Siedziałem sobie ostatnio w garderobie telewizji internetowej Wpolsce, czekałem na Józefa i przeglądałem ostatni numer W sieci. To co tam zobaczyłem wprawiło mnie w osłupienie. Ponad połowa tej gazety to felietony pisane przez ludzi kojarzonych z sukcesem. Mam na myśli sukces polityczny, publicystyczny, sukces literacki, a także sukcesy towarzyskie. Te ostatnie są mi szczególnie wstrętne, a reprezentantem ich właśnie na łamach tygodnika W sieci był, jak się zdaje Bronisław Wildestein. Ludzie sukcesu, tak jak się ten sukces rozumie w Polsce, wśród aspirujących do sławy i pieniędzy młodych osób, to tacy, którzy pokazują się w mediach. Im większe i nachalniejsze mają wizerunki, tym sukces ma wyższą rangę. I to jest niesamowite, bo największe zdjęcia w tym tygodniku mieli Wildstein, Skwieciński i Krystyna Rybińska. Nie były to rzecz jasna zwykłe zdjęcia, ale stylizacje tak wykonane, żeby czytelnik nie miał cienia wątpliwości, iż obcuje z istotami niezwykłymi. Nie będę tu obgadywał pani Rybińskiej, ale obaj panowie mogliby się trochę zmitygować. Co jest w tym wszystkim istotne? Oto „nasi” , ludzie reprezentujący dobrą zmianę, prezentują się na łamach tygodnika w taki sposób, by nikt nie miał wątpliwości iż ich jedynym marzeniem jest występowanie w telewizji. Ta jednak jest już zajęta i mowy nie ma, żeby zagrzać tam miejsce na dłużej. Poza tym cóż to, realnie rzecz biorąc, za sukces – felieton w tygodniku i jakieś publicystyczne występy w TV? Pomijam treść tych felietonów i tych wystąpień, treści, która nikogo nie uwodzi, za to wywołuje gwałtowne napady ziewania. W zasadzie należałoby, zamiast stylizacji na fotografiach, pomyśleć o zmianie strategii. No, ale nie można, bo wtedy trzeba by wycofać się z pierwszej linii. No, a jak…przecież tyle lat czekało się na tę możliwość, żeby wreszcie móc, z gwarancją, że człowiek będzie wysłuchany, przemawiać do tłumu. Czy rzeczywiście felietoniści W sieci mają taką gwarancję, a jeśli tak, to kto im jej udziela? Nie Józek, to pewne. Może redaktor naczelny? Śmiem wątpić. Myślę, że oni nie mają żadnej gwarancji na wysłuchanie, a jedynie bardzo wyraziste złudzenie, że ona istnieje. I na tym złudzeniu budują to swoje przekonanie o sukcesie. Ktoś może mi teraz zarzucić, że ja przecież też tam chodzę i występuję w tej telewizji. Tak, to prawda, w moim jednak przypadku zachodzą dwie istotne okoliczności, które mnie od felietonistów i publicystów W sieci odróżniają. Po pierwsze – ja nie biorę za swoje występy honorarium. Po drugie – traktuję je jak promocję swojego wydawnictwa. Mam coś do sprzedania i jeśli pojawia się możliwość, by ów towar bezpośrednio lub pośrednio zareklamować, czynię to bez mrugnięcia okiem. Przychodzi mi to tym łatwiej, że nie mam wobec redakcji żadnych zobowiązań. Podobnie było w salonie24 tylko tam miałem więcej swobody. Zarzucano mi, że reklamuję swoje książki. Przypomnę tylko, że był taki czas kiedy mój blog generował 20 procent ruchu w salonie. To jest doprawdy mała gratyfikacja, ta skromna reklama sklepu, która się tam pojawiała, w zamian za takie usługi. Nie domagałem się od właścicieli salonu niczego więcej i spotykało się to ze zrozumieniem.
Nie można więc w żaden sposób porównywać mojej aktywności w tej telewizji, z aktywnością autorów z tygodnika, którzy są solidnie wynagradzani i mają pilnować, by wzrastała sprzedaż, a także by idee dobrej zmiany były właściwie rozumiane przez czytelników. Czy tak się dzieje? Oczywiście, że nie i to mam nadzieję już zostało wyjaśnione. Tak zwane prawicowe tygodniki nie istnieją po to, by stwarzać przestrzeń, w której inni będą czuli się dobrze i będą mogli odnieść jakiś, może niewielki, ale jednak sukces. One służą do tego, by ludzie, którzy do tej pory żyli oczekiwaniem na zwycięstwo PiS mogli wreszcie publicznie manifestować fakt iż doszli do kresu swojej życiowej drogi. Bo co do tego, że jest to kres nie można mieć wątpliwości. PiS może teraz wygrać albo przegrać kolejne wybory. Od tego zależy los dziennikarzy i publicystów i ta ich rzekoma sława. A także sposób w jaki stylizują swoje fotografie. Nasz los nie podlega koniunkturom politycznym. I to jest – sądzę – największy sukces jaki udało nam się do tej pory osiągnąć.
Czasem wydaje mi się, że nie będę miał pomysłu na kolejny tekst, albo, że nie dam rady napisać kolejnej Baśni, albo że wyczerpie się formuła, któregoś cyklu i co wtedy…Niepotrzebnie…to zaraz mija. Przychodzą nowe pomysły, nowe jakości, nowe kwestie do omówienia…To się nigdy nie skończy. Już nie mogę się doczekać końca cyklu socjalistycznego bo mam w głowie całkiem inny, jeszcze lepszy i ciekawszy. Oczywiście rozumiem wszystkich, którzy się tu nudzą, albo mają inny pogląd na różne sprawy, które tu omawiamy, rozumiem tych, którzy opuszczają to miejsce, żeby już nigdy nie wrócić. A także tych, którzy się obrażają o różne drobnostki. Chcę jednakowoż powiedzieć, że to się prędko nie skończy, a zaskoczeń będzie jeszcze bardzo dużo. I nie jest moją rolą przekonywać kogoś, zawracać go z drogi, albo nie daj Bóg prosić. Niech wszystko zostanie tak jak jest. Wczoraj zrobiliśmy z Michałem bardzo dobre nagranie, ale chyba się nie udało go wyczyścić. Tak więc musicie na nie poczekać. Do końca roku chcę nagrać 400 filmów i wydać 20 książek. Ciekawe czy się uda…
Ilustracja © Rafał Zawistowski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz