Nie pozwól aby przepadły stare fotografie, filmy czy pamiętniki! Podziel się nimi ze wszystkimi Polakami i przekaż do zasobów Archiwum Narodowego IPN!
OSTRZEŻENIE: NASZA WITRYNA JEST NIEPOPRAWNA POLITYCZNIE I WYRAŻA BEZMIERNĄ POGARDĘ DLA ANTYPOLSKICH ŚCIERW ORAZ WSZELKIEJ MAŚCI LEWACKIEJ DZICZY I INNYCH DEWIANTÓW.
UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2

Burczy w brzuchu Lewiatana. Judenrat śmieszy i tumani. Cierpliwie i metodycznie

Burczy w brzuchu Lewiatana

„I to wiadomo także od starych Litwinów
(A wiadomość tę pono wzięli od rabinów),
Że ów zodyjakowy Smok długi i gruby
[…],
Którego mylnie Wężem chrzczą astronomowie,
Nie jest wężem lecz rybą, Lewiatan się zowie”
- napisał Adam Mickiewicz w „Panu Tadeuszu”. I słusznie – bo od kogóż pobierać wiadomości, jeśli nie od rabinów, którzy akurat w wielkiej liczbie zebrali się w ostatni poniedziałek i wtorek w Warszawie? W jakim celu? Ano, myślę, żeby nakreślić plan zagospodarowania majątku, jaki Polska będzie już wkrótce musiała im przekazać, zgodnie z ustawą nr 447 JUST, na podstawie której Stany Zjednoczone przyjęły na siebie obowiązek dopilnowania, by żydowskie roszczenia wobec Polski, szacowane przez nowojorską Organizację Restytucji Mienia Żydowskiego na ponad 300 miliardów dolarów, zostały zrealizowane aż do ostatniego centa.
300 miliardów, to sporo, więc nic dziwnego, że rabini zebrali się w Warszawie, żeby się naradzić, na co ten szmalec wydać.
Okazało się, że – po pierwsze - na edukację – przy czym nie tyle może chodzić tu o edukację głupich gojów o holokauście – chociaż oczywiście głupie goje od maleńkości muszą wiedzieć, że holokaust był najważniejszym wydarzeniem, bez precedensu w dziejach świata – co na edukację młodzieży żydowskiej, od której – tylko patrzeć – jak się w Polsce zaroi. Jak bowiem można było przekonać się na podstawie doświadczeń ostatnich kilkuset lat, nic tak nie sprzyja żydowskiej prężności demograficznej, jak antysemityzm – oczywiście w rozsądnych granicach. To tak, jakby do stawu w karpiami wpuścić szczupaka, dzięki czemu karpie natychmiast nabierają wigoru i rozmnażają się, jak szalone. Toteż nic dziwnego, że zebrani w Warszawie rabini radowali się z objawów odrodzenia życia żydowskiego w Polsce i nakreślili program edukacyjny – również w zakresie edukacji religijnej. „Wije się złoty Lewiatan zły, w srebrne szczury wijąc się zmienia, drobnieje w bilion pcheł i wszy i znowu w szczury zrastają się pchły...” - pisał Julian Tuwim. Żeby jednak ktoś nie pomyślał sobie, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, to jednocześnie skrytykowali nowelizację ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej, że ich głęboko zasmuca, bo dławi wolność słowa i swobodę badań naukowych. Kiedy w roku 1998 do ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej z inicjatywy żydowskich konsultantów naszego suwerennego parlamentu wprowadzono art. 55, przewidujący karalność tzw. „kłamstwa oświęcimskiego”, czyli każdej formy podważania podanej do wierzenia wersji historii II wojny światowej, z masakrą europejskich Żydów w szczególności – to nie zagrało to ani wolności słowa, ani swobodzie badań naukowych. Jednak – co wolno wojewodzie, to nie tobie smrodzie – więc kiedy parlament mniej wartościowego narodu tubylczego spróbował dodać do art. 55 artykuł 55 A, przewidujący karalność tzw. „kłamstwa obozowego”, że mianowicie obozy zagłady były „polskie”, to klangor podniósł się na całym świecie aż pod nozdrza Najwyższego. Wprawdzie rabini tym razem nie napiętnowali tubylczego antysemityzmu, ale wyręczyła ich w tym kandydatka na ambasadoressę Stanów Zjednoczonych w Warszawie, pani Żorżeta Mosbacher. Pani Żorżeta – jak słychać - dorobiła się milionów na rozwodach, szlamując nieszczęśników, którym zachciało się zakosztować słodyczy jej płci, więc w sytuacji, gdy USA muszą przypilnować, by Polska wyszlamowała się na korzyść Żydów, jej kandydatura na ambasadora Naszego Najważniejszego Sojusznika w Warszawie wydaje się idealna. Już tam pani Żorżeta przypilnuje, żeby wszystko odbyło się, jak należy i jeśli nawet puści nas z torbami, to tylko dla naszego dobra i w słusznej sprawie. Wiadomo bowiem, że pieniądze psują charakter, oczywiście nie każdemu; co to, to nie, bo na przykład panią Żorżetę najwyraźniej uszlachetniły, dzięki czemu podczas przesłuchania przed senacką komisją mogła z czystym sumieniem powiedzieć, że nowelizacja ustawy o IPN wyzwoliła falę antysemityzmu, chociaż tubylczy naród zasadniczo zły nie jest, bo na zbrojenia daje tyle, ile trzeba.

        I rzeczywiście. Właśnie prezydent Duda podpisał ustawę o Centralnym Porcie Komunikacyjnym, czyli wielkim lotnisku między Warszawą i Łodzią. Pasy startowe mają mieć tam 4 kilometry, więc bez problemu będą mogły lądować tam i startować największe amerykańskie samoloty transportowe w rodzaju Lockheeda C5 Galaxy, który rozpędza się na dystansie 2530 metrów. Dotychczas tylko dwa lotniska w Polsce – na Okęciu i w Powidzu - mają pas długości 3500 metrów, więc lotnisko o czterokilometrowych pasach w odległości około zaledwie 200 kilometrów od wschodniej granicy obszaru obrony NATO, będzie jak znalazł. Szkoda tylko że Polska zobowiązała się do samodzielnego ponoszenia kosztów jego budowy, podobnie jak do utrzymania amerykańskiej brygady, czy nawet dywizji, jeśli uwiłaby sobie ona w Polsce gniazdko w postaci stałej bazy. Wprawdzie amerykański generał Hodges, niedawno jeszcze dowodzący siłami NATO w Europie, skrytykował ten pomysł, a sekretarz NATO, pan Stoltenberg uznał, że jest jeszcze „zbyt wcześnie”, żeby o tym mówić, ale – po pierwsze – pan Witold Jurasz z Ośrodka Analiz Strategicznych już generała Hodgesa zdemaskował, a po drugie – co znaczy „za wcześnie”, kiedy wiadomo, że im wcześniej, tym lepiej. Co prawda w traktacie „2 plus 4” z 12 września 1990 roku USA, Wielka Brytania i Francja zobowiązały się, że nie będą przesuwać swojej broni jądrowej na wschód od dawnej granicy niemiecko-niemieckiej, czyli na teren byłej NRD, a w porozumieniu zawartym podczas szczytu NATO w Paryżu w roku 1997 ustalono, że NATO nie będzie zakładać stałych baz na terytorium nowych członków, ale wiadomo, że takie zastrzeżenia podnoszą ruscy agenci, podczas gdy patrioci, zwłaszcza ci prawdziwi, nie tylko przechodzą nad nimi do porządku, ale w dodatku deklarują gotowość samodzielnego pokrycia wszystkich kosztów takiej operacji.

        Tymczasem jednak do Warszawy przybył niemiecki prezydent Walter Steinmeier, zapewniając, że w Unii Europejskiej nikt nikomu niczego nie dyktuje, po czym podyktował Polsce, co ma zrobić, gwoli udowodnienia, że kocha praworządność. Z tej okazji niezawiśli sędziowie spontanicznie zawiązali spontaniczną organizację pod nazwą Komitet Obrony Sprawiedliwości, która będzie pilnowała interesu i jak tylko stwierdzi, że coś jest nie tak, to zaraz zamelduje, gdzie trzeba. Udział w przedsięwzięciu Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka daje nadzieję, że czego, jak czego, ale szmalcu KOS-owi nie zabraknie, bo sama fundacja jest sponsorowana przez starego żydowskiego finansowego grandziarza, co to ostatnio wyłożył na takie przedsięwzięcia aż 18 miliardów dolarów! Nikt zatem nie będzie musiał sporządzać żadnych faktur, a gdyby nawet tak się stało, to już tam niezawisłe sądy będą wiedziały, co z tym fantem zrobić. „Zaplątaj dobrze węzeł, końce wsadź do wody” - mówił Sędziemu Soplicy kapitan Ryków. Pan prezydent Duda, w ramach prezentowania się w charakterze nieustraszonego szermierza polskiej racji stanu poinformował prezydenta Steinmeiera o swoim niezadowoleniu z powodu budowy przez Niemcy i Rosję gazociągu Nord Stream 2, co niemiecki prezydent – mówiąc elegancko - przyjął do wiadomości, a mówiąc potocznie - puścił mimo uszu.

        W tej sytuacji niezależne media rzuciły się na Wielce Czcigodnego Stanisława Piętę, że wdał się w romans z panną Izabelą Pek, która w niezależnych mediach wylała swoje pretensje, jakoby poseł nie załatwił jej posady w Orlenie, jaką ponoć miał obiecać. Od razu widać, że w porównaniu z panią Żorżetą Mosbacher, panna Pek musi jeszcze wielu rzeczy się nauczyć. Najzabawniejsze jest to, że Wielce Czcigodny Stanisław Pięta został usunięty nie tylko z Prawa i Sprawiedliwości oraz z klubu parlamentarnego tej partii, ale z komisji badającej sprawę Amber Gold i komisji jakoby nadzorującej bezpieczniackie watahy. Pretekstem było ryzyko w związku z dostępem, jaki w tych komisjach poseł Pięta miał do informacji niejawnych, które mógłby przekazywać pannie Izabeli Pek w trakcie rozmaitych uniesień. To uzasadnienie wywołuje niezamierzony efekt komiczny po pierwsze dlatego, że ani w jednej, ani w drugiej komisji posłowie nie mają dostępu do żadnych „informacji niejawnych”, bo jeśli w ogóle są one „niejawne”, to przede wszystkim właśnie dla nich, a nie – dajmy na to – dla CIA, BND, GRU, czy Mosadu, a po drugie – jaki to użytek mogłaby z takich informacji zrobić panna Izabela? W najlepszym razie, mogłaby pójść na najbliższy posterunek policji i zaproponować, że w zamian za kapowanie na posła Piętę dadzą jej parę złotych na szpilki. Oczywiście żadnych pieniędzy by stamtąd nie dostała po pierwsze dlatego, że na posłów kapować nie wolno, a po drugie – że nie słyszano, żeby w Polsce policja płaciła swoim konfidentom jakieś pieniądze. Zatem poza wątpliwym rozgłosem, podobnym do tego, jaki w swoim czasie uzyskała pani Marzena Domaros, którą bezpieczniaccy alfonsi użyli do „kombinacji operacyjnej”, na żadne pieniądze ani z policji, anie z rozwodu liczyć nie może, chyba, że pan Jerzy Skoczylas i dla niej napisze książkę - bo za Anastazję Potocką dostał od prezydenta Komorowskiego Złoty Krzyż Zasługi - dzięki której zostanie damą i pisarką, może nie od razu taką, jak pani Olga Tokarczuk, ale omnia principia parva sunt – powiadali starożytni Rzymianie


Judenrat śmieszy i tumani


        Powtarzam się, ale jak tu się nie powtarzać, kiedy żydowska gazeta dla Polaków pod redakcją pana redaktora Adama Michnika co i rusz dostarcza nam nowych radości? Nie mówię nawet o najweselszym w całej redakcji dziale religijnym, w którym ptaszek Boży, czyli pan red. Jan Turnau uwija się wokół stręczenia mniej wartościowemu narodowi tubylczemu tak zwanego „judeochrześcijaństwa” - w czym pomagała mu do niedawna moja faworyta, czyli pani red. Katarzyna Wiśniewska. Mam nadzieję, że pani red. Wiśniewska nie popadła w jakieś sprośne błędy obrzydłe redakcyjnemu Judenratowi, ani się nie przeziębiła, bo dlaczegoś zniknęła z łamów. Nie wspominam też o wynurzeniach rozmaitych koryfeuszy nauki przodującej, od jakich na łamach „Gazety Wyborczej” tak się roi, że wprost niepodobna splunąć, żeby w jakiegoś nie trafić. Ot na przykład pani profesorowa Magdalena Środzina, dyskutując nad irlandzkim referendum w sprawie legalizacji aborcji nie tylko zauważyła, że otwiera ono drogę do „liberalizacji” przepisów dotyczących tej kwestii, ale przy okazji sformułowała spiżową zasadę, że „możliwość panowania nad własnym ciałem jest podstawą wolności”. Otóż wcale nie jest takie oczywiste, czy referendum w Irlandii otwiera drogę do „liberalizacji” przepisów, czy do drastycznego ich zaostrzenia. Ocena bowiem zależy od tego, czy przyjmujemy punkt widzenia rozwydrzonych kobiet, czy też oczekujących na urodzenie dzieci. Wspominam o kobietach „rozwydrzonych” - bo rozwydrzenie polega między innymi na unikaniu następstw własnych działań, albo przynajmniej na przerzucaniu ich na kogoś innego. A tak właśnie jest w przypadku kobiet domagających się całkowitej bezkarności aborcji, która polega przecież na pozbawieniu życia całkiem innej osoby! Żeby bowiem zajść w ciążę, trzeba najpierw rozłożyć nogi przed partnerem – do czego prawo, jak dotąd, nikogo nie zmusza i każda pani rozkłada nogi wedle swego upodobania. Bardzo często efektem takich bliskich spotkań III stopnia jest ciąża, czyli pojawienie się nowej osoby. Rozwydrzone kobiety domagają się bezkarności z powodu zabijania takich osób, w czym sekundują im „partnerzy”, którzy też wolą unikać konsekwencji swoich zachowań. Na takich oczekiwaniach żeruje ideologia socjalistyczna – bo socjaliści odwołują się do najbardziej mrocznych właściwości ludzkiej natury: chciwości i zawiści. Warto przypomnieć tu uwagę Maurycego Rothbarda , że w warunkach wolnego rynku człowiek też może czynić zadość swojej chciwości, ale tylko gdy wyświadczy jakieś dobro innemu człowiekowi: sprzeda mu coś, czego tamten potrzebuje, wyleczy go z choroby, ugotuje mu obiad, uszyje ubranie, przewiezie go z miejsca na miejsce – i tak dalej. W socjalizmie natomiast zawistnik bliźniego swego zwyczajnie obrabuje, wykorzystując w tym celu siłę państwa i oczywiście maskując swoją chciwość patetycznymi deklamacjami o społecznej sprawiedliwości. Więc o ile z punktu widzenia rozwydrzonych kobiet irlandzkie referendum rzeczywiście otwiera drogę ku większej swobodzie zabijania dzieci, to z punktu widzenia tychże dzieci to samo referendum otwiera drogę do masowej i bezlitosnej eksterminacji, z którą nie wytrzymuje żadnego porównania eksterminacja Żydów, zwana pretensjonalnie „holokaustem”. Pani Środzina jest wprawdzie kobietą, a mówiąc ściślej – kiedyś nią była (Boy-Żeleński w wierszu dedykowanym „matronie krakowskiej” pyta: „za co stwór podeszły wiekiem, co kobietą być już przestał, a nigdy nie był człowiekiem windujemy na piedestał?”), ale jest zarazem panią filozofową i w dodatku profesorową, więc teoretycznie moglibyśmy spodziewać się po niej większego obiektywizmu. Niestety – również na tym przykładzie widzimy, że filozofowie są coraz głupsi, a filozofia, która w starożytności rzeczywiście była syntezą ówczesnej wiedzy, dzisiaj nie jest już żadną nauką, tylko opowieściami utytułowanych bęcwałów o własnych urojeniach. No bo jakże inaczej zakwalifikować spiżową tezę, jakoby podstawą wolności była możność panowania nad swoim ciałem? Aż nie chce mi się wierzyć, żeby nasza pani profesorowa nigdy nie cierpiała na biegunkę lub wzdęcia, a jeśli nawet – to czy udało się jej zapanować na przykład nad menstruacją? Obawiam się, że nie – ale czy w związku z tym została zniewolona i przez kogo? Cóż dopiero mówić o nowotworze, czy syfilisie – bo pacjenci cierpiący na nowotwór w jeszcze mniejszym stopniu panują nad swoim ciałem, niż, dajmy na to – syfilitycy - ale nie słyszałem, żeby syfilitycy formułowali jakieś pretensje pod adresem państwa, że ogranicza im wolność, na przykład nie dopuszczając do prac związanych z przygotowywaniem żywności.

        Wszystko, a w każdym razie – wiele wskazuje na to, że światem rządzi zasada przyczynowości. Zgodnie z tą zasadą, z określonych przyczyn muszą wynikać określone skutki. Ta zasada jest bardzo dobra, bo dzięki niej właśnie możemy świat rozumieć. Gdyby jej nie było, świat jawiłby się nam jako chaotyczne kłębowisko, o którym niczego nie dałoby się powiedzieć, nie mówiąc już o ogarnięciu go rozumem. W tej sytuacji rozum nie byłby nam do niczego potrzebny. Mam wrażenie, że działalność takich osobistości, jak pani profesorowa Magdalena Środzina jest skierowana - być może nieświadomie, ale to jeszcze gorzej – jeśli nawet nie na zanegowanie zasady przyczynowości, to z pewnością – na rozerwanie związku między przyczyną i skutkiem. Jeśli tacy ludzie mają wpływ na formowanie ludzkich umysłów, to trudno się dziwić, że mamy wrażenie pogłębiającego się kryzysu cywilizacyjnego, który objawia się również w tym, że coraz więcej ludzi rezygnuje z korzystania z rozumu, recytując mantry formułowane przez redakcyjne Judenraty w sobie tylko wiadomym celu.


Cierpliwie i metodycznie


        W znakomitej powieści „Głos Pana” Stanisław Lem wkłada w ustaw jednego z bohaterów spostrzeżenie, że „nawet konklawe można doprowadzić do ludożerstwa, byle postępować cierpliwie i metodycznie”. Ta powieść była napisana w latach 60-tych, kiedy taka ewentualność, to znaczy – doprowadzenie konklawe do ludożerstwa – wydawała się dochodzić do samych granic możliwości, a być może nawet je przekraczać. Od tamtej pory minęło jednak 50 lat i to, co wtedy wydawało się niemożliwe, dzisiaj już takie nie jest. Nie mówię oczywiście o ludożerstwie, bo nad tym i teraz trzeba by się nieźle napracować, a rezultat wcale nie byłby gwarantowany, tylko o sprawach mniej ostentacyjnych, na przykład o sodomitach i gomorytach. Kiedyś wydawało się nie do pomyślenia, by papież uspokajał sodomitę wyjaśnieniem, że to nie jego wina, że takim stworzył do sam Pan Bóg, który kocha go takim, jakim jest – a przecież niedawno właśnie coś takiego usłyszeliśmy. Podobnego wyjaśnienia można by jednak udzielić każdemu – na przykład złodziejowi, seryjnemu mordercy, czy prostytutce, bo jużci – ich też musiał Pan Bóg takimi stworzyć i pewnie kocha ich tak samo, a może nawet bardziej, niż porządnych mułów. W takiej jednak sytuacji nie ma już miejsca na rozróżnienie między grzechem, a niewinnością, bo wiadomo wszak, że wszystko, co Pan Bóg stworzył, jest „dobre”, a nawet „bardzo dobre”. Oczywiście od każdej reguły jest wyjątek i w tym w przypadku jest tak samo. Takim wyjątkiem jest Adolf Hitler. Nie bardzo wiadomo dlaczego, boć przecież on też był stworzeniem Bożym i nie mamy żadnego dowodu, że Pan Bóg kochał go mniej, niż dajmy na to, sodomitę, którego uspokajał papież Franciszek, czy panią Żorżetę Mosbacher, która lada dzień zostanie w Warszawie ambasadoressą Stanów Zjednoczonych. Powiadają, że ona nie tylko „miłowała wiele”, ale w dodatku potrafiła te uczucia kapitalizować i w ten sposób została milionerką. Ciekawe, co Stany Zjednoczone chcą dać nam tą nominacją do zrozumienia, bo z pewnością coś chcą – ale nie traćmy nadziei, że w stosownym czasie zostanie nam to objawione.

        Wracając tedy do Hitlera, to wygląda na to, że jedyną przyczyną powszechnego potępienia jego osoby jest okoliczność, że prześladował niewłaściwe osoby. Taką możliwość sygnalizuje też Kurt Vonnegut w powieści „Rzeźnia numer 5”, prezentując alternatywną ewangelię. Rzecz w tym, że uznane Ewangelie od samego początku informują czytelnika, że Jezus jest Synem Bożym, więc kiedy dochodzi do jego aresztowania, procesu i egzekucji, czytelnik nie posiada się ze zdumienia: „ale Żydzi wybrali sobie faceta do linczowania!” Trudno się tej reakcji dziwić, ale warto zwrócić uwagę, że za nią, jak cień, posuwa się inne spostrzeżenie – że innych facetów, którzy takich pleców nie mają, linczować można. Tedy ewangelia alternatywna od samego początku informuje czytelnika, że Jezus żadnym Synem Bożym nie jest, że nigdzie nie ma żadnych pleców, więc czytelnik nie dziwi się, że został on aresztowany, skazany i że go właśnie krzyżują; no naturalnie, jakże by inaczej! – ale akurat w tym momencie Stwórca Wszechświata potężnym głosem oświadcza, że tego skazańca adoptuje i że odtąd będzie okrutnie karał każdego, kto spróbuje krzywdzić kogoś, kto nie ma pleców. Włodzimierz Lenin, czy Józef Stalin, prześladowali całkiem inne kategorie osób; ziemian, kupców, chłopów, czy księży, toteż opinia światowa traktuje ich dokonania jeśli nawet nie z entuzjazmem, to w każdym razie – z wyrozumiałością, której w przypadku Adolfa Hitlera, który zabrał się za Żydów, nie ma nawet na lekarstwo. Od tego do ludożerstwa jeszcze daleka droga, ale nawet na najdłuższej drodze trzeba postawić pierwszy krok i został on postawiony we wrześniu 1962 roku, kiedy to kardynał Tisserant zawarł był w Metz umowę z reprezentantem moskiewskiej Cerkwi Prawosławnej, arcybiskupem Nikodemem, czyli agentem KGB Borysem Rotowem, że na Soborze komunizm nie zostanie potępiony. No i nie został – bo czyż Lenina i Stalina nie stworzył Pan Bóg? Jasne, że tak, podobnie jak to, że ich kochał takimi, jakimi byli, więc nie jest wykluczone, że spotkamy się z nimi w niebie, do którego tylko Adolf Hitler nie zostanie wpuszczony. To już Żydzi załatwią po swojemu.

        Ale mniejsza już o to, bo po cóż spekulować na temat lokatorów nieba, kiedy mamy znacznie lepszy przykład skuteczności postępowania cierpliwego i metodycznego? Żyją jeszcze ludzie pamiętający solenne zapewnienia, że po Anschlussie do Unii Europejskiej nie będzie ona wtrącać się w sprawy tak zwane „światopoglądowe”, do których należał między innymi sposób rozumienia małżeństwa. Kiedy jeszcze byłem prezesem UPR, podczas kampanii wyborczej zadzwonił do mnie sodomita z organizacji Lambda z zapytaniem o stosunek UPR do małżeństw jednopłciowych. Odpowiedziałem mu, że każda rzecz ma swoją nazwę i jeśli na przykład coś ma cztery nogi, ale nie ma oparcia, to nazywamy to stołem, a jeśli ma oparcie – to krzesłem. Taka dyscyplina jest konieczna, bo w przeciwnym razie pojawi się chaos semantyczny i przestaniemy się nawzajem rozumieć. Korzystając jednak z okazji zapytałem mego rozmówcę, dlaczego sodomitom tak zależy na uzyskaniu oficjalnego statusu dla ich związków. Odparł, że chodzi o dziedziczenie – że sodomici żyjący w parach nie mogą po sobie dziedziczyć. – Jakże nie możecie, kiedy przecież możecie – ja na to – jeśli spiszecie testamenty, to ten, co przeżyje, odziedziczy wszystko po nieboszczyku. – No tak – on na to – ale musielibyśmy zapłacić wyższy podatek spadkowy. – Tak mi pan mów – ja na to. – UPR jest za zniesieniem podatku od spadków, więc możecie na nas głosować. Podobno rząd właśnie opowiedział się za zniesieniem podatku od spadków, więc kto wie, czy sodomici nie oddadzą swoich głosów na Prawo i Sprawiedliwość? Więc podczas referendum w sprawie Anschlussu mnóstwo osobistości, między innymi mój faworyt, JE abp Józef Życiński, ręczyło, że Unia Europejska w te sprawy nie będzie się wtrącać i państwa członkowskie mają tu pełną swobodę. Niestety! Okazało się, że kto w takie poręczenia wierzy, ten sam sobie szkodzi. Oto obywatel amerykański zawarł z obywatelem Rumunii umowę o wzajemne świadczenie usług seksualnych – no bo taka jest treść tej czynności prawnej: facio ut facias, co się wykłada, że robię, żebyś zrobił – i chciał ze swoim partnerem zamieszkać w Rumunii. Sęk w tym, że Rumunia, podobnie zresztą, jak Polska, umów o wzajemne świadczenie usług seksualnych nie uznaje za małżeństwo. Sprawa trafiła do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości w Luksemburgu, który jest organem władzy sądowniczej Unii Europejskiej i Trybunał orzekł, że osoby, które w jakimś innym kraju UE (nasz Amerykanin zawarł tę umowę z Rumunem w Belgii), muszą być traktowane jako małżonkowie, nawet w sytuacji, gdy to państwo małżeństw jednopłciowych nie uznaje. Zgodnie z traktatem lizbońskim, wyroki ETS w Luksemburgu mają dla państw członkowskich UE charakter źródeł prawa, a w tej sytuacji i Rumunia i Polska zostały zmuszone do uznawania stron umowy o wzajemne świadczenie usług seksualnych za małżeństwa ze wszystkimi tego konsekwencjami. W kierunku ludożerstwa wykonaliśmy milowy krok.


© Stanisław Michalkiewicz
7-9 czerwca 2018
www.michalkiewicz.pl / www.goniec.net / www.magnapolonia.org
☞ WSPOMÓŻ AUTORA





Ilustracja © brak informacji

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2