Nie pozwól aby przepadły stare fotografie, filmy czy pamiętniki! Podziel się nimi ze wszystkimi Polakami i przekaż do zasobów Archiwum Narodowego IPN!
OSTRZEŻENIE: NASZA WITRYNA JEST NIEPOPRAWNA POLITYCZNIE I WYRAŻA BEZMIERNĄ POGARDĘ DLA ANTYPOLSKICH ŚCIERW ORAZ WSZELKIEJ MAŚCI LEWACKIEJ DZICZY I INNYCH DEWIANTÓW.
UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2

Szlamowanie zewnętrzne i wewnętrzne. W cęgach reżymu

Szlamowanie zewnętrzne i wewnętrzne

        No i stało się; 24 kwietnia Izba Reprezentantów Kongresu Stanów Zjednoczonych przyjęła ustawę nr 447 JUST, która zobowiązuje sekretarza stanu USA do monitorowania tempa i zakresu realizacji żydowskich roszczeń majątkowych przez państwa-sygnatariuszy deklaracji terezińskiej z czerwca 2009 roku.

        Polska też deklarację tę podpisała niechybną ręką Władysława Bartoszewskiego, który został tam delegowany przez Księcia-Małżonka, czyli Radosława Sikorskiego, podówczas wystruganego akurat na ministra spraw zagranicznych w rządzie premiera Tuska. Okazało się, że lobbing działaczy Polonii amerykańskiej, którzy zresztą nie otrzymali wsparcia ze strony głównych władz Kongresu Polonii Amerykańskiej, nie mówiąc już o konstytucyjnych władzach Polski, które zachowywały się tak, jakby ta sprawa w ogóle ich nie obchodziła, okazał się nieporównanie słabszy od naporu zorganizowanego przez żydowskie organizacje przemysłu holokaustu.
W rezultacie 30-letni plan wyszlamowania Polski właśnie zbliża się do finału – ale na naszych Umiłowanych Przywódcach nadal nie robi to żadnego wrażenia. Pobożny wicepremier Jarosław Gowin poinformował publicznie, że uchwalona właśnie przez Kongres USA ustawa „nie ma znaczenia prawnego”. Niby drobiazg – ale czyż nie miło dowiedzieć się, że nie tylko polski Sejm uchwala ustawy pozbawione znaczenia prawnego, jak np. nowelizacja ustawy o IPN, ale Kongres Stanów Zjednoczonych też? Oczywiście pobożny wicepremier Gowin zarówno w tej sprawie, podobnie jak we wszystkich innych, może się mylić, ale co to szkodzi, skoro jest człowiekiem Renesansu, z którego – jak pisała Kazimiera Iłłakowiczówna – „można wszystko zrobić i w każdą formę ulepić”? Ciekawe, że „Gazeta Wyborcza” tym razem nie popisała się żadnym wybuchem uczuć narodowych redakcyjnego Judenratu – jak to było przy okazji włączenia przez Kneset jakichś resztek obszaru Jerozolimy do terytorium państwowego Izraela. „Gazeta Wyborcza” opatrzyła relację z tego wydarzenia triumfalnym tytułem: „Jerozolima nasza!” – co przekonało mnie ostatecznie, że jest to żydowska gazeta dla Polaków. Ale na triumfy przyjdzie jeszcze czas, kiedy żydowskie organizacje przemysłu holokaustu będą przejmowały nieruchomości w Polsce. Ciekawe, czy pan prof. Jan Grabowski, co to i w Kanadzie, i w Polsce uwija się wedle oskarżania Polski i Polaków o współudział w holokauście, dostanie jakąś ładną posiadłość z dworkiem i fornalami, czy też będzie musiał kontentować się tytułem „historyka światowej sławy” – do spółki z Janem Tomaszem Grossem? Jeśli Nasz Najważniejszy Sojusznik każe przekazać Żydom mienie o wartości szacowanej na ponad 300 mld dolarów – a taka kwota pojawiła się w liście, jaki Światowa Organizacja Restytucji Mienia Żydowskiego w Nowym Jorku napisała do Ministerstwa Sprawiedliwości w Warszawie – to każdy Żyd będzie mógł liczyć na posiadłość z dworkiem i fornalami – jak przystało na szlachtę jerozolimską.

        Toteż, skoro siekiera została już do pnia przyłożona, pan prezydent Andrzej Duda nie ma większych zmartwień, jak wysondowanie opinii publicznej, czego by życzyła sobie mieć w nowej konstytucji. W tym celu na Stadionie Narodowym odbył się „Kongres Wspólnie o Konstytucji”. Udział w Kongresie wzięli: „Szanowny Pan Marszałek, Szanowni Państwo Ministrowie, Szanowna Pani Prezes, Szanowny Pan Przewodniczący, Szanowni Państwo Prezesi, Szanowni Państwo Profesorowie, Posłowie, Senatorowie, Droga Młodzież oraz Wszyscy Dostojni Przybyli Goście”. Ponieważ z żadnej relacji nie można się dowiedzieć, jacy to suwerenowie wzięli w tym Kongresie udział, odtwarzam prawdopodobne audytorium z powitania, jakie do uczestników skierował pan prezydent. Można powiedzieć, że na Stadionie Narodowym zebrała się elita suwerenów, co pokazuje, że po hekatombie elit w następstwie katastrofy smoleńskiej nasz mniej wartościowy naród tubylczy dorobił się nowej elity, której pan prezydent przedstawił pomysł na „konstytucję XXI wieku”. Jak zauważył prezydencki minister pan Mucha, referendum powinno przynieść rozstrzygnięcie w szalenie doniosłej kwestii, czy konstytucja ma pierwszeństwo przed prawem Unii Europejskiej, czy nie. Kwestia rzeczywiście jest doniosła, z tym jednak, że została rozstrzygnięta jeszcze w roku 1964, kiedy jeszcze pana ministra Muchy nie było na świecie, przez Europejski Trybunał Sprawiedliwości w Luksemburgu, którego orzeczenia mają dla państw członkowskich UE charakter źródeł prawa. W sprawie Flaminio Costa przeciwko ENEL (C-6/64) Trybunał orzekł, że prawo unijne ma pierwszeństwo przed prawem państwa członkowskiego bez względu na rangę ustawy. W tej sytuacji równie dobrze w referendum mogłoby paść pytanie, czy obywatele chcieliby, żeby w nocy było jasno, a w dzień ciemno, czy woleliby, żeby wszystko zostało po staremu. Ale co to komu szkodzi, skoro nie wiadomo, czy to całe referendum w ogóle się odbędzie? Warto bowiem przypomnieć, że zgłoszenie pomysłu z referendum konstytucyjnym było pierwszą samowolką pana prezydenta Dudy, po której przyszły kolejne, jeszcze gorsze. Toteż nic dziwnego, że zarówno Naczelnik Państwa Jarosław Kaczyński, jak i pozostali pretorianie z PiS pomysł ten przyjęli kwaśno, a teraz pan minister Sasin expressis verbis podał w wątpliwość celowość urządzania go. Referendum wprawdzie zarządza prezydent, ale – za zgodą Senatu, w którym na 100 senatorów, 65 pochodzi z PiS. Prezes Kaczyński jest pamiętliwy, więc nie ma specjalnych szans, by jakiś senator wyłamał się z dyscypliny, nawet gdyby formalnie nie była zarządzona, bo w przeciwnym razie musiałby kandydować jako niezależny, a potem siorbać cienką herbatkę, słuchając w dodatku szyderstw małżonki, pokazującej mu nieubłaganym palcem sytych, szczęśliwych i zadowolonych sterników nawy państwowej.

        Podczas gdy na Stadionie „sztab wesoły łyka”, w Sejmie, który wskutek tego wygląda jak jakiś polowy lazaret, koczują rodzice wraz ze swoimi niepełnosprawnymi dziećmi. Walczą oni o „kroczące” zasiłki, które w roku 1019 osiągnęłyby poziom 500 złotych, no i o zrównanie rent socjalnych z najniższymi rentami ZUS. Rząd chyba pluje sobie w brodę, że tak się chwalił finansowymi sukcesami, bo jeśli nawet jakoś ukontentowałby tych rodziców, to nie trzeba będzie długo czekać na wtargnięcie do Sejmu kolejnej grupy pokrzywdzonych, a po niej następnej – i tak dalej. Pokrzywdzonych bowiem u nas nie brakuje. Toteż pani minister Rafalska kombinuje na boku jakieś kompromisy, ale rodzice z Sejmu nie dają za wygraną, tym bardziej że wspiera ich nieprzejednana opozycja i demonstranci na zewnątrz, którzy tylko patrzeć, jak założą pod Sejmem miasteczko. „Nie znałeś litości panie i my nie znajmy litości” – pisał Adam Mickiewicz – toteż opozycyjni dziennikarze z mściwą satysfakcją przypominają wypowiedzi prezesa Kaczyńskiego, który ówczesnemu rządowi zarzucał brak empatii. Sytuacja wydaje się patowa, bo nawet podczas długiego weekendu, kiedy to większość obywateli będzie sobie popijać i zakąszać, nikt nie odważy się podnieść ręki na dzieci niepełnosprawne, żeby je pod osłoną nocy z Sejmu wynieść. I tylko Janusz Korwin-Mikke zauważył, że skoro ci rodzice dotychczas żyli bez tych zasiłków, to znaczy, że jest to możliwe. Z punktu widzenia logiki niczego tej opinii zarzucić nie można, ale polityka, zwłaszcza demokratyczna, z logiką nie ma nic wspólnego, toteż nic dziwnego, że świat wygląda tak, jak wygląda.


W cęgach reżymu


        Socjalizm jest nie tylko ustrojem niewolniczym, ale również – zbrodniczym. Znakomitą ilustracją jest sprawa Alfiego Evansa, którego funkcjonariusz państwowy nakazał odłączyć od aparatury podtrzymującej życie. To jeszcze można by zrozumieć, bo w Wielkiej Brytanii państwo finansuje leczenie chorych i z tego tytułu sprawuje nadzór nad szpitalami. Toteż Alfiego Evansa od aparatury odłączono, ale mimo to chłopiec nadal żyje. W tej sytuacji włoskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych wyraziło gotowość natychmiastowego przyznania Alfiemu Evansowi włoskiego obywatelstwa, a szpital Bambino Gesu zaoferował kontynuowanie leczenia. Rodzice chłopca skwapliwie by z tej szansy skorzystali, ale sąd apelacyjny, do którego się zwrócili, okazał się nieugięty i odmówił zgody na przewiezienie małego pacjenta do szpitala Bambino Gesu. Pretekstem tej odmowy są względy medyczne; lekarze zajmujący się chłopcem i reprezentujący jego interesy przed sądem doszli do wniosku, że doznał on uszkodzeń mózgu, w następstwie których został pozbawiony co najmniej czterech zmysłów i dalsza terapia „nie leży w jego interesie”.

        Ta sytuacja skłania do postawienia zasadniczych pytań. Po pierwsze – kto ma ostatnie słowo w sprawie losów małoletniego dziecka – czy funkcjonariusze państwowi – bo w takim charakterze występują lekarze, podobnie jak i sąd, który jest opłacany z funduszy publicznych, czy też rodzice dziecka, zwłaszcza gdy znaleźli sposób alternatywnego finansowania terapii? Krótko mówiąc – czy dziecko jest własnością państwa, którego funkcjonariusze mają w ostatniej instancji decydować o jego losie, czy jednak rodzice? Pytanie jest szczególnie aktualne, bo w następstwie rewolucji komunistycznej, która przetacza się przez Europę i Amerykę Północną, na naszych oczach zlikwidowana została władza rodzicielska z której pozostał tylko obowiązek alimentacyjny. Władzę tę podstępnie przejęli funkcjonariusze państwowi, zgodnie z celem komunistycznej rewolucji. Jest nim wyhodowanie człowieka sowieckiego, a więc takiego, który wyrzekł się wolnej woli. W związku z tym, człowiek sowiecki nie może żyć w normalnym świecie, w którym trzeba codziennie dokonywać samodzielnych wyborów. Dlatego drugim celem komunistycznej rewolucji jest stworzenie człowiekowi sowieckiemu sztucznego środowiska, w postaci państwa totalitarnego. Charakteryzuje się ono między innymi tym, że nie toleruje żadnej władzy, poza własną – a więc między innymi – władzy rodzicielskiej. Sprawa Alfiego Evansa pokazuje to w całej rozciągłości i zgrozie.

        Dodatkowego dramatyzmu dodaje tej sprawie pewna – jak się okazuje, nadal żywa w Wielkiej Brytanii – tradycja arogancji funkcjonariuszy państwowych. Przykładu dostarcza sprawa szkorbutu, na jaki w XVII i XVIII wieku zapadali angielscy marynarze podczas dalekich rejsów. Kiedy tylko statek przekraczał równik, zaczynały się problemy; otwierały się stare rany, chwiały się zęby, ciało gniło wydzielając przykry odór, a ludzie gwałtownie opadali z sił. Większość ówczesnych katastrof morskich brała się właśnie stąd, że w powodu szkorbutu na statkach nie miał kto pracować; ciągnąć lin i tak dalej. Anglicy byli dobrymi żeglarzami i w sztormach dawali sobie radę, jednak pod warunkiem, że byli zdrowi. Panował wtedy pogląd, że na półkuli południowej jest złe, sprzyjające szkorbutowi powietrze – ale też angielscy kapitanowie szybko zauważyli, że Opatrzność znalazła na to złe powietrze remedium w postaci soku z owoców cytrusowych, przede wszystkim – z cytryny. Niestety funkcjonariusze Admiralicji Brytyjskiej przez 150 lat nie przyjmowali do wiadomości informacji dostarczanych przez jakichś tam prostaków-kapitanów. Zmienił to podejście dopiero kapitan James Cook, który na wyprawę mającą na celu sprawdzenie, czy istnieje jakiś kontynent na południowej półkuli, zabrał kiszoną kapustę w beczkach. Zarządził, że oficerowie mają codziennie wypijać porcję kapuścianego kwasu, a marynarze – jeśli chcą. Oczywiście marynarze chcieli pic to samo, co oficerowie, dzięki czemu na statkach dowodzonych przez kapitana Cooka nie było szkorbutu. Zatwardziałość dzisiejszych przebierańców na stanowiskach sędziów, którzy nie przyjmują do wiadomości żadnych argumentów, jest kontynuacją tamtej tradycji – a wiemy z doświadczenia, że nie ma nic gorszego, jak głupi, aroganccy totalniacy, który nie mogą sobie pozwolić na przyznanie się do błędu.

        Po drugie – w sprawie Alfiego Evansa niczym w soczewce skupiają się niebezpieczeństwa, do jakich mogą doprowadzić powszechne i przymusowe ubezpieczenia. Doprowadzają one do stopniowego upowszechnienia się przekonania, że w sprawie ludzkich losów ostatnie słowo ma „państwo” to znaczy – urzędnicy państwowi. Nie wiedzieć czemu, to socjalistyczne podejście nazywane jest „liberalnym”, podczas gdy liberalizm kładzie nacisk na posiadanie przez człowieka możliwie najszerszej swobody wyboru – oczywiście na własną odpowiedzialność. W tej sprawie rodzice Alfiego Evansa zachowali się jak liberałowie, bo na własną rękę postarali się o znalezienie alternatywnego sposobu finansowania terapii syna, podczas gdy zarówno lekarze – chociaż ich rola w sprawie jest poniekąd drugorzędna – jak przede wszystkim sędziowie, zachowali się jak typowi totalniacy. Źle to wróży Europie, źle to wróży światu tym bardziej, że brytyjscy totalniacy najwyraźniej mają poczucie misji wobec mniej wartościowego świata.


© Stanisław Michalkiewicz
27 kwietnia 2018
www.Goniec.net / www.MagnaPolonia.org
☞ WSPOMÓŻ AUTORA





Ilustracja © domena publiczna

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2