Nie pozwól aby przepadły stare fotografie, filmy czy pamiętniki! Podziel się nimi ze wszystkimi Polakami i przekaż do zasobów Archiwum Narodowego IPN!
OSTRZEŻENIE: NASZA WITRYNA JEST NIEPOPRAWNA POLITYCZNIE I WYRAŻA BEZMIERNĄ POGARDĘ DLA ANTYPOLSKICH ŚCIERW ORAZ WSZELKIEJ MAŚCI LEWACKIEJ DZICZY I INNYCH DEWIANTÓW.
UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2

Świat wstrzymał oddech i CZE-KA. Dorzynki letnie i jesienne

        Na początku ubiegłego tygodnia świat wstrzymał oddech – ale bynajmniej nie z powodu szczytu, to znaczy - spotkania prezydenta Stanów Zjednoczonych Donalda Trumpa z prezydentem Federacji Rosyjskiej Włodzimierzem Putinem w Helsinkach - tylko z powodu decyzji pani Małgorzaty Gersdorf, która postanowiła przerwać urlop i jakby nigdy nic przyjść do pracy w Sądzie Najwyższym. Gdyby Adam Michnik był redaktorem „Gazety Wyborczej” za Stalina, to napisałby, że postanowiła „stanąć na posterunku, by przekuwać w czyn...” i tak dalej, ale pan red. Michnik, podobnie jak wielu innych szermierzy wolności, korzysta z przywileju późnego urodzenia i może pisać - no nie, nie tak jak chce, co to, to nie; jeszcze tego brakowało, żeby każdy pisał, jak chce! To znaczy – czasami dopuszcza się działań, które mogłyby być postrzegane jako samowolki, ale żadnymi samowolkami one nie są, wyrażając jedynie słynną „mądrość etapu”. Kiedy prezydent Kaczyński, wraz z innymi prezydentami, poleciał do Tbilisi, pan red. Michnik nie mógł się go nachwalić.
Pisał o nim: „mój prezydent”, ubolewał, że nie mógł mu towarzyszyć i tak dalej. „Lecz tymczasem na mieście inne były już treście”, to znaczy – kiedy Kondoliza oznajmiła, że USA nie będą już forsowały przyłączenia Ukrainy i Gruzji do NATO, a tylko pilnowały, by panowała tam „demokracja”, co w przełożeniu na język ludzki oznacza amerykańskich agentów u steru – w tejże samej „Gazecie Wyborczej” pod redakcją pana red. Michnika, ukazał się artykuł Głównego Cadyka III RP, czyli pana Aleksandra Smolara, który chwalebne peregrynacje prezydenta Kaczyńskiego nazwał „postjagiellońskimi mrzonkami”. Przypomniała mi się ta sprawa, bo na konferencji prasowej, jaką po rozmowach w cztery oczy zorganizowali uczestnicy helsińskiego szczytu, prezydent Trump oznajmił, że jeszcze przed czterema godzinami stosunki USA z Rosją były fatalne, ale od czterech godzin już tak nie jest. Co się stało przed tymi czterema godzinami? „Zachodzim w um z Podgornym Kolą” i lęgnie się nam straszliwe podejrzenie, że świat rządzony jest znacznie mniejszą mądrością, niż nam się wydaje. Można było się tego domyślić już choćby z amerykańskiego serialu „Haus of cards” z Kevinem Spacey’m, którego kariera załamała się z powodu słynnego „molestowania”, o którym, jedna przez drugą, przypominają sobie kolejne osoby. Warto zwrócić uwagę, że prezydent Trump jest w sytuacji podobnej, a nawet gorszej, bo nie tylko kolejne kobiety przypominają sobie, jak je molestował, ale tamtejsi, znaczy się – amerykańscy szermierze demokracji i praworządności prowadzą przeciwko niemu śledztwo pod zarzutem, że wygrał wybory prezydenckie dzięki ruskiej razwiedce. Ale serial, to tylko serial, w którym rzeczywistość może mieszać się z fikcją, podczas gdy prezydent Trump jest pod śledztwem naprawdę. Jak tam było, tak tam było, bo w końcu takie wybory tak czy owak ktoś wygrywa, ale niezależnie od tego, jak tam było, prezydent Trump, słysząc od samego zimnego ruskiego czekisty Putina, że w tych oskarżeniach nie ma ani słowa prawdy i że on gotów jest za to poręczyć, może wzbudzić w sobie do niego żywy odruch sympatii. Co tu ukrywać; z Putinem wydaje się łatwiej niż z Żydami. Przecież prezydent Trump w podskokach robi wszystko, co tylko premier Netanjahu zdąży pomyśleć i w charakterze „Alibijude” nawet ma zięcia z korzeniami – ale nic mu to nie pomaga i amerykańska żydokomuna z Jabłoneczką, czyli żoną Księcia-Małżonka na czele, tarmosi go za nogawki, jak jakiegoś antysemitnika. Jak bowiem wyjaśnił koledze Antoniemu Zambrowskiemu w 1968 roku jego towarzysz z więziennej celi - „nie ten Żyd, co Żyd, tylko ten, kogo partia wskaże!” Toteż gdyby taki, dajmy na to, pan mecenas Roman Giertych nawet zdecydował się na drobną operację chirurgiczną, nic mu to nie pomoże, zanim jakiś cadyk nie przeprowadzi na nim obrzędu oczyszczającego. Kiedy to zaś może nastąpić – nie wiadomo, bo jak dotychczas nie znaleziono odpowiedniej jałówki, którą trzeba by zarżnąć – oczywiście rytualnie – a potem zkolokaustować i z uzyskanego w ten sposób popiołu wyprodukować miksturę oczyszczającą. Jeśli tedy nawet pan mecenas Giertych wyżej … - no, mniejsza z tym – nie podskoczy, to cóż dopiero mówić o amerykańskim prezydencie? Inna rzecz, że jeśli rzeczywiście Rosja jest w stanie wybierać prezydentów amerykańskim twardzielom, to czy w takiej sytuacji liczenie na Stany Zjednoczone nie jest przypadkiem lekkomyślne? Może by nie było, gdyby taka na przykład Polska, potrafiła wykorzystać swoje uczestnictwo w NATO do wzmocnienia WŁASNYCH muskułów, ale gdzież tam marzyć o tym w sytuacji, gdy prezydentami naszego bantustanu zostają osobnicy gotowi frymarczyć interesami państwowymi nawet za mgliste obietnice osobistych korzyści? Jeśli tedy prezydent Trump w Helsinkach powiada, że w ciągu czterech godzin doszło do zasadniczej zmiany w stosunkach amerykańsko-rosyjskich, to do czego może dojść, dajmy na to – po tygodniu, nie mówiąc już o roku? Niby z takim zimnym ruskim czekistą łatwiej, jak z Żydami, ale to może być tylko pozór i straszliwa pułapka. Skoro bowiem prezydent Putin dowiedział się, jak bardzo prezydentowi Trumpowi zależy, by ewentualne ślady ruskiej ingerencji w amerykańskie wybory zostały zatarte, a nawet – żeby zniknął ślad po zatarciu, to takiej okazji nie zmarnuje. Jak poucza poeta - „dla naszych zuchów to jest gratka za wroga mieć takiego dziadka” - więc jeśli prezydent Trump zdradził się , że obawia się wizyty bezpieczniaków z FBI, którzy mu powiedzą: „wiecie, rozumiecie, Trump, z wami jest brzydka sprawa”, potem zawloką przed niezawisły sąd, który – jak to sąd – miesiącami będzie nad nim wydziwiał, zanim wsadzi go do lochu – to obiecają mu wszystko, co tylko będzie chciał, ale oczywiście – nie za darmo. W takiej sytuacji nie można wykluczyć, że pewnego dnia prezydent Trump powtórzy słynny „reset” w stosunkach z Rosją, jakiego dokonał prezydent Obama 17 września 2009 roku. Już mniejsza o to, co wtedy będą ćwierkać nasi trzeźwi patrioci w rodzaju pana doktora Targalskiego, bo znacznie ważniejszy, a przede wszystkim – bardziej patetyczny może być obrzęd „odnowienia” deklaracji z sierpnia 2012 roku o pojednaniu między narodami polskim i rosyjskim, podpisanej na Zamku Królewskim w Warszawie przez Jego Świątobliwość Patriarchę Moskwy i Wszechrusi Cyryla i Jego Ekscelencję, arcybiskupa Józefa Michalika, w on czas Przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski. Jak pamiętamy, tamta uroczystość, stanowiąca wszak rodzaj „zawierzenia”, dokonała się na fali strategicznego partnerstwa NATO-Rosja, proklamowanego na szczycie NATO w Lizbonie 20 listopada 2010 roku. Skoro jedna historia – znaczy ta z „resetem” i „strategicznym partnerstwem” może się powtórzyć, to niby dlaczego nie ta druga, zwłaszcza gdy przecież jedna z drugiej wynika? A tu jeszcze pani Małgorzata Gersdorf przerywa urlop, „staje na posterunku, aby przekuwać w czyn...” i tak dalej. Już raz się na ten urlop wybierała, następnego dnia go odwoływała, w końcu – pojechała, no a teraz wraca. Ten oficer prowadzący musi mieć jakąś gonitwę myśli, że doprowadza panią Małgorzatę do takiej kołowacizny, albo już wie coś, czego my jeszcze nie wiemy, bo jużci – walka o praworządność, to nie zabawa.


Dorzynki letnie i jesienne


        Lato jeszcze w całej pełni, ale w Sejmie i Senacie, które w sierpniu zostaną rozpuszczone – jak to przed laty mówiono w Watykanie – ad aquas (do wód), czyli na wakacje – rozpoczęły się dożynki. Właściwie nie tyle dożynki, co dorzynki, bo według obozu zdrady i zaprzaństwa, któremu wtórują folksdojcze i pożyteczni idioci – w naszym nieszczęśliwym kraju dorzynana jest właśnie praworządność. Sejm mianowicie uchwalił, a Senat zatwierdził kolejną nowelizację ustawy o Sądzie Najwyższym. Dotychczas wybór I Prezesa SN wymagał uczestnictwa przynajmniej 110 spośród wszystkich 120 sędziów SN. W rezultacie nowelizacji prezydent wskaże I Prezesa SN spośród 5 kandydatów, wybranych przez Zgromadzenie Ogólne tego Sądu, ale już przy quorum 80 sędziów, a nie 110. Chodzi o zablokowanie możliwości obstrukcji, to znaczy – blokowania wyboru kandydatów na pierwszego prezesa i przedłużenie w ten sposób prezesury pani Małgorzaty Gersdorf aż do kwietnia 2020 roku. W ogłoszonym przez prezydenta w czerwcu br. konkursie na sędziów SN pozostały do obsadzenia jeszcze 44 miejsca, do których mogą pretendować wszyscy przedstawiciele zawodów prawniczych, a więc nie tylko sędziowie, ale również adwokaci, prokuratorzy, notariusze i radcowie prawni, legitymujący się ukończeniem 40 lat życia i przynajmniej 10-letnim stażem zawodowym. W ten sposób można będzie uzyskać niezbędne quorum, ale jest jeszcze jeden szkopuł, przez obóz płomiennych dzierżawców monopolu na patriotyzm w tym pospiechu przeoczony. Rzecz w tym, że Zgromadzenie Ogólne sędziów SN, które ma wybrać pięciu kandydatów na I Prezesa SN, musi być zwołane przez I Prezesa. Pani Gersdorf na pewno takiego Zgromadzenia nie zwoła, a poza tym – sama nie wie, czy jest jeszcze I Prezesem SN, czy już I Prezesem „na uchodźstwie” – jak zaprezentowała się w Karlsruhe – podobnie jak nie uczyni tego dawny funkcjonariusz wojskowej razwiedki, dla niepoznaki przebrany w „głupi, średniowieczny łach”, czyli sędziowską togę, pan sędzia Iwulski, który panią Małgorzatę „zastępuje”, podczas gdy ona – to jest na urlopie, to z niego powraca, jakby gonitwę myśli miała ona sama, albo ktoś starszy i mądrzejszy, który by ją każdego ranka nakręcał. W tej sytuacji nie jest wykluczone, że trzeba będzie przeprowadzić jeszcze jedną nowelizację, a to oznacza, że dorzynki przeciągną się do późnej jesieni, a nawet – do zimy. Czy zatem mamy do czynienia z przeoczeniem, czy też wirtuoz intrygi, za jakiego uważam pana prezesa Kaczyńskiego, dopuścił do tego przeoczenia specjalnie, żeby obozowi zdrady i zaprzaństwa, czyli starym kiejkutom, folksdojczom i pożytecznym idiotom, za którymi ukrywa się ręka Naszej Złotej Pani, dostarczyć paliwa również do igrzysk jesiennych – o tym się przekonamy w niedalekiej przyszłości. Jak bowiem wiadomo, na pierwszą dekadę września planowane jest zwołanie Kongresu Opozycji Ulicznej, na którym ulicznice i ulicznicy z całej Polski będą się kongresować. Już takie widowisko mogłoby dostarczyć publiczności stu pociech, a tu jeszcze moja faworyta, Wielce Czcigodna Joanna Scheuring-Wielgus, rzuciła myśl („rzucam myśl, a wy go łapcie”), żeby ten Kongres przepoczwarzył się w alternatywny parlament, w którym by debatowano, głosowano, uchwalano – ale jeszcze nie bardzo wiadomo, kto by to wszystko potem egzekwował. Mogłaby to ewentualnie wymusić nasza niezwyciężona armia, która wprawdzie nie bardzo się nadaje nawet do poważniejszej „operacji pokojowej”, ale głupich cywilów zawsze jeszcze może sterroryzować, jak 13 to zrobiła grudnia 1981 roku.

        Myślę jednak, że impuls do takich działań musiałby wyjść od kogoś mądrzejszego niż moja faworyta – i tu rysują się pewne możliwości. Komisja Europejska prowadzi bowiem przeciwko Polsce dochodzenie, które może zakończyć się jakimś kolejnym prawniczym kretynizmem, ale gdyby tak Nasz Najważniejszy Sojusznik dokonał kolejnego „resetu” w stosunkach z Rosją, to kto wie, czy Nasza Złota Pani nie zdecydowałaby się na uruchomienie procedury z traktatu lizbońskiego, czyli „klauzuli solidarności”. Pretekstem mogłaby być wywołana na terenie naszego nieszczęśliwego kraju „wołynka” w wykonaniu zadaniowanych przez BND banderowców, którą siły zbrojne bratnich krajów by następnie spacyfikowały zgodnie z ustawą nr 1066. W Niemczech wszystko musi być akuratnie.
Tedy Europejski Trybunał Sprawiedliwości właśnie udzielił odpowiedzi na pytanie niezawisłego irlandzkiego sądu, czy może wydać Polsce jakiegoś przestępcę, skoro nie ma pewności, czy będzie miał on tam sprawiedliwy proces przed niezawisłym sądem? Europejski Trybunał Sprawiedliwości w Luksemburgu w całej rozciągłości te obawy względem polskiego wymiaru sprawiedliwości podzielił, co można rozumieć zarówno jako objaw solidarności międzynarodówki przebierańców, albo jako padgatowkę do czegoś poważniejszego. W ten oto sposób sędziowie się doigrali – zarówno ci stojący po stronie obozu płomiennych dzierżawców monopolu na patriotyzm, jak i stojący po stronie obozu zdrady i zaprzaństwa. ETS podsumował bowiem, że i jedni, i drudzy to kupa gówna – co niestety może być prawdą. Za komuny niezawisłych sędziów formalnie powoływała Rada Państwa – ale w rozprawie doktorskiej Kamila Niewińskiego: „PZPR a sądownictwo w latach 1980–1985” czytamy, że: „Faktycznie o składzie sędziowskim SN na każdą kolejną kadencję decydował Sekretariat KC PZPR w oparciu o listę kandydatów przedstawianych przez Wydział Administracyjny KC PZPR, opracowywaną w porozumieniu m.in. z Ministerstwem Sprawiedliwości, Pierwszym Prezesem SN upływającej kadencji, a także KW PZPR, które opiniowało kandydatów z sądów wojewódzkich” (str. 240). Czytelnikom „Gońca” wyjaśniam, że Wydziałowi Administracyjnemu KC PZPR podlegała bezpieka cywilna i wojskowa. Takie były podówczas kulisy sławnej „niezawisłości” – no a jak jest teraz? Reżym PiS próbuje przejść na ręczne sterowanie niezawisłymi sądami, co w normalnym państwie rzeczywiście byłoby skandalem – ale Polska 2018 roku żadnym normalnym państwem przecież nie jest i sławna „niezawisłość sędziowska” również i dzisiaj ma swoje bezpieczniackie – bo oczywiście już nie PZPR-owskie – kulisy. Wystarczy durniowi pozwolić mówić i zaraz się zdradzi. Tak właśnie stało się z niezawisłymi sędziami. Płomienni obrońcy „wolnych sądów” zarzucają swoim, sprzyjającym aktualnemu rządowi kolegom, że „przeszli na stronę PiS”.

        Jeśli to prawda, to wszelką „niezawisłość” możemy spokojnie włożyć między bajki – bo przecież płomienni obrońcy praworządności z panią Małgorzatą Gersdorf na czele uprawiają ostentacyjną amikoszonerię z obozem zdrady i zaprzaństwa, który zza kulis nakręcają stare kiejkuty, z kolei nakręcane przez niemiecką BND. Więc chociaż jestem pewien, że ETS w Luksemburgu miał odmienne intencje, to przecież nolens volens powiedział verba veritatis. Już tam sędziowie, z których wielu wywodzi się zresztą z ubeckich albo partyjniackich dynastii, nie wychodzą z komuny czyści. Unosi się nad nimi smród, jeśli nawet nie od nich samych, to od kolegów, z którymi uprawiają sodomską komedię niezawisłości.

        Ale na tym nie koniec letniej fazy dorzynek, bo właśnie Senat dorżnął prezydencki projekt urządzenia referendum konstytucyjnego 11 listopada tego roku. Pan prezydent ogłosił swój zamiar 3 maja ubiegłego roku – według wszelkiego prawdopodobieństwa nawet nie konsultując go z Biurem Politycznym PiS. Przez ponad rok nic się nie działo, aż wreszcie w ostatniej chwili ogłoszony został kuriozalny zestaw pytań – na przykład – czy wpisać do konstytucji, że Polska jest państwem suwerennym, a jednocześnie – że ma należeć do Unii Europejskiej i do NATO. Widać było w tym rękę starych kiejkutów, być może nawet tych samych, co za pierwszej komuny wpisali do konstytucji sojusz z ZSRR i którzy nie mogą wytrzymać bez podpisania Volkslisty – jak nie jednej, to drugiej. Nie ma zatem czego żałować, chociaż oczywiście Senat utrącił tę inicjatywę po pierwsze dlatego, że była to samowolka, po drugie – żeby przypomnieć Andrzejowi Dudzie, skąd wyrastają mu nogi, a po trzecie – że po co zmieniać konstytucję, na podstawie której niepodobna udzielić odpowiedzi na proste pytania, na przykład: kto dowodzi wojskiem, albo – kto jest Pierwszym Prezesem Sądu Najwyższego lub Trybunału Konstytucyjnego?


© Stanisław Michalkiewicz
27 lipca 2018
www.michalkiewicz.pl / www.goniec.net
☞ WSPOMÓŻ AUTORA





Ilustracja © brak informacji / time.com

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2