Nie pozwól aby przepadły stare fotografie, filmy czy pamiętniki! Podziel się nimi ze wszystkimi Polakami i przekaż do zasobów Archiwum Narodowego IPN!
OSTRZEŻENIE: NASZA WITRYNA JEST NIEPOPRAWNA POLITYCZNIE I WYRAŻA BEZMIERNĄ POGARDĘ DLA ANTYPOLSKICH ŚCIERW ORAZ WSZELKIEJ MAŚCI LEWACKIEJ DZICZY I INNYCH DEWIANTÓW.
UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2

Mały ubecki konspirator. Potępieńcze swary

Mały ubecki konspirator

        Czy to przypadkiem nie Karol Marks zauważył, że jeśli historia się powtarza, to tylko jako farsa, a nie jako dramat? Kto by pomyślał, że trafność tego spostrzeżenia zostanie potwierdzona za sprawą żydowskiej gazety dla Polaków, firmowanej przez pana red. Adama Michnika za pieniądze starego żydowskiego grandziarza finansowego Jerzego Sorosa, co to niedawno kupił sobie te wszystkie kopcące smrodliwie gwiazdy dziennikarstwa za głupie 11 procent z hakiem?
Ale tak to już jest, że hadełesy zawsze sprzedają tandetę, bez względu na to, czy to jakieś szmates, czy ideologie, czy wreszcie – polityczne porady. Ale incipiam. W tak zwanym okresie heroicznym, to znaczy -w latach 70-tych, kiedy „lewica laicka” jeszcze chowała swoje stalinowskie pazurki, żeby przedwcześnie nie płoszyć mniej wartościowego narodu tubylczego i ostentacyjnie pogardzała generałem Kiszczakiem i generałem Jaruzelskim, od którego na następnym etapie pan red. Michnik kazał się „odpieprzywać” - więc w owym okresie heroicznym Czesław Bielecki, posługując się pseudonimem Maciej Poleski, opublikował tak zwanego „Małego konspiratora”, zawierającego wskazówki, jak należy postępować w przypadku zatrzymania przez bezpieczniaków - żeby mianowicie korzystać z uprawnień procesowych, przewidzianych w kodeksie postępowania karnego. Na przykład – żeby w razie wezwania na przesłuchanie domagać się wezwania na piśmie, zawierającego numer sprawy i informację, przeciwko komu prowadzone jest postępowanie i w jakim charakterze wzywany jest wezwany – czy świadka, czy podejrzanego. Rzecz bowiem w tym, że jeśli postępowanie byłoby prowadzone przeciwko tak zwanej „osobie najbliższej”, to nawet świadkowi przysługiwało wtedy prawo odmowy zeznań – bo podejrzany miał prawo albo nic nie mówić, albo zmyślać, co mu tylko fantazja podpowiadała. Ponadto świadek, który nie miał prawa odmówić zeznań jeśli postępowanie nie było prowadzone przeciwko „osobie najbliższej”, mógł jednak uchylić się od odpowiedzi na poszczególne pytania, jeśli udzielenie odpowiedzi mogłoby jego samego narazić na odpowiedzialność karną. Zgodnie z orzeczeniem Sądu Najwyższego z roku bodajże 1972, taki świadek nie musiał nikomu tłumaczyć, w jaki to konkretnie sposób udzielenie odpowiedzi mogłoby go narazić na odpowiedzialność karną, tylko powołać się na tę możliwość, wygłaszając wobec wściekłego ubowniczka mantrę treści następującej: „odmawiam odpowiedzi na to pytanie, ponieważ jej udzielenie mogłoby narazić mnie na odpowiedzialność karną” - i tyle. Były to wskazówki bardzo cenne, bo w przypadku zatrzymania przez ubowniczków delikwent nie zawsze mógł liczyć na pomoc odważnego obrońcy – na przykład Stanisława Szczuki, Jana Olszewskiego, czy Stanisława Grabińskiego – bo takich adwokatów można było wtedy policzyć na palcach jednej ręki. Teraz to co innego – teraz nawet pan sędzia Żurek drapuje się w płaszcz Konrada, ale podejrzewam, że gdyby tak się podkasał, to zaraz byśmy zobaczyli wystające spod płaszcza ubeckie cholewy.

        Ciekawe, że wskazówki zawarte w „Małym konspiratorze” okazały się przydatne również w tak zwanej „wolnej Polsce”. Otóż kiedyś zadzwonił do mnie asystent resortowej „Stokrotki”, czyli pani red. Moniki Olejnik z zaproszeniem na przesłuchanie do TVN. Odpowiedziałem, że skoro jest taki rozkaz, to oczywiście się stawię – ale proszę o wezwanie na piśmie z zaznaczeniem numeru sprawy, przeciwko komu toczy się postępowanie, no i w jakim charakterze mam zostać przez „Stokrotkę” przesłuchany: świadka, czy podejrzanego. Razwiedka, nie razwiedka, a porządek musi być! Odpowiedzią było mi głuche milczenie i od tamtej pory – a minęło już ładnych parę lat - ani „Stokrotka”, ani inne funkcjonariuszki TVN już mnie nie molestowały. Było to bardzo podobne do relacjonowanej przez Aleksandra Sołżenicyna w „Archipelagu GUŁ-ag” rozmowy jakiegoś nieugiętego zeka z „kumem”, czyli NKWD-zistą. „Kum” próbował osaczyć więźnia i zrobić z niego konfidenta, kiedy ten oświadczył mu, że jako chrześcijanin nie może się takich obowiązków podjąć. Na takie dictum „kum” w mgnieniu oka porzucił przymilny ton i wrzasnął: „ A potrzebnyś ty nam, jak psu piąta noga!” - co Sołżenicyn skomentował, że „pierzchają oni na dźwięk Imienia Chrystusowego”. Jaka szkoda, że na ten prosty – jak się okazuje - pomysł nie wpadł żaden z purpuratów, co to „bez swojej wiedzy i zgody”...

        No i teraz w żydowskiej gazecie dla Polaków ukazał się poradnik dla konfidentów Wojskowych Służb Informacyjnych, jak mają się zachowywać w razie zatrzymania przez policję, kiedy będą demonstrować swoje przywiązanie jak nie do demokracji, to do praworządności, jak nie do praworządności, to do społeczeństwa otwartego – co tak oficer prowadzący akurat nakaże. Właśnie niedawno sam ukończyłem 70 lat i wiem, że starość nie radość – ale nie spodziewałem się, że pan redaktor Michnik zbęcwali się do tego stopnia, że zacznie wykonywać takie obstalunki. Ciekawe w jaki sposób został to tego zmotywowany. Uprzejmie zakładam, że nie z powodów pieniężnych – bo przecież na biednego nie trafiło. Ale skoro nie z powodów pieniężnych – to z jakich? Uprzejmie wykluczam możliwość, że pan red. Michnik uwierzył we własną propagandę, bo przecież i on wie i ja wiem, że w propagandę to maja wierzyć inni – ale przecież nie ci, co ją produkują. Przypuszczenie, że pan red. Michnik o tym zapomniał, byłoby niegrzeczne, więc i ta możliwość odpada. Ale przecież „Gazeta Wyborcza” w tej farsie wzięła udział, a uprzejmość skłania mnie do przekonania, że pan red. Michnik dopuścił do tego „bez swojej wiedzy i zgody”. Ale skoro do tego dopuścił za swoją wiedzą i zgodą, to to co to znaczy? Trudna sprawa, bo popularne porzekadło głosi, że łajdakiem na starość może zostać tylko ten, kto za młodu nie był socjalistą, a pan red. Michnik przecież był! Nie ma rady, jak tylko przyjąć, że stoimy w obliczu wielkiej tajemnicy.


Potępieńcze swary


        Z powodu globalnego ocieplenia w Warszawie 29 listopada spadł śnieg. Jak informuje urząd od meteorologii, opady są „intensywne” i jeśli globalne ocieplenie będzie kontynuowane, to tylko patrzeć, jak ściśnie mróz i dopiero zaczną się problemy. Wprawdzie dobra zmiana problemów się nie boi i każdemu „da radę”, jak nie w tej, to w którejś z następnych kadencji, ale warto zauważyć, że mimo dobrych i coraz lepszych zmian, pewne tradycje się utrzymują, zwłaszcza te świeckie. Starsi ludzie pamiętają chyba, jak to było za pierwsze komuny. Otóż za pierwszej komuny nasz nieszczęśliwy kraj regularnie nawiedzały dwie klęski i cztery kataklizmy. Jedna to była klęska urodzaju, a druga – nieurodzaju. Jak był urodzaj, to nie można było go zagospodarować, bo centralny plan doprowadzony do każdego stanowiska pracy, takich ekscesów nie przewidywał. A znowu jak był nieurodzaj, to to wiadomo; niedobory, czyli tak zwane przejściowe trudności, które za Gierka nazywały się „trudnościami wzrostu” - bo jak partia zadekretowała, że jest wzrost, to musiał być, nawet, jak był „ujemny” - utrzymywały się dłużej i były coraz głębsze, aż wreszcie został tylko ocet i musztarda – jak przystało na 10 potęgę gospodarczą świata. Do tego dochodziły cztery kataklizmy: wiosna, lato, jesień, no i oczywiście zima, która właśnie ukazuje się w postaci „intensywnych opadów”, a tylko patrzeć, jak ściśnie mróz, no a wtedy na pociechę zostanie tylko oglądanie rządowej telewizji, w której – podobnie jak za Gierka – wszystko wygląda dobrze, a w każdym razie – lepiej niż w telewizjach ubeckich, w których wszystko wygląda nawet gorzej, niż w rzeczywistości. To nawet jest dobre, bo im większa różnorodność w mediach, tym większy pluralizm, co to należy do sławnych „wartości europejskich”, którymi świecą w oczy Polsce niemieckie owczarki w osobach Franciszka Timmermansa i Jana Klaudiusza Junckera. Warto zwrócić uwagę, że w Polsce pluralizm w mediach jest znacznie większy, niż, dajmy na to, w Niemczech, gdzie, jak Fuhrer nakazał, żeby przez trzy dni nie informować o sylwestrowych igraszkach bisurmanów, obmacujących niemieckie panienki, to nikt się z tego nie wyłamał. Widać na tym przykładzie, że Niemcy to naród zdyscyplinowany; jak jest rozkaz, by Żydów nosić na rękach, to nikomu nie pozwolą się wyprzedzić, ale jak pewnego dnia padnie inny rozkaz, to też nie pozwolą się wyprzedzić. Zatem nie można powiedzieć, by wszystkie wartości europejskie przyjęły się w Niemczech w równym stopniu; na przykład pluralismus w Polsce przyjął się lepiej i media rządowe zdecydowanie różnią się od mediów ubeckich.

        Nie tylko zresztą media – bo obywatele mogli zauważyć podczas dyskusji, jakie toczyły się w komisji sprawiedliwości i praw człowieka nad ustawami, jakie do Sejmu, czyli tak zwanej „laski marszałkowskiej” skierował był pan prezydent Andrzej Duda. Jak pamiętamy, tę inicjatywę pan prezydent niejako wymusił sam na sobie, wetując po 45-minutowej rozmowie telefonicznej z Naszą Złotą Panią uchwalone już przez Sejm ustawy o Sądzie Najwyższym i Krajowej Radzie Sądownictwa. Kto tam te projekty panu prezydentowi pisał – tego pewnie nieprędko się dowiemy, tym bardziej, że znalazły się tam osobliwości w rodzaju nadzwyczajnej skargi i temu podobne. Inna sprawa, że i pan prezydent prawdopodobnie nie traktuje tych swoich projektów serio, że tak naprawdę stanowią one tylko rodzaj listka figowego, co to ma przysłonić zamiar pozostawienia i w Sądzie Najwyższym i Krajowej Radzie wszystkiego po staremu. W takim podejrzeniu utwierdziła mnie dodatkowo buńczuczna deklaracja pana prezydenta, że jeśli Sejm dokona w skierowanych doń projektach jakichś zmian, to on takich ustaw nie podpisze. Ale co będzie, jeśli nie podpisze? A to, że i w Sądzie Najwyższym i w Krajowej Radzie Sądownictwa wszystko zostanie po staremu.

        Tymczasem burzliwa, a w porywach nawet gwałtowna dyskusja na posiedzeniach komisji sprawiedliwości i praw człowieka toczyła się właśnie wokół mnóstwa poprawek, jakie do prezydenckich projektów zgłosił zarówno obóz zdrady i zaprzaństwa, jak i przedstawiająca obóz płomiennych dzierżawców monopolu na patriotyzm większość rządowa. Z poprawkami składanymi przez przedstawicieli obozu zdrady i zaprzaństwa nie było większych problemów, bo były one sprawnie odrzucane w głosowaniach zarządzanych przez przewodniczącego komisji pana posła Stanisława Piotrowicza – ale poprawki zgłaszane przez większość rządową już były przyjmowane. W rezultacie prezydenckie projekty po drugim czytaniu wyglądają całkiem inaczej, niż pierwotnie – co podobno szalenie zaniepokoiło prezydenckich ministrów, do tego stopnia, ze przyjechali na „rozmowy”. Generalnie poprawki albo ograniczają zakres „skargi nadzwyczajnej”, albo wzmacniają kompetencje Izby Dyscyplinarnej Sądu najwyższego, która w intencji ministra Ziobry miałaby być rodzajem „bicza karzącego” na „nadzwyczajną kastę”, a którą pan prezydent starał się uzależnić raczej od siebie, podobnie jak uzyskać dodatkową kompetencję decydowania, który sędzia Sądu Najwyższego zostanie przeniesiony w stan spoczynku, a który nie – co pokazuje, że nie chodzi tu wcale o spoczynek wieczny. Jeśli tedy pan prezydent potraktuje serio swoją deklarację, to znaczy, że dyskusja nad tymi wszystkimi poprawkami ma charakter tak zwanych „swarów potępieńczych”, o których pisał Adam Mickiewicz w zakończeniu „Pana Tadeusza”: „O czym tu dumać na paryskim bruku, przynosząc z miasta uszy pełne stuku, przekleństw i kłamstwa, niewczesnych zamiarów, zbyt późnych żalów, potępieńczych swarów...”) Cóż znaczy ów przymiotnik? Potępieniec, jak wiadomo, jest już poza życiem, więc niczego w swojej kondycji, ani w kondycji pozostałych potępieńców zmienić już nie może. Jeśli zatem w tej sytuacji toczy z nimi gwałtowne i zażarte spory, to nie po to, by cokolwiek doprowadzić do jakiejś konkluzji, tylko po to, by konkurencyjnemu potępieńcowi dokuczyć, a jeszcze lepiej – by go upokorzyć w oczach widzów tego przedstawienia. I takie właśnie widowisko mogliśmy oglądać na żywo zarówno w telewizji rządowej, jak i w telewizjach ubeckich – ale oczywiście z całkiem innymi komentarzami, a żydowska gazeta dla Polaków w swoim komentarzu eksponuje okoliczność, że komisja pod przewodnictwem posła Piotrowicza mordowała się „do kresu nocy”, to znaczy – do godziny 1.00. Zapewne była to aluzja do zwyczaju, jakiemu hołdował Józef Stalin, który lubił pracować do późnej nocy, w związku z czym zmuszał do czuwania również tych, którzy woleliby sobie w nocy pospać. Gdyby tak przenieść się w czasie do roku, dajmy na to, 1947, a nawet 1950, to taki komentarz w „Gazecie Wyborczej” byłby dla posła Piotrowicza niezwykle pochlebny, ponieważ na ówczesnym etapie nawet poeci eksponowali chwalebną bezsenność ubeków – jak np. Andrzej Mandalian w nieśmiertelnym poemacie o majorze („szósty rok już nie śpi bezpieka...”) , któremu w nocy ukazał się sam Feliks Dzierżyński, no ale na obecnym etapie to zdecydowana przygana tym bardziej, że inny wybitny przywódca socjalistyczny Adolf Hitler, też miał zwyczaj przesiadywania do późnej nocy i snucia monologów przy herbacie z jakichś ziółek, od których potem cierpiał na wzdęcia. No a teraz poseł Stanisław Piotrowicz dręczy nocnymi posiedzeniami nawet nowoczesne panienki. Taka to ci mądrość i oprawo etapu.


© Stanisław Michalkiewicz
1-3 grudnia 2017
www.michalkiewicz.pl
☞ WSPOMÓŻ AUTORA





Ilustracja © Wiadomości / www.dziennik.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2