, albo, że ludzi „nie stać na leki” - i tak dalej. Ale PO też „wzięła miliony” budżetowej subwencji i też wszystkie przepuściła przez przewód pokarmowy. Nie wzięła „Nowoczesna”, bo ekonomista światowej sławy, pan Rysio, nie potrafił sporządzić stosownych wyliczeń, za co pulchna pani Lubnauer wygryzła go w partii i teraz musi się prezentować w towarzystwie pani Joanny Schmidt i mojej faworyty Joanny Scheuring-Wielgus, niczym jakiś trójbuńczuczny basza. Mimo to ma lepszą pozycję startową w życiu politycznym, bo o ile panie Katarzyna Lubnauer i Kamila Gasiuk-Pihowicz rozmnażać się wspólnie nie mogą, to pan Rysio – jak najbardziej.
I o to chodzi, żeby panował optymizm, bo jak będzie panował optymizm, to zaraz zrobi się jeszcze dobrzej. Dlatego z satysfakcją odnotowuję uroczystości z okazji Święta Wojska Polskiego, których kulminacyjnym punktem była defilada z udziałem naszej niezwyciężonej armii, kto wie, czy nie in corpore, oraz malowniczymi grupami rekonstrukcyjnymi, które – jak tak dalej pójdzie – mogą stanowić nawet główną siłę uderzeniową. Jeśli taki na przykład prezydent Putin zobaczyłby husarię w pełnym natarciu, to na pewno by się przeląkł – a przecież o to właśnie wszystkim chodzi!
Kłębią się donosy
Pan premier Morawiecki ogłosił termin wyborów do samorządu terytorialnego na 21 października i od razu w pustych głowach zaczęły buzować gersdorfiny. Te gersdorfiny powinny być starannie przebadane przez naukowców, przede wszystkim – uczonych doktorów nauk medycznych, ale również przez psychologów, politologów, prawników, a nawet teologów. Wszystko bowiem wskazuje na to, że gersdorfiny powodują uderzenia do głowy, nie tyle może takie, jakich doświadczają kobiety w tak zwanym „niebezpiecznym wieku”, ale takie, które objawiają się w postaci pychy, będącej, jak wiadomo, na pierwszym miejscu listy grzechów głównych. W tej sytuacji do badań powinni zostać dopuszczeni również teologowie, żeby np. wyeliminować podejrzenia, czy pani Małgorzata Gersdorf nie została aby opętana przez Belzebuba, którego na terenie Polski podobno reprezentuje pan Adam Darski, używający pretensjonalnego pseudonimu „Nergal” – jak podobno nazywał się jakiś lokalny diabeł w Mezopotamii. Panu Darskiemu najwyraźniej nie wystarczają już lokalne diabły, jak dajmy na to, Rokita, czy Boruta, ewentualnie „Diabeł Łańcucki”, tylko snobuje się na diabłów cudzoziemskich. Warto dodać, że wyraz „snob” pochodzi od połączenia dwóch łacińskich słów: sine nobilitate, co się wykłada, że „bez szlachetności”. Tedy niektórzy arywiści tylko się snobują, podczas gdy innym gersdorfiny tak mocno uderzają do pustych głów, że popadają w pychę. Od razu widać, że nie tylko doktorowie nauk medycznych mieliby przy badaniu gersdorfin mnóstwo roboty, ale kto wie, czy nie należałoby zaangażować do tych prac również socjologów, którzy by wyjaśnili takie fenomeny, jak np. osoba pana prof. Wojciecha Sadurskiego, który niedawno ofuknął Jarosława Kaczyńskiego za to, że „nieoświeconemu plebsowi dał poczucie dostępu do władzy”. Gdyby Jarosława Kaczyńskiego skrytykował w ten sposób jakiś arystokrata, to byłoby to uzasadnione przynajmniej na pierwszy rzut oka. Tymczasem pan prof. Sadurski, syn działacza ludowego, sam wywodzi się z „nieoświeconego plebsu” i w młodości prawdopodobnie „srać chodził za chałupę”, więc takie słowa w jego ustach sprawiać mogą nawet wrażenie samokrytyki. Ale mniejsza już o tak zwane „korzenie” pana prof. Sadurskiego i o pretensje, jakie można by przeciwko niemu podnieść, że niewiele zrobił, by ten „plebs” oświecić, mimo że sam ukończył rozmaite szkoły gotowania na gazie i zażywa reputacji tęgiej głowy. Niestety niezasłużenie, bo krytykując Jarosława Kaczyńskiego w taki sposób, w gruncie rzeczy komplementuje go jako demokratę. Dyć, mój Panie Wojciechu, demokracja właśnie polega na tym, że każdy, a więc i „nieoświecony plebs” ma „udział w rządzeniu”. Może w wyższej szkole gotowania na gazie tego nie uczyli, albo Pan nie uważał na lekcjach, ale sam Pan zauważył, że Jarosław Kaczyński właśnie realizuje ideał demokracji. Można by oczywiście zapytać, dlaczego dopiero on i co robiły wcześniej watahy demokratów w rodzaju, dajmy na to, pana Frasyniuka, co to poczucie wyższości nad „nieoświeconym plebsem” musiał odziedziczyć po królu, swoim ojcu – ale nie o to w tej chwili chodzi, bo znacznie ciekawsze są następstwa zrealizowania tego ideału demokracji. Chciałbym wskazać przynajmniej na dwa. Po pierwsze, jeśli „każdy” ma „udział w rządzeniu”, to przecież nie znaczy, że rządzi sobą, tylko – że rządzi innymi. Ale ponieważ ci wszyscy „inni” też mają „udział w rządzeniu”, to znaczy, że wszyscy próbują rządzić wszystkimi. To oczywiście jest gra o sumie zerowej i tak naprawdę, za kulisami demokratycznej fasady ukrywają się szatani w postaci starych kiejkutów i finansowych grandziarzy – ale na skutek powszechnego parcia na „rządzenie” innymi, zakres wolności gwałtownie się kurczy. Oto dlaczego, w odróżnieniu od pana prof. Sadurskiego, który najwyraźniej tych prostych rzeczy nie rozumie, nie jestem ultrasem demokracji. Drugą sprawą jest jakość rządów demokratycznych. Ponieważ nawet pobieżna obserwacja każdego społeczeństwa pokazuje, ze głupich jest więcej, niż mądrych, więc w sytuacji, gdy decyduje większość, głupota musi triumfować, no i triumfuje. Być może nie powinno tak być, ale w takim razie pan prof. Sadurski powinien znaleźć w sobie odrobinę odwagi cywilnej i krzyknąć: „do dupy z demokracją!” – ale pewnie wtedy obcięliby mu alimenty i musiałby wydłubywać kit z okien. Jak powiadał pewien baca: „takiście, Panie, ucony, taki ucony, jaze głupi!”
Wróćmy jednak a nos moutons, czyli do kandydatów na Umiłowanych Przywódców. Te wybory, to w istocie konkurs na obsadzenie co najmniej 50 tysięcy synekur, na których przez całe 4 lata można doić Rzeczpospolitą na sumę co najmniej 36 tysięcy złotych rocznie, a na wyższych grządkach – na znacznie większe kwoty. Toteż nic dziwnego, że jeden przez drugiego garną się do tych synekur zwłaszcza ci, co niczego nie umieją. Weźmy na przykład takiego pana Rafała Trzaskowskiego. Już od kilku miesięcy próbuje zaprezentować się w charakterze tęgiej głowy, ale widać, że cienki z niego Bolek, zwłaszcza, gdy się odezwie. Jeśli Platforma Obywatelska właśnie w nim upodobała sobie, żeby został prezydentem Warszawy, to cóż tu mówić o pozostałych, których partia przezornie nie wysuwa na fasadę? Muszą być jeszcze głupsi od niego, a on, nawiasem mówiąc, podobno cieszy się wysokim poparciem w sondażach. To wysokie poparcie kandydatury pana Rafała Trzaskowskiego na prezydenta Warszawy jest jeszcze jedną ilustracją, że w każdym społeczeństwie durniów jest najwięcej, więc nie można wykluczyć, że pan Trzaskowski prezydentem Warszawy zostanie.
„Wariat na swobodzie największą klęską jest w przyrodzie” – pisał Czesław Miłosz – a cóż dopiero taki wariat, który ma władzę? To rzeczywiście katastrofa, rodzaj klęski publicznej. Ex nihilo nihil fit – mawiali starożytni Rzymianie, co Władysław Gomułka wyraził po swojemu, że mianowicie „z próżnego i Salamon nie naleje”. Toteż pan Rafał Trzaskowski, jak tylko usłyszał, że jakieś panienki 15 sierpnia własnymi pupkami usiłowały zrobić „no pasaran” złowrogiemu „faszyzmowi” zaraz złożył do Prokuratora Generalnego wniosek o zdelegalizowanie ONR, bo „Warszawa musi być wolna od faszyzmu”. Ja rozumiem, że pan Trzaskowski musi teraz podlizywać się wszystkim, również panienkom, co to własnymi pupkami – i tak dalej, ale nawet i w takich sytuacjach nie powinien tak dekonspirować swojego nieuctwa. On oczywiście nie wie, czego nie wie i uważam, że wielką krzywdę zrobili temu chłopcu ci, co wystrugali go z banana na wiceministra spraw zagranicznych, podobnie, jak ci sami wyrządzili krzywdę Księciu Małżonkowi, czyli Radosławowi Sikorskiemu, wystrugując go na ministra. Najwyraźniej pan Trzaskowski nie tylko nie wie, że Józef Piłsudski nie był „generałem”, ale nie wie nawet, co to jest „faszyzm” i na czym polega. Najwyraźniej myśli, że „faszyzm” polega na tym, że ktoś nie lubi komunistów, czy Żydów. Tymczasem nic podobnego – więc w czynie społecznym i w ramach uczynków miłosiernych co do duszy („nieumiejętnych nauczać”) informuję pana Trzaskowskiego, że istotą faszyzmu jest przekonanie, że państwu wszystko wolno. Wyraził to w krótkich, żołnierskich słowach twórca faszyzmu, Benito Mussolini: „wszystko w państwie, nic poza państwem, nic przeciwko państwu!” Wpisuje się w tę formułę jeden z punktów programu pana Rafała Trzaskowskiego, żeby zabronić wjazdu do centrum Warszawy samochodom nie mającym warszawskiej rejestracji. Najwyraźniej pan Rafał Trzaskowski nie wie, że jest faszystą. Biedne dziecko!
© Stanisław Michalkiewicz
16-19 sierpnia 2018
www.michalkiewicz.pl / www.magnapolonia.org
☞ WSPOMÓŻ AUTORA
16-19 sierpnia 2018
www.michalkiewicz.pl / www.magnapolonia.org
☞ WSPOMÓŻ AUTORA
Ilustracja © brak informacji / Agencja Gazeta
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz