„Nazista jest dobry na wszystko” - a skoro już trawestujemy znaną piosenkę z „Kabaretu Starszych Panów”, to trawestujmy śmiało dalej – na przykład - „na ładną semicką panienkę” - bo nic tak nie smakuje, jak zakazany owoc, a w przypadku nazisty bliskie spotkania III stopnia z ładnymi semickimi panienkami ocierałyby się o Rassenschande – bo tak w nazistowskim języku, którego dzisiaj nikt już nie używa, nazywało się „zhańbienie rasy”. Trawestując z kolei piosenkę Maryli Rodowicz o Cyganach, niepodobna nie zauważyć, że „dziś prawdziwych nazistów już nie ma”. No dobrze, ale skoro dziś prawdziwych nazistów już nie ma, to kogo u diabła nagrała w maju ubiegłego roku ekipa „Superwizjera” z TVN – stacji telewizyjnej, którą od początku podejrzewam o niebezpieczne związki ze starymi kiejkutami? W tych podejrzeniach utwierdzam się jeszcze bardziej na wiadomość, że autorem tego nagrania jest pan red. Bertold Kittel, o którego niebezpiecznych związkach ze starymi kiejkutami aż huczy na mieście od fałszywych pogłosek.
Niektórzy złośliwcy piszą nawet o nim per: „niuniek”, i opowiadają, jak to wraz z inną faworytą dziennikarstwa śledczego, panią Anną Marszałek, był „dmuchany” przez Wojskowe Służby Informacyjne. Co to konkretnie ma znaczyć, że był „dmuchany” - tego nawet nie śmiem się domyślać – ale skoro był „dmuchany”, to może on też „dmuchał”? Ładny interes! Skoro „niuniek” był „dmuchany”, to może i ci „naziści” nagrani przez niego, jak w maju świętują urodziny wybitnego przywódcy socjalistycznego Adolfa Hitlera, też zostali „nadmuchani”? Konkretnie – że byli to konfidenci podstawieni panu red. Kittelowi przez zaprzyjaźnionych starych kiejkutów, żeby odegrali przedstawienie, na które pan redaktor by „dotarł” i nagrał do puszki na wszelki wypadek – żeby w razie czego było pod ręką?
No i odpowiedni moment nadszedł właśnie teraz, gdy w amerykańskim Kongresie trwają prace nad ustawą co to w Senacie została przyjęta 12 grudnia pod numerem 447, a w Izbie Reprezentantów występuje pod numerem 1226. Ta ustawa dawałaby rządowi amerykańskiemu pozory legalności dla wywierania na Polskę nacisków w celu zadośćuczynienia bezzasadnym żydowskim roszczeniom majątkowym, więc Polonia Amerykańska desperacko próbuje zapobiec temu niebezpieczeństwu i grono wybitnych jej przedstawicieli właśnie wystosowało petycję do 48 kongresmanów – członków Komisji Spraw Zagranicznych Izby Reprezentantów, by nie dawali temu projektowi pozytywnej rekomendacji, prezentując przy okazji stosowną ekspertyzę prawną. W tej sytuacji promotorzy tej ustawy mogli wpaść na pomysł, by wywołać w Polsce awanturę pokazującą, jak to w tym nieszczęśliwym kraju panoszą się „naziści” i swoimi kanałami dotarli do tamtejszych bezpieczniaków, którzy z kolei przekazali stosowne rozkazy wysługującym się FBI starym kiejkutom z Polski, no a stare kiejkuty przypomniały sobie o panu redaktorze Bernardzie Kittelu. Ten z kolei wyciągnął z puszki nagranie z fałszywymi nazistami i TVN, którą od początku podejrzewam o niebezpieczne związki ze starymi kiejkutami, wyemitowała ten cymes akurat przez zapowiedzianą wizytą w Polsce amerykańskiego sekretarza stanu Rexa Tillersona. Klangor podniósł się aż pod słynne „niebo empirejskie”, w którym, jak wiadomo, mieści się sławne „łono Abrahama”, gdzie wylegują się starsi i mądrzejsi, co to mają własną szybką ścieżkę do krainy wiekuistego szczęścia – a na takie dictum tubylczy prezydent Andrzej Duda, no i cały rząd, co to niedawno został poddany „głębokiej rekonstrukcji”, w podskokach pozwolił się w tę aferę wkręcić. Pan prezydent zaczął wygłaszać deklamacje, dla kogo nie widzi już miejsca w naszym nieszczęśliwym kraju, a Umiłowani Przywódcy z rządu prześcigali się w buńczucznych zapowiedziach, jak to złych nazistów będą dusić gołymi rękami – i tak dalej. Uprzejme wyjaśnienie tych niemądrych zachowań jest takie, że zarówno pan prezydent Duda, jak i Umiłowani Przywódcy z rządu zwyczajnie nie zdają sobie sprawy, że reagując w ten sposób potwierdzają przez światową opinią, że w Polsce panoszą się naziści – na czym właśnie pomysłodawcom tej afery zależało. To wyjaśnienie jest jednak tylko uprzejme, ale niekoniecznie prawdziwe.
Bo wyjaśnienie mniej uprzejme, ale za to bardziej zbliżone do prawdy byłoby takie, że zarówno pan prezydent, jak i Umiłowani Przywódcy z rządu, świadomie i skwapliwie odgrywają role rozpisane przez reżysera czy reżyserów operacji narzucenia mniej wartościowemu narodowi tubylczemu szlachty jerozolimskiej. Warto bowiem przypomnieć, że nie tak dawno pan prezydent Duda odbył w Nowym Jorku tajemnicze rozmowy z przedstawicielami żydowskich organizacji przemysłu holokaustu. Tajemnicze – bo polska opinia publiczna nie została o ich treści ani przebiegu poinformowana, a jedyne wiadomości o nich pochodziły z wypowiedzi Abrahama Foxmana z Ligi Antydefamacyjnej dla nowojorskich gazet. Powiedział on, że sprawa „roszczeń” była tam omawiana, ale już nie ujawnił, czy pan prezydent Duda złożył jakieś wiążące Polskę obietnice. Podobną tajemnicą owiana została wizyta rządu in corpore w Izraelu, podczas której sprawa roszczeń z pewnością też była omawiana. Co tam uzgodniono, do czego rząd się zobowiązał – to najwyraźniej ma pozostać dla polskiej opinii publicznej tajemnicą do ostatniej chwili. Podejrzenia pogłębia okoliczność, że ani pan prezydent Duda, ani rząd nawet się nie zająknął na temat wspomnianej amerykańskiej ustawy, a z odpowiedzi, jakiej MSZ udzielił na interpelację posła Roberta Winnickiego wynika ponad wszelką wątpliwość, że ani prezydent, ani rząd nie zrobił nic, by niebezpieczeństwo z niej wynikające od Polski odwrócić. I dopiero na tym tle granicząca z głupotą skwapliwość, z jaką zarówno pan prezydent, jak i rząd, pozwala wkręcić się w aferę z „nazistami”, pozwala lepiej zrozumieć, że też bierze udział w tym przedstawieniu, w dodatku odgrywając z góry zaprojektowaną rolę. Do takiego wniosku skłaniają deklaracje o delegalizacji wszelkich organizacji narodowych. Rzeczywiście – jeśli w następstwie amerykańskiej ustawy Polska zadośćuczyniłaby żydowskim roszczeniom, to w interesie szlachty jerozolimskiej niewątpliwie leży delegalizacja wszelkich ugrupowań narodowych w naszym nieszczęśliwym kraju, bo w ten sposób oczyściłaby ona sobie przedpole i miałaby ułatwione zadanie w ujarzmieniu mniej wartościowego narodu tubylczego. Okazuje się, że „naziści” są dobrzy nie tylko na „ładną semicką panienkę”, ale dosłownie – „na wszystko” - bo taka jest właśnie stawka w tej grze.
Świat się męczy
Nie jest dobrze. Nawet nie dlatego, że Żydom, którzy ściśle koordynują swoją politykę historyczną w historyczną polityką niemiecką, a na obecnym etapie nawet - z „nazistowską”, udało się sprowokować polskich Umiłowanych Przywódców, by się przed całym światem tłumaczyli z niemieckich zbrodni. Zresztą nie tylko z niemieckich, bo natychmiast ujawniło się mnóstwo folksdojczów, którzy – albo wykonując zadania zlecone przez oficerów prowadzących, albo w nadziei, że zaangażowanie zostanie gdzie trzeba dostrzeżone i wynagrodzone, prześcigają się w wytykaniu nieubłaganym palcem polskich „sąsiadów”, co to „mordowali Żydów” przy akompaniamencie okrzyków: „psiakrew!” i „psiadusza!” - tych samych, o których w „Syzyfowych pracach” pisali „maleńcy uczeni”, z tym, że wtedy chodziło o „rozbestwioną szlachtę”, co to mordowała „lud ruski”. Zmieniają się etapy, na podobieństwo tornada przewalają się przez nasz nieszczęśliwy kraj „transformacje ustrojowe”, a folksdojcze wciąż na posterunku, zawsze gotowi nieubłaganym palcem piętnować każdego, kogo akurat partia wskaże. Tak właśnie wyjaśniał w 1968 roku te sprawy koledze Antoniemu Zambrowskiemu współtowarzysz niedoli z więziennej celi: „nie ten Żyd, co Żyd, tylko ten, kogo partia wskaże!” Toteż bez zaskoczenia zobaczyłem moją faworytę, panią red. Elizę Michalik, jak nieubłaganym paluszkiem też wytyka i piętnuje „polskich sąsiadów”. Jestem pewien, że pani red. Michalik była naocznym świadkiem tych wszystkich pożałowania godnych ekscesów, bo czyż w przeciwnym razie głosiłaby te zbawienne prawdy z taką pewnością siebie? Być może nawet ci ohydni „polscy sąsiedzi” zwierzali się jej z pobudek swoich zbrodni, bo skąd by o nich tak dokładnie wiedziała? Z góry bowiem wykluczam możliwość, że „nie wiedziała, a powiedziała”, bo byłoby to niezgodne ze sławną etyką dziennikarską, z której pani red. Eliza Michalik jest znana jeśli nawet nie na całym świecie, to w każdym razie – w powiecie warszawskim. Niestety „na tym świecie pełnym złości nigdy nie dość jest przezorności”, więc też nie wiadomo, czy w głowie jakiegoś podejrzliwca nie zrodzi się podejrzenie, że skoro pani Eliza była naocznym świadkiem, a nawet znała motywacje sprawców tych ohydnych ekscesów, to być może była nie tylko świadkiem, ale i uczestnikiem? Wiek nie ma tu nic do rzeczy, bo przecież coraz częściej spotykamy się z przypadkami reinkarnacji. W tej sytuacji nie można wykluczyć, że jakiś „polski sąsiad” reinkarnował się w wypielęgnowane ciało pani red. Elizy Michalik, co, mówiąc nawiasem, świadczyłoby o dobrym guście, no i dlatego zna ona te wszystkie sprawy tak dokładnie? No dobrze – ale czy w takim razie nie trzeba by tego sąsiada, co to podstępnie reinkarnował się – i tak dalej – pociągnąć do odpowiedzialności karnej – bo przecież zbrodnie przeciwko ludzkości nie ulegają przedawnieniu? Być może niezależna prokuratura i niezawisły sąd miałby pewne trudności z oddzieleniem podstępnie reinkarnowanego sąsiada od osoby pani red. Elizy Michalik, ale przecież takie drobne trudności techniczne należy przezwyciężać, by sprawiedliwości stało się zadość, więc nawet gdyby poleciały przy tym jakieś wióry, to należałoby potraktować je jako ofiarę na ołtarzu nieubłaganej sprawiedliwości. Jestem pewien, że w odróżnieniu od JE biskupa Tadeusza Pieronka, co to niedawno zwierzył się z pewnej słabości swego charakteru, pani red. Eliza Michalik jest na to gotowa, więc dopiero na tym tle widzimy, ile jeszcze przed nami.
No a skoro tyle przed nami, to nieomylny to znak, że teraz jeszcze nie jest dobrze, a nawet całkiem źle – na co zwróciła uwagę również pani Manuela Gretkowska, która w tym roku kończy 53 lata, a więc, „wedle zwyczaju niewiast”, jest w tak zwanym „niebezpiecznym wieku”. Nie wspominałbym o tym, gdyby nie charakterystyka obecnego etapu, jaka wyszła spod jej pióra: „To, co się odbywa w Polsce, to bezwstydny patos etosu kutasa. Patriarchalny wzwód zwany wstawaniem z kolan, sarmackie erekcje idiotyzmu. Kogucie napinanie klaty przez zwiędłego politycznie fiutka, który musi jechać na viagrze faszyzmu bez prawa i recepty.” Jestem pewien, że psychoanalityk, po przeanalizowaniu tej charakterystyki dostałby orgazmu, co, mówiąc nawiasem, utwierdza mnie w przekonaniu, że za feminizm, przynajmniej w Polsce, odpowiadają dwaj panowie: Ludwik Dorn i Cezary Michalski. Ludwik Dorn był w swoim czasie narzeczonym pani Kingi Dunin, która została radykalną feministką, no a Cezary Michalski był nawet małżonkiem pani Manueli Gretkowskiej, która nie tylko jest feministką, ale w dodatku demonstruje takie falliczne fantazmaty. Zwróćmy przy tym uwagę, że o ile w sferze fallicznej pani Manuela idzie na całość, to w sferze ideologicznej kurczowo trzyma się aktualnej linii partii, nieubłaganym palcem „faszyzm” i „bezprawie”. Jak wytykać, to wytykać, więc nic dziwnego, że pani Manuela wyposaża „faszystów” w „zwiędłe politycznie fiutki”, chociaż w tym samym zdaniu daje wyraz nieukojonej tęsknocie, za „bezwstydnym patosem kutasa”. „Darmo – co człek raz stracił, tego nie odzyszcze” - pisał nie bez melancholii Tadeusz Boy-Żeleński w sławnym poemacie, jak to „o praemium się ubiegał, bez Boskiej obrazy Tomkowic z Sodalicyey i pan Aszkenazy”. Jak to się skończyło – pamiętamy: „Tomkowic stawa śmiele, bo ma rzecz w porządku, zasię tamten, Żydowin, skrył się w ciemnym kątku...” Co tu dużo gadać; obydwaj panowie musieli – być może „bez swojej wiedzy i zgody” - popełnić jakieś sprośne błędy Niebu obrzydłe, skoro obydwie Panie stoczyły się w otchłań feminizmu.
Ale to byśmy może jakoś przeżyli, gdyby nie potężny dysonans poznawczy w związku z niedawną deklaracją prezydenta Stanów Zjednoczonych Donalda Trumpa w związku z globalnym ociepleniem. Prezydent Trump oświadczył bowiem, że żadnego globalnego ocieplenia nie ma. Trudno mu się dziwić w sytuacji, gdy obecna zima w Stanach Zjednoczonych jest wyjątkowo mroźna i ciężka do tego stopnia, że śnieg spadł nawet na Florydzie! Głoszenie w tej sytuacji „globalnego ocieplenia” stałoby w oczywistej sprzeczności z potocznym doświadczeniem szerokich mas ludowych, które – jak to mawiali marksistowscy mełamedowie - „w ostatecznej instancji” decydują o tym, co jest, a czego nie ma. Do tej „ostatecznej instancji” - jak pokazuje historyczne doświadczenie – musi akomodować się nauka, zwłaszcza ta „postępowa” czy „przodująca”, więc tylko patrzeć, jak pojawią się rozprawy ponad wszelką wątpliwość dowodzące, że mamy raczej globalne ochłodzenie, a jeśli nawet w takiej, dajmy na to, Europie, jest cieplej, to właśnie dlatego, że jest zimniej. Pamiętamy przecież, że kiedy już po proklamowaniu globalnego ocieplenia, nastała fala chłodu, promotorzy ocieplenia wyjaśniali, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, bo jeśli nawet jest zimniej, to właśnie dlatego, że jest cieplej. Najwyraźniej świat wchodzi w tak zwany okres przejściowy, kiedy to – jak w sławnej żydowskiej anegdocie – ani nie żyje, ani nie umarł, tylko się męczy.
Dookoła mnie upiory!
Cesarz Napoleon III podczas swego pobytu na froncie wojny fransusko-pruskiej strasznie cierpiał na pęcherz. Podczas takiego ataku bólu zsiadł z konia, oparł się o płot i nasłuchiwał huku armat. Otoczyła go grupka chłopów, którzy przyglądali mu się z zainteresowaniem i szacunkiem. Kiedy cesarz jako tako przyszedł do siebie, zapytał chłopów, jak nazywają się farmy dookoła. - Ta za nami to „Moskwa”, tamta – to „Lipsk”, a ta najdalsza nazywa się „Obłęd” - odpowiedzieli chłopi. - Dookoła mnie upiory – pomyślał Napoleon III.
W identycznej, a w każdym razie – bardzo podobne sytuacji znalazła się Polska. Co najmniej od tygodnia mamy jazgotliwą „wojnę żydowską” rozpętaną przez izraelską ambasadoressę w Warszawie, która wykiwała swoich rozmówców z Ministerstwa Sprawiedliwości, nie wysuwając żadnych zastrzeżeń podczas „konsultacji”, jakie nasi Zasrancen z nią prowadzili, a podnosząc klangor dopiero po uchwaleniu nowelizacji ustawy o IPN. Pretekstem jest ukryta intencja „negowania holokaustu”, przed którą izraelski Kneset próbuje zabezpieczyć się podobną ustawą. Najgorsze są nieproszone rady, ale skoro tak, to wydaje mi się bardziej celowe byłoby wydanie ustawy zabraniającej powtarzania holokaustu, ponieważ powiadają, że historia lubi się powtarzać. Oczywiście intencja negowania holokaustu, zwłaszcza w wykonaniu „polskich nazistów” to tylko pretekst, bo tak naprawdę klangor został przez stronę żydowską podniesiony z dwóch powodów. Po pierwsze – żeby wywołać reakcję opinii publicznej w Polsce, którą żydowskie media w USA i w ogóle – na świecie – prezentują jako wybuch organicznego polskiego antysemityzmu i w ten sposób zneutralizować wysiłki Polonii Amerykańskiej, która desperacko próbuje zapobiec uchwaleniu przez Kongres ustawy opatrzonej w Izbie Reprezentantów numerem 1226. Po drugie – by dzięki zaprezentowaniu światu odrażającego wizerunku Polaków, jako narodu morderców, ułatwić sobie wyszlamowanie Polski już nie na 65 miliardów dolarów, tylko na ponad 300 miliardów. Na taka sumę oszacowała te roszczenia nowojorska Organizacja Restytucji Mienia Żydowskiego w piśmie przesłanym do Ministerstwa Sprawiedliwości w związku z projektem ustawy „reprywatyzacyjnej”. Jak widać, apetyt rośnie w miarę jedzenia, więc na wszelki wypadek zmobilizowani zostali wszyscy folksdojcze, szabesgoje i pożyteczni idioci. Odezwał się nie tylko Wielce Czcigodny Marcin Święcicki, mówiąc: „mordowaliśmy, ale nie zakładaliśmy obozów”. Ta liczba mnoga wskazuje, że nie tylko on mordował, ale i inne osoby, kto wie, czy przypadkiem nie starszy pan Święcicki, zażywający po wojnie reputacji zawodowego katolika? Trochę ostrożniej wypowiada się Włodzimierz Cimoszewicz, w swoim czasie zarejestrowany przez SB pod pseudonimem „Carex”. Powiada mianowicie, że w holokauście brali udział „Polacy”, co być może zawiera ukrytą deklarację niewinności, jako że porządna, ubecka familia Cimoszewiczów należała raczej do polskojęzycznej wspólnoty rozbójniczej, więc tylko posługiwała się językiem polskim, z historycznym polskim narodem nie mając wiele wspólnego. Pod pałac prezydencki przyprowadził swoją trzódkę oskarżycieli narodu polskiego również Konstanty Gebert, a o głębokości mobilizacji świadczy reakcja dwóch wybitnych przedstawicieli Episkopatu Polski. Jego Ekscelencja Stanisław Gądecki, promotor „dni judaizmu” w polskim Kościele, przypomniał katolickim masom, że antysemityzm „jest grzechem”, zaś Jego Ekscelencja Wojciech Polak, „prymas Polski”, przestrzegł przed „bezmyślnym zrywaniem dialogu z Izraelem”. Ciekawe, czy grzechem jest również antypolonizm – ale chyba nie, bo przecież Żydów, którzy mają własną szybką ścieżkę zbawienia, katolickie grzechy nie obowiązują, więc mogą z czystym sumieniem szkalować Polskę i Polaków, którym nawet w takich warunkach nie wolno „zrywać dialogu”, zwłaszcza „bezmyślnie”. A czy w ogóle można inaczej zerwać dialog z Izraelem? Z teologicznego punktu widzenia wydaje się, że chyba nie można! Miejmy nadzieję, że Prymas Wyszyński, słysząc te zbawienne napomnienia i pouczenia, nie przewraca się z irytacji w grobie, ale tak czy owak widać, że kryzys przywództwa jest głębszy, niż można było przypuszczać. Jeśli tedy projekty strony żydowskiej zostaną pomyślnie zrealizowane, to obawiam się, iż żydowska okupacja Polski może być znacznie cięższa od sowieckiej już choćby dlatego, że podczas okupacji sowieckiej Polacy znajdowali wprawdzie niewielką i infiltrowana przez „księży patriotów”, niemniej jednak znajdowali jakąś przestrzeń wolności w Kościele. Jeśli postawy prezentowane przez JE abpa Gądeckiego i JE Wojciecha Polaka się upowszechnią, to na żadną przestrzeń wolności nigdzie liczyć już nie będzie można, bo każda grupa zawodowa, na swoim odcinku frontu ideologicznego, będzie odgrywała wyznaczoną rolę, dysponując tylko pewną swobodą wyboru odpowiedniego uzasadnienia, zwanego inaczej „bajerem”.
Jest to prawdopodobne tym bardziej, że amerykański sekretarz stanu Rex Tillerson, po podpisaniu znowelizowanej ustawy o IPN przez prezydenta Dudę oświadczył, że jest „rozczarowany”, a wcześniej Departament Stanu, pięknymi ustami rzeczniczki poszedł nawet dalej oświadczając, że ta ustawa może narazić na szwank „strategiczne interesy Polski”. O czym w takim razie rozmawiał z Rexem Tillersonem prezydent Duda i Naczelnik Państwa Jarosław Kaczyński, skoro na konferencji prasowej po tym spotkaniu przyznał, że o ustawie numer 1226 w ogóle nie rozmawiał? Skoro nieposłuszeństwo wobec Izraela w tak drobnej, bądź co bądź sprawie, może zagrozić strategicznym interesom Polski”, to czy naprawdę możemy liczyć na Stany Zjednoczone i NATO w sytuacji, gdy pojawi się prawdziwe niebezpieczeństwo? Zresztą – powiedzmy sobie otwarcie i szczerze – Żydzi mogliby nas obrabować nawet gdybyśmy do NATO nie należeli, a kto wie, czy wtedy nie byłoby to nawet dla nich trudniejsze?
A tu jeszcze okazało się, że w Niemczech sfinalizowane zostały właśnie rozmowy koalicyjne. Nasza Złota Pani dogadała się z wybitnym przywódcą socjalistycznym Martinem Schulzem, więc tylko patrzeć, jak nowy rząd z nową energią zabierze się za Polskę, podkręcając niemieckich owczarków do większej aktywności. Odczuł to na własnej skórze Ryszard Czarnecki, którego na żądanie Róży grafini Thun und Handehoch, czy jakoś tak – bo nie mam pamięci do tych arystokratycznych przydomków – został pozbawiony stanowiska wiceprzewodniczącego Parlamentu Europejskiego, z którym – jak przypuszczam – musiały być związane niemałe alimenty. Ryszard Czarnecki porównał grafinię do polskich szmalcowników, co było o tyle nieadekwatne, że szmalcownicy nie udzielali żadnych wywiadów niemieckim mediom dla Niemców, ani nawet niemieckim mediom dla Polaków. Takich wywiadów mogli udzielać przynajmniej folksdojcze, stojący na zdecydowanie wyższym szczeblu społecznej hierarchii w Generalnej Guberni, niż szmalcownicy. Nie jest tedy wykluczone, że grafinia właśnie dlatego poczuła się dotknięta taką degradacją, co spotkało się z pełnym zrozumieniem ponad 400 Umiłowanych Przywódców, najwyraźniej podobnie odczuwających „wspólnotę losów”.
Jakby tego było za mało, to jeszcze na Polskę obruszyli się Ukraińcy, upatrując w nowelizacji ustawy o IPN intencji zakazania banderowcom obwiniania Polaków o zbrodnie na niewinnych Ukraińcach. Pewien generał poszedł nawet krok dalej i powiedział, że jeśli Polacy będą czepiać się banderyzmu, to półtora miliona Ukraińców w Polsce „chwyci za kije”. Jestem pewien, że z obfitości serca usta mówią i ten generał zna plany urządzenia w Polsce „wołynki” na wypadek konieczności wytworzenia pretekstu do zastosowania procedur wynikających z ustawy numer 1066, przewidującej udział obcych wojsk w pacyfikowaniu rozruchów na obszarze krajów członkowskich UE. Gdyby Niemcy chciały nas w ten sposób zdyscyplinować, to mogłyby pławić się w pierwotnej niewinności, a organizatorów i wykonawców „wołynki” nikt nie ośmieliłby się nawet skrytykować, jako że Izrael nie tylko sprzyja premierowi Hrojsmanowi i prezydentowi Poroszence, ale chyba nawet wiąże z nimi jakieś nadzieje. Inaczej być nie może, skoro nawet subtelna pani Anna Applebaum, żona Księcia Małżonka zwanego inaczej „Paziem”, udzieliła Ukraińcom dyspensy na nacjonalizm, będący istotnym składnikiem ich tożsamości. W tej sytuacji sprzeciwianie się banderowcom też może okazać się „grzechem”, podobnie jak „bezmyślne zrywanie dialogu”.
Ilustracja © brak informacji
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz