Nie pozwól aby przepadły stare fotografie, filmy czy pamiętniki! Podziel się nimi ze wszystkimi Polakami i przekaż do zasobów Archiwum Narodowego IPN!
OSTRZEŻENIE: NASZA WITRYNA JEST NIEPOPRAWNA POLITYCZNIE I WYRAŻA BEZMIERNĄ POGARDĘ DLA ANTYPOLSKICH ŚCIERW ORAZ WSZELKIEJ MAŚCI LEWACKIEJ DZICZY I INNYCH DEWIANTÓW.
UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2

Tereferendum ze „zbrodniarzem” w tle. Polacy tracą instynkt polityczny. Tajemnica Poczwórna

        Od prawie 30 lat z początkiem maja cała Polska – chciałem napisać, że pogrąża się w nirwanie, ale to nie byłaby prawda, bo – po pierwsze – nie cała, ponieważ znaczna część Polaków wyjeżdża z miasta, a jeśli nawet nie wyjeżdża, to wyszukuje sobie w miastach takie zakątki, w których można by sobie urządzić grilla, to znaczy – upiec na węglu drzewnym karkówkę albo kiełbaski i popić piwem, albo i czymś mocniejszym, a po drugie – pozostała część nigdzie nie wyjeżdża, bo albo bierze udział w komunistycznym prazdniku 1 maja, albo celebruje „dzień flagi”, będący elementem nowej, świeckiej tradycji, powstałej, by jakoś wypełnić martwy dzień między reliktem komuny a świętem narodowym w rocznicę uchwalenia Konstytucji 3 maja, albo uczestniczy w uroczystościach państwowych z tej okazji, albo w uroczystościach kościelnych, jako że tego samego dnia przypada święto Matki Boskiej Królowej Polski.
Więc Polska wcale nie pogrąża się w nirwanie, tylko każdy folguje swoim upodobaniom; jedni – żeby wypić i zakąsić, a inni – żeby zademonstrować swoje ideowe i polityczne sympatie i poglądy. Jedni tedy nawiązują do tradycji ustanowionej przez naszych okupantów, to znaczy – Adolfa Hitlera i Józefa Stalina – bo to właśnie ci wybitni przywódcy socjalistyczni w 1940 roku proklamowali na ziemiach polskich – oczywiście każdy na obszarze swojej okupacji – 1 maja jako dzień świąteczny. I tak już zostało do dnia dzisiejszego, co stanowi żywy dowód ideologicznej i politycznej schizofrenii, w jaką wtrącony został nasz mniej wartościowy naród tubylczy przez projektodawców sławnej transformacji ustrojowej w roku 1989. Czyż trzeba lepszego dowodu na tę schizofrenię, jak bliskie sąsiedztwo świąt, z których jedno kojarzy się ze zdradą i zaprzaństwem i z niej wyrasta, a drugie – z patriotycznym pragnieniem ratowania państwa przed zagładą, jaką zgotowały mu państwa zaborcze? To, kto obchodzi albo jedno, albo drugie święto, jest znakomitym dowodem przynależności – albo do historycznego narodu polskiego, albo do polskojęzycznej wspólnoty rozbójniczej, z którą historyczny naród polski od 1944 roku musi dzielić terytorium państwowe.

        Z okazji rocznicy uchwalenia Konstytucji 3 maja, pan prezydent Andrzej Duda zapowiedział przeprowadzenie referendum konstytucyjnego w dniach 10 i 11 listopada. Obywatele mieliby wypowiedzieć się w nim, czy w ogóle chcą zmiany konstytucji, a jeśli tak, to... ano właśnie. Nie bardzo wiadomo, na jaką, bo żadne konkretne pytania dotychczas nie padły. Ale może nie bez przyczyny, zwłaszcza gdy przypomnimy sobie, że inicjatywa tego referendum, była pierwszą samowolką pana prezydenta Dudy, który właśnie od tego rozpoczął przegryzanie pępowiny łączącej go z PiS-em. PiS od samego początku odniósł się do tego pomysłu chłodno, no i teraz pan marszałek Senatu Stanisław Karczewski i pan wicemarszałek Sejmu Terlecki zauważyli, że „o tym”, czyli o referendum zdecyduje „większość parlamentarna”. Jak wiadomo, prezydent ogłasza referendum, ale – za zgodą Senatu, w którym PiS ma 65 senatorów. Czy zatem taka zgoda zostanie uzyskana? To wcale nie jest takie oczywiste, a w tej sytuacji trudno się dziwić, że Kancelaria Prezydenta specjalnie się do tego pomysłu nie przyłożyła. W przeciwny razie pytania referendalne ogłoszone zostałyby najpóźniej w połowie ubiegłego roku, a następnie w niezależnych mediach głównego nurtu odbyłaby się kampania informacyjna, wyjaśniająca obywatelom np. zasady, zalety i wady systemu parlamentarno-gabinetowego, prezydenckiego czy kanclerskiego – żeby każdy wiedział, za czym się opowiada. Skoro do tej pory nic takiego się nie zdarzyło, to nieomylny to znak, że mamy do czynienia z inicjatywą pozorowaną, rodzajem tereferendum, którego sam inicjator nie tratuje serio.

        Zresztą – jakże ma być inaczej, skoro jeden z niemieckich owczarków, czyli Jan Klaudiusz Juncker, którego Nasza Złota Pani umieściła na fasadzie Komisji Europejskiej, właśnie ogłosił, że w budżecie UE na lata 2021–2027 „architektura budżetowa” będzie opierała się na ocenie poszanowania praworządności. W przełożeniu na język ludzki oznaczać to może, że przydział pieniędzy dla konkretnego bantustanu zostanie uzależniony od tego, jaką recenzję umiłowania praworządności sporządzi mu kartel krajów mądrzejszych i silniejszych. Oczywiście składka od żadnego umiłowania praworządności uzależniona nie będzie, toteż nie można wykluczyć, że nowa „architektura budżetowa” może doprowadzić do sytuacji, w której płatnikami netto będą kraje oskarżane o niedostateczne umiłowanie praworządności i demokracji. W ten sposób stworzone zostaną pozory moralnego uzasadnienia dla wyszlamowania upatrzonych bantustanów, podobnych do tych pozorów, jakie żydowskie organizacje przemysłu holokaustu stwarzają na użytek tak zwanych roszczeń majątkowych.

        Dopiero na tym tle możemy ocenić smakowitość rozważań nad suwerennością, jakie z okazji święta Matki Boskiej Królowej Polski zaprezentował JE abp Stanisław Gądecki. Po pierwsze, zauważył, że dzisiaj nie ma na świecie ani jednego kraju całkowicie suwerennego. Można tej opinii zarzucić nie tylko brak spostrzegawczości, ale również stawianie znaku równości między suwerennością a wszechmocą. Rzeczywiście – ani dzisiaj, ani nigdy wcześniej nie było na świecie państwa wszechmogącego, natomiast kilka suwerennych można by znaleźć i dzisiaj. Ot, na przykład Izrael, który wielokrotnie zlekceważył rezolucje Rady Bezpieczeństwa ONZ, podobnie jak zakaz rozprzestrzeniania broni jądrowej, ale nikt nie zastosował wobec niego z tego tytułu żadnych sankcji. O takich Stanach Zjednoczonych, Naszym Najważniejszym Sojuszniku, nawet już nie wspomnę; dopiero by się zdziwił prezydent Donald Trump, gdyby się dowiedział, że USA też nie są państwem suwerennym. Ale to jeszcze nic, w porównaniu z następnym spostrzeżeniem Ekscelencji, że bywają sytuacje, kiedy „narody mogą w sposób wolny zrezygnować z niektórych swoich praw ze względu na wspólny cel, ze świadomością, że tworzą jedną rodzinę narodów” – i tak dalej. Znaczy – że mogą zrezygnować z części suwerenności. Ale jakże mogą zrezygnować z czegoś, czego – jak to wcześniej zauważył Ekscelencja – nie mają? „Fenomen ten godzien rozbiorów” – jak pisze Adam Mickiewicz.

        Zresztą, powiedzmy sobie otwarcie i szczerze – kto by tam pytał o takie rzeczy mniej wartościowe narody tubylcze? Jeszcze Polska nie zrealizowała żydowskich roszczeń majątkowych, ale już z obfitości serca usta mówią i biegający za filozofa pan prof. Jan Hartman właśnie oskarżył majora Zygmunta Szendzielarza „Łupaszkę”, że był „zbrodniarzem wojennym”. Widać wyraźnie, w jakim kierunku zmierzają prace nad spreparowaniem mniej wartościowemu narodowi tubylczemu politycznie poprawnej wersji chi chi chi – historii. Oczyma duszy widzę, jak na czołowego bojownika o wolność i demokrację wyrasta Tewje Bielski, który do spółki z pułkownikiem Stauffenbergiem prowadził nieubłaganą walkę ze zbrodniarzami wojennymi w rodzaju znienawidzonego „Łupaszki”. Przewidział to już dawno Janusz Szpotański, pisząc: „Już wieczór zapada, usnęły już bory, a z borów wychodzą reakcji upiory. Straszliwych rezunów zbierają się hordy, by szerzyć dokoła pożogi i mordy. Na czele szwadrony ataman ich gna – Łupaszka, Łupaszka, Łupaszka maja!”. Już tam Muzeum Żydów Polskich „Polin” dopracuje tę wersję w szczegółach, a kiedy, zgodnie z ustawą nr 447, część przychodów z „własności bezdziedzicznej” będzie obrócona na finansowanie „edukacji o holokauście”, to nie tylko pojawią się podręczniki dla dzieci i młodzieży, ale Małgośka Szumowska nakręci na ten temat wzruszający z jednej, a piętnujący z drugiej film, za który dostanie nie tylko „Srebrnego Niedźwiedzia”, ale i jakiś dworek z fornalami – bo kogoż wynagradzać w dzisiejszych czasach, jak nie wizjonerów?


Polacy tracą instynkt polityczny


        Jest gorzej, niż mogłoby się wydawać. Nie tylko ze względu na ustawę nr 447, którą niedawno uchwaliła również Izb a Reprezentantów Kongresu USA, a która otwiera drogę do żydowskiej okupacji Polski i narzucenia narodowi polskiemu jerozolimskiej szlachty, nie tylko ze względu na coraz mocniejsze naciski niemieckie, które – za pośrednictwem Komisji Europejskiej – mają doprowadzić do odzyskania przez Niemcy wpływów politycznych w Polsce i Europie Środkowej, nie tylko ze względu na utrzymujący się od śmierci prymasa Stefana Wyszyńskiego kryzys przywództwa w Polsce, ale przede wszystkim ze względu na atrofię w narodzie polskim instynktu politycznego. Wielokrotnie wskazywałem, że jedną z przyczyn tego stanu rzeczy jest okoliczność, że historyczny naród polski od 1944 roku zmuszony jest dzielić terytorium państwowe z polskojęzyczną wspólnota rozbójniczą, która gotowa jest wysługiwać się każdemu, kto obieca jej możliwość pasożytowania na historycznym polskim narodzie. Transformacja ustrojowa sytuację tę raczej pogorszyła, bo o ile za komuny linia podziału między historycznym narodem polskim, a wspomnianą wspólnotą była dość wyraźna, o tyle teraz coraz bardziej się zaciera, również wskutek rewolucji komunistycznej, która przewala się przez Europę i nasz nieszczęśliwy kraj i której wpływom wielu Polaków skwapliwie się poddaje sądząc, że w ten sposób dotrzymują kroku wymaganiom nowoczesności, cokolwiek by to miało znaczyć. Tymczasem główne uderzenie rewolucyjnej ofensywy polega tym razem na masowym duraczeniu, przede wszystkim – na wciskaniu ogromnym masom ludzkim rozmaitych doktrynerskich dogmatów, na przykład – że wszyscy ludzie są równi, wszyscy wygrali i wszystkim należy się pierwsza nagroda, bo w przeciwnym razie będzie „dyskryminacja”, „wykluczenie” i „stygmatyzacja”, które ponoć gorsze są od śmierci. Tymczasem – jak przestrzega poeta – „kto w szpony dostał się hipostaz, rzeczywistości już nie sprosta”, toteż nic dziwnego, że w coraz większym stopniu zanika w ludziach poczucie rzeczywistości.

        Nakłada się na to taktyka Umiłowanych Przywódców w kraju, którzy mają świadomość, że uprawianie prawdziwej polityki byłoby sprzeniewierzeniem się ustaleniom poczynionym przez konstruktorów naszej sławnej transformacji ustrojowej i zostałoby niezwłocznie przez nich skarcone. Dlatego kierują zainteresowanie opinii publicznej w stronę rozmaitych fikcji, to znaczy – spraw urojonych – co dostarcza obywatelom złudzenia, że uczestniczą w czymś szalenie ważnym, czemu towarzyszy również małoduszna świadomość, że nie naraża ich to na żadne ryzyko. Zauważył to już dawno rosyjski ambasador w Warszawie w czasach Stanisława Augusta, Otto Magnus von Stackelberg: „La liberte polonaise n`ayant jamais porte, que sur l`imagination (…) a acoutume la nation au seul culte de l`appareil exterieur” – co się wykłada, że polska wolność, zawsze skierowana w stronę wyobraźni przyzwyczaiła naród do kultu pozorów. Dlatego też – jak zauważył Jacek Kaczmarski w piosence „Raport ambasadora”, wkładając w usta ambasadora Mikołaja Repnina słowa: „rozgrywka z nimi, to nie żadna polityka. To raczej wychowanie dzieci, biorąc rzecz en masse”. Żeby się o tym przekonać, wystarczy podjąć próbę odpowiedzi na pytanie – o co właściwie od kilku lat toczy się w Polsce zaciekła polityczna wojna. Przecież żaden z deklarowanych jej celów nie jest rzeczywisty; rzeczywista jest rywalizacja obcych państw o wpływy w naszym bantustanie oraz podejmowane przez starych kiejkutów próby zapewnienia sobie możliwości pasożytowania na Polsce w razie sukcesu tej czy owej potencji. Tymczasem emocjonalne zaangażowanie nie tyle może samych Stron Wojujących, wśród których jest mnóstwo cynicznych aktorów, co ich wyznawców jest niewątpliwie autentyczne, co – jak przypuszczam – pozwala podtrzymującym ten konflikt wywiadom na spore oszczędności finansowe. Do tego dochodzą przestrogi przez „bałwochwalczym kultem wolności” i zrozumienie dla rezygnacji z części suwerenności państwowej w imię „wspólnego celu” w postaci „jednej rodziny narodów” – a więc – hipostazy oczywistej – czemu towarzyszy potępienie „nacjonalizmu”, jako nie mającego „nic wspólnego” z „dojrzałym patriotyzmem”. Który patriotyzm jest „dojrzały”, a który nie i kto wydaje w tym przedmiocie świadectwa – trudno zgadnąć. Wszystko to składa się na potężny i długotrwały kryzys przywództwa, będący również przyczyną postępującej atrofii instytnku politycznego narodu polskiego.

        Wprawdzie nie można przyjmować bezkrytycznie rozmaitych badań opinii publicznej, ale nie można też całkowicie ich lekceważyć. I oto jeden z ośrodków badania opinii publicznej sprawdził, którego prezydenta III RP Polacy uważają za najlepszego. Okazało się, że zwycięzcą rankingu został Aleksander Kwaśniewski, uzyskując 36 procent głosów respondentów. Wybór Aleksandra Kwaśniewskiego na najlepszego prezydenta III RP, niezależnie od intencji pomysłodawców i wykonawców tego badania, pokazuje, że znaczna część obywateli całkowicie zatraciła nie tylko polityczne rozeznanie, ale nawet – poczucie rzeczywistości.
Rzecz w tym, że Aleksander Kwaśniewski, piastując przez dwie kadencje urząd prezydenta, jest odpowiedzialny za większość zaniedbań polskich interesów państwowych, co dzisiaj odbija się nam bolesną czkawką. Nie mówię nawet o parasolu ochronnym roztoczonym nad złodziejami publicznych pieniędzy. Oto na początku roku 1996, kiedy A. Kwaśniewski objął stanowisko prezydenta, w tygodniku „Wprost” ukazał się artykuł, jak to PZPR lokowała w szwajcarskich bankach kradzione z PEWEXU pieniądze w obcych walutach („chamy, bydło spasione na własnej ojczyźnie, którą codziennie w obcych kupczycie walutach” – pisał poeta). W latach 1988-1989 PZPR wykorzystała 800 zezwoleń dewizowych, co oznacza, że musiała realizować więcej, niż jeden transfer dziennie. A oto przykład jednego z dziennych transferów: 22 mln franków szwajcarskich i 750 tys. dolarów. I tak dzień w dzień przez 18 lat! Kiedy ten artykuł się ukazał, prezydent Kwaśniewski zagroził, że jeśli ktoś piśnie jeszcze słowo na ten temat, to on zarządzi „lustrację totalną”. W odpowiedzi Jacek Kuroń i Karol Modzelewski napisali do niego list, że już się nie kłóćmy, już się pogódźmy, niech tylko Józef Oleksy poda się do dymisji – co rzeczywiście nastąpiło. Jednak znacznie bardziej katastrofalne były zaniechania w sprawach międzynarodowych. Na przykład kiedy bez zasięgnięcia opinii Sejmu prezydent Kwaśniewski i premier Miller wysłali polski kontyngent wojskowy do Iraku, to ani pomyśleli o tym, by poprosić Amerykanów o przysługę wzajemną w postaci obietnicy, że USA nie będą na Polskę naciskały w sprawie żydowskich roszczeń majątkowych oraz, żeby USA zgodziły się na militarną konwersję polskiego długu zagranicznego. Przypuszczam, że prezydent Kwaśniewski myślał, że jeśli będzie podlizywał się prezydentowi Bushowi, to ten z wdziecznosci zrobi go potem I sekretarzem ONZ, albo przynajmniej – I sekretarzem NATO. Jak wiadomo, nie został ani jednym, ani drugim, bo prezydent Bush, chociaż nie cieszył się reputacją najtęższej głowy, to jednak wiedział, że facetowi frymarczącemu interesami państwa, które reprezentuje, nie można powierzyć żadnego poważnego stanowiska, bo on każdego zdradzi. Toteż Polska żadnej korzyści z Iraku nie wyniosła, bo Amerykanie wynagrodzili tylko swoich agentów za pośrednictwem Nur Corporation, z którą na terenie Polski kolaborowała pewna firemka zbrojeniowa jednorazowego użytku. Czy Aleksander Kwaśniewski też z tej puli skorzystał – tego oczywiście nie wiem, ale wcale bym się nie zdziwił, gdyby tak było.

        Jak wiadomo, Aleksander Kwaśniewski uważany był już za komuny za człowieka w czepku urodzonego i potrafił tę reputację przełożyć na brzęczącą monetę. Okazało się, że za demokracji też potrafi przekładać, spełniając w ten sposób ideał pielęgnowany w pewnych kręgach społeczeństwa, w postaci „pokornego cielęcia”, co to „dwie matki ssie”. Aleksander Kwaśniewski rzeczywiście wygląda na ssaka bardzo sprawnego – ale to jest jedyna dobra rzecz, którą o nim potrafię powiedzieć.


Tajemnica Poczwórna


        Nie wiem, nie pamiętam, nie jest rolą premiera zajmowanie się sprawami logistyki – takie rewelacje można było usłyszeć z ust byłego premiera Donalda Tuska, którego mocna dłoń Naszej Złotej Pani w jednej chwili przeniosła na europejskie salony w charakterze przewodniczącego Rady Europejskiej, której posiedzenia może otwierać, a potem zamykać. Za to dostaje wynagrodzenie siedmiokrotnie przewyższające uposażenie polskiego premiera, a przecież ten awans to nie jest ostatnie słowo, bo w perspektywie rysuje się powrót do Warszawy na białym koniu, na stanowisko tubylczego prezydenta. Wprawdzie rządowa telewizja zapewnia, że Donald Tusk przegrałby takie wybory nawet z panem Andrzejem Dudą, ale warto przypomnieć, że i Bronisław Komorowski sam święcie wierzył, że nie ma z kim przegrać, w czym zresztą był upewniany przez samego pana redaktora Michnika, no a potem co? A pół roku później przegrał sromotnie i to z kim? Z panem Andrzejem Dudą, o którym rok wcześniej nikt w Polsce nie słyszał, jako o polityku samodzielnym. „Fortuna kołem się toczy i pysznych poniża” – mawiał książę Jeremi Wiśniowiecki, więc trochę pokory nikomu by nie zaszkodziło, zwłaszcza teraz, gdy Nasza Złota Pani najwyraźniej odzyskuje w naszym bantustanie wpływy, chwilowo utracone zarówno na skutek powrotu Amerykanów do aktywnej polityki w Europie Środkowo-Wschodniej w roku 2013, jak i zachwiania się niemieckiego przywództwa w momencie apogeum kryzysu migracyjnego. Najlepszą tego ilustracją jest ultimatum, jakie postawił Polsce niemiecki owczarek Franciszek Timmermans: rezygnacja ze skargi nadzwyczajnej do Sądu Najwyższego, pozostawienie na stanowisku I prezesa SN pani Małgorzaty Gersdorf dopóki Nasza Złota Pani nie znajdzie jakiegoś innego folksdojcza na jej miejsce, no i uchylenie zasady przewidującej przechodzenie 65-letnich sędziów SN w stan spoczynku. Jestem pewien, że ani wobec Francji, ani wobec Włoch, ani nawet wobec Hiszpanii, niemiecki owczarek do takiego zuchwalstwa by się nie posunął, no, ale tamte państwa mimo wszystko cieszą się jakąś reputacją, podczas gdy nasz bantustan... - szkoda gadać!

        Przesłuchanie Donalda Tuska przed niezawisłym sądem w Warszawie było znakomitą tego ilustracją nie tylko dlatego, że niezawisły sąd czujnie uchylał wszystkie kłopotliwe dla świadka Tuska pytania, najwyraźniej mając świadomość, że skoro cieszy się on protekcją Naszej Złotej Pani, to zbytnia dociekliwość nie jest tu wskazana, nie tylko dlatego, że pełnomocnicy oskarżycieli też zachowywali się wobec świadka taktownie, ale przede wszystkim dlatego, że mimo 6-godzinnego przesłuchania nie dowiedzieliśmy się nawet tego, jaki charakter miał wyjazd, to znaczy – wylot prezydenta Lecha Kaczyńskiego do Katynia: czy była to oficjalna wizyta państwowa, czy też improwizowana wycieczka, czy może jeszcze coś innego – ani nawet – kto podjął decyzję o zastosowaniu konwencji chicagowskiej do badania katastrofy smoleńskiej. Pamiętamy wszak, że Donald Tusk, jeszcze jako premier, nie potrafił na to proste pytanie odpowiedzieć, a wieść gminna głosiła, że decyzję tę podjęła „trójka NKWD” z której tylko premier Tusk był konstytucyjnym członkiem Rady Ministrów, bo pozostali jej uczestnicy w osobie pana Grasia i pana Arabskiego, byli tytułowani ministrami tylko przez grzeczność. W ten sposób do Pierwszej Tajemnicy Smoleńskiej, dotyczącej przyczyny katastrofy, dochodzą jeszcze te dwie. Zgodnie z rzymską zasadą, że omne trinum perfectum, co się wykłada, że wszystko co potrójne – jest doskonałe - Potrójna Tajemnica Smoleńska znakomicie nadaje się na fundament kultu, który zresztą na naszych oczach nie tylko powstaje, ale i obrasta ceremoniałem. Niezależnie od tego, zeznania Donalda Tuska przed warszawskim niezawisłym sądem, całkowicie potwierdzają moją wcześniejszą teorię spiskową, według której prawdziwym programem Platformy Obywatelskiej było odwdzięczenie się starym kiejkutom za wystruganie tych wszystkich dygnitarzy z banana. Dlatego też PO nigdy nie wiedziała, jaki naprawdę ma program, bo o tym decydowały stare kiejkuty, często dosłownie z godziny na godzinę. Znakomitą tego ilustracją była audycja radiowa z udziałem ówczesnego ministra sportu pana Drzewieckiego, który w aferze hazardowej objawił się obok „Zbycha” i „Rycha”, jako „Miro”. Otóż podczas tej audycji pan minister Drzewiecki pod niebiosa wychwalał niejakiego pana Borowskiego, jaki mądry, jaki uczciwy, jaki operatywny – i tak dalej. Cóż z tego, skoro jeszcze tego samego dnia, tylko kilka godzin później, odlatując na olimpiadę do Pekinu, pan minister Drzewiecki odczytał dziennikarzom pismo, dymisjonujące tegoż pana Borowskiego? Najwyraźniej jakiś stary kiejkut zaspał i rozkaz zdymisjonowania pana Borowskiego doręczył ministrowi Drzewieckiemu w ostatniej chwili („wiecie, rozumiecie, Drzewiecki, macie tu papierek do odczytania i nic nie kombinujcie, bo z tego wynikną tylko zgryzoty, a my będziemy musieli wam przypomnieć, skąd wyrastają wam nogi”) i stąd takie zamieszanie. Warto takie rzeczy przypominać młodszym analitykom politycznej sceny, którzy nie mogą nadziwić się bezradności programowej Platformy Obywatelskiej i Nowoczesnej. Najwyraźniej stare kiejkuty są dzisiaj rozdarte między lojalnością wobec Naszej Złotej Pani, wobec CIA, no i oczywiście – wobec Żydów, którzy właśnie finalizują 30-letni plan obrabowania Polski i szykują się do jej okupowania. Bo nikt chyba nie ma złudzeń, że zmuszenie Polski do realizacji żydowskich roszczeń majątkowych, które nowojorska Organizacja Restytucji Mienia Żydowskiego w liście do Ministerstwa Sprawiedliwości w Warszawie oszacowała na bilion złotych, czyli ponad 300 miliardów dolarów – że realizacja takich roszczeń nie jest równoznaczna z żydowską okupacją Polski? A właśnie w dzień, gdy piszę ten felieton, tzn. 24 kwietnia, w Izbie Reprezentantów Kongresu USA w Waszyngtonie odbędzie się głosowanie nad ustawą nr S447, która daje administracji amerykańskiej nie tylko możliwość wywierania na Polskę różnorakich nacisków w tej sprawie, ale również przesądza o konieczności wyodrębnienia na terenie Polski tzw. „własności bezdziedzicznej” i oddania jej w zarząd jakiemuś żydowskiemu gremium. To oznacza żydowską okupację Polski, a okoliczność, że nie tylko Naczelnik Państwa Jarosław Kaczyński, nie tylko prezydent Andrzej Duda, nie tylko premier Mateusz Morawiecki, ale także bawiący aktualnie w Waszyngtonie wicepremier Jarosław Gowin i wicemarszałek Senatu Adam Bielan, ani słowem się na ten temat nie ośmielili zająknąć, tylko rozwodzili się nad korzyściami z otwarcia w Waszyngtonie Polskiej Izby Handlowej, utwierdza mnie w podejrzeniach o zdradę stanu. Czym jeszcze zamierzają handlować, skoro właśnie przehandlowali całą Polskę – Bóg jeden wie – pewnie będą frymarczyć sami sobą? To jest kolejna, już Czwarta Tajemnica. No to jakiż program w tej sytuacji ma mieć Platforma Obywatelska, czy Nowoczesna? Już tylko decyzję, którą Volkslistę podpisać, a o całej reszcie zdecyduje już kto inny.



© Stanisław Michalkiewicz
4-5 maja 2018
www.Goniec.net / www.MagnaPolonia.org / www.Michalkiewicz.pl
☞ WSPOMÓŻ AUTORA




Ilustracja © brak informacji / www.emito.net/kalendarz_wydarzen/polska_majowka_w_falkirk_2238246.html

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2