A czy istnieje wystarczająco dolegliwa kara, która wyraziłaby społeczną dezaprobatę dla osób, przez które ten niewinny człowiek najlepsze lata swojego życia spędził w więzieniu?
Tak na chłopski rozum wydaje się, że winni powinni trafić teraz na 18 lat do więzienia, bo tylko w ten sposób byliby w stanie zrozumieć i na własnej skórze poczuć, jaki los zgotowali 23-latkowi, który odzyskał wolność dopiero jako mężczyzna po czterdziestce. Oczywiście wiemy, że takiej kary nikt nie poniesie. Idę o zakład, że sprawa szybko ucichnie i nikt ze sprawców tego niewyobrażalnego ludzkiego nieszczęścia nie spędzi ani jednego dnia w więzieniu.
Mówi się coraz głośniej o błędach policji i prokuratury w tej sprawie, ale przecież zawsze na końcu prowadzonego dochodzenia i śledztwa jest sąd, który swoim sprawiedliwym wyrokiem powinien definitywnie zakończyć sprawę. Szczególnie w procesie poszlakowym, z jakim mieliśmy do czynienia w tym przypadku, sądy powinny wykazać się wyjątkową starannością. Jak było w tej sprawie? Musiało być bardzo źle, skoro złamano życie kompletnie niewinnemu człowiekowi, zapominając o starej rzymskiej sentencji „Ei incumbit probatio, qui dicit, non ei, qui negat”, co znaczy, że ciężar przeprowadzenia dowodu spoczywa na tym, kto twierdzi, a nie na tym, kto przeczy. Okazuje się, że aż trzy składy sędziowskie są winne nieszczęściu Tomasza Komendy. Najpierw sąd okręgowy, który wymierzył mu karę 15 lat więzienia. Następnie sąd apelacyjny, który zamiast uniewinnić, dołożył mu 10 lat, windując wyrok do kary 25 lat pozbawienia wolności. No i na końcu Sąd Najwyższy, który oddalił kasację od wyroku w tej sprawie.
O sędziach III RP pisałem wielokrotnie. Tym razem przytoczę słowa sędziego, który był właśnie łaskaw wypuścić Tomasza Komendę na wolność: „Proszę nie wyciągać wniosków z tamtych procesów, że to była fala pomyłek. Mamy teraz zupełnie inne metody dowodowe. Zastanówmy się, co by było, gdyby sąd go wtedy uniewinnił. Wylałaby się na oskarżonego fala nienawiści, jak się teraz mówi – hejtu”. Jak ja odczytuję te słowa? Według mnie pan sędzia mówi nam, że sądy kierowały się nie tyle dowodami, ile społecznymi nastrojami, a odizolowanie tego młodego człowieka poprzez zapuszkowaniu go w kryminale, ochroniło go na całe 18 lat przed falą nienawiści i hejtu. Sędzia próbuje nas przekonać, że wpakowanie za kratki niewinnego człowieka było mniejszym złem. Dźwięczy mi jeszcze w uszach to skandaliczne pytanie: „Zastanówmy się, co by było, gdyby sąd go wtedy uniewinnił”. Mamy się zastanowić nad katastrofalnymi skutkami hipotetycznej sytuacji, kiedy sąd wydaje słuszny, sprawiedliwy wyrok i uniewinnia człowieka, który zarzucanej mu zbrodni nie popełnił. Przecież to jest jakiś niewyobrażalny absurd i kuriozum, do czego już niestety sędziowska kasta nas przyzwyczaiła. Jak sędzia może w ogóle sugerować, że sprawiedliwy wyrok nie zawsze wychodzi oskarżonemu na dobre?
No, ale czego mamy się spodziewać, kiedy w ostatnich dniach Sąd Najwyższy orzekł, że dwóch sędziów przyłapanych na kradzieży może nadal orzekać i sądzić także złodziei? Od przedstawicieli zawodów najwyższego zaufania społecznego mamy prawo oczekiwać więcej. Policjant powinien reagować na łamanie prawa nawet wówczas, kiedy nie jest na służbie. Podobnie powinien się zachować strażak na widok pożaru czy lekarz będący świadkiem wypadku. Jak się okazuje, od sędziów nie możemy oczekiwać nie tylko sprawiedliwych wyroków, ale i tego, aby w czasie wolnym od pracy nie kradli. Doprowadziła do tego patologiczna sytuacja, kiedy niezawisłość sędziowska rozumiana jest przez „kastę nadzwyczajnych ludzi” już tylko jako absolutna bezkarność.
© Mirosław Kokoszkiewicz
28 kwietnia 2018
opublikowano w: „Warszawska Gazeta”
www.WarszawskaGazeta.pl
28 kwietnia 2018
opublikowano w: „Warszawska Gazeta”
www.WarszawskaGazeta.pl
Ilustracja © brak informacji
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz