Nie pozwól aby przepadły stare fotografie, filmy czy pamiętniki! Podziel się nimi ze wszystkimi Polakami i przekaż do zasobów Archiwum Narodowego IPN!
OSTRZEŻENIE: NASZA WITRYNA JEST NIEPOPRAWNA POLITYCZNIE I WYRAŻA BEZMIERNĄ POGARDĘ DLA ANTYPOLSKICH ŚCIERW ORAZ WSZELKIEJ MAŚCI LEWACKIEJ DZICZY I INNYCH DEWIANTÓW.
UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2

Orszak męczenników. Sprawy ważne i błahe. Dekadencja

Sprawy ważne i błahe

        Nie ma przypadków, są tylko znaki – mawiał śp. ksiądz Bronisław Bozowski z kościoła Panien Wizytek przy Krakowskim Przedmieściu w Warszawie. Toteż wypada – jak wspominał Wojski w „Panu Tadeuszu”„rozebrać sobie z uwagą” przyczyny, dla których pan prezydent Andrzej Duda ogłosił 15 pytań, na które obywatele mieliby odpowiedzieć w referendum 11 listopada bieżącego roku, akurat w przededniu rozpoczęcia w Rosji rozgrywek o mistrzostwo świata w futbolu? Ponieważ polska drużyna też będzie brała udział w tych rozgrywkach i nawet już wyjechała do Soczi, to w niezależnych mediach, zarówno tych rządowych, jak i tych nierządnych, co to je podejrzewam, iż zostały utworzone przy pomocy pieniędzy ukradzionych przez stare kiejkuty z Funduszu Obsługi Zadłużenia Zagranicznego, pomstowań na złego ruskiego czekistę Putina, który zagraża miłującemu pokój światu,
a zwłaszcza – naszej biednej ojczyźnie – nie ma nawet na lekarstwo. Za to wszyscy się radują, niczym aniołowie w obecności Pana Boga, no i demonstrują niezachwianą pewność ostatecznego zwycięstwa. Bo na czas rozgrywek o mistrzostwo świata w futbolu nastąpiła zmiana kryteriów przy przypisywaniu obywatelom funkcji ruskiego agenta. W normalnych czasach ruskim agentem zostawał każdy, kto z góry nie potępiał zimnego ruskiego czekisty Putina, i sam już nie pamiętam, ile razy zostałem przez rozmaitych tropicieli zdemaskowany – ale teraz jest inaczej. Teraz Putin został odsunięty na dalszy plan, a miarą patriotyzmu, zwłaszcza tego prawdziwego, jest niezachwiana wiara w ostateczne zwycięstwo polskiej reprezentacji i każdy, kto objawia jakieś wątpliwości, od razu popada w stan podejrzenia. Słowem – moralno-polityczna jedność narodu objawiła się przy tej okazji, niczym za czasów Gierka, kiedy to – jak pamiętamy – „Polska rosła w siłę, a ludzie żyli dostatniej” – oczywiście do momentu, kiedy wszystko się skawaliło. Taka jedność sama się nie robi, więc jest jasne, że na jej straży muszą stać guwernantki, zarówno te, co pilnują i sztorcują mikrocefali tworzących obóz płomiennych dzierżawców monopolu na patriotyzm, jak i te, co to pilnują i sztorcują mikrocefali z obozu zdrady i zaprzaństwa. Nawiasem mówiąc, wybitny przedstawiciel obozu zdrady i zaprzaństwa, czyli pan Janusz Lewandowski, w swoim czasie odcięty od stryczka przez niezawisły sąd, pryncypialnie schłostał władze naszego bantustanu za niedostateczne umiłowanie praworządności. Najwyraźniej czuje się w obowiązku zrewanżowania się za ówczesną przysługę, ale najzabawniejsze podczas tego przemówienia było tło. Otóż europoseł Janusz Lewandowski przemawiał na tle dwóch swoich kolegów – byłych tajnych współpracowników Służby Bezpieczeństwa – Michała Boniego i Dariusza Rosatiego.

        Wracając tedy a nos moutons, okoliczność, że pan prezydent Andrzej Duda zaprezentował publicznie 15 pytań niemal w przeddzień rozpoczęcia rozgrywek futbolowych, którymi pasjonują się zarówno partyjni, jak i bezpartyjni, wierzący, jak i niewierzący, żywi i u..., no mniejsza z tym – więc ta okoliczność skłania do podejrzeń, że sam pan prezydent już nie wierzy, iż to referendum się odbędzie, a pytania przedstawił, żeby nie stracić twarzy. Dodatkową poszlaką jest to, że wszystkie one sprawiają wrażenie, jakby zostały napisane w ostatniej chwili na kolanie. W rezultacie niektóre wywołują nawet niezamierzony efekt komiczny, na przykład pytanie, czy by nie wpisać do konstytucji uwagi, że Polska jest państwem suwerennym. Oczywiście można to zrobić, ale dlaczego tak skromnie? Skoro już wpisujemy takie rzeczy, to czemuż sobie żałować i czemuż by nie wpisać, że Polska jest mocarstwem światowym? Ale jeszcze zabawniejsze jest, że nie wie prawica, co robi lewica, bo to pytanie sąsiaduje z dwoma innymi – czy nie wpisać do konstytucji, że Polska uczestniczy w Unii Europejskiej i następnie – że uczestniczy w NATO. Jest to bardzo podobne do wpisu wprowadzonego w lutym 1976 roku do konstytucji PRL, że Polska pozostaje w sojuszu ze Związkiem Radzieckim. Jak pamiętamy, wzbudził on dość szerokie sprzeciwy przede wszystkim dlatego, że taki wpis stwarzał dla Związku Radzieckiego rodzaj roszczenia, by Polska się z nim przyjaźniła, nawet jeśli już tego nie chce, że zerwanie takiego sojuszu byłoby złamaniem konstytucji. Widać wyraźnie na tym przykładzie, że przyzwyczajenie jest drugą naturą, że stare kiejkuty, z którymi pan prezydent Duda zaprzyjaźnił się po felonii, jakiej się był dopuścił wobec swego wynalazcy Jarosława Kaczyńskiego, nie mogą wytrzymać bez podpisania jakiejś Volkslisty, a jakiej – to wynika z aktualnego położenia Związku Radzieckiego, który raz jest na wschodzie, a innym razem – na zachodzie. Jedno z pytań rodzi podejrzenia, że albo pan prezydent, legitymujący się tytułem doktora praw, albo pomagający mu ministrowie, nie wiedzą ważnych rzeczy. Chodzi o pytanie, czy wpisać do konstytucji zasadę, że prawo polskie ma charakter nadrzędny nad prawem unijnym. Rzecz w tym, że Polska ratyfikowała bez zastrzeżeń zarówno traktat akcesyjny, jak i traktat lizboński. Kwestia nadrzędności prawa wspólnotowego nad prawem krajowym została zaś rozstrzygnięta przez Europejski Trybunał Sprawiedliwości w Luksemburgu już w roku 1964, w sprawie Flaminio Costa przeciwko E.N.E.L. Trybunał sformułował wtedy zasadę nadrzędności prawa wspólnotowego nad prawem krajowym bez względu na rangę ustawy. Ponieważ zgodnie z traktatem lizbońskim, orzeczenia ETS mają dla państw członkowskich Unii Europejskiej charakter źródeł prawa, kwestia nadrzędności i podrzędności jest rozstrzygnięta już co najmniej od 54 lat! Aż nie chce mi się wierzyć, że pan prezydent Duda takich rzeczy nie wie, więc jeśli publicznie ogłasza takie pytania, to nie dlatego, żeby ktokolwiek na nie odpowiadał i w ogóle – żeby ktokolwiek traktował je poważnie – bo wygląda na to, że żadnego referendum nie będzie. W tej sytuacji któryś z ministrów Kancelarii Prezydenta na poczekaniu napisał byle co na kolanie, żeby nikt nie mówił, że pytania nie zostały napisane – a pan prezydent zaprezentował je niemal w przeddzień rozgrywek o mistrzostwo świata w futbolu, kiedy nikt nie ma głowy do zajmowania się takimi głupstwami, jak konstytucja.

        Tymczasem, korzystając z okazji, że wszyscy rajcują się mistrzostwami, Europejski Trybunał Sprawiedliwości orzekł, że również te państwa członkowskie Unii Europejskiej, które nie uznają małżeństw jednopłciowych, muszą uczestników takich związków traktować jak małżeństwa, jeśli umowę o wzajemne świadczenie usług seksualnych (bo o to przecież w takiej umowie chodzi) strony zawarły w takim państwie członkowskim UE, który takie związki za małżeństwa uznaje. Widać wyraźnie, że wprowadzanie zasad forsowanych przez sodomitów będzie odbywać się „od tyłu”, za pośrednictwem orzecznictwa sądowego, z pominięciem tubylczych parlamentów. W tej sytuacji nie trzeba było długo czekać, by Sąd Najwyższy w Polsce odrzucił kasację ministra sprawiedliwości i orzekł, że przedsiębiorca nie ma prawa odmówić zawarcia umowy z sodomitą. W tej konkretnej sprawie chodziło o drukarza, który odmówił wydrukowania plakatu reklamującego jakąś sodomicką i gomorycką imprezę. Okazuje się, że w konfrontacji z potrzebami sodomitów zasada wolności umów nie ma żadnego znaczenia, więc Sąd Najwyższy w Warszawie właśnie ją zlikwidował. Toteż nic dziwnego, że niemiecki owczarek, postawiony przez Naszą Złotą Panią na fasadzie Komisji Europejskiej, czyli Franciszek Timmermans, aż staje na tylnych łapach, żeby zmusić Polskę do wypełnienia wszystkich punktów ultimatum – żeby pani Małgorzata Gersdorf pozostała Pierwszym Prezesem Sądu Najwyższego w naszym bantustanie i żeby sędziowie SN, którzy ukończyli 65 rok życia, nie musieli przechodzić w stan spoczynku. Czyżby wszyscy byli agentami STASI, których, po zlikwidowaniu Niemieckiej Republiki Demokratycznej, przejęła niemiecka BND?


Orszak męczenników


        Straszliwy reżym prezesa Jarosława Kaczyńskiego nie tylko potrząsa strasznym knutem przed struchlałymi Obywatelami Rzeczypospolitej, nie tylko morduje papugi, co nawiasem mówiąc, jeszcze przed wojną przewidział Konstanty Ildefons Gałczyński, ogłaszając proroczy wiersz, jak to „Sanacja morduje papugi”, ale, gdyby oczywiście mógł, to wszystkich płomiennych szermierzy demokracji zsyłałby na okropną Syberię. Ale szczęśliwie nie może, bo napina stosunki z zimnym ruskim czekistą Putinem, który w związku z tym o żadnych syberyjskich zesłańcach nie chce słyszeć. Takich delikwentów można by ewentualnie zsyłać na Alaskę – ale czy są tam jakieś łagry? Dotychczas nie było nic o tym słychać, więc jeśli nawet są, to ich istnienie jest owiane mgłą tajemnicy, w dodatku – mgłą najlepszego gatunku, taką samą, jaka otacza izraelską broń jądrową, czy tajne więzienia CIA w Starych Kiejkutach. Nawiasem mówiąc, chociaż pan premier Morawiecki intensywnie „uszczelnia” system podatkowy, w związku z czym korektę do zeszłorocznego zeznania podatkowego napisałem pod dyktando wyrozumiałej pani z Urzędu Skarbowego, a i tak okazało się, że źle – to nic nie słychać, by stare kiejkuty zapłaciły podatek od tych 15 milionów dolarów, jakie od rezydenta CIA w Ambasadzie USA w Warszawie dostały w gotówce w ramach wynagrodzenia za usługi kuplerskie i stanie na świecy w czasie, gdy amerykańscy specjaliści oprawiali swoje ofiary w Starych Kiejkutach. Najwyraźniej pan premier Morawiecki uszczelnianie podatków od amerykańskich jurgieltów ma surowo zakazane („wiecie, rozumiecie, Morawiecki, wy u nas zawsze bardzo uważajcie, bo w przeciwnym razie będzie z wami brzydka sprawa”), dzięki czemu może obywatelom przychylać nieba, ile tylko wlezie. Ale przecież nie chciałem wychwalać straszliwego reżymu, bo jeszcze TVP oskarżyłaby mnie przed niezawisłym sądem o nieuczciwą konkurencję, a ten pokazałby mi ruski miesiąc, na początek wtrącając do aresztu wydobywczego w nadziei, że z nudów sam zacznę się oskarżać, a wtedy i niezawisłemu sądowi będzie łatwiej powinność swej służby zrozumieć. Bo w odróżnieniu od wypuszczonej właśnie na wolność mafii notariuszy, ja nie należę do „elementów socjalnie bliskich” - jak to ujęła wybitna znawczyni prawa, uczennica stalinowskiego prokuratora Andrzeja Wyszyńskiego Ida Lejbowna Awerbach. Pan Paweł Pawlikowski, co to nakręcił film „(GN)Ida”, dyskretnie na ten temat milczy, ale jestem pewien, że to właśnie postać tej żydowskiej wampirzycy go do takiego zatytułowania swego obrazu zainspirowała. Pani Wolińska, owszem, też Żydówka, ale raczej od rewolucyjnej praktyki, więc gdzież jej tam do Idy Lejbownej Awerbach, która rozwinęła rewolucyjną teorię socjalistycznej praworządności? Trawestując Cześnika Raptusiewicza, mógł pan Pawlikowski „w surowo-higienicznym, przesadnym komforcie” jakiejś toalety snuć sobie „sny nikczemne”, że „qua reżyser, Żydom krewny, miałbym z „Idą” sukces pewny!” Ale mniejsza już o tych chałturników, których pan wicepremier Gliński obsypuje złotem, żeby tylko Polskę i Polaków obsrywali – bo chociaż zwijają się ze wstydu („Ha! Będą ze wstydu się wiły dziewki uliczne, brzuchate kobyły, filmowych knotów sromne producentki”) z powodu przelotnego związku z mniej wartościowym narodem tubylczym, to przecież żadni z nich męczennicy, podczas gdy ja chciałbym o męczennikach.

        Otóż „orszak biały” męczenników złowrogiego reżymu powiększył się ostatnio, niczym grono aniołków, o młodocianych inwalidów i ich energiczne mamy, co to w Sejmie walczyły z reżymem o „godność”, a konkretnie – o 500 złotych miesięcznie na głowę i to koniecznie w żywej gotówce. Najwyraźniej językoznawczy będą musieli uzupełnić wokabularz o nową definicję godności - „godność” to 500 złotych w gotówce miesięcznie na głowę. Jest to, mówiąc nawiasem, definicja podobna z ducha do słowa „nic”, które, jak wiadomo, oznacza ćwiartkę wódki na dwóch. Jak pamiętamy, protest ten miał trwać, „aż do skutku” - ale tak się tylko mówi, bo kiedy – jak przypuszczam – w słuchawce gorącej linii, łączącej CIA ze starymi kiejkutami, dyżurny generał usłyszał gniewny głos, mówiący: „Co to za burdel! Z kim żeście się na łby pozamieniali? Co wy chcecie światu pokazać? Że nasz niezwyciężony Sojusz kuca przed panią Glinką? Tak żeście to sobie, zakute pały, wykombinowali? Jak my wtedy udowodnimy światu, że potrafimy poradzić sobie i ze złowrogim Iranem, i z zimnym ruskim czekistą i z jakimś innym Kim Dzong Unem? Likwidować mi ten bajzel, ale w podskokach! Jazda, do roboty, bo wyrwę ręce i wstawię patyki!” - więc kiedy dyżurny generał usłyszał ten głos, to i do protestujących i do mediów, co to – jak podejrzewam - zostały utworzone z pieniędzy ukradzionych z Funduszu Obsługi Zadłużenia Zagranicznego, a które teraz („idź złoto do złota!”) przejął znakomicie ukorzeniony pan Dawid Zaslaw, poszły ekspresowe rozkazy ewakuacji. Toteż i pani Anna Glinka i pozostałe energiczne mamy zrozumiały, że to nie żadne polskie safandulstwo, tylko każdy odruch sprzeciwu pachnie „ruskim batogiem” i bez słowa zaczęły się pakować pod pretekstem „zagrożenia życia” - że to niby reżym morduje nie tylko papugi, ale i inwalidów. Na takie uzasadnienie rezydent pozwolił tym bardziej, że i nieprzejednana opozycja, co to w ostatniej chwili podpisała „Pakt Solidarnościowy”, nawet nie obiecała tych 500 złotych na głowę. Okazuje się, że nie tylko tacy starzy wyjadacze, jak minister-ministrowicz Kosiniak-Kamysz, czy pan Czarzasty, ale nawet moja faworyta, Wielce Czcigodna Joanna Scheuring-Wielgus, w sprawach pieniężnych nie jest w ciemię bita.

        Ale to jeszcze nic – chociaż oczywiście taki orszak męczenników reżymu, do których doszlusowała również pani Janina Ochojska z Polskiej Akcji Humanitarnej, sponsorowanej m.in. przez Komisję Europejską, amerykańską Agencję Rozwoju Międzynarodowego, Polską Pomoc (to znaczy MSZ w Warszawie), Kościół w Norwegii, UNICEF, jakąś GmbH z Niemiec, UNOCHA, to znaczy – agendę ONZ, World Food Programme i FAO, tzn. ONZ- towską Agencję do Spraw Wyżywienia i Rolnictwa. Dla takich alimentów warto się trochę pomęczyć, oczywiście na pluszowym krzyżu – ale palma męczeńska już jest autentyczna. Wszystkich jednak przelicytował Wielce Czcigodny Krzysztof Brejza, który najwyraźniej zapragnął dostąpić zaszczytu zostania holokaustnikiem. Ogłosił mianowicie, że prawdopodobnie padł ofiarą zbrodniczego zamachu. Zamach polegał na tym, że nieznani sprawcy podpalili przenośny wychodek typu Toi-Toi , dlaczegoś stojący tuż przy kamienicy zamieszkiwanej przez Wielce Czcigodnego. Wprawdzie kamienica się od wychodka nie zajęła, ale przecież mogła się zająć, no a wtedy – aż strach pomyśleć, co by się wtedy stało, jaką niepowetowaną stratę mógłby ponieść nasz i tak już przecież wystarczająco nieszczęśliwy kraj. Ale co wolno wojewodzie, to nie tobie smrodzie – przestrzega przysłowie. Najwyraźniej Wielce Czcigodny nieświadomie, ma się rozumieć, przekroczył niewidzialną granicę, oddzielającą to, co jest jeszcze dozwolone, od tego, co już dozwolone nie jest, zwłaszcza dla głupich gojów. Toteż na policję zgłosił się sprawca, który sumiennie zeznał, że podpalenie wychodka przytrafiło się właśnie jemu – ale miało ono charakter mimowolny, bez intencji holokaustowania Wielce Czcigodnego Krzysztofa Brejzy. W tej sytuacji opinia, która początkowo współczuła Wielce Czcigodnemu, jako prawdopodobnemu męczennikowi złowrogiego reżymu, zaczęła nabierać oraz większego dystansu do ogłaszanych przezeń rewelacji, najwyraźniej podejrzewając, że w ten sposób próbował on podłączyć się do beneficjentów amerykańskiej ustawy nr 447 JUST. Problem w tym, że wprawdzie wszystko z tym kierunku zmierza, ale jeszcze nie postawiono znaku równości między złowrogim reżymem prezesa Jarosława Kaczyńskiego, a złowrogim reżymem Adolfa Hitlera, który – w odróżnieniu od Józefa Stalina, co to chciał dobrze, tylko wyszło mu, jak zwykle – uważany jest za uosobienie Zła Absolutnego. Znaj proporcje, mocium panie – chciałoby się zawołać na widok usiłowań Wielce Czcigodnego, który, widząc, jak kują konie, też próbował podstawić nogę. I tak ma szczęście, że mu tej nogi nie pogruchotała jakaś „śląska woda”.

        Zdecydowanie lepiej prezentuje się na tym tle kol. Rafał Ziemkiewicz. Oskarżył on pana profesora Dariusza Stolę, dyrektora Muzeum Żydów Polskich „Polin”, że ten „chciał”, żeby kol. Ziemkiewicza ktoś pobił, jak kiedyś „nieznani sprawcy” Stefana Kisielewskiego. Jestem pewien, że za obietnicę korzyści majątkowej dyrektor żydowskiego muzeum na pewno znalazłby licznych wolontariuszy. Co tu dużo mówić; ten cały pan Stola rzeczywiście ostatnio się rozdokazywał, zwłaszcza na odcinku antypolskiej propagandy, ale żeby aż do tego stopnia? Wprawdzie może mieć pretensje do kolegi Ziemkiewicza za użycie określenia „parchy”, ale dlaczego bierze to tak osobiście? Jeśli nawet coś jest na rzeczy, to przecież mógłby pójść z tym do dermatologa, wysmarować się maścią, a nie nawoływać do ulicznego karcenia odkrywcy tej przypadłości. Dyrektorem się nie jest, tylko się bywa, a to, czy się nim jest, czy nie, zależy od mądrości etapu, więc nikomu by nie zaszkodziło, gdyby pan prof. Dariusz Stola nie przejmował się własną rolą aż tak bardzo. Wprawdzie jest człowiekiem stosunkowo młodym, ale mimo bardzo wąskiej specjalizacji uchodzi, zwłaszcza wśród mikrocefali, za wykształconego, a skoro tak, to powinien pamiętać uwagę Wieszcza, że „gwałt niech się gwałtem odciska”, albo nawet – chociaż to już nie jest takie pewne – rzymską, że vim vi repellere licet, co się wykłada, że siłę godzi się siłą odeprzeć. Jeśli tedy pan profesor Stola nadal będzie tak dokazywał, to kto wie, czy szeregi męczenników gwałtownie się nie powiększą.

        Jakby tego jeszcze było mało, to gazeta „Fakt” rozpisała się o „seksaferze” w partii Wolność. Jeden z jej działaczy miał mianowicie zarażać syfilisem rozmaite panienki. Jak tam było, tak tam było, chociaż nie od rzeczy będzie w tej sytuacji przypomnieć piosenkę, bardzo za moich czasów popularną w kolach wojskowych, w której śpiewano między innymi: „Chodźmy do Kazi, chodźmy do Kazi, Kazia ma syfa, to nas zarazi”. Już mniejsza o to, co to za „Kazia”, bo ważniejsze wydaje mi się to, że w tamtych czasach gotowość do męczeństwa była większa, niż dzisiaj, kiedy to panienki, zamiast do doktora, biegną do redakcji gazet i jeśli nawet nie fotografują się na golasa, to wypłakują się redaktorom w mankiet. Najwyraźniej pragnienie choćby chwilowego rozgłosu i herostratesowej sławy zaczyna wygrywać nawet z instynktem samozachowawczym. Niestety na tym świecie pełnym złości nie ma rzeczy doskonałych, toteż każdy liść do wieńca sławy może być okupiony męczeństwem, o którego szczegółach pisze Aleksander Fredro w „Sztuce obłapiania”.


Dekadencja


        Dekadencja oznacza chylenie się ku upadkowi. Ten upadek jest nieuchronny, ale upadający raz pochyla się ku upadkowi szybciej, a innym razem wolniej – niekiedy tak powoli, że można odnieść wrażenie, jakby upadek został powstrzymany. Ale to tylko pozory, to tylko – jak powiedział Witkacy - „los ultimos podrigos”, co się wykłada, jako ostatnie podrygi. Coś takiego przytrafia się ludziom śmiertelnie chorym, którzy w ostatnich chwilach przed śmiercią nabierają wigoru, jakby wracało im zdrowie, ale wkrótce wszystko wraca do stanu poprzedniego i rozpoczyna się agonia. Mówiąc nawiasem, jednym z objawów dekadencji jest właśnie stosunek do śmierci. W okresie rozkwitania łacińskiej cywilizacji panowała wprawdzie afirmacja życia, wbrew rozmaitym sekciarzom, na przykład – katarom, którzy uważali życie za rodzaj udręki. Polemizował z nimi między innymi święty Franciszek z Asyżu, pisząc swoją „Pieśń Słoneczną”, zawierającą pochwałę stworzenia. Autor dziękuje Stworzycielowi za „brata Słońce”, który jest „piękny, świecący wielkim blaskiem i Twoim Najwyższy jest wyobrażeniem”, za Brata Księżyc i Siostry Gwiazdy, Brata Wiatr i Powietrze, zarówno „pogodne, jak burzą miotane”, Siostrę Wodę, która jest „pokorna i cenna i czysta”, Brata Ogień, który jest „radosny, dzielny i mocny” - i wreszcie – za Siostrę Naszą, Śmierć Cielesną, „której żaden człowiek żywy uniknąć nie może”. Zresztą i dzisiaj w Kościele katolickim, obrzęd święcenia ognia i wody w Wielką Sobotę przypomina, że w misterium Zbawienia bierze udział również Materia, reprezentowana przez cztery elementy: Ogień, Wodę, Powietrze i Ziemię, która w związku ze Zmartwychwstaniem Chrystusa też dostępuje odnowienia. Warto tedy przypomnieć, że Jezus Chrystus, dokonując swoich cudów, zawsze posługiwał się jakimś czynnikiem materialnym; w Kanie Galilejskiej nie spowodował napełniania pustych stągwi winem, tylko nakazał uprzednio nalać do nich wody, podobnie jak uzdrawiając niewidomego, posmarował mu powieki błotem uczynionym z pyłu i własnej śliny, czy wreszcie w Najświętszym Sakramencie ukrył się pod postacią Chleba i Wina. „Stąd dla żuka jest nauka”, by pod pozorem uduchowienia, nie lekceważyć czynnika materialnego, który prędzej czy później o sobie przypomni. Mahatma Gandhi w niepojętym przypływie szczerości zauważył kiedyś, że nic nie jest tak kosztowne, jak stworzenie wrażenia ubóstwa i prostoty i warto o tym pamiętać, kiedy słyszymy nawoływania do ubóstwa, dobiegające ze strony czcicieli Złotego Cielca. Jak tedy wspomniałem, panowała wówczas afirmacja życia, ale być może właśnie dlatego, zgodnie ze stanowiskiem świętego Franciszka, śmierć była przyjmowana jako „oczywista oczywistość”, jako nieodłączny element życia, a nie – jako coś wstydliwego, coś nieprzyzwoitego, z czym trzeba się ukrywać, a jeśli już inaczej nie można – to wspominać o niej przy użyciu rozmaitych eufemizmów, jak „odejście”. I tak dobrze, że nie „odjazd”.

        Traktowanie śmierci jako czegoś nieprzyzwoitego, jest jednym z przykładów, jednym z objawów odwracania się dekadentów od rzeczywistości w stronę urojeń. Jeszcze bardziej wymowna jest rosnąca rola przemysłu rozrywkowego. Oto „cała Polska”, podobnie jak „cały świat”, już nie może doczekać się rozpoczęcia rozgrywek futbolowych w Rosji. Niezależne media, zarówno te rządowe, jak i te nierządne, ekscytują swoich odbiorców opisami przygotowań, wciągają w rozważanie rozmaitych „strategii” i rozhuśtują emocjonalnie. Z punktu widzenia przedsiębiorców działających w przemyśle rozrywkowym, takie postępowanie jest jak najbardziej racjonalne, bo przekłada się ono na dochody, ale z punktu widzenia klientów poddawanie się temu emocjonalnemu rozhuśtywaniu już takie racjonalne nie jest, bo przecież dla tej klienteli z tych wszystkich rozgrywek NIC NIE WYNIKA! Podobnie, jak na przykład z rozpętywanej przez Francuzów kampanii jednoczesnego na całym świecie otwierania butelek z winem Beajoulais Nouveau. Jest to młode wino, prawdę mówiąc – sikacz nieprawdopodobny, który kiedyś był sprzedawany już w listopadzie, bo biedni winiarze z okręgu Beaujolais nie mogli doczekać się pieniędzy, więc sprzedawali wino niedojrzałe. Tymczasem teraz ta bibina transportowana jest lotniczym frachtem np. do Japonii, gdzie tamtejsi amatorzy z nabożeństwem przystępują do obrzędu jednoczesnego otwierania 50 tysięcy butelek – bo tyle tego sikacza Japonia każdorazowo sprowadza. Na tym przykładzie widać, jak reklama, czyli propaganda potrafi oduraczyć ludzi skądinąd w innych sprawach całkiem rozsądnych i nie bez kozery Stanisław Lem zauważył, że prawdziwie wielki przemysł nie zaspokaja już ludzkich potrzeba, tylko je stwarza. W takich właśnie kategoriach postrzegam opowieści pana premiera Morawieckiego, jak to już wkrótce każdy Polak dostanie elektryczny samochodzik. Ile trzeba będzie za takie zabawki zapłacić – tego już nie słyszymy, bo – jak śpiewał Wojciech Młynarski – „po co babcię denerwować, niech się babcia cieszy!”

        Na tych przykładach widać, że istotnym objawem dekadencji jest zacieranie granicy między rzeczywistością, a fikcją. Nawiasem mówiąc, są w filozofii kierunki takie, jak np. radykalny solipsyzm, według którego świat rzeczywisty nie istnieje, bo to, co postrzegamy pod postacią „świata”, istnieje jedynie w ciasnej przestrzeni między naszymi uszami. Ciekawe, że filozofowie wyznający radykalny solipsyzm, wykładają o nim na uniwersytetach. Komu? Przecież te uniwersytety, podobnie, jak studenci i cała reszta tak zwanej „rzeczywistości”, to tylko fantomy! Ale cóż im się dziwić, skoro na uniwersytetach, w charakterze dyscypliny naukowej, wykładane jest genderactwo – odmiana umysłowego zboczenia, podobna do „centralizmu demokratycznego” - bo tak modne umysłowe zboczenie nazywało się za komuny. Rozmaici arywiści pisali doktoraty i habilitacje z tego „centralizmu demokratycznego”, a więc z czegoś czego nigdy nie było, nie ma i nie będzie! Nic więc dziwnego, że na świecie, zwłaszcza w jego dotkniętej dekadencją części, lawinowo narasta liczba wariatów, bo – jak zauważa Janusz Szpotański - „kto w szpony dostał się hipostaz, rzeczywistości już nie sprosta.”

        Dodatkowym czynnikiem sprzyjającym triumfalnemu pochodowi dekadencji jest okoliczność, że poznanie rzeczywistości wymaga jednak pewnego wysiłku, podczas gdy konsumpcja produktów przemysłu rozrywkowego żadnego wysiłku nie wymaga, zwłaszcza od czasów wejścia do powszechnego użytku telewizji, która swój produkt oferuje w postaci papki nie tylko przeżutej, ale nawet przetrawionej, słowem – w postaci gówna. Tym karmią się dziś na świecie miliony, a nawet miliardy ludzi, którzy w dodatku uważają, że są tym, co jedzą.


© Stanisław Michalkiewicz
15-16 czerwca 2018
www.michalkiewicz.pl / www.goniec.net
☞ WSPOMÓŻ AUTORA





Ilustracja © brak informacji / Archiwum ITP

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2