Nie pozwól aby przepadły stare fotografie, filmy czy pamiętniki! Podziel się nimi ze wszystkimi Polakami i przekaż do zasobów Archiwum Narodowego IPN!
OSTRZEŻENIE: NASZA WITRYNA JEST NIEPOPRAWNA POLITYCZNIE I WYRAŻA BEZMIERNĄ POGARDĘ DLA ANTYPOLSKICH ŚCIERW ORAZ WSZELKIEJ MAŚCI LEWACKIEJ DZICZY I INNYCH DEWIANTÓW.
UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2

Każda przyjaźń ma granice… Wspomnienia z PRL–u

Dawno, dawno temu, w czasach, których nie pamiętacie, wbrew temu co mówią niektórzy, pomiędzy Odrą i Bugiem, Bałtykiem i Karpatami też była Polska. Tyle, że w tamtych czasach Polskę nazywano czasami PRL-em.

Wypada poinformować, ze w odróżnieniu od czasów współczesnych, wtedy, kilka dziś już nie istniejących państw miało nazwy jak obecne skróty nazw partii politycznych typu: PSL, PiS , PO. Chodzi mi o skróty składające się z pierwszych liter bardziej złożonej nazwy. Zatem w dawnych czasach zamiast Polski był wtedy PRL. Tenże PRL graniczył wtedy z NRD od zachodu i ZSRR od wschodu, od południa graniczył z Czechosłowacją, której nazwa skrótowa jakoś się nie przyjęła.


Co to był ten PRL?
Ano był to skrót od „Polska Rzeczpospolita Ludowa” czyli Polska, ale taka trochę inna od obecnej. Dzięki zastosowaniu tego skrótu było mniej do pisania, a przy tej okazji zmieniał się rodzajnik. No bo przecież była „TA” Polska Rzeczpospolita Ludowa, ale już mówiło się „TEN” PRL. To samo było z NRD czyli Niemiecką Republiką Demokratyczną. Republika jest rodzaju żeńskiego, ale już NRD był rodzaju męskiego. Ponieważ w owych czasach istniały dwa państwa niemieckie to te drugie dla odróżnienia od tego pierwszego nazywano RFN czyli Republika Federalna Niemiec.

ZACHÓD


Trzeba tutaj wspomnieć, że nazwa RFN została nadana przez oficjalne władze PRL -u dopiero w latach siedemdziesiątych. Wcześniej zamiast RFN mówiło się NRF czyli Niemiecka Republika Federalna. Ta wcześniejsza nazwa była niejako naturalna. Skoro była Niemiecka Republika Demokratyczna, to była także Niemiecka Republika Federalna, ale dopiero za Gierka czyli w latach siedemdziesiątych nazwa ta została zmieniona.

Czasami w PRL-u używało się nazwy NRD w oryginale i mówiono o tym państwie jako o DDR czyli Deutsche Demokratische Republik. Było to związane z faktem, ze socjalistyczne władze państwa polskiego i socjalistycznych Niemiec corocznie w wakacje organizowały wzajemną kolonijną wymianę dzieci i młodzieży. Wymiana polegała na tym, że dzieci polskie jechały na kolonie do np. Drezna, a wschodnio-niemieckie dzieci np. do Kielc.

O ile polskie dzieci jechały do NRD w szaro-burych ubraniach dostępnych ówcześnie w polskich sklepach , o tyle dzieci niemieckie prawie wszystkie ubrane były w niebieskie dresy z godłem państwowym na lewej piersi i wyhaftowanymi literami DDR. Dlatego też, gdy przez miasto polskie szła wycieczka w jednakowych niebieskich dresach zwykło się mówić – O !!! Dedeerowcy idą !!!. Czasami napis DDR był naklejony na produkt wschodnioniemieckiego przemysłu samochodowego czyli Trabanta lub Wartburga przejeżdżający czasami przez polskie miasta i wsie.

Oczywiście przy samej granicy istniał tzw. ruch przygraniczny co oznaczało mniejsze bariery w odwiedzaniu sąsiedniego państwa dla mieszkańców miejscowości położonych nad samą granicą, a czasami miejscowości wręcz granicą podzielonych.

Z obowiązku kronikarskiego warto wspomnieć, ze odwiedzanie sąsiedniego państwa było wtedy zawsze związane z określonymi zakupami. W ogóle każdy wyjazd obywatela PRL-u za granicę wiązał się wręcz z obowiązkiem zrobienia zagranicznych zakupów. Świetnie pokazuje to jeden z odcinków serialu "Czterdziestolatek" gdzie inżynier Karwowski jedzie na delegacje zagraniczną na Węgry. Zanim inżynier Karwowski wsiadł do samolotu lecącego do Budapesztu już cała rodziina złożyła mu zamówienia jakie to dobra konsumpcyjne ma nabyć w Węgierskich sklepach. Zatem w będąc w NRD należało kupić wszelkiego rodzaju sprzęt sportowy, narty, piłki, rakiety tenisowe, ale też wędki, kołowrotki, etc. Każdy kto tego nie uczynił uznawany był za co najmniej za dziwnego lub też zostawał podejrzanym, iż kręci jeszcze większe lody na takim wyjeździe, ale nie chce się przyznać jakie.

Tyle w dużym skrócie można, kochana młodzieży, powiedzieć o ówczesnej zachodniej granicy Polski. Przypominam, ze choć była to granica przyjaźni pomiędzy dwoma socjalistycznymi państwami to była to granica pilnie strzeżona i to z obydwu stron. No cóż każda przyjaźń ma granice.

POŁUDNIE

Czechosłowacja to np. okulary typu lustrzanki i plastikowe torby z nadrukiem "Cinzano". U sprzedawcy od razu dowiadywaliśmy się po ile to sprzedawać i co należy tam kupować co ewentualnie naszego straganiarza by interesowało.

Oczywiście wszelkiego rodzaju handel poza oficjalną siecią handlową owych państw był surowo zakazany, ale można było wręcz w sklepie sprzedać komuś "swoje" okulary bo zabrakło mi do zapłacenia za buty. Poza wszystkim, w tamtych państwach też mieszkali ludzie spragnieni towarów, których w swoich sklepach nie mieli. Dotyczyło to zarówno urzędników poczty jaki i nawet milicjantów, którzy ryzykując najwięcej kupowali od Polaków upragnione okulary dla syna, czy torbę z nadrukiem Cinzano dla żony.

Ciekawe jest, ze nawet teraz jadąc zagranice mam z tylu głowy obowiązek kupienia czegoś czego w Polsce nie ma. Wiem, że to kompletny idiotyzm w czasach gdzie Lidle, Carrefoury, Tesco są w całej Europie i oferuja dokładnie to samo . Ale jednak miejscowe alkohole, jakieś miejscowe wędliny. Owoce , warzywa. :) zawsze coś muszę kupić. Choćby w Ostrawie kupuję czeskie pierniczki produkowane przez niemiecki koncern w Holandii. Jak mawiali starożytni Consuetudo altera natura Est czyli przyzwyczajenie drugą naturą człowieka jest – i mieli widać rację.

A jak przewożono towary zakupione za granicą. Ooooo!!!! to jest dopiero temat rzeka !!! Na kolejne długie opowiadanie.

Pomysłowość ówczesnych obywateli polskich w tej materii była wręcz niewiarygodna.

Mnie utkwiło tylko w pamięci jak pewnego upalnego dnia w sierpniu mama na przejazd przez Czechosłowacką granice założyła mi na nogi piękne, wyściełane kożuszkiem kamaszki, a do tego kazała siedzieć w nowonabytym w czeskim sklepie wełnianym sweterku. Boże jak było mi gorąco !!!. A najważniejsze przykazanie rodziców brzmiało, że w żadnym wypadku miałem nie rozmawiać z żadnym mundurowym, który wejdzie do naszego autokaru. Tylko "dzień dobry". Nic więcej. No cóż nie jest to normalny kraj, gdzie dziadek przecinał kable bolszewikom co to wkroczyli do Polski, ojciec nosił konspiracyjne gazetki w ukryciu przez Niemcami, a ja już jako sześciolatek przemycałem kamaszki Made in Czechoslovakia. Czy można w takim kraju być normalnym ?

Polska granica południowa uchodziła za obsadzoną najbardziej złośliwymi urzędnikami granicznymi i to z obydwu stron. Najlepszym "dowcipem" stosowanym przez czeskich pograniczników było nakazanie golenia wąsów i brody w przypadku, gdy delikwent w paszporcie miał zdjęcie w stanie ogolonym. Czasem cała wycieczka czekała, aż przysłowiowy Pan Mietek zgoli swój półroczny zarost, żeby autokar mógł wkroczyć na terytorium Czechosłowacji. Oczywiście polscy celnicy mieli swoje pomysły na odrobinę rozrywki przy takiej nudnej robocie.

Co ciekawe jeszcze w kwietniu 2004 roku czyli na miesiąc przed likwidacją posterunku celnego na przejściu granicznym Kudowa Słone – Nachod polski celnik z niebywałym zaangażowaniem szukał w moich bagażach ponadplanowej butelki alkoholu, której znalezienie skwitował taką radością jakby trafił w toto-lotka szóstkę.

Butelkę zarekwirował ze wszystkimi szykanami czym zmusił mnie do ponownej wizyty w Czechach celem jej dokupienia. Kiedy dwa miesiące później przejeżdżałem przez to samo przejście graniczne pozbawione już celników nie mogłem się powstrzymać przed opowiedzeniem tej historii sprawdzającemu moje dokumenty żołnierzowi. Za kolejne 4 lata na tym samym na przejściu nie było już nawet żołnierzy od sprawdzania dokumentów.

Doceńcie młodzi przyjaciele w jakich czasach żyjecie.

I na tym zakończmy opis granicy południowej.

WSCHÓD


Teraz droga młodzieży - czas opisać państwo, które graniczyło z naszym krajem zanim ten zmienił swoją nazwę z PRL na RP. Pomimo, że dzisiaj nasza granica wschodnia jest w tym samym miejscu, gdzie była w okresie minionym - to od tamtego czasu z jednego sąsiada zrobiło nam sie ich aż czterech.

Kiedyś nasz wschodni sąsiad był jeden i nosił nazwę ZSRR co w rozwinięciu brzmiało „Związek Socjalistycznych Republik Radzieckich”. Skrótowo owe ZSRR wymawiało sie ZetEsEsEr. W dziennikarze w telewizji mówili Związek Radziecki, ludność obiegowo nazwała to Rosją.

W czasach kiedy w polskim telewizorze można było oglądać maksymalnie dwa programy, które nadawane były jedynie w określonych godzinach - ludzie chętniej niż dzisiaj słuchali radia. Radio w odróżnieniu od telewizji nadawało całą dobę i niekoniecznie było nadawane z terytorium ówczesnej socjalistycznej Polski. Wieczorami w wielu domach dostrajało sie radio na falach tzw. krótkich na długość fali np.49 metrow ( wtedy nie mówiono o częstotliwości nadawania tylko o długości fali) i słuchało sie takich radiostacji jak Radio Wolna Europa nadawanej z Monachium czy też Rozgłośni Polskiej Radia BBC nadawanej z Londynu, a więc z miast tzw. wolnego świata. Stałych słuchaczy takich rozgłośni można było poznać po tym, że mawiali nie Związek Radziecki, a Związek Sowiecki. To było bardzo charakterystyczne, że lektorom polskim mówiącym z Londynu nie przechodziło przez gardło "Związek Radziecki", a polski dziennikarz z PRL nigdy nie mówił "Związek Sowiecki". Teraz nikt w mediach nie pamięta owego Związku Radzieckiego jako państwa chociaż czasami wyrwie się jakiemuś publicznemu komentatorowi określenie "za czasów Związku Radzieckiego".

No wiec był sobie ten Związek Radziecki i było to państwo duże, niebezpieczne , a my jako Polska byliśmy z nim w sojuszu wojskowym oraz ideologicznym. Oficjalnie oba państwa bardzo sie kochały choć obywatele Związku Radzieckiego traktowali tę miłość bez zbytniego entuzjazmu, a obywatele PRL-u wyrażali się o ZSRR raczej pogardliwie i bez uczuć pozytywnych.

Wypada zatem, droga młodzieży, jasno napisać co to był ten Związek Socjalistycznych Republik Radzieckich dla nas waszych ojców lub dziadków z PRL-u. Przynajmniej z nazwy był to związek republik czyli takich qasi państw narodowych pod wspólnym rządem, ze wspólną walutą i wspólnymi bardzo mocnymi powiązaniami gospodarczymi. Tak, tak młodzieży, z opisu tak trochę Unia Europejska.Każda z tych republik miała nawet swój rząd. Wszyscy jednak wiedzieli, że prawdziwym władcą ZSRR jest ten gość, który siedzi na Kremlu w Moskwie. Wtedy nazywał sie on pierwszym sekretarzem KC KPZR czyli Komitetu Centralnego Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego, ale jak równy z równym spotykał się z prezydentem USA, kanclerzem Niemiec czy Premierem Wielkiej Brytanii. Czyli był to taki ówczesny Prezydent ZSRR tyle, że inaczej nazywany. Republik w owym Związku Radzieckim było szesnaście , a pośród nich była m.in. Litewska Socjalistyczna Republika Radziecka, Białoruska Socjalistyczna Republika Radziecka i Ukraińska Socjalistyczna Republika Radziecka. Republiki te w świadomości Polaków funkcjonowały jako Litwa, Ukraina i Białoruś. Była też Rosyjska Federacyjna Republika Radziecka, o której mówiono Rosja, o której w Polsce mało kto wiedział, że tez miała swoje republiki federacyjne np. Karelo-Fińską itp.

Republiki socjalistyczne stały się na początku lat dziewięćdziesiątych, w sposób bardziej lub mniej gwałtowny, bardziej lub mniej pokojowo, ale stały się - samodzielnymi państwami, a Rosyjska Federacyjna Republika Radziecka stała się dzisiejszą Federacją Rosyjską i kontynuacją dawnego ZSRR ze wszystkim jego dobrymi jak i złymi atutami.

Tyle małej powtórki z historii najnowszej, a teraz powracamy do ostatniej dekady trwania ZSRR i jak to wtedy wyglądało.

Dla przeciętnego Polaka pierwsze wrażenie z wiązane z wizytą w ZSRR to już sam moment przekraczania granicy. Bo to nie była byle jaka granica. To była wręcz granica cywilizacji. W owych czasach najbardziej popularnym środkiem transportu do ZSRR był pociąg, chociaż już pod koniec lat osiemdziesiątych samochód też był częstym narzędziem do przekraczania granicy. Nikt wtedy nie przekraczał owej granicy pieszo czy tez na rowerze, ale to z zupełnie innych powodów. Dlaczego pociąg był najpopularniejszym środkiem transportu ludzi i towarów do ZSRR ? Główne powody były trzy: pierwszy to fakt, że stolica owego imperium Moskwa jest oddalona od Warszawy o 1200 km i jazda samochodem non-stop zajmowała około doby, albo i dłużej. Powód drugi: to fakt, że posiadanie przez rodzinę własnego samochodu nie było tak powszechne, bo jego wartość rynkowa była naprawdę wysoka przy przeciętnych PRL-owskich zarobkach. Jeżeli jednak już rodzina taki samochód posiadała to był to najczęściej Fiat 126p o pojemności silnika 650 cm. Przejechanie tzw."maluchem" ponad 1000 km stawiało kierowcę w rzędzie bohaterów. Po trzecie nie istniały jeszcze tanie linie lotnicze choć i lotniska i samoloty już były. Bilety samolotowe były pięciokrotnie droższe od kolejowych i dlatego to pociąg był najbardziej popularnym środkiem transportu dla przekraczających granicę pomiędzy PRL, a ZSRR. Trzeba tutaj dodać, że wtedy nie można było pojechać do Związku Radzieckiego „ot tak”. Wjechać na terytorium ZSRR można było w celach turystycznych, służbowych lub na zaproszenie rodziny lub znajomych będących obywatelami tegoż państwa. Turystycznie wyjeżdżało się jedynie w zorganizowanej przez biuro podróży grupie z określonym ściśle programem wizyty. Służbowo wyjazd miał też jasno określoną trasę i termin oraz przydzieloną rolę reprezentanta gospodarzy. Na prywatne zaproszenie też był wyjazd możliwy, ale wiązał się z wieloma ograniczeniami. Trzeba było mieć zaproszenie od obywatela ZSRR, które musiało być urzędowo potwierdzone, podlegające szczególnym państwowym procedurom. Nie każde zaproszenie i nie każdej osoby było mile widziane przez urzędników Socjalistycznej Rosji. Kolejnym problemem było zdobycie biletów lub zgody na przejazd samochodem. Tak więc najwięcej osób jeździło do ZSRR razem z wycieczkami działających ówcześnie polskich biur podróży.

Pomimo olbrzymich odległości jakie musiały pokonywać radzieckie pociągi pasażerskie wewnątrzpaństwowymi drogami kolejowymi to dla pociągów dalekobieżnych i międzynarodowych przystanków owe pociągi nie miały w ZSRR aż tak wiele.

Jadąc do Moskwy z Warszawy przez Brześć, po atrakcjach związanych z przejściem granicznym, pociąg ruszał z dworca w Brześciu około 19-tej i rozpoczynał monotonie wystukiwać swój kolejowy rytm. Kolejny przystanek był w Mińsku, potem w Smoleńsku, w Wiaźmie i już Moskwa. Podróżni przedstawiali swoje zegarki na dwie godziny do przodu i spokojnie zapadali w sen , aby rano po 12 godzinach jazdy znaleźć się w Moskwie.

Podobne wrażenia miało sie z podróży do Kijowa, czy Leningradu.

Jak już wspomniałem możliwa też była podróż własnym lub służbowym samochodem. Myliłby się ktoś twierdząc, że jazda samochodem dawała większe możliwości zwiedzania czy choćby zobaczenia mijanych radzieckich miast i wsi. W Związku Radzieckim nawet podróż prywatnym samochodem osobowym była uporządkowania i podporządkowana określonym regułom i procedurom. Po pierwsze jadąc samochodem do Moskwy, Kijowa, Leningradu, Mińska itp. należało to zgłosić odpowiednim władzom, a te władze bacznie uważały, abyśmy się na drodze do swego celu nie zgubili.

Zatem deklarując swoją podróż samochodem do Moskwy kierowca był kierowany na odpowiednią drogę nie tylko oznakowaniem pionowym i poziomym, ale także wystawionymi na tę okoliczność od granicy posterunkami milicji. W ZSRR była taka formacja policyjna o wdzięcznej nazwie GAI czyli GosAwtoInspiekcja (Госавтоинспекция). Znaczyło to mniej więcej Państwowa Inspekcja Samochodowa i jej funkcjonariusze byli odpowiedzialni za porządek na radzieckich drogach. Głównymi budowlami jakie można było zobaczyć jadąc szeroką betonową autostradą w kierunku stolicy imperium były właśnie posterunki owej GAI. Posterunki były ca co 30 - 50 km i należało sie na nich zatrzymać i zameldować swoje przybycie, a także zgłosić zamiar kontynuacji swojej podróży.

Już po zarejestrowaniu na pierwszym posterunku, każdy kolejny posterunek GAI był informowany kto jedzie , jakim samochodem, po co i do kogo. Zatem i czas jego przybycia na kolejny posterunek był już, mniej więcej, władzom znany. W przypadku, gdyby podróż pomiędzy posterunkami trwała zbyt długo wtedy w poszukiwaniu zguby ruszały patrole z posterunku już odwiedzonego i posterunku oczekującego przybycia takiego turysty. Nie było możliwości, żeby zguby nie znalazły.

Drogi w Związku Radzieckim, którymi mogli podróżować zagraniczni goście były szerokie , betonowe i poprowadzone bokiem wszelkich miasteczek i wsi tak, aby nie było możliwości spotkania miejscowej ludności. Oczywiście „dla chcącego nic trudnego” , zwłaszcza jeżeli chodziło o możliwość zarobienia paru złotych przez np. zawodowych kierowców, którzy jechali z jakimś transportem. Na ustalonym wcześniej przez kolegę kierowcę kilometrze drogi o określonej godzinie ( każdego dnia) pojawiał sie człowiek czekający na tzw. okazję. Kiedy polski kierowca zbliżał sie do tego miejsca zatrzymywał sie i dostawał krateczkę z planem jak dojechać w jakiejś miejsce w pobliżu drogi głównej. Tam czekały na niego towary takie jak np. poszukiwane na polskim rynku kożuchy. Polski kierowca w ramach handlu wymiennego zostawiał za kożuch poszukiwane na tamtejszym rynku towary czyli np. kolorowe materiały, ubrania na zachodnia modlę, np. Jeansy itp.

Cała transakcja musiała być sfinalizowana w kilka minut bo przecież samochód i jego czas przejazdu był równie dobrze monitorowany przez ówczesne władze jak dzisiaj przez GPS. Potem wystarczyło tylko wrócić na dotychczasową drogę i modlić się, żeby funkcjonariusze GAI nie przeszukali samochodu.

Co do ograniczonego czasu transakcji handlowych to podobny czynnik czasu był bardzo odczuwalny podczas podróży pociągiem po terytorium ZSRR w drugiej połowie lat osiemdziesiątych. Na nielicznych stacjach , na których zatrzymywał sie pociąg stały tzw. „babuszki” czyli starsze kobiety okutane w chusty, które trzymały w rękach tobołki i ogłaszały pasażerom wychylającym się z wagonów, iż posiadają "żariennuju kartoszku" pieczone ziemniaki, kiszone ogórki lub kiszony czosnek, chleb, słoninę i wódkę. Kiedy pociąg wjeżdżał w perony takiej tranzytowej stacji - cena owych towarów była ustalona na poziomie przewidywanym przez oferentów. Już po wjechaniu pociągu w perony i wstępnych negocjacjach następowała szybka korekta oczekiwań tak sprzedawców jak i nabywców. Pociąg na stacji stał zaledwie kilka minut i najciekawsza była ostatnia minuta negocjacji. „Babuszki” wiedziały , że następny potencjalny klient na wódkę i zakąskę będzie dopiero za kilka godzin lub następnego dnia, a pasażer zdawał sobie sprawę, ze kiedy pociąg ruszy to będzie tak jechał o suchym pysku przez kolejne sześć czy osiem godzin.


© Algirdas67
29 listopada 2014 - 8 marca 2015
źródło publikacji: „Wspomnienia z PRL-u; Każda przyjaźń ma granice” cz.1-4
www.Salon24.pl





Drobne zmiany tekstu pochodzą od Redakcji ITP.
Ilustracja © domena publiczna / Archiwum ITP


MATERIAŁY PRZYWRÓCONE Z KOPII ZAPASOWYCH, Z TEGO POWODU ORYGINALNY FORMAT MOŻE NIE PASOWAĆ DO FORMATU OBECNEGO BLOGU. NIEKTÓRE ILUSTRACJE MOGĄ BYĆ OBECNIE NIEDOSTĘPNE, A LINKI MOGĄ BYĆ NIEAKTUALNE.

1 komentarz:

UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2